Jeśli nie umiemy wypowiedzieć wszystkich niuansów, nasze myślenie jest w pewien sposób ograniczone. W efekcie w języku obcym podejmujemy decyzje w inny sposób: więcej w nich kalkulacji, mniej intuicji i emocji. Czy to dobrze, czy źle – pytamy prof. Michała Białka z Uniwersytetu Wrocławskiego
Pańskie badania pokazują, że kiedy posługujemy się językiem obcym, stajemy się bardziej utylitarni, nastawieni na cel, zysk. To może niepokoić?
Oczywiście, bo ludzie są bardziej skłonni dokonywać pewnych wykroczeń, jeżeli usprawiedliwią je jakimś większym dobrem, jakkolwiek pojmowanym. Na przykład jeśli pracownicy międzynarodowej korporacji dostają zadanie, aby ciąć koszty, i zastanawiają się nad tym w języku obcym, to mogą być bardziej skłonni zgodzić się, żeby wprowadzać oszczędności, wysypując śmieci do rzeki. Nawet jeśli nie zdecydowaliby się na to samo działanie, gdyby rozważali je w swoim pierwszym języku.
Język jest bardzo ważny dla tego, kim jesteśmy i jacy jesteśmy. Hipoteza determinizmu językowego została zaproponowana około 100 lat temu. Chodziło o to, że tak naprawdę myślimy językiem, że w ogóle nie możemy pomyśleć tego, czego w języku nie ma. Badacze pokazywali to m.in. na przykładach mieszkańców dalekiej Północy, którzy mają dziesiątki określeń na śnieg. Dla nas śnieg to śnieg, a dla nich dane słowo zależy choćby od konsystencji. A dlatego że mają takie słowa, mogą zupełnie inaczej funkcjonować w zastanych warunkach. Od tamtego czasu dynamicznie rozwija się psycholingwistyka, czyli dziedzina nauki badająca to, jak język kształtuje myślenie. Bo jeśli cierpimy na brak słowa, to nie potrafimy pewnych niuansów wychwycić, przez co nasze myślenie musi być w jakiś sposób ograniczone i nie pozwala nam zróżnicować tego, co dokładnie chcielibyśmy wyrazić.
Wystarczy przeskoczyć na inny język, aby zmieniło się coś tak dla nas swoistego jak moralność?
Zacznijmy od tego, iż mamy dwa rodzaje moralności. Pierwsza – deontologiczna – mówi o tym, że są zasady, których nie można łamać, na przykład: „kara śmierci jest zawsze zła” albo „nie wolno kłamać”. Niezależnie od tego, co się dzieje, te zasady traktowane są jako świętość, nie podlegają dyskusji. Moje badania pokazują, że wolimy współpracować z osobami, które przyjmują ten rodzaj moralności, ponieważ łatwiej jest nam zrozumieć ich motywy i przewidzieć ich zachowania. Systemowo powoduje to pewien ład, bo zasady są jasne i spójne. Druga ścieżka moralności jest natomiast bardziej utylitarystyczna, czyli dążymy do osiągania celów, patrząc za każdym razem na konsekwencje naszych działań. Tu nie ma tzw. świętych zasad. W tym wypadku świat staje się bardziej efektywny, ale dużo mniej przewidywalny.
Sęk w tym, że ludzie wcale nie mają takich norm moralnych, jak im się wydaje! Lubimy mieć o sobie mniemanie, że wiemy, co jest dobre, a co złe, ale wiele badań pokazuje, że decyzje, jakie podejmujemy w bardzo podobnych sytuacjach, są ze sobą niespójne. Efekt języka obcego, który został odkryty dekadę temu, idealnie to potwierdza. Pierwsze badania nad nim pokazywały, że w języku obcym podejmujemy racjonalniejsze, mądrzejsze decyzje.
Ale emocjonalne decyzje nie muszą być niemądre.
To prawda. Emocje jako pierwsze informują nas, że coś robimy dobrze bądź nie. Nasze niezadowolenie jest alarmem, że idziemy w złym kierunku. Ale dopiero gdy włączymy drugi system, czyli racjonalne myślenie, możemy odkryć, gdzie leży źródło problemu i co możemy zrobić, żeby go rozwiązać. W sytuacjach, które zawierają w sobie dziesiątki, a nawet setki elementów do analizy, na przykład kupno mieszkania, to emocje mówią nam: „Tu mi się podoba!”. W przypadku bardzo skomplikowanych problemów używanie emocji do podjęcia decyzji wcale nie jest nieracjonalne. Nasze emocje są relatywnie dobrze skalibrowane i pozwalają bardzo dobrze podejmować decyzje w życiu codziennym, kiedy mamy mało czasu, problemy są skomplikowane i nie można nad każdym z nich dogłębnie się zastanawiać.
