Zachwyciła nas w filmach „Ukryta sieć”, „Sweat” i „Inni ludzie”, a potem zniknęła, aby oddać się macierzyństwu. Teraz Magdalena Koleśnik wraca do gry jako bohaterka serialu Prime Video „Gąska”, pierwszej polskiej produkcji oryginalnej platformy. W szczerej rozmowie zdradziła nam jak wyglądał powrót do pracy, co urodzenie dziecka zmieniło w jej życiu oraz czego nauczyła się o sobie wcielając się w Dominikę – ambitną, choć nieco antypatyczną menadżerkę.
Lubisz wywiady? Gdy umawiałyśmy się telefonicznie na to spotkanie odniosłam wrażenie, że są one dla ciebie bardzo ważne, podobnie jak forma uwzględniająca bezpośredni kontakt z człowiekiem.
Lubię wywiady, bo lubię spotykać się z ludźmi. Wspaniale jest, gdy są to ciekawe spotkania – wtedy mam możliwość innego spojrzenia chociażby na pracę, którą wykonałam i o której rozmawiamy. Lubię też pracować ze słowem, jest to dla mojego mózgu bardzo stymulujące, choć nie zawsze łatwe, bo nie zawsze sposób pisania dziennikarzy jest bliski mojemu. Jestem za to pod wrażeniem, gdy ktoś czyta między słowami, wyciąga esencję i tworzy spójną historię z tego, co opowiadam. Czasem mam wielką przyjemność autoryzowania wywiadów, kiedy indziej jest to trud, jednak niepozbawiony satysfakcji.
Czy to jest twój pierwszy wywiad po urodzeniu dziecka?
Nie, miałam już dużo wywiadów w związku z promocją filmu Piotra Adamskiego „Ukryta sieć”, który ukazał się, gdy moja córka Wanda była już tu z nami. W tamtym czasie byłam w połogu, za mgłą umysłową. Tak nazywa się stan, kiedy wszystkie procesy myślowe matki małego dziecka zaprzęgnięte są do zadań związanych z opieką nad nim i przystosowaniem się do nowych, wymagających okoliczności. Przeskok z tego nieco zwierzęcego trybu do intelektualnej pracy, formułowania myśli czy konstruowania ich w formie pisemnej, był dla mnie nie lada wyzwaniem. Leżałam ze śpiącym przy piersi dzieckiem z telefonem w dłoni, bo na komputer nie było miejsca i autoryzowałam mnóstwo wywiadów, rozdarta pomiędzy pragnieniem, żeby zrobić to jak najszybciej, a tym, żeby zrobić to jak najlepiej.
Czytaj także: „Mam dość maczyzmu” – mówi Jakub Szamałek, autor kryminalnej trylogii „Ukryta sieć”, na podstawie której powstał film
Za to rola w serialu „Gąska” jest pierwszą, której podjęłaś się jako młoda mama...
Tak, to był pierwszy duży projekt. Potem zrobiłam też film Sonji Orlewicz-Zakrzewskiej „Exotic”. Zwracam na niego uwagę, bo opowiada świetną historię, ale faktycznie „Gąska” była pierwszą rolą i pierwszym wejściem na plan.
Jak wyglądał ten powrót? Były turbulencje czy raczej miękkie lądowanie?
Udało się, że byłyśmy z moją córką dobrze zaopiekowane. Postaraliśmy się z moim partnerem, żeby machina opieki nad dzieckiem dobrze działała. On wyhamował na ten czas swoją karierę zawodową, szczęśliwie znaleźliśmy wspaniałą nianię. Czułam się też rozumiana przez moją agentkę Magdę Rzemieniewską.
To, że jestem młodą matką było wzięte pod uwagę również przez osoby z produkcji serialu „Gąska”. Można się oszukiwać, że po urodzeniu dziecka wszystko jest takie samo, ale takim nie jest. To bardzo obciążający czas i pracodawcy nie zawsze biorą ten fakt pod uwagę. W końcu w kapitalizmie wszyscy musimy być produktywni. W moim przypadku nie były to wielkie ustępstwa, ale uważność na ten wymagający dla mnie czas i wrażliwość w momentach, gdy było to potrzebne. Wszystkim osobom producenckim z Constantin Entertainment jestem za to bardzo wdzięczna.
