Tylko ja wiem, jak jest, jak było, tylko ja znam prawdę. I robię wszystko, żeby prawda nie wyszła na jaw. Nasze najgłębsze sekrety czasem rujnują nam życie i zdrowie, ale często bywa wręcz przeciwnie – ocalają spokój innych. Czy każdy z nas ma prawo do tajemnic? Ujawniać je czy ukrywać?
Adam (16 lat, wtedy uczeń ósmej klasy szkoły podstawowej) kładzie rękę na ramieniu kolegi. „Weź się odwal, pedale jeden” – słyszy. Cofa rękę jak oparzony. Ale dokładnie w tym momencie uświadamia sobie, że kolega mówi prawdę: „Tak, jestem gejem”. To odkrycie jest jak grom z jasnego nieba. Od dawna czuł, że coś jest z nim nie tak, że dziewczyny kompletnie go nie interesują w takim sensie, w jakim interesują kolegów. Owszem, lubi z nimi przebywać, rozmawiać, nigdy natomiast o nich nie myśli. Jego uwagę zajmuje pewien aktor, no i brat kolegi. Te myśli i uczucia są dziwne, nie rozumie ich, więc je wypiera. Dopiero kolega otwiera mu oczy, że one w nim tkwią, tylko ukryte. Adam mieszka w małym miasteczku na południu Polski, gdzie wszyscy wszystko o każdym wiedzą, więc musi się pilnować. Unika kontaktów z rówieśnikami, zaszywa się w swoim domu, słucha muzyki, czyta. W tamtych czasach (początek lat 90. ubiegłego wieku) nie ma Internetu, dostępu do informacji. Adam nie może też liczyć na rozmowę z rodzicami, bo wie, co myślą o takich jak on. Nieraz słyszał, jak ojciec, oglądając filmy w telewizji, rzucał pod adresem bohatera: „A to pedał jeden”. Mama orzekła kiedyś: „Ich trzeba przymusowo leczyć”. Wyjechać? Zastanawia się nad tym. Ale wcześniej owe myśli starannie porządkuje, pisząc list do mnie, autorki reportaży o outsiderach. Nie podaje adresu zwrotnego.
Co się dzieje z człowiekiem skrywającym tak trudną prawdę? – Każda tajemnica, którą ukrywamy, mniejsza czy większa, nie znika poprzez samo utajenie, nie zmienia się też jej ranga, znaczenie dla naszego życia. Ona nadal istnieje – odpowiada psycholog Agnieszka Mościcka-Teske z Uniwersytetu SWPS, Wydziału Zamiejscowego w Poznaniu. – Człowiek funkcjonuje przecież nie tylko na poziomie świadomym, lecz także nieświadomym. O ile na poziomie świadomym możemy pilnować, żeby nie zdradzić się żadnym gestem czy słowem, o tyle na poziomie nieświadomym nie jesteśmy w stanie kontrolować naszego umysłu, duszy czy ciała.
Psycholożka zauważa, że zdradzać nas może zwłaszcza ciało. Drżące ręce, rozbiegany wzrok, rozszerzone źrenice, zmiana tembru głosu, nienaturalna postawa. To znak, że za wszelką cenę chcemy coś ukryć albo – w drugą stronę – że nie przyjmujemy tego do wiadomości. Ciało reaguje wtedy natychmiast, jakby było wprost połączone z nieświadomością. Bo ciała nie da się oszukać. Zdradza, że z ukrywanym zdarzeniem nadal jest związana jakaś część naszej psychiki, pamięci, uwagi, naszych emocji.
– Można powiedzieć, że w prawdziwej rzeczywistości funkcjonujemy wtedy tylko w iluś procentach, bo druga część naszego życia wewnętrznego, naszej psychiki zostaje w świecie związanym z tajemnicą – wyjaśnia psycholożka. – Świadomość posiadania wiedzy o nas samych, której nie możemy ujawnić innym, która w dodatku mogłaby pogorszyć nasz obraz w ich oczach, powoduje podwyższone napięcie w codziennym funkcjonowaniu. Mówiąc mniej psychologicznie: nie żyjemy wtedy pełnią życia, bo ono jest podzielone na to, co oficjalne, czym możemy i chcemy się dzielić, i na to, co zatajone. A ponieważ temu zatajonemu poświęcamy jakąś część swoich zasobów, to w tym oficjalnym nie mamy szansy skorzystać z całego naszego potencjału.
