„Młodzi są leniwi. Starsi są pazerni. Millenialsi to nieudacznicy. Ograniczeni boomerzy. Infantylne zetki. Pokolenie X bez wartości i znaczenia. Mam poczucie, że nie potrafimy rozmawiać o pokoleniach bez epitetów. Obrzucania się błotem. Zrzucania winy. Wybielania się kosztem innych generacji. Czas uspokoić to wzburzone morze wzajemnych oskarżeń”. Tak pisze na swoim fanpejdżu prof. Tomasz Sobierajski, współautor książki „Pokolenia. Jak uczyć się od siebie nawzajem”, która jest zachętą do praktykowania międzypokoleniowej empatii. Do docenienia flauty. To podróż w znane i nieznane, czasem komfortowa, a czasem pełna wyzwań. Składa się na nią opowieść Tomasza Sobierajskiego o pokoleniowej miłości, przyjaźni czy seksie, jak i świadectwa przedstawicielek i przedstawicieli różnych pokoleń m.in.: Mai Komorowskiej, Magdaleny Zawadzkiej, Agaty Młynarskiej, Marcina Mellera, Adama Bodnara, których tak wysłuchała Magdalena Kuszewska.
Fragment książki „Pokolenia. Jak uczuć się od siebie nawzajem” Tomasza Sobierajskiego i Magdaleny Kuszewskiej, wyd. Filia (z serii „Filia na faktach”). Wybór fragmentu i tytuł pochodzą od redakcji.
Hasło „pokolenia” jest łączone często z takimi słowami jak „konflikt” i „problem”. Szczególnie w mediach i w debatach.
Relacje pomiędzy pokoleniami może charakteryzować konflikt albo zgoda. Konflikt pojawia się wtedy, kiedy osoby z różnych generacji mają rozbieżne zdania w zakresie wartości, ambicji, priorytetów. Zgoda pojawia się wtedy, kiedy tych rozbieżności nie ma albo udaje się je przenegocjować. Mamy zatem dwie drogi wyboru, bo droga pośrednia, czyli obojętność pokoleń na siebie nawzajem, jest niemożliwa. Pokolenia, nawet jeśli pozostają w konflikcie, są zmuszone współpracować lub współegzystować na niemalże wszystkich płaszczyznach życia społecznego. Z jakiegoś powodu w relacjach z generacjami często wybieramy konflikt. Co interesujące, inicjatorami konfliktu wydają się nieco częściej starsze pokolenia. Doktor Twenge dostrzega w tym „tęsknotę podszytą nostalgią” (nostalgia-tinged wistfulness). Warto to zaobserwować na samej/samym sobie.
Czym to się objawia?
W pewnym momencie naszego życia, w jakimś stanie skupienia czy emocjach, gdy obserwujemy młodsze pokolenia, włącza nam się tryb strukturalnego sentymentalizmu, który przejawia się w powiedzeniach typu: „Kiedy ja byłam w twoim wieku…” lub „Gdybym ja w dzieciństwie miał to co ty, to…”. Jak łatwo się domyślić, dalej następuje albo kombatancka wyliczanka o tym, że miało się siedem kilometrów do szkoły, pod górę, a w plecaku nosiło kanki na mleko, lub opowieść o tym, że gdyby nie czasy, w których się żyło, to zostałoby się co najmniej prezydentem Stanów Zjednoczonych lub Usainem Boltem.
Faza strukturalnego sentymentalizmu włącza nam się często bezwiednie, nawet jeśli solennie przysięgniemy sobie w dzieciństwie, wpisując to do pamiętniczka, że gdy będziemy dorośli i będziemy mieli dzieci, to nigdy nie powiemy do nich: „Bo ja w twoim wieku…”. A potem przychodzi dorosłość, patrzymy – zazwyczaj z góry – na młodsze pokolenia i słyszymy, że mówimy to, czego nie chcieliśmy powiedzieć.
Przy czym strukturalny sentymentalizm może pojawić się bardzo wcześnie i różnice wiekowe między pokoleniami nie muszą być duże. Zdarza mi się, że osoby studenckie, które mam przyjemność uczyć, mające około 20–24 lata, na zajęciach rozpoczynają zdanie od konstatacji: „Bo to młode pokolenie jest dziwne”. I myślę sobie wtedy: „To już? Szybko!”. Próba deprecjacji i stawianie się powyżej jakiegoś pokolenia nieuchronnie musi prowadzić do konfliktu. Warto jednak zaznaczyć, że młodsze pokolenia również nie pozostają dłużne starszym.