Myślę, że ze zbiorowej opieki, uważności oraz troski o małego człowieka i osoby sprawujące nad nim opiekę, korzyści odnoszą wszyscy. W końcu chodzi o kształtowanie nowego pokolenia, które będzie głosować, kształtować rzeczywistość, być może ratować świat, a na pewno mierzyć się z jego wyzwaniami. Wierzę, że wyregulowane i wykochane będzie czyniło dobro.
Powiedziałaś o wrażliwości i uwadze. Mogłabyś podać przykłady konkretnych sytuacji? Jak to się objawiało albo kiedy czułaś opiekę jako młoda mama na planie?
W tej naszej układance opieki nad dzieckiem, zdarzyło się parę razy, że coś się wykoleiło. Mogłam wtedy liczyć na przykład na to, że sceny, które mieliśmy do zrealizowania danego dnia zostaną ułożone w innej kolejności. Dzięki temu mogliśmy – czasem mocno kombinując czy prosząc o pomoc przyjaciół – wymieniać się przy Wandzie, a także przy Sławoju i Zuzu, naszym psie i kotce, bo mamy całe stadko istot potrzebujących uwagi i troski. O tego typu pomoc prosiłam jednak tylko w momentach krytycznych, bo wiem jak misterną układanką jest rozplanowanie scen, aktorów, statystów i wielu innych kwestii.
W takich szalonych dniach jechałam na plan bardzo zmęczona, ale wdzięczna, że wszystko się udało. Czasem spędzałam tam nawet 14 godzin, jeśli wliczyć w to dojazdy i korki. Miałam w sobie też dużo emocji, co skutkowało tym, że nie raz „niszczyłam makijaż” płacząc, ale i to spotykało się z wyrozumiałością.
Raz przesadziłam, tu muszę się przyznać. Owładnęły mną tak duże emocje, jakich nigdy wcześniej nie czułam i nie potrafiłam ich wyregulować. Któregoś dnia bardzo się zestresowałam nieoczekiwanymi zmianami na planie i wystraszyłam się, że nie zdołamy znaleźć opieki dla Wandy. Zdjęłam marynarkę kostiumową i cisnęłam nią gdzieś w kąt. Podobne zachowania nie zdarzają mi się, bo wiem, ile pracy wymaga chociażby przygotowanie kostiumów. Było mi potem wstyd i przepraszałam. Coś takiego nie powinno mieć miejsca, bo ani ta marynarka, ani osoby pracujące nad kostiumami nie były winne tej sytuacji, ani tym bardziej moim nieskontrolowanym emocjom.
To brzmi jak coś, co mogłaby zrobić twoja postać.
Tak, z tą różnicą, że ja pomiędzy ujęciami nie jestem moją postacią. Niektórzy uprawiają takie metody pracy, że są postacią przez cały okres zdjęciowy. Kiedy jej zachowania są negatywne, pozwalanie sobie na nie poza rolą może być krzywdzące. Czym innym jest fikcja, którą uprawiamy między aktorami, a czym innym realny kontakt.
Ile miesięcy miała twoja córka, gdy zaczęłaś zdjęcia do „Gąski”? Ciężko było się odłączyć?
Zaczęliśmy w maju. Wanda jest z czerwca, więc miała 11 miesięcy. Cieszę się, że to nie wydarzyło się wcześniej. W tym momencie czułam, że jest gotowa zostawać z innymi. Ja też byłam gotowa na to, żeby się odłączyć. Tak się szczęśliwie złożyło, że to był dobry czas na ten krok. Wcześniej, gdy była młodsza, zdarzało mi się stresować, że nie robię żadnych „dużych projektów”. Na szczęście towarzyszyła mi też intuicja, że wszystko dzieje się i będzie się dziać w odpowiednim czasie. To takie pogłębione zaufanie do rzeczywistości i przeświadczenie, że oddając się jej – jestem w dobrych rękach.
Mój partner też od zawsze był bardzo obecny w opiece nad Wandą i towarzyszeniu jej. Nasza niania również ma z nią wspaniały kontakt, więc wiedziałam, że córka otoczona jest ludźmi wyregulowanymi emocjonalnie, oddanymi, kochającymi, uważnymi. Ona też była zainteresowana kontaktem z innymi. Wiadomo, że wolałaby być ze mną, ale nie było takiej możliwości.
