1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. 7 zdań, które są jak proste ścieżki do kompromisu

7 zdań, które są jak proste ścieżki do kompromisu

(Fot. Getty Images)
(Fot. Getty Images)
W każdym związku zdarzają się mniejsze lub większe różnice zdań. I całe szczęście – pary, które w ogóle się nie spierają, mają niewielkie szanse na przetrwanie. Jedną z opcji, które można wybrać dla rozwiązania konfliktu, jest kompromis. By go wypracować, warto znać pewne rozwiązania komunikacyjne, które znacznie ułatwiają sprawę.

Gdy myślimy „kompromis”, w głowie automatycznie pojawiają dwa inne pojęcia – konflikt i ustępstwo. Są z nim nierozerwalnie związane. Kompromisu poszukujemy bowiem tam, gdzie pojawia się konflikt, a by takie porozumienie za obopólną zgodą wypracować, niezbędne są pewne ustępstwa – w sytuacji idealnej jednakowe po obu zainteresowanych stronach. Rozwiązanie w spornej sprawie zwykle osiąga się w drodze negocjacji, a kompromis jest jedną z kilku możliwych taktyk negocjacyjnych. We wszelkich spornych sprawach zamiast dążyć do kompromisu można ustawić się w innej pozycji – dominować, czyli forsować swoje argumenty z pozycji siły, łagodzić, a więc przyjmować postawę uległą i godzić się na wiele tylko po to, by „ugasić pożar”, nawet kosztem własnych racji czy potrzeb, albo po prostu unikać konfrontacji, czyli chować głowę w piasek. Nieco inaczej wyglądają negocjacje, których celem jest kompromis, w biznesie, a nieco inaczej w bliskich relacjach.

Przyglądamy się tym drugim, by sprawdzić, jak osiągnąć „złoty środek”. Najpierw jednak warto się upewnić, czy kompromis aby na pewno ma sens.

Czy kompromis zawsze jest dobry?

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tak. To w końcu sytuacja, w której między stronami konfliktu można ogłosić remis. Nie oznacza to oczywiście, że każdy dostaje i poświęca po równo. Bywa tak, że jedna strona godzi się na więcej ustępstw, ale w ostatecznym rozrachunku nie ma ani ewidentnego zwycięzcy, ani tego, kto poniósł sromotną porażkę. Brzmi to jak rozwiązanie idealne. Gdzie jest haczyk? To właściwie całkiem spory hak. Kompromis nigdy nie będzie dobrym finałem sporu, gdy w grę wchodzą fundamentalne wartości i gdy w wyniku kompromisu jedna ze stron będzie miała poczucie krzywdy albo świadomość, że sprzeniewierzyła się swoim wartościom. Na kompromis można iść tam, gdzie konflikt dotyczy pomysłów na rozwiązanie jakiegoś problemu albo poglądów, bo te każdy ma prawo zmieniać, na przykład przekonując się do sensownych argumentów drugiej strony. Gdy różnica dotyka spraw tak istotnych, jak życiowe wartości, kompromis może okazać się zgniły, a rzekome porozumienie będzie miało wysoką cenę – co prawda zostanie wypracowane, ale wbrew wyznawanym przez nas zasadom, w niezgodzie ze sobą. Tu już gra jest niewarta świeczki i nawet najlepsze strategie negocjacyjne nie zakamuflują poczucia, że zdradziliśmy samych siebie.

Czytaj także: Czy można żyć razem i nie rezygnować z siebie?

Niekiedy kompromisu osiągnąć się nie da. Jeśli partnerzy w związku mają zupełnie odmienne cele, marzenia, potrzeby i priorytety, kompromis zawsze będzie wiązał się z poczuciem krzywdy albo nieautentyczności. Nie mówimy o sytuacji, w której on chce spędzić wakacje w górach, a ona nad morzem. Tu przy odrobinie dobrej woli po obu stronach można wypracować i dziesięć kompromisów – podzielić urlop na pół i zaliczyć obie opcje, góry zaplanować na ten rok, morze na następny albo wybrać taką destynację, która łączy jedno i drugie. Gorzej, jeśli spór dotyczy spraw tak istotnych, jak np. decyzja o ochrzczeniu dziecka. Kwestia wiary i związanych z nią obrządków nie podlega negocjacji. Nie można dziecka ochrzcić tylko trochę, a trochę nie. Żeby osiągnąć zdrowy kompromis, coś trzeba odpuścić, a nie wszystko odpuścić chcemy. Ważne i podstawowe jest to, by mieć samoświadomość, wgląd w siebie. By wiedzieć, co jesteś w stanie zaakceptować i do czego się przystosować, a czego nie uznasz nigdy, bo musiałabyś żyć nie swoim życiem, zostać bohaterką historii, która nie jest o tobie. Szukanie kompromisu tam, gdzie nie ma dla niego przestrzeni, nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. W pewnych sprawach po prostu się nie da.