Racjonalna osoba to nie jest osoba, która wyłącza emocje i zamienia się w komputer. Ona wie, kiedy należy angażować się w analityczne myślenie, a kiedy podejmować skrócone, szybkie decyzje.
Używanie obcego języka wymaga więcej intelektualnego wysiłku, więc nasza emocjonalność się wyłącza?
To jest koncepcja zaproponowana przez badaczy, którzy jako pierwsi zajęli się tym tematem. Ale w toku moich badań okazało się, że ten model kompletnie się nie sprawdził, ludzie wcale nie myślą więcej czy głębiej w obcym języku. Druga, bardziej prawdopodobna koncepcja bazuje na emocjach. Kiedy porządnie przeklniemy po polsku, czujemy ulgę, ale po angielsku – już nie. Jak kogoś zdenerwujemy, to łatwiej jest mu powiedzieć „sorry” niż „przepraszam”. Angielskie słowa mają dla nas dużo mniejszy ładunek emocjonalny. A to emocje często kierują naszymi decyzjami. Jeżeli w języku obcym są one dla nas niedostępne, pozbawiamy się wskazówki, że idziemy w dobrym czy złym kierunku. Siłą rzeczy musimy zacząć myśleć inaczej, uruchamiamy więc myślenie analityczne.
W niektórych sytuacjach dobrze jest działać mniej emocjonalnie.
Decyzja lekarza, czy narazić życie matki, czy wywołać poronienie – w związku z tym, że same te słowa w języku obcym są mniej naładowane emocjonalnie – będzie bardziej ekonomiczno-racjonalna niż skupiona na ludziach i ich cierpieniu. Z jednej strony to dobrze, a z drugiej – czyni to nas zbyt elastycznymi; sprawia, że ludzie mają poczucie niesprawiedliwości, bo z ich punktu widzenia podobne sytuacje są rozstrzygane inaczej. Do tego utylitaryzm często kojarzony jest z psychopatią, a to już całkiem niedobrze dla osoby podejmującej decyzje moralne.
Czy jest inna koncepcja wyjaśniająca efekt języka obcego?
Ja zaproponowałem trzecią drogę, która dotyczy metapoznania. Proszę sobie wyobrazić, że każdy z nas ma w środku ludzika, który stale myśli naszym myśleniem, monitoruje nasze działania i ocenia, czy są one racjonalne, czy nie. Jest mocno związany z naszą intuicją. A moje badania wykazują, że kiedy używamy języka obcego, ten ludzik jest luźniejszy. Nie orientuje się tak bardzo, kiedy trzeba myśleć, a kiedy nie, czy jesteśmy na dobrej drodze, czy na złej. Ponieważ w obcym języku nie używamy tak sprawnie intuicji, częściej uruchamiamy procesy racjonalnego myślenia i zachowujemy się znacznie ostrożniej.
Zazwyczaj wybory, które podejmowałam, wsłuchując się w swoją intuicję, były dla mnie dobre.
Nasza intuicja jest bardzo często trafna. Badania pokazują, że posługując się obcym językiem, ludzie gorzej sobie radzą w odróżnieniu fake newsów od prawdziwych informacji, podobnie jak w zadaniach z logiki. Ponieważ właśnie intuicyjnie czujemy, że wniosek nie zgadza się z naszą wiedzą. A ludzie, którzy byli w stanie używać tej intuicji w mniejszym stopniu, zaczynali „kombinować” i ich wynik się pogarszał.
Mamy więc kolejne niebezpieczeństwo podejmowania decyzji w obcym języku.
Dokładnie. To nie jest tak, że uniwersalnie jesteśmy mądrzejsi. Używanie języka obcego może wręcz pogorszyć moje decyzje. Na co dzień intuicja i emocje są raczej dobrze skalibrowane i pomagają wybrać właściwą drogę. Gdy idziemy do sklepu, to kupujemy ten jogurt, który najbardziej nam smakuje. I nie analizujemy tego, że inny miałby może trochę lepszy skład. To oszczędza energię, pozwala funkcjonować na akceptowalnym poziomie jakości podejmowanych decyzji. Przy używaniu języka obcego w takich codziennych decyzjach możemy podejmować je jak kalkulator, a to koniec końców niekoniecznie będzie dla nas korzystne.