Czyli da się.
Nam się to szczęśliwie udało, ale było to możliwe tylko dzięki pomocy innych osób, która jest potrzebna wszystkim rodzicom, a nam w szczególności. Bardzo cieszy mnie, że niektórzy nasi przyjaciele, którzy nie mają dzieci, doceniają kontakt z Wandą i biorą z niego różne wartościowe rzeczy. To dla mnie ogromna radość, że mogę się nią dzielić i że niesie to pożytek dla wszystkich zaangażowanych.
Będąc z Wandą, lubię też, żeby był z nami ktoś jeszcze. Ten ktoś nie musi nic robić, w niczym szczególnym nie musi pomagać, wystarczy żeby był. Ja wtedy czuję się podtrzymywana, mam znacznie więcej sił, chęci i emocjonalnej stabilności. Co ciekawe, dziś zaobserwowałam, że cokolwiek moja córka by nie robiła, również robi to obok. Ma dużo przestrzeni, ale i tak rozkłada klocki w moich nogach. Tak samo robią mój pies i kot. Pokazuje mi to jak bardzo potrzebujemy siebie nawzajem, i jaką moc ma zwyczajna obecność.
A czy przygotowanie do roli, które działo się jeszcze wcześniej, było dla ciebie trudne? To jest jednak nowe doświadczenie: masz dziecko i musisz skupić się na nauce kwestii, przemyśleniu postaci itd. Miałaś na to przestrzeń? Jak ci się to udawało?
Rzeczywiście było to dla mnie wyzwanie, gdyż ciąża, poród i połóg były dla mnie bardzo transformacyjne. Śmieje się, że wywróciły mnie na drugą stronę, tak jak wywraca się sweter. W sposób emocjonalno-duchowy posiadam inne ciało i umysł. Gospodarka hormonalna jest inna, procesy myślowe są zaprzęgnięte do innych czynności. Bardzo to odczuwałam i nadal odczuwam. W pewnym momencie zorientowałam się, że robię to niejako pierwszy raz. Tak podstawowa kwestia jak nauczenie się kwestii postaci było trudem. Pomagał mi w tym mój partner. Gdy czegoś nie mogłam zapamiętać, wymyślaliśmy o tym jakąś, najczęściej bardzo głupią, rymowankę albo piosenkę.
Przygotowanie roli to również mnóstwo subtelnych procesów myślowych, które wymagają czasu, przestrzeni i szczególnego skupienia, o co trudno w macierzyństwie. Musiałam więc porzucić metody pracy, które wypracowałam wcześniej i stworzyć nowe.
Nigdy nie byłam też tak wyczerpana, jak podczas kręcenia „Gąski”. Uwielbiam żartować – sama inicjować albo podłapywać coś, co ktoś proponuje. Na planie byłam raczej odbiorcą żartów innych osób, szczęśliwa, że jestem otoczona tak inteligentnymi i zabawnymi ludźmi. Całą energię starałam się wkładać w ujęcia, a poza nimi zawsze prosiłam o krzesełko, bo zmęczenie było gigantyczne, a energia, którą dysponowałam – ograniczona. Zarządzanie energią – to traktowałam bardzo poważnie i z uwagą.
Obsada „Gąski”: Magdalena Koleśnik, Aleksandra Grabowska i Tomasz Kot (Fot. materiały prasowe Prime Video)
Zdarzało mi się wstawać o czwartej lub piątej po słabo przespanej nocy. Raz niestety zasłabłam. Gdybym słuchała swojej biologii, nie powinnam była pracować, bo organizm był jeszcze delikatny, ale przyjemność pracy i kontaktu z ludźmi sprawiała, że lepiej sobie z tym radziłam.
Ten projekt pomógł mi wyjść z trybu, w którym byłam niemal wyłącznie matką. Pobudził mnie intelektualnie, cieleśnie i społecznie. Trudno się zebrać, gdy wrośnie się w to rodzicielskie gniazdo. Spotkanie z człowiekiem, z którym się długo nie widziałam, było niekiedy tak wymagające, że zdarzało mi się od tego stronić, jednocześnie tego potrzebując czy pragnąc.