Życie w cieniu tajemnicy rodzi wiele destrukcyjnych stanów, jak poczucie winy, wstyd, niska samoocena. Z długoletnich badań psycholożki dr Anity E. Kelly z University of Notre Dame w Indianie wynika, że rodzi też depresje, lęki i choroby psychosomatyczne. A skutki tajemnicy skrywanej przez dziecko (na przykład dotyczącej alkoholizmu rodziców, przemocy w domu) mogą nawet zahamować jego rozwój emocjonalny.
Złą reputację tajemnic potwierdza David Eagleman, amerykański neurobiolog. W książce „Mózg incognito. Wojna domowa w twojej głowie” pisze, że długotrwałe ukrywanie poważnych sekretów wpływa negatywnie na zdrowie. A to dlatego, że mózg, któremu powierza się takie informacje, toczy nieustanną walkę między koniecznością ich ukrycia a potrzebą ujawnienia. Te pełne sprzeczności procesy umysłowe powodują napięcie psychosomatyczne, wzrost ciśnienia, stresu, a co za tym idzie – osłabiają odporność.
Justyna (lat 41, matematyczka) drżącymi rękami otwiera kopertę z wynikami badań DNA męża i 16-letniej córki. Czyta: „Prawdopodobieństwo biologicznego ojcostwa wynosi zero procent”. Serce wali jak młot, nogi miękną. Oto widzi, czarno na białym, potwierdzenie tego, co przeczuwała przez całe życie, od momentu, kiedy po raz pierwszy wzięła córkę na ręce. Z tamtym mężczyzną przespała się jeden jedyny raz po kłótni z Januszem, wtedy jeszcze narzeczonym, jej pierwszą wielką, ale burzliwą miłością. Po tej kłótni trzasnęła drzwiami, pojechała do klubu, gdzie przetańczyła całą noc z poznanym tam nieznajomym. Potem wylądowała u niego w mieszkaniu na drugim końcu miasta. Wyszła na palcach, jak tylko zasnął. Nigdy więcej go nie spotkała. Nie wie, jak się nazywa, gdzie mieszka, co robi. Janusz szukał jej całą noc, następnego dnia się oświadczył. Kiedy kilka tygodni później potwierdziło się, że Justyna jest w ciąży, postanowili wziąć szybki ślub. Janusz oszalał na punkcie córki, mimo że ani na jotę nie była do niego podobna, no i nie była też wymarzonym synem. A Ania oszalała na punkcie ojca. Justyna obserwuje ich relację ze zmąconą radością. Odpędza jak natrętną muchę przeczucie, że Ania może nie być córką Janusza. Ale to przeczucie nie daje jej spokoju, wkręca się w mózg, duszę, ciało. Pewnego razu Janusz chce się pochwalić świeżo założonym implantem. „Zaraz, zaraz” – mówi Justyna i sięga po szpatułkę, że niby musi odchylić wargę, a tak naprawdę, żeby pobrać próbkę ze śluzówki męża. Z pobraniem próbki od córki nie ma problemu. Wynik badania przestawia jej życie o 180 stopni. Na razie tylko jej, bo nikomu o tym nie mówi. „Ale z taką tajemnicą strasznie trudno żyć” – pisze w liście do redakcji. Nie oczekuje rady, jedynie wysłuchania.
Czy to znaczy, że powinno się ujawniać wszystkie tajemnice? – Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie – mówi Agnieszka Mościcka-Teske. – Każdy człowiek powinien zrobić swój wewnętrzny bilans: czy mniejsze koszty ponoszę, gdy dźwigam ciężar tajemnicy, czy gdy ją wyjawiam.
Natomiast czysto teoretycznie można znaleźć argumenty zarówno za ujawnieniem tajemnicy, jak i przeciwko niemu.
Sytuacja, w której przemawiają argumenty przeciw: załóżmy, że jesteśmy w stałym związku, na którym nam zależy, ale zdarzyła nam się zdrada, czego teraz się wstydzimy, z czym źle się czujemy.
