Zdarza się, że wychodzimy z całkiem niezłego związku mając nadzieję, że natychmiast zjawi się ktoś lepszy. A życie nie zawsze daje takie prezenty.
Wiele par tej pandemii nie przejdzie.
Ale wiele skorzysta z szansy jaką dała.
Szansy?
Tak, bo każda sytuacja kryzysowa jest swego rodzaju testem, i nawet jeśli ten test nie wychodzi nam za dobrze, to możemy spróbować coś z tym zrobić, a więc mamy szansę na dobrą zmianę. Na przykład możemy pogłębić relację, która okazała się płytka. Bo to, że relacje w bliskich związkach są dzisiaj płytkie to fakt, trend kulturowy wynikający ze społecznych sposobów funkcjonowania, konsumpcjonizmu, itd.
Zamknięci w domach nagle to zobaczyliśmy?
To jest właśnie ta szansa. Do tej pory było często tak, że działaliśmy aktywnie na zewnątrz, a gdy wracaliśmy do wewnątrz, to wystarczyły nam powierzchowne relacje, wymiana krótkich informacji, wspólny odpoczynek. No a teraz w tym „wewnątrz” jesteśmy dłużej i okazuje się, że nie ma w nim wspólnego przeżywania świata, prawdziwej bliskości. Czujemy się więc bardzo rozczarowani. Tym bardziej, im bardziej byliśmy przekonani, że nasz związek był dobry.
Jeśli byliśmy o tym przekonani, to chyba znaczy, że tak było.
Nie do końca. Wyróżniłabym z grubsza trzy modele związków: Pierwszy to małżeństwa, które działają na zasadzie wracającego do domu wędrowcy. Cały dzień jesteśmy w pracy, na spotkaniach, wieczorem zjeżdżamy do spokojnego domu, odpoczywamy, nawet miło się nawzajem traktujemy. I wydaje nam się że jesteśmy świetnym małżeństwem. No, ale jak przychodzi nam być razem dłużej, to nie bardzo jest o czym rozmawiać, odkrywamy, że właściwie się nie znamy, a nawet że jesteśmy sobie obcy. Drugi model to związek zadaniowy, w którym ludzie działają zawsze razem: razem na rowerach, nartach, kajakach, razem w podróżach. Jak już ustalą, gdzie jechać i co zapakować, to zgodnie to realizują w zewnętrznym świecie. No a teraz tego świata nie ma.
Więc i nas nie ma?
Odkrywamy, że jakoś nie ma. Znów rozczarowanie! Trzeci model to ludzie żyjący w komfortowych warunkach, z pomocą domową, nianią, którzy nagle zostali ze wszystkim sami. I się pieklą: zrób coś, posprzątaj, a gdzie to wsadziłeś. Są sfrustrowani pogarszającą się sytuacją, tym, że sobie nie radzą, więc obwiniają siebie nawzajem. To są trzy klasyczne sytuacje, w których odkryliśmy, że nie jesteśmy takim małżeństwem, za jakie się uważaliśmy, a uważaliśmy się za naprawdę dobre, świetnie funkcjonujące. Natomiast po tygodniach współprzebywania okazało się, że jest w nim trochę za mało.
Nudno, a tam tyle się działo.
Rzecz w tym, że nasza zewnętrzna aktywność ma często charakter ucieczkowy, z czego nawet nie zdajemy sobie sprawy. Uciekamy w różne obowiązki, bierzemy sobie dodatkowe zajęcia, bo to, owszem, daje nam satysfakcję, bo jesteśmy cenieni, ale pod tym wszystkim kryje się mechanizm ucieczkowy przed nie do końca satysfakcjonującym związkiem. Bycie razem sprowadza się wtedy zazwyczaj do informowania się nawzajem o czymś, a nie polega na głębszym kontakcie. Natomiast gdy jesteśmy ze sobą, twarzą w twarz, przez dłuższy czas, to często okazuje się, że coś nie gra. Mieliśmy przekonanie, że łączy nas cudowna miłość, a nagle odkrywamy, że się gdzieś zatraciła.
Część ludzi skreśla wtedy swój związek.
I to błąd. Ludzie, którzy uważali się za dobre małżeństwa, bo rzeczywiście nie było między nimi wrogości, zimnej obojętności, powinni dać sobie szansę. I zacząć od uświadomienia sobie, co w ich związkach wymaga naprawy. Na przykład to, że łączy ich tylko zadaniowość. Albo że uciekają w pracę, a o związek dbają jedynie o tyle, o ile trzeba, żeby jakoś trwał.
Co wtedy, gdy każda ze stron inaczej znosi trudną sytuację?
Rzeczywiście może tak być. Na przykład jedna osoba przewartościowuje negatywnie swoje życie, dochodzi do wniosku, że nie ma ono sensu. W trudnych sytuacjach mogą bowiem nasilić się różne zaburzenia, na przykład tendencje depresyjne, czy konflikty wewnętrzne, na przykład poczucie, że nie jestem pogodzona sama ze sobą. Druga osoba natomiast, która lepiej znosi trudną sytuację, może próbować wspierać partnera, mówić: weź się w garść, zrobiłam to dla ciebie, dlaczego się nie cieszysz. Ale wspiera nieumiejętnie. Trudno jest bowiem z wewnątrz związku być zewnętrznym terapeutą. Osoba wspierana też może czuć się rozczarowana, bo uważa pomoc za nietrafioną.
I co wtedy?
Jeśli dwie osoby źle znoszą sytuację kryzysową to warto, żeby sobie uświadomiły, że problem nie wynika z ich wzajemnej relacji, tylko z tego, że oboje nie potrafią unieść ciężaru nowej sytuacji i związanych z nią zagrożeń, lęku, strat, które realnie zaistniały, na przykład utraty pracy, obniżki pensji. Jeżeli mamy wysoki poziom lęku, to w kryzysie może on się nasilić, możemy wtedy reagować agresywnie. Gdyby ludzie uświadomili sobie, że do kryzysu bardziej niż oni sami, przyczyniła się sytuacja, to mieliby większą szansę, żeby się pozbierać.
Dużo się teraz pisze o tym, jak sobie radzić, jest się więc czym inspirować.
Ale gorzej tę wiedzę psychologiczną zastosować w życiu. Jeżeli już ją wykorzystujemy, to raczej jako środek do wzbogacania siebie, do samorozwoju, a niekoniecznie idziemy w kierunku, do jakiego psychologia zachęca, czyli do zbliżania się do siebie, wspólnego pokonywania trudnych barier, rozmów, szukania głębszych celów.
Czas izolacji pokazuje, że wzrasta domowa przemoc.
To prawda. Kiedy ofiara, najczęściej kobieta, jest uwięziona w domu, to oprawcy łatwiej stosować przemoc. W tych związkach poważne problemy istniały od dawna, ale kobieta miała możliwość ucieczki, chronienia się, a teraz jej nie ma. Bywają też związki ludzi jawnie wrogich wobec siebie. Mieszkają od lat pod jednym dachem, ale jedna albo obie strony mają do siebie głębokie pretensje i w zasadzie żyją osobno. Tak naprawdę marnują sobie życie. Znam małżeństwa, które w ten sposób funkcjonują od lat.
Lepiej żeby się rozstały?
Taka decyzja nikogo by nie zdziwiła. Zawsze warto walczyć o związek, ale czasami lepiej nie przedłużać wzajemnych cierpień i dramatów dzieci.
Pandemia jest więc takim papierkiem lakmusowym dla bliskich relacji.
Tak. Tam, gdzie było źle, to będzie gorzej, a gdzie było dobrze - to najczęściej będzie lepiej. Naprawdę dobre małżeństwa cieszą się, że mają dla siebie to, czego im zawsze brakowało, czyli czas. Mogą liczyć na wzajemne wsparcie, pomoc, bliskość. I nawet jeśli ta sytuacja pokazała im jakiś problem w związku, którego sobie nie uświadamiali, to chcą go przepracować.
Co może być w tej pracy najtrudniejsze?
Uporanie się z odkryciem, że nie są tacy fajni, jak myśleli, za jakich ich uważano. Czyli obalenie mitu o sobie samych jako o świetnej parze. To może być przykre odczucie. Ale gdy podejdą do tego zadania jako do szansy na poprawę relacji, a nie jako do czegoś nie do odrobienia, to mogą stać się naprawdę super parą, a nie tylko za taką się uważać. Trudno może być też ludziom, u których ujawniają się zaburzenia z uwagi na pogorszenie warunków życia. Bo jak te zaburzenia się nasilają, to ludzie przestają reagować adekwatnie do sytuacji, pojawia się skrzywiona percepcja. Warto wtedy zwrócić się do specjalisty, teraz można to robić nawet online.
Przejście przez trudności wzmacnia związek?
Każda trudność jest szansą. Ale ta szansa zadziała, kiedy sami coś z naszym związkiem zrobimy. Kiedy nie pójdziemy w mechanizm wzajemnego obwiniania się, udowadniania, że wszystko przez tę drugą stronę, tylko kiedy zobaczymy, że trudność jest nasza wspólna. Ważne, żeby problem nie wszedł pomiędzy ludzi, żeby ich nie rozdzielał, tylko żeby ich łączył.
Ludzie myślą, że za rogiem czeka na nich wspaniałe życie z kimś innym. Po co walczyć o stare, jak można budować nowe.
To iluzja. Często zamiast pracować nad pogłębieniem relacji, szukamy nowej i prawdopodobnie w tej nowej powtórzymy ten sam błąd, co w poprzedniej. Na początku damy się nieść namiętności, a potem znów zostaniemy na płytkim poziomie, w płytkiej relacji. Często, niestety, zdarza się, że wychodzimy z całkiem niezłego związku, ale rozczarowani nim mamy nadzieję, że natychmiast zjawi się ktoś lepszy, cudowniejszy. Życie nie zawsze daje takie prezenty.
Ale mam wrażenie, że ten trudny czas coś nam jednak dał. Co?
Myślę, że uzmysłowił nam to, jak do tej pory żyliśmy, w jakim pędzie, z jakim nagromadzeniem obowiązków. I że mniej niż kiedyś czytamy, rozmyślamy, robimy mniej rzeczy dla nas ważnych. Może więc warto wrócić do tego, co nas wzbogacało, rozwijało? Bo ten czas niewątpliwie otworzył drzwi do naszego wnętrza. Tylko musimy pamiętać o jednym - żebyśmy wzbogacając siebie, nie poszli w kompletny indywidualizm, że teraz zajmuję się sobą, a reszta niech się wali i pali. Przypomnijmy sobie też, jak na początku bardzo staraliśmy się siebie nawzajem uszczęśliwiać, pomagać sobie, wymieniać poglądy, przekonania, uczucia. Wróćmy do tej wymiany, do wspólnoty przeżywania świata. Nic nie jest stracone.
Katarzyna Popiołek – psycholog, dziekan Psychologii Wydziału Zamiejscowego Uniwersytetu SWPS w Katowicach