Zdobądź, kup, wyglądaj, miej – atakują reklamy. Skończ studia, zmień pracę, zrób wreszcie porządek – naciskają rodzice. Swoje dokładają znajomi, otoczenie, mody. Tak żyjemy – pod pręgierzem oczekiwań, presji, wymagań innych. Sami siebie też nie oszczędzamy.
Coraz więcej z nas chce jednak żyć inaczej. I nie są to wcale ludzie starszego pokolenia, tylko młodzi, zmęczeni wyścigiem szczurów, zniechęceni przykładem wiecznie zagonionych rodziców. Mówią, że nie dla nich nadęty balon idealnego wizerunku. Chcą mieć prawo do błędów, niedociągnięć, niedoskonałości. Żyć w zgodzie ze sobą. Nie napinać się. Zatem koniec z dyktaturą bycia doskonałym? Kobiety z młodego pokolenia odpowiadają: „Nie chodzi o to, żeby popadać z jednej skrajności w drugą, tylko żeby odpuszczać sobie to, co nam nie służy i co nie jest nasze. Trzeba sobą być i więcej nic”.
Zanim odpuściła, żyła na wysokich obrotach, i to od dziecka. Mama zawsze podkreślała, że powinna być samodzielna, bo ona sama też taka była.
– To z jednej strony dobre, bo uczy niezależności – przyznaje Ala. – Ale z drugiej, to też duże wyzwanie. Tata nie miał wobec mnie żadnych oczekiwań. Być może dlatego, że sam miał od dziecka wysoko postawioną poprzeczkę. Oboje z mamą mówili, że powinnam robić to, co lubię.
Ala sama stawiała sobie wyśrubowane wymagania. Miała dużo zainteresowań, dużo brała na siebie w poczuciu, że jak tego nie zrealizuje, to jej ucieknie. I często uciekało, bo ciągle się z mamą przeprowadzały (rodzice szybko się rozstali). Miała osiem lat, kiedy w Paryżu znana primabalerina Wilfride Piollet zachęciła ją, by poszła do szkoły baletowej. Ala przygotowała się do egzaminów, ale akurat wtedy trzeba było wrócić do Polski. – Ubzdurałam sobie, że bez szkoły baletowej nie mam szans się zrealizować jako tancerka, a taniec był jedyną przestrzenią, w której czułam się wolna. I choć tańczyłam cały czas: w gimnazjum, w liceum kilka razy w tygodniu, to nie wierzyłam, że mogę coś osiągnąć. Taniec w mojej głowie musiał być nieosiągalnie perfekcyjny.
Dlaczego aż tak? Ala nie wie: może przez tę wolność, która dla dziecka bywa ciężarem nie do udźwignięcia. Może dlatego, że nie chciała zawieść ukochanych dziadków i rodziców? Trudno było do nich doskoczyć – dziadkowie ze strony ojca są uznanymi naukowcami, a ze strony mamy – artystami, rodzice też dużo osiągnęli.
– Fakt, że pochodzę z takiej rodziny, ustawia mnie na całe życie. I choć zawsze miałam świadomość swojego uprzywilejowania i otaczającej mnie miłości, odczuwałam także duże niewypowiedziane ciśnienie i niepokój, że nie sprostam. Nadal z tym walczę.
Po licencjacie z etnologii na UJ w Krakowie wyjechała w samotną podróż do Nepalu i Indii. Kiedy potem przeprowadziła się z Krakowa do Warszawy, gdzie studiowała, jednocześnie pracując, poczuła, że musi wrócić do tańca.
– Byłam wtedy totalnie zakorbiona na balecie, ćwiczyłam sześć godzin dziennie, po zajęciach na uczelni i po pracy. Do domu wracałam czasem po północy. W końcu przyszło otrzeźwienie: „Po co mi coś, co nie sprawia już radości?”. Postanowiłam: „Odpuszczam, bo oszaleję”.
