Wciąż słyszymy o kryzysie męskości i że winne mu są kobiety. Czy jednak nie jest to wygodne alibi dla mężczyzn? Czy oni sami nic tu nie zawinili? Ile dziś mężczyzny w mężczyźnie? Czym płcie mogą się jeszcze różnić, uzupełniać? A może nowym ideałem jest androgyne z cnotami obojga – zastanawia się Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta.
Kiedyś ojcowie uczyli chłopców męskości, a matki córki kobiecości. Dziś nie jest to już oczywiste, a nawet nie jesteśmy pewni, czy potrzebne. Fundacja Masculinum, którą współzałożyłeś, zamieściła na Facebooku pytanie o to, jakie cechy uważamy za męskie. W odpowiedzi ludzie wyliczają tradycyjnie zalety. Czyżby więc nie było problemu? Wiemy, co to znaczy męskość, tylko gorzej z jej realizacją?
Tego właśnie chcemy się dowiedzieć: Czym dzisiaj jest męskość dla mężczyzn i dla kobiet? Z pokorą podchodzimy do tych poszukiwań, bo przestało to być tak oczywiste. Obecnie nikt nie ma dobrego dla wszystkich przepisu na męskość ani na kobiecość. Poza tymi, którzy płciowość ideologizują – co czyni konserwatywna prawica (szczególnie męskie skrzydło) i feministyczna lewica. Masculinum chce trzymać się jak najdalej od ideologii i dzięki temu przyczynić się do męskiej autorefleksji i konstruktywnej rozmowy z kobietami. Chce dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi kobietom i mężczyznom. Czego potrzebują od siebie samych i od siebie nawzajem. Nie czynimy żadnych wstępnych założeń poza jednym: że wszyscy – zarówno kobiety, jak i mężczyźni – w sprawach płci i relacji między płciami się pogubili.
Na razie jesteśmy w fazie dekonstrukcji męskiego mitu, jest wielka tego potrzeba. Dlatego na stronie Masculinum na Facebooku ktoś zapytał, czy w ogóle jest potrzebny nowy wzór mężczyzny. A ktoś inny stwierdził, że dziś nie ma żadnej potrzeby przypisywania płciom określonych psychologicznych czy charakterologicznych atrybutów. Może w tę stronę to zmierza. Będziemy się tylko trochę różnić – na poziomie anatomicznym. Czyli mężczyźni w przeciwieństwie do kobiet nadal nie będą zdolni do rodzenia i karmienia piersią, nie będą miesiączkować i mieć biustu. Nadal będą mieli niższy głos, zarost na twarzy i genitalia na zewnątrz. A reszta do uznania i wyboru. Może pozostałe różnice są uwarunkowane i powodowane przez wychowywanie i edukowanie dziewczynek i chłopców? Przecież można podać wiele przykładów kobiet posiadających cechy przypisywane stereotypowo męskości (np. męstwo) i przykłady wielu mężczyzn posiadających cechy przypisywane stereotypowo kobietom (np. brak kontroli nad emocjami). Czyżby pozabiologiczne cechy zależały od wpływu rodziców i wychowawców, a nie od hormonów? Jeśli tak, to ważne, by kobiety i mężczyźni dowiedzieli się od samych siebie, do czego obecnie aspirują. Jak sobie wyobrażają swój idealny zestaw kompetencji i właściwości? Na razie zaśmiecają nam głowy stosy myślowych kalk i stereotypów. Warto więc podkręcić dyskusję, by ważne pytania z obszaru męskie/żeńskie zaistniały w debacie publicznej. A potem przyjdzie czas na projekty badawcze i edukacyjne.
Czy jednak męskość można ratować po kobiecemu, ustalając demokratycznie jej nowe oblicze? Bardziej po męsku byłoby opracować kodeks cnót mężczyzny.
Jeśli okaże się, że większość mężczyzn aspiruje do archetypowych męskich cnót, że są one naturalną ekspresją męskich genów, to zapewne taki nowy kodeks samorzutnie powstanie. Choć osobiście wątpię, by tak się stało. Wszystko wydaje się zmierzać w stronę różnorodności, dowolności i indywidualizmu w psychospołecznym definiowaniu płci.