Porozumienie w wyższym celu

By kompromis miał sens, musi być spełniony jeden podstawowy warunek – cel, który osiągniecie dzięki niemu, musi być wart częściowej rezygnacji z priorytetów stron sporu. Nagrodą powinna być jakaś większa wartość, coś istotnego, co jest ważniejsze niż przeforsowanie racji. Psychologowie mawiają: „albo masz rację, albo masz relację”. Jeśli w wyniku kompromisu w związku oboje partnerzy z czegoś świadomie zrezygnują, poświęcą coś, na poświęcenie czego może niechętnie, ale jednak są gotowi, ale w zamian zyskają na przykład relacyjny spokój w miejsce ciągłych awantur, kompromis w wielu sytuacjach zwyczajnie się opłaca. Jeżeli nie jest postrzegany jako kara czy nadmierne poświęcenie, może być drogą do zgody i cennym narzędziem do budowania wartościowej relacji. Ważne jest jednak, jakim sposobem będziecie zmierzać do kompromisu. Tutaj liczą się niuanse. Są takie zdania, które do porozumienia zbliżają i pomagają w duchu pozytywnej komunikacji osiągnąć konsensus.

Czytaj także: Dobrze zarządzany konflikt to rozwój

Jak osiągnąć kompromis? Praktyczne zdania do wykorzystania

„Spróbujmy razem poszukać rozwiązania” jako zaproszenie do współpracy

Sam fakt użycia formy „my” jest już sam w sobie formą zaproszenia do rozwiązania problemu w kooperacji. To zachęta do kolektywnego działania, która już na poziomie języka uznaje równy udział obu stron. Jeśli partner dostaje zaproszenie na niedzielny obiad dla was dwojga od swojej mamy, a tobie na samą myśl o wizycie u teściowej trudno ukryć grymas zniechęcenia, możesz oczywiście postawić weto albo zamanifestować tę niechęć wprost: „Totalnie nie mam ochoty, idź sam”. Jeśli tak decydujesz i kompromis nie wchodzi w grę – nie ma o czym mówić. Jeśli jednak ta wizja jest do przyjęcia, ale pod pewnymi warunkami, możesz złagodzić komunikat i zamiast mówić „Pójdziemy, ale tylko na godzinę i ani chwili dłużej”, zaproponować: „Skoro to jest ważne, zastanówmy się, czy moglibyśmy pójść na godzinę, a resztę popołudnia spędzić we dwoje”. Ważne jest to, że taki komunikat nie unieważnia potrzeb drugiej strony, nie jest formą ultimatum i jest manifestacją szacunku dla partnera.

Negocjacje, w których głos ma „my”, są dobrą okazją do tego, by podzielić się pomysłami na rozwiązanie konfliktu. To może być wymiana „prezentów”, czyli propozycja, w której ty robisz jedną rzecz, a partner inną. Możecie też umówić się na okres próbny, oczywiście w niektórych sytuacjach. Jeśli nie jesteście przekonani, czyje rozwiązanie jest lepsze, spróbujcie przetestować oba, by sprawdzić, które z nich ostatecznie lepiej służy waszej wspólnej sprawie. Nie działa? Wracacie do rozmowy i szukacie dalej – razem.

„Wytłumacz mi, proszę” – pokaż, że chcesz zrozumieć

W sytuacji, gdy coś idzie nie po naszej myśli, automatycznie się usztywniamy i obstajemy przy swoim. Nie ma niczego złego w bronieniu swojego stanowiska, jeśli ta obrona ma solidny fundament – to nawet wskazane. Jednak zanim otoczysz się murem warownym, którego nie sforsuje żadna armia, upewnij się, że rozumiesz stanowisko partnera. Tu bardzo ważna jest empatia, która umożliwia „wejście w buty” drugiej strony. Może pochopnie oceniłaś jego propozycję? Może założyłaś jakiś jego tok myślenia, „domyślając się”, co jest w jego głowie, ale wcale tego nie sprawdziłaś. Jeśli zapytasz, co myśli i jaka jest jego wizja, po pierwsze się dowiesz i będziesz mieć pełny obraz sytuacji, a po drugie pokażesz mu, że jego uczucia i przemyślenia są dla ciebie ważne, że się z nim liczysz.

