Wiedza o przodkach daje zakorzenienie w życiu, ale też pozwala wyjaśnić dręczące nas problemy czy choroby. Sprawdź, czego się dowiesz o sobie, poznając życie babki i prababki.
Wiele osób nie wyobraża sobie rodzinnego niedzielnego obiadu bez kilku rzeczy: rosołu, kompotu i sporej porcji mądrości. „Ty to jesteś kropka w kropkę jak ciocia Helenka, też taka powsinoga była, po świecie ją nosiło, i co? I została starą panną bez niczego”, „Mówiłam ci, że z wujkiem Zenkiem nie ma co wchodzić w układy, to jest czarna owca, zakała całej rodziny”, „Jak tak na ciebie patrzę, to już sama nie wiem, po kim to masz, bo na pewno nie po nas!”. Te ostatnie bywają bardziej ciężkostrawne niż przypalona potrawka z kurczaka na drugie danie. Jedni machną ręką, co wrażliwsi będą musieli zmierzyć się potem z Wewnętrznym Krytykiem. „Może rzeczywiście coś ze mną jest nie tak? Ta ciotka to jednak nienormalna trochę była”. „Czy faktycznie mamy czarną owcę w rodzinie? Czy to się dziedziczy?”. Pytania się mnożą, a najważniejsze pozostaje zazwyczaj wprost niewypowiedziane. No bo ile jest przodka w nas? A może nie tylko w nas? Może do naszego przodka w nas przemawia przodek w ciele naszej mamy, babki czy ojca i dlatego dochodzi do krytyki, konfliktu pokoleń i zgagi zamiast zadowolenia po obfitym obiedzie?
Postanowiłyśmy w redakcji pomóc sobie na nie odpowiedzieć, a nie godzinami zastanawiać się nad interpretacją słów i zachowań naszych bliskich. Zaprosiłyśmy psychoterapeutów psychologii procesu, Pawła Szczęsnego i Mateusza Ostrowskiego, którzy prowadzą „Warsztat o przodkach”.
– Wierzymy, że nasi przodkowie zostawili w nas ślad, nie tylko pod postacią genów, ale też w historiach, które mają wpływ na nasze życie, postępowanie, wybory, a na pewno na życie rodzinne – tłumaczy Paweł Szczęsny. – Chcemy nawiązać kontakt z przeszłością, często rozwiązać pozostawione tam sprawy, ale także poszukać wsparcia. Nasi przodkowie w końcu stoją za nami, warto skorzystać z energii, jaką nas obdarzają – dodaje Mateusz Ostrowski. Obaj przyznają, że nie chodzi tu tylko o pracę z przeszłością tych „fajnych” przodków, których dobrze pamiętamy. Od niemal każdego możemy wziąć coś cennego, jeśli nie dla nas, to dla uzdrowienia relacji rodzinnych. – Nawet jeśli mamy w rodzinie przodków trudnych, którzy w opowieściach odgrywali negatywną rolę, to nie odcinajmy się od pozytywnej energii, którą też ze sobą nieśli – mówi Paweł Szczęsny. – Ten warsztat służy także odkrywaniu tego, co jest w tej relacji czy w tym przodku wartościowego.
Morderstwo, zniknięcie, tajemnica
W poznaniu tego przodka, który nas trapi, albo zrozumieniu tożsamości naszej rodziny czy też naprawieniu relacji rodzinnych ma pomóc 12 ćwiczeń przygotowanych przez Pawła i Mateusza. Wśród nich są takie, jak budowanie psychologicznego drzewa genealogicznego, na którym przedstawiamy członków rodziny i relacje między nimi; szukanie dziwnego przodka w naszej rodzinie i pytanie, czy jednak on nie daje nam czegoś pozytywnego swoją postawą lub biografią; spojrzenie na rodzinę pod kątem powtarzających się w niej chorób, bo choroba jest też ważną informacją; szukanie najstarszego wspomnienia, jakie funkcjonuje w rodzinie, tzw. mitu rodzinnego, który tę rodzinę buduje. Wreszcie postawienie ołtarzyka naszemu przodkowi bądź przodkom i dziękowanie im za to, czym nas obdarzyli. Można także spojrzeć na rodzinę pod kątem cech, zdolności, jakie się w niej powtarzają. Na nas Paweł i Mateusz przetestują ćwiczenie ze zdjęciem rodzinnym.
Najpierw jesteśmy proszone o to, by opowiedzieć trochę o swoich przodkach. Mamy wybrać, pod jakim kątem chcemy o nich mówić, czy to będzie dziwny przodek, czy nieznany, czy może jest jakaś historia w rodzinie, która najbardziej nas porusza. Zaczyna Kasia Droga, w końcu szefowa. Ma ułatwione zadanie – o swojej rodzinie napisała książkę „Pokolenia”, jesienią ukaże się druga część jej sagi rodzinnej. Anegdotami sięgającymi XVII wieku może więc sypać jak z rękawa. Najbardziej zapada nam w pamięć opowieść o siostrze jej mamy, którą mąż – gdy ta powiedziała mu, że odchodzi – zastrzelił z zazdrości. – Kiedy myślę o zakale rodziny, to nic mi nie przychodzi do głowy poza mężem siostry mojej mamy właśnie. Cała rodzina go nienawidzi, w mojej mamie ta nienawiść była żywa do końca życia. I chociaż najpierw zabił ciotkę, a potem siebie, pochowano ich oddzielnie, nie chciano mieć z nim nic wspólnego – mówi Kasia. – Ale nie wiem, czy on się zalicza do rodziny, nie jest spokrewniony – zastanawia się. Uznajemy, że skoro ta historia wpłynęła na rodzinę, przekazuje się ją i powtarza, to można go uznać za przodka. Tylko czy jego postać niesie w sobie coś pozytywnego? Chyba tylko wielką miłość, zazdrość i silne emocje, które w kolejnych pokoleniach u Kasi też się przewijały.
Ola opowiada o przodku nieobecnym, który jednak cały czas duchem był i jest w jej rodzinie. To brat jej taty, który zniknął z ich życia 30 lat temu, zaraz po tym jak wyjechał do Holandii. I choć wszyscy przez te lata myśleli, że nie żyje, właśnie niedawno odezwał się do rodziny, choć dopiero po śmierci swojej matki, babci Oli, która do końca nie mogła pogodzić się z jego zniknięciem. Przez te wszystkie lata mieszkał w Stanach, zerwał kontakty z rodziną. Tajemnicza sprawa, nie wiadomo, co kryje się naprawdę za zniknięciem, i jak teraz „zmartwychwstały” przodek wpłynie na relacje w rodzinie. – W tym zniknięciu kryje się pewna jakość – mówi Paweł Szczęsny. – Do czegoś mu to zniknięcie było potrzebne. Jak ktoś znika, musi mieć mocne powody, żeby to zrobić – dodaje. – To dziwne, bo on był ukochanym synem i bratem, cała rodzina składała się na jego studia i potem na wyjazd. Ze strony rodziny nie spotkało go nic, co kazałoby mu się od niej odwrócić – mówi zadumana Ola.
Joasia ma kłopot z opowiedzeniem o swoich przodkach – choć zawsze interesowały ją stare rodzinne fotografie, to niewiele mogła dowiedzieć się o znajdujących się na nich osobach. – Nikt mi nigdy nie chciał opowiedzieć historii, jakie się z nimi wiążą, trochę pomogła mama, ale jej wspomnienia były dosyć mgliste i fragmentaryczne – opowiada Joasia. – Dlatego najbardziej lubiłam opowieści z dzieciństwa mojej mamy i jej siostry, tu przynajmniej było dużo żywych, ciekawych historii – przyznaje. Dodaje, że jako nastolatka wbiła sobie do głowy, że ma żydowskie pochodzenie, bo jej babcia powiedziała kiedyś, że jako dziewczynka wyglądała jak Żydówka. Asia pyta, co zrobić z takimi fantazjami, o których nawet nie wiadomo, czy są bliskie prawdy. – Ale to nie ma aż tak dużego znaczenia, czy to prawda, czy nie, ważne jest to, co dla ciebie ważne, co ciebie kształtuje, co działa na twoją wyobraźnię. W tobie ta historia żyje – uspokaja Mateusz Ostrowski.
Hania z kolei zadaje pytanie, czy można sobie powołać nową rodzinę do życia. Bo ona tak robi. Mocno zaprzyjaźnia się z osobami, z którymi czuje silne przyciąganie, i tak tworzy szereg przyszywanych matek, babć, cioć.
Na starej fotografii
Teraz czas na część właściwą, czyli ćwiczenie ze zdjęciem. Paweł i Mateusz proszą nas o ułożenie przed sobą rodzinnych zdjęć, które przyniosłyśmy. – Zamknijcie oczy i oddychajcie przez chwilę spokojnie, wyciszcie się – zachęcają. – Skupcie się na wdechu i wydechu, poczujcie te części ciała, które dotykają podłogi. Pozwólcie sobie na brak koncentracji, jakbyście miały zasnąć, na taką rozmytą uwagę. Gdy już się tak poczujecie, otwórzcie oczy i spójrzcie na zdjęcia, które leżą przed wami. Zwróćcie uwagę, które zdjęcie albo który jego element przyciąga waszą uwagę. Zaufajcie temu, co was woła. A potem zastanówcie się, jakie emocje się z tym wiążą, pomyślcie, co czujecie – dodają. Mamy trochę czasu na skupienie się na swoich myślach, na tym, co nas przyciąga. Po kilku minutach słyszymy, że poprzez ruch mamy pokazać emocje, jakie budzą się w nas, gdy patrzymy na wybrane zdjęcie lub szczegół. To już jest trudniejsze, no bo jak przedstawić emocje gestem? Gdy patrzę na swoje zdjęcia, ogarnia mnie spokój, i jedyny sposób, w jaki mogę go wyrazić, to zupełny bezruch, zatrzymanie się.