Dwa lata temu w wywiadzie dla „Zwierciadła” mówiłaś o mentalnej drodze, jaką przeszłaś od początku swojej pracy zawodowej. Mocno wybrzmiało tam takie zdanie: „Dzisiaj staram się, żeby było we mnie mniej ambicji i dużo wdzięczności”. Urodzenie dziecka to rewolucja i od tego czasu zapewne wiele się zmieniło. Jak macierzyństwo wpłynęło na to, jak postrzegasz świat, siebie i aktorstwo?
Mam jeszcze mniej ambicji (śmiech). To przynosi mi dużo radości i ulgi, bo nie spodziewałam się, że z pracoholiczki mogę zmienić się w osobę, która ma do pracy coraz zdrowsze podejście.
Praca jest źródłem moich dochodów i pasją, nie jest jednak moją definicją, nie wyczerpuje tego, kim jestem, a niepowodzenia nie sprawiają już, że czuję się nieudana. Kiedyś bardzo identyfikowałam się ze swoją figurą zawodową, ale na szczęście zeszłam z tej nieszczęśliwej drogi.
Ostatnio pojawiło się we mnie takie zdanie: „Nie oddam mojego życia za moje marzenia”. Co ono dla mnie znaczy? Kiedyś potrafiłam będąc w jakimś miejscu, być faktycznie zupełnie gdzie indziej. Przepadło mi parę wakacji, wiele wartościowych spotkań, rozmów, doświadczeń. Pozornie w nich byłam, a tak naprawdę analizowałam, dlaczego jakieś moje marzenia czy oczekiwania się nie spełniły i co zrobić, żeby się ziściły. Dziś jestem zdania, że jeżeli moje marzenia się spełnią, to będzie genialny dodatek, do tego wszystkiego wspaniałego, co mam. Ta zmiana, które się we mnie zadziała, naprawdę mnie wzrusza.
Uwielbiam życie i wszystkie przygody, które oferuje i z chęcią bym się im oddała, ale jeżeli się one nie wydarzą, chce być z tym bardziej ok. Tutaj chce inwestować – w docenianie zwykłości. Marzenia bardziej przyciąga otwartość niż walka o nie. Przynajmniej tak jest w moim przypadku. Przyjęłam taką zasadę i jestem z nią o wiele szczęśliwsza i spokojniejsza.
Ostatnio napisałaś na Instagramie: „Szczęśliwie doszłam do punktu, w którym w pracy najważniejsi są dla mnie ludzie”. Co zatem było kiedyś dla ciebie najważniejsze?
Dzieło. Wynik. W szkole aktorskiej byłam uczona, że nasze role, egzaminy, spektakle, są najwyższą wartością. Mile widziane było przekraczanie swoich granic i poświęcanie się dla roli. Robiłam to i identyfikowałam się z byciem radykalną artystką, a owoc mojej pracy w wielu przypadkach był dla mnie najważniejszy. Po paru latach zorientowałam się, że na planie filmowym czy pracując nad spektaklem, spędzam mnóstwo czasu, a nie znam wielu imion ludzi, z którymi pracuje – tak bardzo byłam skoncentrowana na rolach. I w pewnym momencie za ludźmi zatęskniłam – zaczęłam ich dostrzegać, zaczęli mnie śmieszyć, wzruszać, wypełniać moje myśli. Ludzie są ciekawsi od wychuchanego dzieła, a gdy chucha się na nie grupowo, jest z tego jeszcze więcej ciepełka. Bardziej od tworzenia wybitnych kreacji interesuje mnie przynoszenie tym, co robię pożytku, rodzenie radości i podsycanie fantazji.
Twoja postać w „Gąsce” bardzo mnie zaintrygowała. Serial jest komediowy, ale Dominika nie jest szczególnie komediową bohaterką, przynajmniej ja ją tak odbieram. I właśnie przez to jest ciekawa. Dla mnie jest taką służbistką, ambitną, skupioną na pracy i na sobie, momentami antypatyczną, ale potrafiącą okazać ludzką twarz, świadomie lub nieświadomie. Jest też pewną enigmą, bo tak naprawdę mało o niej wiemy: nie wiemy, jak wygląda jej życie prywatne i emocjonalne. Jak ty ją postrzegasz i co cię do niej przyciągnęło?
Może jej ambicja, która nie była mi obca. Dominika, menadżerka sklepu Gąska, jest bezustannie w zadaniu bycia najbardziej efektywną. Zarządza grupą ludzi, do czego używa środków, za które zostałaby wyrzucona z niejednej pracy – a moim zdaniem powinna być wyrzucona z każdej. Gdyby „Gąska” nie była komedią, lub gdyby taki sposób postępowania przedstawiała w pozytywnym świetle, nie chciałabym zagrać Dominiki. Tutaj mamy konwencję – widz może przejrzeć się w takiej postaci i dzięki jej przejaskrawieniu i humorowi lepiej zobaczyć pewne mechanizmy, skonfrontować się z nimi i siebie w nich umiejscowić.
Humor jest świetnym nośnikiem refleksji. Rozmiękcza nas, rozluźnia, tworzy dystans, przez co umożliwia zobaczenie rzeczy bliżej, szczerzej, a i przełknięcie ich jest prostsze.
Magdalena Koleśnik na planie „Gąska” (Fot. materiały prasowe Prime Video)
Czasem było mi trudno być Domi, gdyż ona jest bardzo rozwibrowana, napięta, wkurzona na wszystkich i wszystko. Myślę jednak, że wiele osób utożsami się z taką wewnętrzną gorączką, pojawiającą się szczególnie w miejscu pracy.
Wciąż nierzadki jest etos pracy, w myśl którego żeby odnieść sukces należy się do granic zapracować, praca determinuje wartość człowieka i nic nikomu się nie stanie jak poświęci się dla niej swój czas wolny, rodzinę, przyjaciół i zdrowie. To absurd, który mam nadzieję odejdzie z czasem to lamusa, choć kapitalizm ma się niestety świetnie.
Gdy fantazjowałam o przeszłości Domi i jej życiu prywatnym widziałam ją jako osobę bardzo delikatną. Myślę, że jej „zakapiorstwo” też nie wzięło się znikąd, tylko z pewnych sytuacji, które sprawiły, że musi ona teraz całemu światu i sobie udowodnić, jak bardzo jest efektywna, skuteczna i w ogóle najlepsza. To budzi moje współczucie i zrozumienie, bo w jej historii musiały być pewne braki i zaniedbania. Poza tym: Dominika nie jest miła, ale jest za to lojalna, oddana, honorowa i czasem bardzo w porządku. Lubię też jej satysfakcję i podniecenie, gdy coś jej się udaje.
Magdalena Koleśnik na planie „Gąska” (Fot. materiały prasowe Prime Video)
Czy nauczyłaś się czegoś o sobie w trakcie pracy nad tym serialem? Albo wyniosłaś coś wartościowego?
To, że ważne jest właściwe gospodarowanie energią. Wyszłam też z doświadczeniem pięknej, kojącej pracy z bardzo fajnymi ludźmi. Do dziś mamy grupę na Whatsappie, na której wspólnie żartujemy na wszelakie tematy. Często zaśmiewam się z tego, co ci ludzie z fantastycznym poczuciem humoru tam piszą. Teraz, gdy wróciłam już do sił intelektualnych, zasilam grupę też swoim dowcipem. Strasznie mamy tam śmiesznie.
Chciałabym porozmawiać jeszcze o projekcie Współgłosy. Jak się w nim znalazłaś i jaką pełnisz w nim rolę?
Autorem i pomysłodawcą projektu Współgłosy jest Marcel Baliński, pianista jazzowy i kompozytor, a prywatnie mój ukochany, który postanowił spełnić największe marzenie swojej siostry Adeli, osoby z niepełnosprawnościami intelektualnymi, i założył zespół, w którym będzie mogła śpiewać. W skład Współgłosów wchodzi więc chór osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi, trzech muzyków jazzowych i dwóch aktorów: jestem to ja i Bartosz Bielenia.