„Jak ty to widzisz?” pokazuje twoje zainteresowanie. Dajesz znać, że masz dobre intencje, chcesz wysłuchać i zrozumieć. Przydaje się w takim podejściu zadawanie pytań otwartych, typu „Dlaczego tak myślisz o mojej propozycji?”. To daje partnerowi szansę, by precyzyjnie wyjaśnił swoje stanowisko. Tylko wówczas naprawdę słuchaj. Stephen R. Covey, autor bestsellerowych książek na temat przywództwa i rozwoju osobistego, napisał: „największym problemem w komunikacji jest to, że słuchamy po to, żeby odpowiedzieć, nie po to, żeby zrozumieć”. Jeśli będziesz słuchać po to, by naprawdę zrozumieć drugą stronę, a nie po to, by natychmiast zareagować ofensywą, jest szansa, że dowiesz się czegoś istotnego. To zawsze dobry fundament pod ewentualny kompromis.

„Przyjrzyjmy się obu opcjom”, a więc wspólnie przeliczmy „za” i „przeciw”

Czasami próbujemy przeforsować coś, z czego konsekwencji nie do końca zdajemy sobie sprawę. Jesteśmy wówczas tak zafiksowani na celu, że po drodze umyka nam sporo detali, a umiejętność przewidywania się kurczy. Stawanie okoniem wobec jakiejś propozycji, która wydaje ci się pozbawiona sensu, a na której twojemu partnerowi z jakiegoś powodu bardzo zależy, wcale nie pomoże mu poszerzyć horyzontu widzenia. Dużo lepiej będzie zaproponować wspólne zważenie „za” i „przeciw”. Mogą wyjść wówczas na jaw prawdopodobne skutki jakiejś decyzji, z których oboje nie zdajecie sobie sprawy. Dialog, którego ważnym elementem jest uważne słuchanie, może je wyciągnąć na światło dzienne.

Nie chodzi o to, by używać skomplikowanych manipulacji i przystępować do rozmowy z intencją przekonania partnera do swoich racji. Dobrze jest zawsze założyć możliwość zmiany zdania. Być może podczas dyskusji padną argumenty, które przekonają cię, że wyjazd na festiwal, choć jest spontanicznym pomysłem z ostatniej chwili, to fajna opcja na weekend? To jest elastyczne podejście zamiast kurczowego trzymania się swojego stanowiska za wszelką cenę, tylko dla zasady. A może twój partner jednak uzna, że jego entuzjazm był przedwczesny, bo całkiem zapomniał, że w poniedziałek rano ma ważną konferencję i koniecznie musi się porządnie wyspać? Jest szansa, że pojedziecie, ale tylko na jeden dzień, bez noclegu. Ważne jest to, że języczka u wagi, na szali której lądują argumenty, pilnujecie wspólnie i wspólnie znajdujecie alternatywę, np. „złoty środek”.

„Dajmy sobie chwilę na zastanowienie”, bo emocje opadają z czasem

To jest uniwersalna zasada, którą warto stosować zawsze, gdy jest taka możliwość. Oczywiście w pewnych sytuacjach decyzję trzeba podjąć niezwłocznie, ale w znakomitej większości można pozwolić sobie na choćby krótkie odroczenie – po to, by uspokoić emocje, poukładać sobie w głowie i własne motywacje, i argumenty. Chodzi o to, by nie działać pod wpływem impulsu. „Pomiędzy bodźcem i reakcją jest przestrzeń: w tej przestrzeni leży wolność i moc wyboru naszej odpowiedzi” – napisał w książce „Człowiek w poszukiwaniu sensu” Viktor E. Frankl, austriacki psychiatra i psychoterapeuta. Ten czas na przemyślenie swojego stanowiska, jeśli go sobie dasz, może bardzo wiele zmienić. To twoja przerwa na wybór. W konflikcie działamy emocjonalnie. By zadziałała kora przedczołowa odpowiedzialna za hamowanie impulsów i przemyślaną reakcję, potrzeba chwili czasu. Odłożenie rozmowy na jakiś czas nie jest unikaniem konfrontacji, to raczej wyraz troski i o siebie, i o partnera, i o pomyślny przebieg rozmowy.