– Przed ujawnieniem akurat tej tajemnicy warto poważnie się zastanowić – uważa psycholożka. – Zanim powiemy o tym partnerowi, dobrze jest zadać sobie pytanie: czy będzie to służyło związkowi, czy tylko poprawie naszego samopoczucia? Bo tutaj chodzi o coś więcej niż o własne zadowolenie. Jeżeli moją intencją jest to, że chcę być uczciwa, jeżeli autentycznie żałuję tego, co się stało, i wyjaśnię wszystko partnerowi, może uda się na nowo poukładać związek. Ale jeżeli chcę wyjawić tajemnicę, bo jest mi za ciężko samej dźwigać taki ciężar i chciałabym częściowo podzielić się nim z partnerem, to taka postawa jest moim zdaniem nieuczciwa. Zakłada próbę zrzucenia odpowiedzialności za swój czyn. Powoduje, że to, co zrobiłam, staje się teraz także zdarzeniem w życiu partnera. A to przecież mój czyn i moja odpowiedzialność.
Kiedy natomiast górę biorą argumenty za ujawnianiem prawdy? Wtedy gdy ukrywane fakty mogą zaważyć na zdrowiu i życiu innej osoby.
– Ukrywanie prawdy przed kimś, kogo ta prawda dotyczy, na przykład informacji o jego pochodzeniu, rodzicach, to w niektórych sytuacjach ograniczanie jego wiedzy o tożsamości – mówi psychoterapeutka. – Bo tożsamość budujemy także na tym, kim byli nasi przodkowie.
Według podejścia systemowego rodzina to wielopoziomowa struktura, na którą wpływa między innymi jej przeszłość. A więc także rodzinne tajemnice. Niektórzy terapeuci systemowi są orędownikami wyznawania tajemnic. Dla zdrowia rodziny, ale także z tego powodu, że sekrety wcześniej czy później i tak wyjdą na jaw.
O tym, że tajemnice same dochodzą do głosu, jakby wbrew interesowi skrywających je ludzi, świadczy wiele przykładów. Choćby historia Krystiana Bali, autora książki pt. „Amok”, w której opisał pewną zbrodnię prawie doskonałą, tym samym naprowadzając organy ścigania na trop przestępstwa. Jak wykazał potem proces, to autor książki był sprawcą zabójstwa.
Beata (52 lata, urzędniczka) jeździ do pracy okrężną drogą, codziennie nadkładając ładnych parę kilometrów. Tylko dlatego, że krótsza biegnie obok budynku, który źle jej się kojarzy. Z własnego wyboru przenigdy tamtędy nie pojedzie. Ale kiedy musi – nie może opanować drżenia rąk. 33 lata temu w tym budynku dokonała aborcji. Miała wtedy 19 lat, dopiero co rozpoczęła studia na prawie i zamieszkała w Warszawie w słynnym akademiku na Kickiego. Wreszcie wyrwała się z konserwatywnego domu, wreszcie mogła cieszyć się wolnością. I zapraszać do siebie chłopaka. Do tej pory spotykali się w ukryciu, bo zarówno jego rodzice (bogaci właściciele zakładów mięsnych w miasteczku), jak i jej ojciec (nauczyciel) byli przeciwni ich związkowi. Ale młodzi nie widzieli poza sobą świata. Tuż przed pierwszą sesją Beata, nie bez powodu, zapytała chłopaka: „Co byś zrobił, gdybym była w ciąży?”. „Nawet o tym nie mów, nie możesz mi tego zrobić” – wykrzyknął bez zastanowienia. Pożyczyła pieniądze, umówiła się na zabieg w prywatnym gabinecie położonym na parterze bloku przy jednej z głównych ulic, którą dzisiaj omija. Pojechała sama. Pamięta porażającą ciszę gabinetu i miłą, starszą pielęgniarkę, która zapytała: „Czy wiesz, na co się decydujesz, dziecko?”. „Tak” – odpowiedziała. Z chłopakiem rozstali się kilka dni później. Nikomu nigdy o tym nie powiedziała. Wyszła za mąż, urodziła syna, rozwiodła się. Kilka lat temu przypadkowo trafiła do kina na rumuński film „4 miesiące, 3 tygodnie, 2 dni”. „To wstrząsające zobaczyć swoją historię na ekranie. Ten film powinny obejrzeć wszystkie kobiety. I te, które podjęły decyzję o aborcji, i te, które nigdy nie będą musiały jej podejmować. Proszę polecić go czytelniczkom” – napisała w liście do redakcji.