– Pomyślcie o swoim życiu, jakie by ono było, gdybyście wprowadziły w nie tę nową jakość. Jak by wyglądało moje życie? Czy chciałabym takiego życia? – padają kolejne pytania. Tym razem zaczyna Hania. – Patrząc na dom mojej babci, poczułam wielką potrzebę zbudowania własnego, zobaczyłam mojego syna, jak wraca z podróży i jak zaraz potem oglądamy razem zdjęcia. Nagle przestałam rozumieć, czemu mieszkam w mieście, skoro radość może dać mi dom na wsi – dodaje i śmieje się, dziękując za warsztaty, które pomogły jej podjąć życiową decyzję o wyprowadzce z Warszawy.
Joasia opowiada, że jej uwagę przykuła lalka, która jest na dwóch przyniesionych przez nią zdjęciach. – Zastanawiałam się, czemu ona jest taka ważna i zaczęłam mimowolnie powtarzać ruch, jaki ta lalka zdaje się wykonywać na tych zdjęciach – mówi. Po chwili wahania dodaje, że czuje, że opowiadając o swojej rodzinie, mówiła trochę z pozycji takiej lalki, obiektywnie patrząc na zbiór osobliwości. – Mam wrażenie, że gdy mówię o krewnych, jakbym patrzyła na nich z boku, to bardziej ich akceptuję. – Kiedy jesteś jak ta lalka, to masz większy dystans, prawda? Jeśli wówczas nie gromadzisz w sobie tych wszystkich emocji, nie angażujesz się aż tak mocno, tylko obserwujesz i lepiej się bawisz, to czemu z tego nie korzystać? – dopytuje Mateusz. I radzi Asi, by zanim wejdzie w konfrontację z kimś z rodziny, poczuła, że jest choć trochę jak ta lalka.
Ola spośród zdjęć wybrała to ze swoimi bratanicami – jedna jest malutka, dopiero co została ochrzczona, druga ma ponad 20 lat. – Przyciągnęła mnie delikatność, smuga różu, która wszędzie się pojawia, spokój na twarzy starszej bratanicy. Ale w tle jest też obecny mój brat, który – gdy się nad tym zastanowiłam – trochę przypomina mojego odnalezionego wujka. On też się w pewien sposób odsunął od rodziny, bo mieszka teraz w Anglii i nie zamierza wracać do Polski. Patrzy na naszą rodzinę z dystansu – opowiada. – Myślę, że przydałaby się bliskość, scalenie, przepływ między nami – dodaje Ola. – Ale ta granica, którą czujesz, między swoim bratem i jego rodziną a tobą, jest geograficzna czy mentalna? – wyrywa mi się. – Geograficzna – przyznaje Ola. – Czyli ty po prostu tęsknisz! – woła Asia. Zastanawiamy się wspólnie, jak Ola może wykorzystać na co dzień tę jakość delikatności, by przybliżyć się do ideału spokoju, harmonii i zespolenia.
Kasia przyznaje, że jej uwagę na zdjęciach przykuł powtarzający się w twarzach jej bliskich, a nawet psa, figlarny uśmiech. – Widzę go w spojrzeniu mojego ojca, którego bardzo potrzebuję, moja mama się śmieje, same uśmiechy, jak w „Alicji w krainie czarów”. Uśmiechają się, jakby chcieli mi powiedzieć „Hej ty, przestań się truć” – mówi. Dochodzimy do wniosku, że przodkowie chcą jej powiedzieć, żeby się tak wszystkim nie przejmowała, żeby trochę odpuściła.
Dwie godziny zajęć za nami. Wychodzimy z redakcji z garścią przemyśleń i inspiracji: Kasia postanawia wyluzować, Hania zbudować dom na wsi, Ola będzie otaczać się różem w poszukiwaniu harmonii, Asia w odpowiednich momentach wejdzie w tryb lalki, a ja dam sobie prawo do zamierania w bezruchu i napawania się chwilami szczęścia, zamiast ciągle biegać jak kura bez głowy.
Eksperci: Paweł Szczęsny, terapeuta, historyk i nauczyciel, członek Polskiego Stowarzyszenia Psychoterapeutów i Trenerów Psychologii Procesu. Więcej na www.adiuvopsychoterapia.pl; Mateusz Ostrowski psychoterapeuta w Instytucie Psychologii Procesu, członek Polskiego Stowarzyszenia Psychoterapeutów i Trenerów Psychologii Procesu oraz Stowarzyszenia Mężczyzn.
Więcej na www.mateuszostrowski.pl