O, właśnie. Czyli?
Uważają, że wiedzą lepiej, że myślenie starszych generacji jest nomen omen przestarzałe, że wszystko idzie do przodu i oni za tym nie nadążają. Jak świat światem, ludzkość ludzkością, a społeczeństwa społeczeństwami, popełniamy te same międzypokoleniowe błędy. Ale mimo to jakoś trwamy razem.
Uczciwie należy zaznaczyć, że konflikt czasem może być stymulujący dla zmiany społecznej, a nie tylko destrukcyjny. Patrząc z perspektywy psychologii analitycznej, moglibyśmy powiedzieć, że konflikt międzygeneracyjny jest konieczny, a nawet oczekiwany. Dzięki konfliktowi kolejne pokolenie może ugruntować swoją tożsamość, podważać zastane normy i autorytety oraz wybijać się na niezależność. Moje serce jest jednak bardziej przy zgodzie międzypokoleniowej, która ma mnóstwo dobrych stron, m.in. ciągłość kulturową, poczucie tożsamości, solidarność i społeczne wsparcie.
W narracji konfliktu pokoleń stajemy się sobie obcy, wrodzy, niczym osobne subkultury albo kasty.
Konflikt pokoleń jest osadzony na kilku filarach. Po pierwsze, tak jak w każdym konflikcie bardzo łatwo jest nam odwrócić wzrok od naszych przewinień w relacji i skupić się na tym, co ktoś inny zrobił źle. Zatem młodsze pokolenia oskarżają starsze o to, że zostawiają im świat, w którym być może za kilkanaście lat wszyscy będziemy się gotować, a starsze pokolenia oskarżają młodsze, że są leniwe i nie chce im się wziąć spraw we własne ręce.
Po drugie, konflikt pokoleń jest świetnym tematem dla mediów, ponieważ nic tak nie przykuwa uwagi czytelników i słuchaczo-oglądaczy, jak zatytułowanie materiału np. „Pokolenie Z uprawia mniej seksu niż pokolenie baby boomers” albo „Pokolenie X idzie na wojnę z pokoleniem Z”.
Po trzecie, zauważam niepokojącą tendencję do tego, że coraz częściej tłumaczymy sobie bardzo skomplikowane systemy społeczne, używając do tego magicznego słowa „podział” lub „polaryzacja”. I utyskujemy: „Jesteśmy spolaryzowani!” lub „Jesteśmy podzieleni!”. A przecież świat nigdy nie był rajską, kwietną łąką, na której panowała powszechna zgoda. Myślenie w tych kategoriach jest dziecinne.
Kiedy po raz kolejny słyszę, że nasze społeczeństwo nigdy nie było bardziej podzielone niż teraz, to zalecam zapoznanie się z historią polskiego społeczeństwa i dynamiką społeczeństwa w ogóle. Tak, podziały w społeczeństwie istnieją. Ludzie są różni i się różnią. Tworzą grupy, które są oddzielone od siebie niewidzialnymi ścianami, utkanymi z innych wartości i aspiracji. Tak było zawsze.
Podziałów jest mnóstwo.
Co nie oznacza, że nie potrafimy się ze sobą porozumieć. Gdyby tak było, nie mielibyśmy współczesnych form społecznych, które są bardzo skomplikowane. A jednak ludzie dochodzą do porozumienia, niezależnie od klasy społecznej, miejsca zamieszkania, płci, zawodu, wyznawanej religii oraz autorytarnej władzy, która robi wszystko, żeby skłócić ze sobą obywateli czy pokolenia.
Młody listonosz z pokolenia Y przywozi świadczenia starszej emerytce. Sprzedawczyni z pokolenia Z, pracująca w piekarni, dba o to, żeby klienci z pokolenia jej rodziców mieli zawsze świeże bułki. A najmłodsze pokolenie Alfa jest zadbane przez wszystkie starsze pokolenia. Budzą je rodzice z pokolenia Y, zawożą do szkoły, gdzie pracują nauczycielki z pokolenia X, potem na zajęcia sportowe z karate prowadzone przez osobę z pokolenia Z. A na koniec, zanim rodzice wrócą z pracy, opiekuje się nim babcia, która jest pokoleniem wychowanym we wczesnym PRL-u.
Pokolenia ze sobą współpracują, więc skąd przekonanie o konflikcie?