Szukała innego niż balet ruchu. Odkryła tai-chi. I na tych zajęciach, które polegają na wolnych ruchach praktykowanych w dużym rozluźnieniu i skupieniu, poczuła, jak jej ciało odpuszcza. Potem było już z górki. Zafascynowała się nurtem tańca współczesnego – postmodern dance’em – bardziej jako choreografka. Opowiada, na czym polega choreografia tańca współczesnego: otóż nie bazuje już na wymyślaniu układów tanecznych, które trzeba odwzorowywać, tylko na improwizacji. Tancerze wypracowują ruch, który jest im bliski, bardziej organiczny.
– Ten ruch może nie zawsze jest doskonały, ale dużo bardziej autentyczny. I dzięki temu piękny. Dlatego się nim zachwyciłam. Odkrycie, że piękne może być też to, co niedoskonałe, okazało się dla mnie przełomowe. Uważam, że taniec improwizowany jest cudownym lekiem na perfekcję. A pierwszym krokiem do wyleczenia się jest zrzucenie z siebie napięcia.
Pamięta dokładnie ten dzień. Niedziela, 25 lutego, Centrum w Ruchu, kurs choreografii eksperymentalnej, ćwiczenia z ciałem dające przyjemność. Dziewczyny tańczą, masują się.
– Przygotowywałam wtedy na egzaminy do London Contemporary Dance School własną choreografię. I doświadczenie na tym kursie było dla mnie tak niesamowite, że pomyślałam: „Chrzanię napinanie się, zrobię choreografię o błogości”. Zapytałam koleżanki z kursu, czy zechcą mi towarzyszyć w tym projekcie. Od tego momentu spotykamy się, żeby robić błogie rzeczy – od picia herbaty w ulubionych filiżankach, przez dekorowanie się kwiatami, po taniec. A ja zdałam egzamin, właśnie zaczynam studia w Londynie. To wszystko rozluźniło mnie i uspokoiło. A w takim stanie człowiek przypomina sobie, co jest ważne. Dla mnie, po pierwsze, ważne stało się odpuszczanie sobie tego, co mnie uwiera, a po drugie – że wystarczam. To hasło rzuciła kiedyś moja koleżanka, która długo zmagała się z depresją właśnie na tym tle, że nie jest wystarczająco dobra. Uważam, że wszystkie kobiety powinny mieć wytatuowane słowo „wystarczam”. Bo wystarczamy takie, jakie jesteśmy! Ale to nie znaczy, że mamy totalnie sobie odpuścić. Odpuszczać należy tylko to, co nam nie służy.
Od kiedy odpuściła, ma superrelacje z przyjaciółmi i rodziną, dużo podróżuje z partnerką, odważyła się zmienić zawód i… „tęczy”. Czyli tańczy – zawsze w innym kolorze, w pożyczonych od znajomych ubraniach (w ten sposób oni też uczestniczą w akcji). Pod Sejmem, na Nowogrodzkiej, przed pomnikiem smoleńskim, pod gmachem Ministerstwa Sprawiedliwości. Ta akcja ma budować wspólnotę i uzdrawiać miejsca, które dzielą. To ważne dla Alicji jako osoby nieheteroseksualnej. Ludzie przystają, obserwują. Czasem klaszczą, czasem wyrażają oburzenie. Ale rozmawiają.
– Mój taniec nie jest doskonały, improwizuję, inspirując się miejscem i tym, jak ono we mnie rezonuje. Uznałam, że byłoby super zrobić warsztaty taneczne dla kobiet, nazwałam je radykalnie przyjemnymi. I robię. Przychodzą dziewczyny w różnym wieku. Już wiem, że nie muszę być najlepsza. Uczę się być najpierw średnia. Jak się chce być od razu świetnym, to pojawia się napięcie i ciśnienie. Szkolę się w sztuce odejmowania – żeby nie mieć wszystkiego naraz, a nawet żeby mieć mniej, ale sięgnąć głębiej, poobserwować i zastanowić się, czy to jest to. Cały czas jestem debiutantką w odejmowaniu i wystarczaniu sobie, ale myślę, że to dobry kierunek.