Deficyt ojców i pozytywnych męskich wzorców, inicjacyjnych doświadczeń i dokonań jest dramatyczny. Powszechne jest też pragnienie, by atrybuty i kryteria męskości, a także najgłębsze męskie potrzeby zostały na nowo rozpoznane i wyartykułowane przez samych mężczyzn. Obecnie wzorce męskości tworzą przede wszystkim kobiety: matki, babcie, wychowawczynie, nauczycielki, dziewczyny, kochanki, partnerki, żony, publicystki, reżyserki, trenerki, piosenkarki, pisarki. I czynią tak w dobrej wierze, według własnych wyobrażeń o idealnym mężczyźnie, pomyślanym najczęściej jako antyteza tych, których im było dane w życiu spotkać. Zjawisko to jest jedną z przyczyn i przejawem współczesnego kryzysu męskości. Przerwanie go nie jest prostym zadaniem, bo trzeba w tym pejzażu po bitwie na nowo namalować odpowiedzialnego i dojrzałego ojca. Córki i synowie muszą odzyskać ojców i nauczyć się ich szanować, a ojcowie muszą pokazać, że zasługują na ten szacunek. Tylko wtedy córki przestaną być wychowywane przez samotne matki na mścicielki, a chłopcy na paziów pielęgnujących rany porzuconych matek – a potem na próżno usiłujących sprostać niespójnym marzeniom partnerek mścicielek o idealnym mężczyźnie.
A może nowy wzór mężczyzny nie jest potrzebny, bo w świecie równości mężczyźni będą wreszcie mogli stać się męscy: szlachetni i prawi, a nie despotyczni i agresywni? Dla nich przecież też patriarchat był opresyjny i oni także wyzwolili się spod jego dyktatury.
Odwaga, odporność, waleczność, odpowiedzialność, wytrzymałość, pracowitość, pewność siebie, niezależność, zaradność, kreatywność, poczucie honoru i sprawiedliwości – to nie są cechy i możliwości, które utrudniałyby mężczyznom życie. Podobno kiedyś mężczyźni tacy byli. O tym, że patriarchat zdemoralizował i ograniczył rozwój mężczyzn, zadecydował mechanizm dziedziczenia władzy. Gdy ojciec, który ogromnym wysiłkiem i pracą nad sobą doszedł do wysokiej pozycji materialnej i społecznej – po drodze stając się mężczyzną – przekazuje w spadku nieopierzonemu synowi swój dorobek i pozycję, to demoralizuje syna. Bo syn nie ma już powodu, by przejść tę drogę, która ukształtowała jego ojca. Nie musi zdobywać się na odwagę, wytrzymałość, odporność, pracowitość itd. Po co ma się wysilać, skoro z góry wiadomo, że dostanie prestiż, władzę i majątek w prezencie. W ten sposób dziedzice patriarchalnej władzy z pokolenia na pokolenie demoralizowali się i degenerowali, aż w końcu stali się niedojrzałymi i nieznośnymi pseudowładcami – świadomymi swojej uzurpatorskiej pozycji nie tylko wobec kobiet, lecz bardziej jeszcze wobec spuścizny męskich praprzodków. Krótko mówiąc, patriarchat zdemoralizował mężczyzn, pozbawiając ich konieczności doskonalenia męskich cnót i kompetencji. Męskie cnoty przekształciły się w puste, teatralne gesty, przebieranki, żałosne narcystyczne popisy i zawody.
A więc to patriarchat odpowiada za kryzys męskości?
Oczywiście, że tak. Patriarchatowi, jak każdemu systemowi opartemu na uzurpacji, nie zależało na rozwoju potencjału podległych, czyli w tym wypadku kobiet. To zrozumiałe. Ale nie docenił mechanizmu autodemoralizacji dziedziców władzy. Władzy niepotrzebne są już cnoty czy wartości, skoro może sięgać po terror i manipulację. Dlatego zapewne większość męskich władców opisanych w historii to żałośni, groteskowi i okrutni tyrani. Ale jest nadzieja, że to, co dzieje się obecnie, czyli coraz większy udział kobiet w rządzeniu światem, wymusi na mężczyznach odkurzenie rycerskich cnót i pracę nad ich urzeczywistnieniem. Jest też nadzieja, że uwolnione ze swych niewolniczych kompleksów kobiety będą wspierały mężczyzn w tym przedsięwzięciu. I wtedy dopiero skończy się przemoc w związkach, bo tylko ludzie, którzy czują się godnie i mają szacunek do samych siebie, nie odwołują się do przemocy i upokarzania.
Archetyp kobiety też nigdy nie został zrealizowany. Nie znam wielu kobiet ciepłych, akceptujących, dających życie i twórczych…
Tysiąclecia patriarchatu zdemoralizowały zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Mężczyzn zdemoralizowała dziedziczona uzurpacja przewagi i władzy. Kobiety zdemoralizowała dziedziczna klątwa podrzędności, poddaństwa i zniewolenia. Zachowanie choćby minimum kontroli nad swoim życiem wymagało od kobiet odwołania się do intryg, podstępu i manipulacji. Na tym etapie odzyskiwania wolności i samostanowienia wiele kobiet bezwiednie wylądowało w męskich butach – i nazywa to emancypacją. Z drugiej strony – mężczyźni ubolewają, że przestają być dziedzicami władzy i prestiżu wpisanych w płeć, że muszą się ratować, pracując nad sobą. Zamieszanie jest ogromne. Obie te postawy są iluzjami, które na naszych oczach ulegają dekonstrukcji. Wreszcie! Teraz – wychodząc od tej gorzkiej prawdy – obie płcie potrzebują rozpocząć poszukiwania swojej prawdziwej kulturowej i psychologicznej tożsamości. Tylko w ten sposób kobiety i mężczyźni mogą zacząć przekraczać narzucone przez patriarchat konfliktowe role i pozy. Mogą przestać definiować się przez porównanie z drugą płcią, jej deprecjację i rywalizację z nią. Tylko głęboki i uczciwy proces odkrywania autonomicznej płciowej tożsamości doprowadzi do tego, że kobiety i mężczyźni zaczną obdarzać się szacunkiem.