Między innymi z kwantyfikatorów: wszyscy, nigdy, zawsze, nikt. Co kilka lat w przestrzeni publicznej pojawia się głos prominentnej osoby ze średniego lub starszego pokolenia, która mówi o tym, że młodym nic się nie chce, a konkretnie że nie chce im się pracować. Ta sytuacja powraca jak bumerang, zmieniają się tylko osoby, które to wypowiadają, i pokolenia. Podejrzewam, że każde młode, wchodzące na rynek pracy pokolenie musi to o sobie usłyszeć. Ostatnio też mieliśmy taki przypadek i powierzchowną medialną dyskusję o tym. Bo kiedy słyszę, że pokolenie Z jest niechętne do pracy, to co to właściwie znaczy? Że nie chcą pracować za półdarmo? Że nie pozwalają się wykorzystywać? Że mają innowacyjne pomysły, jak coś zrobić efektywniej?
Najczęściej frustracja osoby, która publicznie wypowiedziała tę frazę, wynika z osobistych rozczarowań jedną lub kilkoma osobami z danego pokolenia, a że jej głos jest słyszalny, to osobista, jednostkowa pretensja rozlewa się na całe pokolenie. Kwantyfikatory są jednymi z najbardziej irytujących narzędzi w komunikacji. Zamykają dyskusję. Kiedy powiem: „Ty nigdy mnie nie słuchasz” albo „Ty zawsze robisz to, czego tylko ty chcesz, i nikt cię nie obchodzi”, to wywracam stolik z szachami, które są metaforą relacji, i zamykam dyskusję. Bo co to znaczy „nigdy”, „zawsze” i „nikt”?
Wracając do „lenistwa” młodego pokolenia, to w ramach dowodów anegdotycznych mógłbym powiedzieć: „Młodzi ludzie są bardzo pracowici”, bo patrzę na moje studentki i studentów i widzę, że są wręcz przemęczeni nauką i pracą. Ale moja obserwacja, z punktu widzenia nauki, byłaby tak samo niewiele znacząca, jak obserwacja osoby, która – na podstawie osobistych rozczarowań w zarządzaniu kapitałem ludzkim we własnej firmie – uważa, że pokolenie Z jest leniwe. A co mówią twarde dane? Pokazują, że każde kolejne pokolenie pracuje ciężej i dłużej niż poprzednie i niestety – coraz mniej za tę pracę może nabyć.
Powinniśmy unikać wzajemnych oskarżeń.
Proponuję, żebyśmy zaczęli myśleć o zastępowalności pokoleń nie jako o polu walki, tylko o drodze, którą wspólnie idziemy. Tak jak śpiewa wspaniała Patrycja Markowska na poruszającej, międzypokoleniowej płycie, którą nagrała ze swoim tatą Grzegorzem: „Skoro śladem twoich stóp i kolejnym twoim krokiem jestem ja – ta droga trwa". Każde pokolenie zasługuje na szacunek.
Warto również odróżniać uogólnienia oparte na emocjach od generalizacji opartej na dowodach naukowych i badaniach. Wiem, o czym mówię, bo jako socjolog używam generalizacji dla opisania zjawisk społecznych. Posłużmy się przykładem. Załóżmy, że zdecydowałem się na zrealizowanie badań na temat botanicznych upodobań Polek i Polaków. Z badań wynikło, że blisko 80% respondentów wskazało, że najbardziej lubi kaczeńce. Drugie w kolejności są zawilce z 43% wskazań, a trzecie przebiśniegi, które wskazało 23% osób. Dla czepliwych podkreślam, że można było wskazać trzy ulubione kwiaty, więc powyższe liczby nie sumują się do 100%. I mój wniosek z badań brzmi: „Ulubionymi kwiatami (w domyśle [większości]) Polek i Polaków są kaczeńce”. Jest to generalizacja, ale oparta na wynikach badań, a nie na tym, że podczas sobotniego pobytu w ogrodzie botanicznym zauważyłem, że kilkanaście osób zachwyca się kaczeńcami.
Zawarte w opisach stylu życia pokoleń generalizacje, które znajdują się w tej książce, mają swoje źródła w badaniach. Ich celem jest zwrócenie uwagi na fakt lub wskazanie natężenia skali zjawiska, a nie emocjonalne przekonania dotyczące danej sprawy.
