Dzieci najbardziej martwią się o najbliższych, bo to oni dają im poczucie bezpieczeństwa – mówi psycholożka i psychoterapeutka Klaudia Siwek. Poprosiliśmy ją o wskazówki, jak chronić najmłodszych przed traumą związaną z wojną. I jak uczyć ich empatii wobec kolegów przybywających z miejsc, gdzie toczą się walki.
Najpierw COVID-19 i wszechobecna panika, teraz wojna w Ukrainie – czy mamy już do czynienia z zespołem stresu pourazowego?
Byłabym ostrożna z takim stawianiem sprawy. Zespół stresu pourazowego, PTSD, diagnozuje się, gdy występują określone objawy, ale nie wcześniej niż po czterech tygodniach od ustania czynnika stresotwórczego. Warunkiem jest ekspozycja na sytuację zagrożenia zdrowia lub życia oraz reakcja silnego strachu – przerażenia.
Jednak taki sam bodziec może wywołać różną reakcję w różnych okolicznościach. Gdy w czasie burzy usłyszysz huk, nie przerazi cię to bardzo albo nie na długo. Reakcja alarmowa szybko ustępuje i znów czujemy się bezpieczni, bo nasze życie nie jest zwykle zagrożone podczas burzy. Natomiast huk bomby może przerazić i odebrać poczucie bezpieczeństwa. Zatem nie każde nagłe, zagrażające, silne, negatywne przeżycie wywoła uraz psychiczny, ale z drugiej strony – można doświadczyć traumatyczności różnych zdarzeń, nawet jeśli zagrożenie życia czy zdrowia nie dotyczyło mnie bezpośrednio. Żołnierze, strażacy, lekarze, wolontariusze, fotografowie wojenni często „tylko” widzieli, co się działo… Ważne jest to, czy można odzyskać zachwiane poczucie bezpieczeństwa.
Czy dla dziecka takim traumatyzującym bodźcem mogą być informacje telewizyjne?
Mogą i to nie tylko reportaże pokazujące bombardowanie. Sama wiadomość o tym, że wybuchła wojna, że ludzie uciekają z domów, już wywołuje sytuację zagrożenia i niepewności. I u dzieci, i u dorosłych. Przedłużające się naruszenie poczucia bezpieczeństwa, które jest fundamentalną potrzebą zdrowia psychicznego, podnosi poziom napięcia, wymusza różne reakcje adaptacyjne, które pomagają przystosować się do niepewnej sytuacji, ale mają też swoją cenę w codziennym funkcjonowaniu.
Na obrazy żołnierzy, bombardowań narażeni jesteśmy dziś wszyscy.
I trzeba temu przeciwdziałać. Nie chodzi o zamykanie oczu, ale o chronienie siebie i dzieci przed nadmiarem treści medialnych. Z pozoru niewinne oglądanie programów informacyjnych w domu, gdzie są dzieci, nawet w innym pokoju, to ekspozycja najmłodszych na sytuacje, które mogą być dla nich traumatyzujące a co najmniej ich przestraszyć.
Jak zatem chronić dzieci w sytuacji, gdy tuż za granicą jest wojna?
To zależy od wieku. Dzieci do lat trzech reagują na sytuację tak jak rodzice, wyczuwając ich emocje, i dla nich sytuacja będzie zagrażająca, jeśli poczują strach rodziców. Przedszkolaki, które już więcej wiedzą o świecie, wychwytują zagrażające treści ze strzępków globalnie dla nich niezrozumiałych rozmów dorosłych. Podczas takiej rozmowy padają słowa: „żołnierze”, „uciekają”, „bomby”, „uchodźcy”, „bez domu”, „ranni”, „zabici”, „agresja”… a dziecko pod te słowa podkłada sobie obrazy, które je przerażą, jeśli nie wyjaśni mu się sytuacji jego językiem.
Jaka jest granica wieku dziecka, poniżej której nie powinniśmy w ogóle rozmawiać o wojnie – jeśli dziecko jest w pobliżu?
Myślę, że nie można nie rozmawiać o wojnie. Ważne tylko, czy rozmawiamy przy dzieciach czy z dziećmi. Trzeba rozmawiać, wyjaśnić sytuację. Kontrolować odsłuchiwanie czy oglądanie programów informacyjnych, gdy dzieci są w domu. Obowiązkiem rodzica jest chronić dziecko przed nasileniem negatywnych bodźców czy niepokojących obrazów. Warto jednak pamiętać, że nawet jeśli spełniamy ten postulat w domu, to dziecko i tak się z nimi zetknie. Uchodźcy są wokół nas, nie schowamy milionów ludzi przed dziećmi i nie powinniśmy tego robić, ale widok mamy z Ukrainy z dziećmi na placu zabaw to nie jest pokazywany w telewizji obraz walącego się domu. Nie narażajmy dzieci na stres, jeśli łatwo można im go oszczędzić.