A na razie na psychoterapii par znajomy usłyszał, że jest dla swojej kobiety za słaby. Może więc jednak potrzebne są szkoły rycerskie?
Może? Gdy wychowywany przez samotną matkę chłopiec słyszy: „Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz taki jak twój ojciec”, to nie ma skąd czerpać wzorców, nie ma czego w sobie budować. Nawet jeśli nosi w sobie tęsknotę za rycerskimi cnotami i usłyszy od mamy: „Eee, to be… to macho”, i nie dostanie od żadnego mężczyzny wsparcia, stanie się składakiem różnych niepasujących do siebie części: trochę dziecka, trochę mężczyzny, dużo pazia mamusi, a pod spodem agresja – upokorzona męskość, od czasu do czasu przeradzająca się w przemoc. Bezradność i frustracja obu stron są ogromne.
Mężczyźni potrzebują więc, żeby mówić do nich po męsku. Kiedy któryś powie, że nie umie wbić gwoździa, powinien usłyszeć: „To się, facet, ogarnij i naucz”, zamiast: „Nie musisz umieć”, bo to jest głos nadopiekuńczej matki. A takie pocieszanie z ust mężczyzn wciąż słyszę w różnych dyskusjach o męskości.
Nigdy nie było jednego wzorca męskości. Zawsze obok rycerza był też kapłan, mędrzec itd., więc nie każdy musi umieć wbić gwóźdź. Nadal – także w czasach zamętu – męskość definiuje poszukiwanie etosu. Czy to będzie mędrzec, rycerz, czy czarnoksiężnik, czy podróżnik, czy gospodarz – nieważne. Byleby był określony i ukierunkowany. Ja bym tego, który przyznaje, że nie umie wbić gwoździa, nie wyśmiał. Pytałbym dalej, w czym jest dobry. W gotowaniu? Super! Ja umiem wbijać gwoździe, ale gotować nie bardzo. Mężczyzna potrzebuje być w czymś dobry, dążyć do jakiegoś mistrzostwa, perfekcji. Wiele kobiet też tego potrzebuje, choć częściej chcą być multidobre, prymuskami. A to zbyt dużo wysiłku kosztuje i nie prowadzi do mistrzostwa.
Czyli wszystko to, co może mieć mężczyzna, może mieć też kobieta, tylko inaczej zaakcentowane?
Może są cechy, które kobiety chcą bardziej rozwijać w sobie. A mężczyźni potrzebują rozwijać inne. A o tym, które z nich będą rozwijane, decyduje wewnętrzne przeczucie: Co sprawia, że czuję się zrealizowany jako mężczyzna? Co sprawia, że czuję się zrealizowana jako kobieta? Tradycja nie da nam na to odpowiedzi.
Ktoś na Facebooku napisał, że męskie cechy to te, które uzupełniają kobiece, a także odwaga i posiadanie swojej jaskini. I myślę, że aby kobieta mogła rozwijać swoje serce, musi czuć, że jest z mężczyzną, który daje jej poczucie bezpieczeństwa…
Ortodoksyjne feministki spalą Cię za to zdanie na stosie. Ale warto pytać, na czym może współcześnie polegać komplementarność mężczyzny i kobiety. Czy tylko na tym, że mamy – na szczęście – różne genitalia? Czy jeszcze na czymś? Komplementarność wydaje się potrzebna, by istnieć w parze, by następowała wymiana, przepływ. Ale może czas zadać sobie podstawowe pytanie: Czy w ogóle mamy się uzupełniać? Ideałem jest, że każda strona relacji rozwinie w sobie w pełni zarówno Amora, jak i Psyche, a także Erosa i logos.
A na razie zamiast dążyć do ideału Androgyne, kobiety gubią kobiecość, a mężczyźni męskość.
No właśnie. Można powiedzieć, że pora się pochylić z pokorą przed złożonością tego zagadnienia. Etap chaosu to etap poszukiwań. Poszukujmy więc – nie udawajmy, że coś wiemy.
Wojciech Eichelberger, psycholog, psychoterapeuta i trener, autor wielu książek, współtwórca i dyrektor warszawskiego Instytutu Psychoimmunologii; www.ipsi.pl