Kluczowe jest rozumienie skali pokoleniowej…
Otóż to! Do jednego pokolenia zaliczamy zazwyczaj kilka lub kilkanaście milionów ludzi. Zatem nie można powiedzieć, że wszyscy są za coś odpowiedzialni i że zawsze robią to, co robią, albo nigdy nie zachowują się w określony sposób. Ale są pewne trendy, wyraźne wskazania, główne postawy, najczęściej wybierane źródła wiedzy czy ulubione rodzaje zachowań.
Wracając do konfliktu: mam poczucie, że te kwantyfikatory bardzo dobrze „sprzedają się” w mediach, budząc skrajne emocje, antagonizując.
Rola mediów jest w tym zakresie nie do przecenienia. Podsycanie międzypokoleniowych konfliktów bywa bardzo kuszące, ale niesie za sobą wiele reperkusji dla nas wszystkich. Odpowiedzialność za to, co się napisze i powie, powinna być większa. Poza tym nie całe zło, które się wydarza ludziom, to konflikt pomiędzy określonymi pokoleniami; czasem osoby z tego samego pokolenia nie potrafią się porozumieć. I co wtedy? Napiszemy: „Pokolenie X jeszcze nigdy nie było tak wrogo nastawione do pokolenia X, co sprawi, że już nigdy nikt z pokolenia X nie wyciągnie ręki do nikogo z pokolenia X”. No absurd!
Może wynika to z tego, że wciąż niewiele wiemy o pokoleniach?
Mam poczucie, że ciągle za mało. Choć są to bardzo chwytliwe kategorie, które często wykorzystuje się do objaśniania społecznego świata, to nadal nie do końca rozumiemy, czym jest pokolenie i co właściwie te kategorie demograficzne oznaczają.
I stąd ta międzypokoleniowa żółć, z którą można się spotkać na forach internetowych.
Nie tylko tam. Czasem mam wrażenie, że do kanonu tzw. small talku wśród osób, które są z tego samego pokolenia, należy wątek zaczynający się od słów: „Z tymi młodszymi pokoleniami nie da się dojść do porozumienia”. I nagle rozmowa nabiera wigoru! Użalaniom się nie ma końca. A na forach internetowych, na których ludzie piszą to, co naprawdę myślą (nadal będąc przekonanymi, że są anonimowi), odbywa się niemalże festiwal międzypokoleniowej nienawiści. Kiedy artykuł na portalu informacyjnym dotyczy młodych ludzi i ich zachowań, to w komentarzach dominują takie hasła jak „nieroby”, „patologia” i „potwory”. Mogę się domyślać, że pisane przez przedstawicieli starszych pokoleń. A pod artykułami na temat starszego pokolenia, które jest na emeryturze – i w związku z tym, że ledwo wiąże koniec z końcem, dostając głodowe uposażenie, dorabia sobie w różny sposób – znajdują się komentarze od przedstawicieli młodszych pokoleń, że są niedołężnymi, chciwymi starcami, którzy odbierają pracę młodym.
Tymczasem teza naszej książki nie opiera się na tym, jak silnie międzypokoleniowo się różnimy, tylko jak bardzo możemy być dla siebie wsparciem.
Wbrew pozorom nie jest to nowa i wywrotowa teza, choć zwolennicy konfliktu pokoleń robią wszystko, żeby nie przebiła się do głównego nurtu. Na szczęście w sukurs przychodzi nam znakomita badaczka, antropolożka prof. Margaret Mead. W książce „Culture and Commitment. A Study of the Generation Gap”, która ukazała się w 1970 roku, przyjrzała się różnym społeczeństwom na przestrzeni dziejów ludzkości. Książka była głosem w bardzo poważnej dyskusji, która przetoczyła się przez Stany Zjednoczone, związanej z… konfliktem pokoleń.
Zdaniem Mead kiedy tempo zmian w społeczeństwie jest powolne i dzieci wiedzą, że będą dorastały w świecie, który będzie podobny do świata ich rodziców, a nawet dziadków, to właśnie oni, starsze pokolenia, są dla młodych autorytetami. To są kultury postfiguratywne, w których siła autorytetu oparta jest na wiedzy z przeszłości, a zdanie starszyzny wydaje się niepodważalne, i to nie z powodów dogmatycznych, ale po prostu dlatego, że starsi mają dużą wiedzę i doświadczenie w prowadzeniu życia, które stanie się codziennością następnych pokoleń.