Ciśnienie wewnętrzne, żeby uwolnić się od ukrytego ciężaru, jest ogromne. Czasem ów ciężar sam niepostrzeżenie wymyka się spod kontroli, czasem może go do tego sprowokować zupełnie niewinne zdarzenie, na przykład wiadomość w telewizji w jakiś sposób do niego nawiązująca. Ale z drugiej strony ludzie poskramiają to ciśnienie, na przykład na różne sposoby uzasadniając niemoralne czyny trzymane w tajemnicy. A wszystko po to, żeby poprawić jakość swojego życia i w miarę normalnie funkcjonować.
– Pomaga im w tym mechanizm, który nazywa się wyjaśnianiem bądź zmniejszaniem dysonansu poznawczego – wyjaśnia Agnieszka Mościcka-Teske. – Proszę zauważyć, że każde zachowanie nie fair, nadmiarowe, nieuzasadnione, a także każdy dramat, który się zdarzył w historii świata, bywają przez sprawcę uzasadniane, tłumaczone, usprawiedliwiane. Mówimy, że zmusiło nas do tego życie, że chcieliśmy dobrze, ale nie wyszło. Każdy z nas znajdzie uzasadnienie zachowania własnego lub osób, które popiera, bo tak jesteśmy skonstruowani, że szukamy racjonalnych uzasadnień. A ponieważ jako ludzie jesteśmy sprawni poznawczo, to te uzasadnienia zawsze znajdziemy. Jakie – to kwestia ekwilibrystyki w myśleniu i inteligencji. Czasami uzasadniamy coś automatycznie, nieświadomie. Na przykład: traktujemy źle innych ludzi, a nie przyznajemy się do tego przed sobą, bo chcemy postrzegać siebie jako życzliwych, otwartych, dobrych. Co więc robimy? Mówimy o innych: żółtki, czarnuchy, czerwoni. Jest to mechanizm dehumanizacji, używamy go na ogół nieświadomie, trochę automatycznie.
Sposoby na ulżenie sobie w sekretnym życiu w wielu kulturach bywają podobne: spowiedź, telefon zaufania, zwierzanie się obcym ludziom w pociągu, pisanie pamiętników. Ale tajemnica tajemnicy nierówna.
– Istnieje obszar naszego życia, który nie podchodzi pod tę definicję. Bo tajemnica to jest coś, czego nie chcemy i nie możemy ujawnić innym, co świadomie ukrywamy, ponieważ boimy się konsekwencji. Natomiast każdy z nas ma też takie terytorium świata wewnętrznego, którego z różnych względów nie ma potrzeby odkrywać przed innymi. To są nasze intymne przeżycia, coś, co lubimy, co nas fascynuje, ciekawi, ale też obrzydza, odpycha. Nie musimy z nikim się tym dzielić. Może być tak, że przeżyjemy całe życie i nie powiemy o tym nikomu. Bo nie ma takiego obowiązku. Każdy z nas ma prawo do intymnych tajemnic, które dotyczą tylko nas.
Im więcej masz przyjaciół, tym jesteś zdrowszy – wykazały badania profesora psychologii Jamesa Pennebakera. Pod warunkiem jednak, że dużo z nimi rozmawiasz, przede wszystkim o trudnych przeżyciach. Okazuje się, że jeżeli doznasz urazu, chowasz obciążającą cię tajemnicę i z nikim o tym nie pomówisz, to liczba przyjaciół nie ma żadnego znaczenia. Ma – gdy się przed nimi otwierasz!
Powstrzymywanie się od ujawniania sekretnych myśli i uczuć powoduje zwiększenie potliwości dłoni i stóp, określanej mianem aktywności elektrodermalnej. W momencie samego aktu wyznania zwiększa się ciśnienie krwi i rytm serca. Natomiast już po wszystkim (szczerym wyznaniu tajemnicy) ciśnienie krwi spada do poziomu dużo niższego niż przed wyznaniem.