W poszukiwaniu skutecznej metody pracy z parami i rodzinami psycholodzy kliniczni Arlene Vetere i Rudi Dallos sięgnęli do czterech nurtów psychoterapeutcznych. W ten sposób powstała narracyjna terapia więzi. Na czym ona polega i w jakich sytuacjach się sprawdza – wyjaśnia psychoterapeuta Szymon Chrząstowski.
Narracyjna terapia więzi czerpie z czterech różnych podejść w psychoterapii. Co leży u podstaw tej integracji?
Twórcy narracyjnej terapii więzi – prof. Arlene Vetere oraz prof. Rudi Dallos – już w latach 90. XX wieku postanowili zintegrować dotychczasową wiedzę na temat funkcjonowania rodzin i par. Wyszli z założenia, że podejść w psychoterapii jest już i tak bardzo dużo, więc wybrali z dotychczas istniejących najmocniejsze – ich zdaniem – elementy i ułożyli je w pewną całość. A to pozwoliło wzmocnić najlepszą stronę każdego z tych podejść.
Pierwszym z nich jest terapia systemowa. Co z niej zaczerpnięto?
To podejście upatruje trudności przede wszystkim w tym, jak przebiega interakcja pomiędzy poszczególnymi osobami w rodzinie. W takim ujęciu problemem nie są więc sami pacjenci – nie traktuje się ich jako zaburzonych, z przeświadczeniem, że to z nimi jest coś nie tak. Najważniejsze jest, jak wzajemnie kształtują oni relacje między sobą.
Drugie podejście to teoria przywiązania, której twórcą był John Bowlby.
Teoria ta głosi, że elementarną potrzebą człowieka jest poczucie bezpieczeństwa. A kiedy czujemy się zagrożeni i oceniamy coś jako niebezpieczne, sięgamy po wsparcie innych osób, aby nam pomogły poradzić sobie z tym, czego właśnie doświadczamy.
Kolejnym źródłem jest psychoterapia narracyjna.
Tu podstawą jest zwrócenie uwagi na to, jak narracje – czyli opowieści, które snujemy o sobie w parze lub w rodzinie – wzajemnie nas kształtują i jakie wynikają z nich konsekwencje dla naszego funkcjonowania. Narracje zmieniają się w zależności od tego, czy nasze potrzeby przywiązaniowe są zaspokojone, czy nie.
I wreszcie teoria traumy.
Przy czym chciałbym zaznaczyć, że słowo „trauma” przeszło obecnie do poppsychologii, przez co zostało strywializowane. Dziś w zasadzie wszystko jest traumą, nawet sytuacja, w której czekam na spóźniający się autobus i jest mi zimno. Nie o taką traumę więc chodzi, a o bardzo trudne przeżycia związane z zagrożeniem życia i zdrowia, jakich doświadczyliśmy w przeszłości. Silną stroną teorii traumy jest zwrócenie uwagi na to, jak te traumatyczne przeżycia wpływają na funkcjonowanie wszystkich osób w relacji.
Jaką rolę odgrywają w narracyjnej terapii więzi nasze emocje?
Kluczową, bo bez rozumienia emocji terapia nie będzie skuteczna. Często doskonale rozumiemy pewne rzeczy, a i tak zachowujemy się w raniący siebie nawzajem sposób. To, że mówimy do siebie słowa, których żałujemy, lub w kółko powtarzamy zachowania, które nie przynoszą żadnego pozytywnego skutku, jest spowodowane między innymi właśnie tym, że targają nami emocje. I nimi trzeba się zająć.
Jakie są główne założenia tego nurtu?
Po pierwsze, kiedy w gabinecie pojawia się para albo rodzina, zwracamy uwagę na to, co się dzieje w interakcji między nimi, jak oni wzajemnie reagują na swoje zachowania. Mówiąc w uproszczeniu – w jakie pułapki wpadają. Osoby, które przychodzą na terapię często mówią: „Rozumiem, że mam jakiś udział w powstaniu tego problemu, ale mój partner/moja partnerka…”.
I to „ale” rozpracowuje się w pierwszej kolejności?
Tak, bo rzecz w tym, że to nie w tobie czy w partnerze/partnerce jest problem, ale w interakcji między wami. To jedno bardzo ważne założenie, ale warto na nie spojrzeć jeszcze z innej perspektywy. Narracyjni terapeuci więzi na samym początku sprawdzają również, czy osoba, która zgłasza się na terapię, nie doświadczyła jakichś traum. Bo wtedy to, co dzieje się w interakcji, podyktowane jest jej trudnymi przeżyciami z przeszłości. Taki pacjent powinien skorzystać także z indywidualnej terapii, gdzie będzie miał możliwość zintegrowania traum z całością swoich doświadczeń.
W jakie pułapki najczęściej wpadamy w parach?
Bardzo upraszczając, możemy wyróżnić trzy główne wzory. Pierwszy z nich dotyczy sytuacji, kiedy jedna osoba w parze dąży do kontaktu, rozmowy, rozwiązania problemów, ale im bardziej eskaluje swoje zachowania, tym bardziej ta druga osoba zaczyna się wycofywać, zamykać w sobie. Może się wydawać, że osoba, która tak napiera na wyjaśnianie różnych spraw, to prawidłowy wzorzec. Pozornie, bo im silniej intensyfikuje ona swoje reakcje – mając przy tym jak najlepsze intencje – tym bardziej druga osoba ucieka, przez co ta pierwsza wciąż nasila to, co jest jej tak dobrze znane. W ten sposób powstaje błędne koło.
Inna pułapka jest wtedy, kiedy obie osoby eskalują. To dotyczy „gorących”, kłótliwych par, w których jest bardzo dużo emocji. A ciągłe wzajemne ataki utrudniają możliwość wyjaśnienia różnych spraw do końca. Para tkwi więc w stanie permanentnej wojny.
Trzeci typowy wzorzec można porównać do bitew podczas I wojny światowej, w której dwie strony stale tkwią w okopach i co jakiś czas się ostrzeliwują, ale w gruncie rzeczy żadna z nich nie chce wyjść z tych obwarowań, obie osoby są bardzo wycofane. Owe pułapki nazywam nieszczęściami tych par.
Żadna ze stron wcale nie zachowuje się tak, bo chce intencjonalnie skrzywdzić swojego partnera/partnerkę. A dlatego, że nauczyła się takich wzorców reakcji w dzieciństwie i one były kiedyś skuteczne. Robi więc to, co jest jej dobrze znane.
Żeby poczuć się bezpiecznie?
Jednym z ważnych powodów bycia razem jest wzajemne zaspokajanie swoich przywiązaniowych potrzeb. Innymi słowy – kiedy czuję się zagrożony, wiem że bliska mi osoba pomoże ukoić to, co się ze mną dzieje. A gdy partner czy partnerka nie pomagają mi w zaspokojeniu moich potrzeb poczucia bezpieczeństwa, to zaczynam postrzegać ją/jego jako zagrożenie. Widzę w niej kobrę, która może mnie ugryźć. A ta kobra z kolei widzi we mnie mangustę, która może ją zjeść. Wtedy zaczynają się kłopoty. Kobra broni się przed mangustą, a mangusta cały czas uważa, żeby ta kobra jej nie ugryzła, chociaż nawet jeśli tak się stanie, to ma przecież wypracowane fizjologiczne mechanizmy, które uchronią ją przed działaniem jadu.
To jest nieszczęście tych par, bo bliska nam osoba wcale nie jest mangustą czy kobrą. Ona ma nam pomóc w poradzeniu sobie z różnymi trudami życia. Przy czym narracyjna terapia więzi zwraca uwagę również na to, że pacjent czy pacjentka powinni sami umieć zadbać o swoje poczucie bezpieczeństwa i nad tym też pracujemy. Musi być równowaga między umiejętnością zadbania o to samemu, a zdolnością do sięgania po pomoc drugiej osoby.
Dlaczego w narracyjnej terapia więzi poczucie bezpieczeństwa jest tak istotne?
To, że poszczególne osoby czują się bezpiecznie, jest fundamentem dobrze funkcjonującej pary i rodziny. Jeżeli tego nie ma, pacjenci zaczynają podejmować różne aktywności, które mają do niego doprowadzić. A czasami rzeczy, które robią, żeby poczuć się bezpiecznie, wtórnie powodują problemy.
Jaką rolę w budowaniu poczucia bezpieczeństwa pełni terapeuta?
Wyobraźmy sobie, że znajdujemy się na statku pośrodku morza i dopadł nas sztorm. Co możemy zrobić? Jedną z opcji jest ucieczka pod pokład, gdzie można zamknąć się w swojej kajucie, założyć słuchawki na uszy, wziąć leki i udawać, że jest wspaniale. To nie jest najlepsze rozwiązanie, bo jeżeli jesteśmy kapitanem okrętu, to może on łatwo zatonąć. Innym wariantem jest bieganie po tym okręcie i podejmowanie wszystkich możliwych działań, aby zapewnić mu bezpieczeństwo. Z tym, że w strachu zachowujemy się chaotycznie, panikujemy. A panika wcale nam nie służy.
Lepiej zastanowić się nad rozsądnymi działaniami, które pozwolą przeprowadzić statek poprzez burzę.
Przy czym trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że czasami sztormy są tak olbrzymie i niszczące, że i tak powalą statek. Ale terapeuta może pomóc w zorientowaniu się w sytuacji i wymyśleniu skutecznych rozwiązań. Psychoterapeutę można więc porównać do bezpiecznej zatoki, do której kapitan statku wpływa na chwilę. Ta zatoka ma być miejscem, gdzie można się bezpiecznie poczuć. Ktoś może powiedzieć, że jedna godzina raz w tygodniu u psychoterapeuty to mało. Moja odpowiedź jest taka: na morzu, na którym jest sztorm, nawet jedna godzina spokoju robi wielką różnicę, bo pozwala zebrać myśli, odpocząć i zdecydować co robić i gdzie dalej płynąć.
Co w narracyjnej terapii więzi doprowadza do realnych zmian w związku?
Przede wszystkim sam fakt, że ludzie zatrzymują się w reakcjach, które tworzą pułapki. Mają moment refleksji i wspólnego zastanowienia się, jakie mogą być sposoby wyjścia z tych pułapek, co mogą dla siebie zrobić. Ważne jest nie tylko to, aby pacjenci czuli się ze sobą, oraz z terapeutą, bezpiecznie. Kluczowa jest także nauka wzajemnego troszczenia się o siebie. Porównuję to do rośliny, która– jeśli zapewni się jej bezpieczeństwo i będzie się o nią trochę troszczyć – we własnym zakresie zacznie się rozwijać. Staje się najpiękniejszą rośliną, jaką tylko może być.
Jak długo trwa taka terapia?
Bardzo różnie. Jedni potrzebują zaledwie paru spotkań, a inni – kilku lat.
Czy terapia może zakończyć się rozstaniem pary?
Oczywiście. Wcale nie jest powiedziane, że dobra terapia musi prowadzić do zakończenia pod tytułem: „I żyli długo i szczęśliwie”. Niepowodzeniem zaś jest sytuacja, kiedy w parze nie zajdzie żadna zmiana, co jest dla obu stron źródłem cierpienia i głębokiego poczucia braku satysfakcji. Chociaż nie zawsze musi tak być. Para może dojść do wniosku, że chce zostać w tej relacji, mimo że nie zaszła w niej żadna zasadnicza zmiana. Ale – z różnych powodów – ten związek im służy i tak jak jest, jest wystarczająco dobrze. Ale jeżeli para zdecyduje, że nie chce już być razem, to jest to zmiana, która może być szansą na zbudowanie innego, dobrego związku.
Chociaż bywa to ukrytą zasadzką, bo można w nieskończoność zmieniać partnerów i partnerki, szukając tej właściwej osoby. Wieczne poszukiwanie, że z kimś innym będzie nam lepiej, jest pułapką współczesnych czasów, ponieważ zwykle w kolejnych relacjach zaczynamy zachowywać się podobnie jak w poprzednim związku.
A może już sama świadomość naszych schematów przywiązania wiele zmienia, mimo że nie dochodzi do potężnej modyfikacji zachowań?
Nawet gdybyśmy byli nie wiadomo jak świadomi swoich pułapek, to i tak w nie wpadamy. Można to porównać do sytuacji mocno zakrapianej imprezy, kiedy budzimy się rano z kacem i dochodzimy do wniosku, że już nigdy więcej nie sięgniemy po alkohol. Po czym sytuacja się powtarza. Ale kiedy mamy świadomość, że wpadamy w te pułapki, to szybciej się z nich wydostajemy. W narracyjnej terapii więzi pracujemy również nad procesami reparacji. Rzecz nie leży w tym, żeby nie wpadać w pułapki, ale by jak najszybciej się z nich wydostawać. Praca nad tymi mechanizmami naprawczymi jest często ważniejsza niż to, żebyśmy unikali problemów, bo życie niesie ze sobą mnóstwo pułapek.
U jakich pacjentów narracyjna terapia więzi może się nie sprawdzić?
W żadnym przypadku nie jest to uniwersalne panaceum, które pomoże wszystkim. Niektóre pary mają bardzo specyficzne problemy i lepiej radzą sobie z nimi inne nurty psychoterapeutyczne. Przy czym chciałbym podkreślić, że narracyjna terapia więzi nie musi być traktowana jako odrębne podejście, a raczej pewien sposób myślenia i pomagania parze, który jest na tyle elastyczny, że mogą go używać terapeuci pracujący w bardzo różnych stylach.
Szymon Chrząstowski, psychoterapeuta par i rodzin. Wykłada na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jest założycielem Centrum Pomocy Psychologicznej UW. Publikuje w Polsce i za granicą, pisząc głównie o psychoterapii, a zwłaszcza o narracyjnej terapii więzi.