Wielu z nas wstaje z łóżka lewą nogą i zamiast widzieć przed sobą morze możliwości, dostrzega jedynie ciążącą rutynę. Jak dodać sobie wiatru w żagle, gdy budzik uporczywie dzwoni nam nad uchem, a my nie mamy siły na codzienne nużące obowiązki i myślami uciekamy gdzie indziej? Steve Jobs miał na to metodę, którą pochwaliliby starożytni filozofowie.
Jedni polecają zaczynać dzień od szklanki wody z cytryną, a inni od medytacji uważności. Ci z największym samozaparciem wskakują w buty do biegania lub biorą się za ćwiczenia rozciągające. Zamiast tego można też stanąć przed lustrem i zadać sobie jedno bardzo konkretne pytanie. W przeciwieństwie do kubka gorącej herbaty niekoniecznie wprawi natychmiast w lepszy nastrój, ale może stanowić cenny drogowskaz, który naprowadzi Cię na właściwą ścieżkę w życiu. Właśnie to radził Steve Jobs studentom Uniwersytetu Stanforda, do których przemówił podczas ceremonii rozdania dyplomów w 2005 roku. Zdaniem współzałożyciela Apple to pytanie, choć nieco niewygodne, pozwalało mu na optymalne wykorzystanie każdego dnia w zgodzie z samym sobą.
„Przez ostatnie 33 lata każdego ranka patrzyłem w lustro i zadawałem sobie pytanie: »Gdyby był to ostatni dzień mojego życia, czy chciałbym robić właśnie to, co dziś zamierzam zrobić?«. Za każdym razem, gdy odpowiedź brzmiała »nie« przez zbyt wiele dni z rzędu, wiedziałem, że muszę coś zmienić”.
„Przypominanie sobie o tym, że wkrótce umrę, było dla mnie najistotniejszym narzędziem, z jakiegokolwiek korzystałem, ułatwiającym podejmowanie wielkich decyzji w życiu” – kontynuował Steve Jobs. Innymi słowy, choć rozmyślanie nad własną śmiercią nie brzmi jak najweselszy sposób na wejście w nowy dzień, to może przynieść nam wiele dobrego. Większość z nas rzadko kiedy chce się pochylać nad tym, że nasz czas na tej ziemi jest ograniczony. Jednak gdy uzmysłowimy sobie ten fakt w pełni, możemy znaleźć motywację do tego, aby nie zmarnować ani dnia więcej, a także bardziej doceniać każdą daną nam chwilę.
Oczywiście Jobs nie był pierwszym piewcą tej idei. Na długo przed nim byli starożytni filozofowie, religijni myśliciele i – aby przełamać nieco grobową atmosferę – Zofia z „1670”, której ulubionym cytatem motywacyjnym było rzecz jasna „memento mori”. Potwierdzają to też badania współczesnych psychologów. Można o tym przeczytać m.in. na łamach „Journal of Research in Personality”, gdzie badaczki Emily Mroz, Susan Bluck i Kiana Cogdill-Richardson piszą wprost: „świadomość własnej śmiertelności to znaczący, jeśli nie najważniejszy czynnik wpływający na sposób, w jaki organizujemy nasze życie”.
Wyrobienie sobie nawyku refleksji nad ostatecznym końcem, czy to podczas mycia zębów, czy przygotowywania śniadania, może więc paradoksalnie sprawić, że staniemy się szczęśliwsi i przepełnieni wdzięcznością. Będziemy oddychać pełną piersią, odważnie sięgając po swoje marzenia i aspiracje. Według technologicznych wizjonerów i specjalistów w dziedzinie psychologii, pozytywne efekty tego rytuału dostrzeże nie tylko rodzina Addamsów.
Źródło: „A Psychologist Explains How To Embrace The ‘Memento Mori’ Philosophy”, forbes.com [dostęp: 01.12.2024]