Ale dla rodziców oglądanie wiadomości stało się już przymusem psychicznym.
Dla niektórych tak. Radzimy sobie ze stresem w różny sposób. Jedni odrzucają negatywne komunikaty, nie oglądają żadnych wiadomości, nie chcą o wojnie mówić ani słowa, schowali się w „bańce bezpieczeństwa”, bo tak im każe instynkt samozachowawczy. Inni z kolei muszą być aktywni, zwłaszcza werbalnie, bo rozmowa na niepokojący temat należy do powszechnych sposobów na doznanie. To naturalne, że wielu dorosłych daje upust swojemu napięciu, mówiąc o wszystkim, co ich przeraża w tej sytuacji, snując fantazje na temat niepokojącej przyszłości. Rozmowy o wojnie między dorosłymi mogą pomóc dorosłym, ale prowadzone przy córce czy synu mogą im zaszkodzić. Dorosły, jeśli musi dać upust swojemu niepokojowi, powinien to robić tak, żeby przy okazji nie zalać swoim strachem dzieci.
Często uważamy, że dzieci siedzą w wózeczku albo bawią się na karuzeli i nas nie słyszą.
Dzieci słyszą: panie w przedszkolu, w szkole, rodziców w szatni odbierających inne dzieci, znajomych rodziców. Naprawdę warto uważać na to, co mówimy w ich obecności. Jeśli dziecko o cokolwiek zapyta, odpowiadajmy szczerze, konkretnie i wprost na jego pytanie. Znajdźmy czas na to, by spokojnie wyjaśnić, co się dzieje wokół nas. Nie w biegu i pośpiechu, nie tuż przed snem. Dajmy czas dziecku, nie mówmy od razu o broni jądrowej. Dzieci widzą i czują, że rodzic jest w trwodze i niepokoju, nawet jeśli nie rozumie, o czym on mówi. A skoro rodzic się czegoś boi, to dla dziecka oznacza często, że trzeba się bać. Dobrym sposobem na ochronienie dziecka jest zadbanie o siebie i znalezienie sposobów na wyregulowanie własnego strachu.
Młodsze dzieci możemy próbować odciąć od negatywnych informacji, ale co ze starszymi? Mają komórki, dostęp do Internetu, widzą nagłówki gazet. Jak pomóc im konfrontować się samodzielnie z takimi bodźcami?
Starsze dzieci wymagają szczególnego wsparcia. Bo gdy tylko spuścimy je z oka, przez Internet mogą się dosłownie napromieniowywać negatywnymi obrazami i wiadomościami. Rozmowa jest niezbędna, jednak warto je zapytać, o czym się mówi w szkole, co je niepokoi, bo to wskaże kierunek. Pamiętajmy również, że indywidualne kłopoty dzieci się nie skończyły: nadal mogą przeżywać przemoc rówieśniczą, zmagać się z depresją, bać się klasówek…
Sporo dzieci z Ukrainy chodzi już do szkół w Polsce.
Rozumiem stojącą za tym ideę, rozumiem, że chodzenie do szkoły, zwłaszcza po izolacji związanej z pandemią, to z perspektywy dorosłych normalność, ale dla dzieci, które nagle opuściły swoje środowisko, część rodziny, może to oznaczać pogłębianie stresu. Jeszcze dobrze nie zaadaptowały się do sytuacji, nie do końca wiedzą, gdzie będą żyć, a już mają przed sobą nowe wyzwanie: adaptację w nowym środowisku rówieśniczym. One są w obcym miejscu, czują i widzą, że ich rodziny są niespokojne, często przerażone – nie wiedzą, co z nimi będzie i znowu muszą rozstać się z bliską sobie osobą. Pamiętajmy, że dzieci odzyskują poczucie bezpieczeństwa tylko w relacji z bliską osobą.
To prawda. Nieraz na zmianę szkoły przygotowujemy dzieci u psychologa.
Właśnie. Nawet gdy dziecko zmienia szkołę, którą wcześniej widziało, o której wiele razy rozmawialiście w domu, rozumie język – uznajemy, że to stresowa sytuacja. Tymczasem teraz dzieciom, które jeszcze nie wiedzą, gdzie ich los rzuci, proponujemy pójście do szkoły i naukę w środowisku, w którym nie umieją się porozumieć. Moim zdaniem to za szybko, zwłaszcza dla młodszych dzieci.
Nie znaczy, że nie można im zapewnić możliwości zabawy, rysowania, nauki języka polskiego czy innych aktywności, ale prowadzonych przez osobę, która mówi w ich języku i z badaniem ich poczucia bezpieczeństwa. Umysł, który doświadcza lęku, jest niezdolny do nauki.