„Rozumiem cię, jednocześnie…” - jedno słowo robi różnicę

Tym słowem jest słynne „ale”. Nie bez powodu mówi się, że wszystko, co padło przed „ale”, wraz z „ale” traci na znaczeniu. To takie niby-rozumienie. „Jednocześnie” ma o wiele mniejszy ciężar gatunkowy. To oczywiście tylko językowy trik, który służy podkreśleniu uznania dla stanowiska partnera i zrównaniu go z twoim stanowiskiem. Z takich drobnych elementów tworzy się jednak komunikację, dlatego mają one ogromne znaczenie. Jeśli rozmówca poczuje, że jego zdanie w sprawie nie zostało unieważnione, będzie bardziej skłonny szukać rozwiązań, które zaspokoją potrzeby obu stron.

„Jest mi przykro i czuję się źle, gdy mówisz w ten sposób”, bo komunikat „ja” ma znaczenie

Gdy się spieracie, bezcenną strategią jest mówienie o swoich uczuciach. W komunikacie „ja” zamiast atakować i wytykać błędy w rozumowaniu partnera, mówisz o tym, co czujesz. Tego nie można nie uznać, bo z emocjami się nie dyskutuje – jeśli coś czujesz, to to czujesz i kropka. Odwoływanie się do własnych emocji buduje dobry, nieoceniający klimat rozmowy, która z walki na szable przeistacza się w wymianę zdań z szacunkiem dla rozmówcy. Bitwa rzadko kończy się kompromisem – wymiana zdań już tak.

„Doceniam to, co robisz”, czyli dobry fundament pod przyszłe kompromisy

Kompromisy czasem są proste i przychodzą łatwo, czasem przeciwnie – są efektem niełatwej potyczki, którą jedno z was lub oboje musicie stoczyć sami ze sobą. Ponieważ nieuniknioną składową kompromisu jest rezygnacja, gdy do niej dochodzi, warto to docenić. „Wiem, że to było dla ciebie trudne, rozumiem, że zależało ci na X. Dziękuję, że zachowałeś się w ten sposób, jestem ci wdzięczna” – to najlepsze, co można powiedzieć, gdy udaje się wypracować niełatwy kompromis. Pokazywanie partnerowi, że jego postawa ma dla nas wartość, że zauważamy i doceniamy jakiś rodzaj poświęcenia, wzmacnia relację, sprawia, że staje się ona bezpieczną przestrzenią i jest świetnym punktem startowym pod kolejne negocjacje.

„Niech będzie tak, jak chcesz” - to nie zawsze kapitulacja

To zdanie, choć nie jest już przepisem na kompromis, warto mieć w swoim podręcznym słowniku. Kompromis bywa bowiem rozwiązaniem bardzo rozsądnym, ale zawsze warto zadać sobie pytanie o własną motywację. Czy dążysz do kompromisu, bo naprawdę wierzysz, że będzie on służył waszemu wspólnemu dobru? To ważna kwestia, bo czasem jest tak, że chcemy kompromis jest maską, która służy przeforsowaniu choć kawałeczka własnego pomysłu tylko po to, by nie stracić poczucia władzy i kontroli. Załóżmy, że partner ma odmienne zdanie na to, jak urządzicie sypialnię. Rozmawiacie o tym i w pewnym momencie stopniowo dajesz się przekonać do białych ścian, choć początkowo chciałaś, by były beżowe. Jego argumenty wydają ci się sensowne i racjonalne. Na koniec jednak proponujesz, by choć jedna ściana była beżowa. Niby jest to kompromis. Ale jeśli decydując się na to, myślisz sobie: „żeby nie było, że zgadzam się na wszystko, musi być choć trochę po mojemu, bo jak teraz się ugnę, to już zawsze będzie tak, jak on chce”, warto się w tym miejscu zatrzymać.

W relacji nie chodzi o to, kto ma władzę. Perspektywa wygranego vs. przegranego kiepsko sprawdza się w budowaniu bliskości. Walka o sparowanie kontroli wykończyła już niejeden związek. Dobrze sobie przypomnieć, że nie jesteście dwiema drużynami, które rywalizują ze sobą. Jesteście jednym plemieniem, gracie w tej samej drużynie, macie wspólny cel. Nie chodzi o rezygnowanie ze swoich praw i priorytetów, chodzi o to, by zrozumieć, że czasem można po prostu przyznać partnerowi rację i nie szukać kompromisu na siłę tylko po to, by zamanifestować swoje prawo głosu. Jeśli to będzie działać w obie strony, konfliktów na pewno będzie mniej.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze