Biorą się z niezaspokojonej potrzeby akceptacji i ciągłego porównywania z innymi. Niełatwo się od nich uwolnić, ale warto próbować, bo zwłaszcza te na punkcie wyglądu – odbierają nam radość życia. Jak to zrobić? Wyjaśnia seksuolożka dr Alicja Długołęcka.
Jak bardzo kompleksy na punkcie własnego wyglądu wpływają na nasze życie, także seksualne?
Kobieta, która nie akceptuje własnego ciała, nie rozbierze się pod wpływem chwili nad jeziorem w głuszy i nie da sobie przyzwolenia, żeby swobodnie popływać na golasa, bo będzie się wstydzić tego, jak wygląda. Nie będzie spontanicznie tańczyć tak, jak miałaby na to ochotę, bo zamiast tego będzie myślała tylko o swoim falującym brzuchu i piersiach, o tym, jak w jej wyobrażeniu odbierają ją inni. Będzie szukała w spojrzeniach innych osób potwierdzenia własnej nieatrakcyjności zamiast oddać się temu, co określa się radością życia. Bo właśnie kompleksy odbierają nam naszą spontaniczność i radość życia. Także w seksie, którego podstawowym założeniem jest w końcu przyjemność.
Skąd się one biorą?
Z potrzeby akceptacji i jej niezaspokojenia. To zazwyczaj bardzo głębokie kwestie, jeszcze z dzieciństwa, związane z tym, że nie dostaliśmy od rodziców miłości bezwarunkowej – faktycznie lub w naszym wyobrażeniu. Rodzice nie zbudowali w nas mocnej bazy, przekonania, że jesteśmy niepowtarzalne i „w porządku” takie, jakie jesteśmy. Do tego może się przykładać porównywanie z innymi dziećmi w różnych dziedzinach. A gdy czujemy się gorsze i niezasługujące na akceptację rodziców, możemy pomyśleć, że nie spełniamy ich oczekiwań, że coś jest z nami nie tak. Wielką rolę w procesie formowania się kompleksów w fazie wczesnego dojrzewania odgrywają rówieśnicy, porównywanie się z nimi, ich reakcje na nasz zmieniający się wygląd, zwłaszcza opinie koleżanek, które postrzegamy jako atrakcyjne. Poza tym swoje robią wzorce promowane przez mass media i Internet. Do gabinetów terapeutycznych coraz częściej trafiają dziewczyny, które nie są w stanie pokazać się bez makijażu i które mają kompletnie zaburzone postrzeganie własnego ciała. Nie potrafią zderzyć się z tym, jakie naprawdę są, a już myślenie o tym, że są OK, w ogóle nie wchodzi w grę. Wizerunek, który budują w okresie tworzenia się tożsamości, staje się ich tożsamością, fikcyjną, bo ta prawdziwa jest nie do udźwignięcia.
Jest wreszcie grupa kompleksów, które zostały zapoczątkowane w pierwszych relacjach partnerskich. Gdy jesteśmy bardzo młode, a – tu powiem stereotypowo – on wybrał inną, kompleksy związane z wyglądem mogą być dla nas formą oddalenia się od istoty problemu. Łatwiej jest w końcu pomyśleć, że on poszedł do tamtej, bo była bardziej seksowna, szczuplejsza, ładniejsza, niż skonfrontować się z prawdziwą przyczyną zdrady. W tym miejscu powtórzę za Katarzyną Miller: zdrada nie jest winą innej kobiety, tylko wyborem osoby, która zdradza. Stereotyp kulturowy kieruje nasze myślenie o zdradzie w kierunku negatywnej oceny tej drugiej kobiety oraz porównywania się do niej. A to generuje kompleksy. Zaczyna się gehenna, zwłaszcza jeśli mamy 16 czy 19 lat.
I męczymy się z kompleksami nawet wtedy, gdy jesteśmy najbardziej atrakcyjne…
Tak, a 80 proc. Polek jest niezadowolonych ze swojego wyglądu. To bardzo smutne patrzeć na obiektywnie piękne młode kobiety, które cierpią z powodu nienawiści do swojego ciała. Dopiero z biegiem lat zaczyna się rozumieć, co jest ważne w życiu, i podchodzi z rezerwą do kwestii związanych z oceną wyglądu przez samą siebie i innych. Pomaga w tym psychoterapia, ale też życiowe doświadczenia, które mogą kompletnie zmienić perspektywę. Wiele kobiet w pierwszej ciąży przejmuje się na przykład zmianami w ciele. W drugiej czy trzeciej nabierają dystansu, co innego staje się dla nich ważne. A już z perspektywy bycia babcią myślenie o własnych wnukach uzmysławia, jaką moc ma ciało. Czy w takiej sytuacji ważne jest to, jaki mam brzuch?