Czy biegłość w posługiwaniu się językiem obcym chroni nas przed działaniem tego efektu?
To wymaga jeszcze głębszych analiz, ponieważ dotychczas badaliśmy głównie ludzi, którzy rozumieją język obcy na poziomie B2–C1. Ale podejrzewam, że nie. Badania u osób, które wychowywały się w domu, gdzie mówiono włoskim dialektem, a dopiero potem nauczyły się posługiwać językiem włoskim, ukazują różnice w podejmowanych decyzjach.
Czy inną decyzję podejmę, posługując się francuskim, niemieckim lub angielskim?
Efekt języka obcego pojawia się we wszystkich zbadanych przez nas językach. Chodzi więc o sam fakt posługiwania językiem obcym. Ale są też badania ukazujące, że konstrukcja gramatyczna języka może mieć znaczenie dla naszych wyborów. Na przykład u nas czasownik „pójdę” jest innym słowem niż „idę”. A na przykład po chińsku, żeby zaznaczyć przyszłość, trzeba powiedzieć „jutro idę”. Okazuje się, że obywatele krajów, które posługują się taką konstrukcją czasu przyszłego, mniej oszczędzają i gorzej planują, są generalnie bardziej nastawieni na to, co „tu i teraz”.
Czy używanie języka obcego w jakiś sposób jeszcze na nas oddziałuje?
Druga rzecz to podejmowanie ryzyka. Ludzie są z natury bardzo awersyjni. To ewolucyjnie miało sens, że lepiej nie zjeść jakiegoś owocu i być głodnym niż go zjeść i umrzeć. W związku z czym jesteśmy bardziej nastawieni na unikanie strat niż na zysk. Jak kogoś spytamy, czy woli cztery złote na pewno, czy rzucić monetą i dostać dychę albo nic, to prawdopodobnie wybierze pewne pieniądze. To nie jest racjonalna decyzja z perspektywy populacji, ale na poziomie jednostki wydaje się sensowna.
Czy ta awersja spada w języku obcym?
Tak. Na przykład moje badania testów prenatalnych pokazują, że ludzie, którzy podejmowali decyzję w języku obcym, akceptowali większy poziom ryzyka poronienia wynikającego z samego badania, żeby wybrać test, który wykrywa więcej chorób. Niestety, jeszcze nie wiemy, dlaczego tak się dzieje, że posługując się obcym językiem, tolerujemy większe prawdopodobieństwo porażki, jeśli cel jest tego wart.
Warto się uczyć języków, żeby móc się zabawiać tym, jak myślimy?
Absolutnie! Kiedy mieszkałem za granicą, to zupełnie inaczej się zachowywałem. Byłem bardziej ekstrawertywny, otwarty, entuzjastyczny w języku obcym. Łatwiej było mi się zapalić do jakiegoś pomysłu. Choć podkreślam, że są to tylko moje własne obserwacje.
Może w przypadku niektórych decyzji powinniśmy przeprowadzać myślowy eksperyment, przestawiając się na obcy język?
Na ten moment nie byłbym w stanie podpisać się pod zdaniem, że używanie języka obcego uniwersalnie poprawia podejmowanie decyzji. Wiemy, że coś się zmienia, ale czy jest to korzystne, czy nie, to jest otwarta kwestia. Nie znamy odpowiedzi na to pytanie.
Bo czy lepiej być utylitarystą niż deontologiem? Czy lepiej dokonać jakiegoś ryzykownego zabiegu przeszczepu albo torturować podejrzanych w Guantanamo? Mam szczere wątpliwości, czy na któreś z tych pytań istnieje w ogóle rozstrzygająca odpowiedź. Najważniejszy wniosek na dziś to świadomość tego, że jeżeli podjąłem decyzję w języku obcym, to ona jest trochę inna i może być mniej „moja”.
Michał Białek, dr hab. psychologii, prof. Uniwersytetu Wrocławskiego, kieruje Zakładem Psychologii Zarządzania. Wcześniej pracował na uczelniach w Anglii i Kanadzie. Jest laureatem stypendium dla wybitnych młodych naukowców oraz kierownikiem lub opiekunem naukowym kilku grantów badawczych. Jego badania dotyczą m.in. podejmowania decyzji moralnych, samokontroli oraz rozumowania.