Kiedy zmiany społeczne przyspieszają, to ani dziadkowie, ani nawet rodzice, którzy za tymi zmianami nie nadążają, nie są już dla młodych ludzi autorytetami. Wtedy młodzi ludzie przenoszą swoją uwagę na rówieśników, którzy stają się nośnikami norm i drogowskazami wartości. Tym charakteryzują się kultury kofiguratywne. Rodzice komunikują się ze swoimi dziećmi, dzielą własnym zdaniem, ale nie do końca – a czasem wcale – rozumieją sytuację, w jakiej młodzi dochodzą do określonych rozwiązań czy sukcesu. Natomiast współcześnie, w krajach rozwiniętych, mamy do czynienia z kulturami prefiguratywnymi, gdzie cała uwaga jest skierowana w przyszłość, a dodatkowo najlepszymi nauczycielami tej kultury jest młodsze pokolenie, które staje się przewodnikiem dla starszych pokoleń. W sytuacji, w której – jak mamy z tym do czynienia współcześnie – zmiany następują bardzo szybko, zmienia się kierunek relacji i rodzice zaczynają się uczyć od dzieci, często nie bez oporów.
Czyli dzieci uczą dorosłych funkcjonowania świata?
Tak. Warto podkreślić, że prof. Mead opracowała tę koncepcję ponad pół wieku temu. I już wtedy dowodziła, że społeczeństwo amerykańskie zaliczało się, jej zdaniem, do kultur prefiguratywnych. A co dopiero dzisiaj, kiedy technologia rozwinęła się tak bardzo?
Niemniej do dziś są osoby, które – często na siłę i przy wykorzystaniu każdej możliwej władzy – chcą zatrzymać świat i poprzez ręczne sterowanie rzeczywistością próbują wrócić do czasów kultury postfiguratywnej, narzucić dawne wzorce. Nie rozumieją i nie chcą rozumieć, że jeśli chcemy być postępowym społeczeństwem, to musimy patrzeć w przyszłość, dbać o innowacje i również uczyć się od młodych ludzi.
Trudne do zniesienia tezy dla konserwatystów.
Oraz dla autokratów, dyktatorków. Pani Mead po opublikowaniu swoich tez była odsądzana od czci i wiary. Kiedy czyta się recenzje, które ukazywały się w poczytnych amerykańskich czasopismach, zaraz po wydaniu jej książki, to włos jeży się na głowie. Porównywano jej spostrzeżenia do snucia bajek, zarzucano, że niczego nie wyjaśnia, w świecie, który „stał się pozbawiony miłości”, że jest „urocza”, choć nic nie mówi o międzypokoleniowym konflikcie.
Atakując ją, przypominano prof. Mead, że jako jedyna publiczna osoba doradzała komisji Kongresu, żeby przestać gnębić młodych ludzi i zalegalizować marihuanę. Podważano właściwie cały jej dorobek. Jej wskazanie na podmiotowość młodszych pokoleń musiało bardzo wiele osób zaboleć. I boli do dziś, szczególnie tych, którzy są wiernymi wyznawcami doktryny: „Jeśli jesteś młodszy, to z automatu jesteś głupszy”.
Stąd hasła typu: „Wiem lepiej, bo przeżyłam/przeżyłem więcej”, „Jak doświadczysz tyle co ja, wtedy będziesz mógł/mogła mówić czy robić to i tamto”…
I to ma wystarczyć młodszym pokoleniom, żeby uznać czyjś autorytet? No bez żartów! Warto też nadmienić, że funkcjonowanie w kulturze prefiguratywnej nie oznacza anarchii albo tego, że zaczną rządzić dzieci, jak we „Władcy much” Williama Goldinga czy „Królu Maciusiu I” Janusza Korczaka. Główny nacisk położony jest w niej na to, że wiedza i doświadczenia osób starszych nie są wystarczające do tego, żeby zrozumieć świat obecny i zaprojektować świat przyszłości. Poza tym w przeciwieństwie do kultury postfiguratywnej, która była patriarchalna i nienastawiona na dialog, kultura prefiguratywna zmusza do międzypokoleniowego porozumienia i współpracy.
W kulturze prefiguratywnej starsi czują się zagrożeni.
Część z nich być może czuje się zagrożona, a inni nie są w stanie pogodzić się z tym, że mogą nie mieć racji. Albo – co gorsza – z tym, że młodzi mogą mieć rację. Ale wierzę, że większość myśli mądrze i jest nastawiona na słuchanie młodszych.