Jak polskim dzieciom powiedzieć o tym, że ich koleżanki, koledzy są w tak trudnej sytuacji? Widzą na przykład, że jeżdżą na hulajnogach, biegają normalnie na placu zabaw…
To okazja, żeby pokazać dziecku, że reakcja na stres przybiera najróżniejsze formy. Jeden kolega z klasy może być w zamrożeniu, wycofany, skulony, skryty, jakby się chciał schować przed życiem. Drugi – pobudzony, niespokojny, gadatliwy, a jeszcze inny – obrażalski, nadąsany, niechętny do współpracy. W przeżywaniu sytuacji zagrożenia nie ma tzw. prawidłowych i nieprawidłowych reakcji. No i nie wszyscy uchodźcy są straumatyzowani. Warto na to uczulić nasze dzieci.
A czy warto zachęcać dzieci, żeby nawiązywały kontakt? Pierwsze wyciągały rękę? Na przykład podchodziły do dzieci z klasy z Ukrainy, zagadywały, pytały skąd są, co się wydarzyło, kto z rodziny przyjechał?
Z tym byłabym ostrożna. Czasem w pierwszym odruchu mamy ochotę zapytać, jak to było. Warto jednak pamiętać, że umysł człowieka po ekspozycji na zagrożenie przez pierwsze cztery tygodnie próbuje sobie poradzić z przeżytym szokiem. Robi to na różne sposoby i nie warto w ten proces ingerować. U wielu dzieci nie minęły jeszcze te cztery podręcznikowe tygodnie, odkąd opuściły swoje domy. To może być za wcześnie na taką rozmowę.
Czyli to nie jest tak, że traumę trzeba wygadać i wyrzucić z siebie?
W przypadku silnej reakcji stresowej nie ma żadnych sztywnych reguł. Dla wielu osób, w tym niemówiących po polsku dzieci, które są w obcej szkole, pytania, skąd są, czy ich tata walczy w obronie Ukrainy, kto został w domu – mogą tylko pogłębić stres, bo przypomną o stratach, których doświadczyły.
Jeśli rozmowa to zły pomysł, to jak uczyć nasze dzieci wspierania nowych kolegów?
Rozmowa to dobry pomysł, złym jest wypytywanie, nawet w najlepszej wierze. Wsparcie to mowa ciała, uśmiech, pomachanie, danie jabłka, długopisu, pokazanie, gdzie jest łazienka, sala gimnastyczna… Wysłanie sygnału: „widzę cię i w razie potrzeby ci pomogę”.
Ukraińskie mamy często dzwonią do domu. Chcą wiedzieć, co się dzieje z ich partnerami, ojcami. Czy to ma wpływ na dzieci?
Niepokój związany z oczekiwaniem jest również bardzo trudny do zniesienia. Dzieci orientują się, że zostały bez taty. Nie dość, że martwią się, co się z nim dzieje, czy żyje, czy nie spadły na niego bomby, to jeszcze wiedzą, że coś się może stać. Rośnie w nich lęk o to, że już nigdy nie zobaczą taty. Bardzo mocno tęskną.
Podobnie jak dorośli martwią się o coś, na co w gruncie rzeczy nie mają żadnego wpływu.
Jedna specyfika stresu jest jednak inna. Otóż dzieci bardziej martwią się o swoich najbliższych, opiekunów, bo z bliskości z nimi czerpią poczucie bezpieczeństwa. Ich choroba czy śmierć są dla nich bardziej przerażające niż strach o samego siebie.
Zajmujesz się wspieraniem dzieci i nastolatków cierpiących na depresję i inne zaburzenia psychiczne. Czy widzisz już żniwo toczącej się wojny?
Widzę. To dało się zauważyć w zasadzie od razu. Po krótkim czasie zaprzeczania wiele młodych osób pada ofiarą sytuacji, ale też lękotwórczego przekazu mediów. Dzieci z depresją wymagają specjalnego traktowania, specyficznego wsparcia. To, że do ich permanentnego niepokoju dokłada się jeszcze strach o jutro, powoduje czasem pogorszenie samopoczucia. Wiele nie jest teraz w stanie się uczyć. Przeżywają poczucie winy w związku z tym, że one mogą żyć spokojnie, więc szukają ulgi w wielogodzinnym surfowaniu w Internecie.
Poza tym dzieci i młodzież również ponoszą koszty zaangażowania rodziców w pomaganie, co może wywoływać u nich różne uczucia. Pamiętajmy, że dzieci mają swoje zadania, z których sytuacja polityczna ich nie zwolniła.
Klaudia Siwek, psycholog kliniczna, psychoterapeutka, certyfikowana terapeutka poznawczo-behawioralna, współautorka książki „Depresja nastolatków”.