Czy to znaczy, że kompleksy nie pojawiają się w dorosłym życiu?
Oczywiście, że się pojawiają, jednak częściej potrafimy sobie z nimi poradzić. Zmiany w ciele związane z upływem czasu najtrudniej jest zaakceptować kobietom, które zbudowały swoje poczucie wartości na stereotypie atrakcyjności zewnętrznej. Jest jednak mnóstwo przykładów na to, jak świetnie dojrzałe kobiety sobie z nimi radzą. Gdy mamy już uformowaną tożsamość i samoświadomość, radykalna zmiana wyglądu nie musi być destrukcyjna. Osoba dojrzała, u której występują zmiany w wyglądzie wywołane na przykład kuracją hormonalną czy chemioterapią, zazwyczaj potrafi się w tym odnaleźć, jeśli kontaktuje się z istotą swojej wartości jako osoby i kobiety. Dziś jest dużo literatury na ten temat, są fundacje i grupy wsparcia, za pośrednictwem Internetu łatwo bardzo szybko znaleźć osoby w podobnej sytuacji.
Znam wiele pozytywnych przykładów, obracam się w środowisku kobiet z chorobami nowotworowymi i widzę, jak zmienia się świadomość kobiet. Dzisiejsze czterdziestolatki są skoncentrowane na tym, żeby odzyskać zdrowie i dbać o jakość życia, a wygląd jest przejawem dbania o siebie, a nie ocen. Owszem, pojawiają się związane z nim trudne uczucia, ale nie determinują one ważniejszych w sytuacji choroby spraw.
Zdecydowanie bardziej destrukcyjne i mocniej wpływające na życie wydają mi się kompleksy wyniesione z młodości, z którymi żyjemy, nie zdając sobie sprawy, skąd się wzięły. Wywołują poczucie bezradności, bo mocno wrosły w naszą tożsamość.
A jak dojrzałe kobiety radzą sobie z doświadczeniem mastektomii, która oznacza utratę atrybutu kobiecości, jakim jest pierś?
Znowu – to zależy. Są kobiety, które będą dążyły do zakamuflowania zmian, i takie, które będą je podkreślać – jako symbol tego, czego doświadczyły. Prowadziłam projekt dotyczący seksualności „
Cancer Sutra”, którego symbolem była naga kobieta z tatuażem w miejscu piersi, ogolona na łyso i w szpilkach. Nawet osoby, które decydowały się na rekonstrukcję piersi, wskazywały, że ta postać najlepiej odzwierciedla kobietę, która nie wstydzi się tego, jaka jest.
Myślę, że sama, gdybym miała nowotwór piersi, to jeszcze 15 lat temu za konieczność uznawałabym chodzenie w peruce i rekonstrukcję piersi. Teraz, wzorem innych, wiedziałabym, że mam wybór. Prawdopodobnie nadal prowadziłabym zajęcia, nie wstydziłabym się choroby i kupowałabym odjazdowe czapki. Kwestie wyglądu byłyby drugorzędne wobec troski o jakość życia. Nie wiem, czy dokonałabym rekonstrukcji piersi, znając mój charakter, niekoniecznie. To nie ma związku z wiekiem, bo kobiety w różnym wieku podejmują różne decyzje. I każda z tych postaw jest w porządku.
Co daje wolność od kompleksów?
Podstawą jest to, żeby czuć się ze sobą dobrze. Dla każdej z nas będzie to oznaczało co innego, bo każda ma osobistą historię i stosunek do własnego ciała oraz przypisuje inne znaczenie poszczególnym fragmentom ciała w relacji seksualnej. Niełatwo mi o tym mówić, bo wciąż uczestniczę w procesach odkrywania siebie przez kobiety, z którymi pracuję. Z fotografką Tamarą Pieńko stworzyłam projekt, w którym chciałyśmy pokazać kobiety w pełnym spektrum: po mastektomii, amputacjach, zmagające się z anoreksją i w rozmiarze XXL, na wózku, z zanikiem mięśni, w połogu, w ciąży... Każda z nich poddawała się sesji fotograficznej, ale nie po to, by komuś innemu pokazywać, jaka jest piękna (bo jest piękna!), ale bardziej by kontemplować siebie i swoją kobiecość. Z każdą z nich przeprowadzałam pogłębioną rozmowę, potem Tamara Pieńko fotografowała je nago w całości, łącznie z miejscami odbiegającymi od stereotypowych wzorców i częściami intymnymi. Uczestnictwo w tym projekcie było dla nas uzdrawiające. Stąd jego tytuł: „Wdzięczność”. Gdy obserwuje się różne przejawy kobiecej cielesności, wstyd i kompleksy wydają się zupełnie pozbawione sensu. Potrzeba czasu i pracy nad sobą, by dojść do tego wniosku, ale w którymś momencie staje się to oczywiste.