W tym roku wydaliśmy nasz debiutancki album, który promowała trasa koncertowa obejmująca takie miejsca jak: legendarne Studio Radiowej Trójki im. Agnieszki Osieckiej, Nowa Miodowa w Warszawie, Teatr Capitol we Wrocławiu i Radio Łódź.
Współgłosy to projekt muzyczny, który jest dla mnie bardzo rozwojowy i satysfakcjonujący artystycznie. Wspólnie gramy, śpiewamy, improwizujemy, świrujemy, a zasady, które panują w zespole, są najlepszymi, jakie mogłam sobie wymarzyć. Nie istnieje dla nas błąd, albo wręcz na niego polujemy, żeby wykorzystać go do zabawy albo wyśpiewania czegoś, czego jeszcze świat nie słyszał. Śpiewamy i gramy dźwięki inne, pomijane, osamotnione, te które uznane są za brzydkie czy fałszywe. Tych pięknych i wzruszających również nie pomijamy, a na koncertach ludzie z nami płaczą i się śmieją.
Co jest dla mnie niezwykle ważne – Współgłosy to także projekt pozwalający na spotkanie z potencjałem artystycznym osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi. Ja jako artystka uczę się od chórzystów wielu rzeczy, które nie są dla mnie dostępne, a na pewno nie w takim stopniu. Pobieram nauki nieskrępowania w improwizacji, gotowości robienia rzeczy nowych, wyłączenia wewnętrznego cenzora, radości z wykonów i ukochania szaleństwa.
A czy można gdzieś usłyszeć jak śpiewasz solo?
Teraz nie. Kiedyś dużo śpiewałam w teatrze, ale większość tych spektakli zeszło z afisza. Współgłosy są miejscem, gdzie mam wielką przyjemność śpiewać. U nas każdy głos ma swoje momenty, również mój, więc to świetna okazja, żeby mnie usłyszeć. Do tego mój głos jest we Współgłosach swobodny i niczym nie skrępowany.
Planujecie kolejny album?
Zdecydowanie tak. Jest już sporo pomysłów na nowy materiał. Mamy również nadzieję, że sfinansowanie drugiej płyty będzie łatwiejsze i że otrzymamy w tej materii pomoc.
W przypadku tej pierwszej pisaliśmy mnóstwo wniosków, ale wsparcie uzyskaliśmy tylko ze zorganizowanej przez nas zrzutki, ze Stypendium Artystycznego Miasta Łodzi i od Fundacji LodzArte, co stanowiło niedużą część całej potrzebnej kwoty. Zasmuciło nas, że projekt, który dotyczy osoby z niepełnosprawnościami intelektualnymi, czyli osób pomijanych i niewidocznych, jeżeli chodzi o wykonawstwo kultury i dostęp do niej, nie spotkał się z chęcią wsparcia. Zaskoczyła nas też skala marginalizacji i traktowania w sposób niepoważny. Szczególnie dla Marcela, który włożył i wkłada w projekt ogrom pracy, jest to trudne do zaakceptowania. Płytę wydaliśmy więc głównie z naszych oszczędności.
Możemy jednak dać ludziom artystyczne doznanie o takiej wartości i mocy, że – miejmy nadzieję – niedługo będzie łatwiej i osoby z niepełnosprawnościami intelektualnymi będą w końcu traktowana poważnie. Takie mamy podejście. Nie obrażamy się na to, że mają nas w dupie, robimy swoje i wierzymy, że ten wykluczający stosunek przetransformuje się w żywe zainteresowanie, wymianę i wsparcie.
Wkrótce zobaczymy cię w filmie „Pojedynek” Łukasza Palkowskiego. Możesz powiedzieć o nim coś więcej?
W „Pojedynku” zagrałam epizod, ale bardzo interesujący. Znamy wiele historii obozowych, ale ta jest wyjątkowa, bo skupia się na dwóch jednostkach: genialnym pianiście-więźniu i dowódcy obozu, który jest nim zafascynowany, a jednocześnie sprawuje nad nim kontrolę totalną. Ja gram tam Polkę komunistkę oddaną nowej ideologii, która wszystkie swoje siły zaprzęga do tego, żeby szerzyć komunizm. Szczerze w niego wierzy i swoją postawą oraz entuzjazmem próbuje przekonać więźniów obozu do komunistycznych idei.
W filmie nie ma wielu kobiecych ról, ale są wyraźne i znaczące. To nieczęste w filmach portretujących czasy wojenne, gdzie losy mężczyzn najczęściej są na pierwszym planie, a kobiece zaledwie je dopełniają.
Jeśli chodzi o nadchodzące projekty, wspominałaś też o filmie „Exotic”.
„Exotic” to piękny scenariusz napisany i wyreżyserowany przez Sonję Orlewicz-Zakrzewską oraz owoc jej fascynacji tańcem exotic pole dance i społecznością tancerzy stylu exotic.
Film opowiada o dziewczynach, które jadą na obóz taneczny. Kręcąc film braliśmy w takim udział, a część zdjęć realizowaliśmy dokumentalnie, więc tańczyłyśmy prawdziwe choreografię z prawdziwymi tancerzami, na prawdziwych zajęciach. Jako ekipa filmowa mieliśmy też okazję przyjrzeć się, a czasem być też częścią społeczności tancerzy exotic. To bardzo otwarte i wspierające środowisko. Świetnie było obserwować jak tancerze się wspierają, krzyczą i piszczą z podniecenia swoimi występami. Nie dostrzegłam między nimi konkurencji i zawiści, za to dużo wzajemnej fascynacji, pasji i wspólnego uczenia się.
Poznałam też wielu pięknych ludzi, którzy tańcząc na rurze nieskrępowanie dzielą się tym, kim są i co czują. W filmie Sonji wiele z tego zostało uchwycone. Jest też czułość, poczucie humoru i dużo niezwykłej fantazji i przezabawnych obserwacji autorki.
To historia ludzi, którzy kierują się w życiu otwartością oraz ciekawością drugiego człowieka i siebie samego. Stawiają się też w sytuacji, kiedy jest się niedoskonałym i bezbronnym, jak bohaterki, które powinny wyglądać sexy w tańcu, ale są początkujące i zdarza się, że wyglądają pokracznie i niedoskonale, ale robią to, bo to daje im przyjemność i przełamanie wewnętrzne, bardzo uwalniające. Jestem z tym projektem całym sercem i mam nadzieję, że odbije się szerokich echem.
Kogo tam grasz?
Moja bohaterka ma na imię Sandra. Jest matką dwójki małych dzieci. Miała dużą przerwę od tańca, wraca do niego z innym ciałem i brakiem pewności siebie. Obóz i poznani na nim ludzie bardzo ją otwierają i ośmielają do bycia sobą. A Sandra jest wspaniała – nie utraciła magnetycznej dziecięcości i żywiołowego entuzjazmu.
Czy to główna rola?
Główną rolę gra Jaśmina Polak, w obsadzie jest też Bartosz Bielenia, Monika Frajczyk, Hubert Miłkowski i Karolina Kowalska, a także wielu wspaniałych tancerzy i gwiazd exotic pole dance. Sandra jest rolą drugoplanową. Myślę, że mam z nią sporo wspólnego.
Wróciłaś już do teatru, czy to jeszcze przed tobą?
Nie wróciłam. Tryb pracy w teatrze różni się od tego w filmie. Praca nad spektaklem trwa koło trzech miesięcy, próby są zwykle 5 razy w tygodniu, często w dwóch blokach z przerwą pośrodku, co w warszawskich warunkach stanowi cały dzień nieobecności w domu. W filmie dni zdjęciowe potrafią być jeszcze dłuższe, ale pracuje się w poszczególne dni i praca jest bardziej skondensowana jeśli chodzi o czas.
W sytuacji, gdzie w naszej rodzinie jest małe dziecko, teatr musi jeszcze chwilkę poczekać. W naszym domu dzieję się dużo pięknych rzeczy i nie chcę ich przeoczyć.
Czego zatem ci życzyć?
Pomyślności i drugiego sezonu „Gąski”.
Magdalena Koleśnik, rocznik 1990. Pochodzi z Białegostoku. Absolwentka PWST w Krakowie. Za rolę w filmie „Sweat” Magnusa von Horna otrzymała nagrodę podczas festiwalu w Gdyni oraz Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego. Teraz można oglądać ją w serialu „Gąska”, pierwszej polskiej produkcji oryginalnej Prime Video.