To zaburzenie z naszego życia nie zniknie, bo, jak mówi psychoterapeutka Monika Kotlarek, zajmująca się terapią osób z borderline, „nie da się wyleczyć osobowości. Ale jesteśmy w stanie ją trochę zmienić. Wyrobić sobie zdrowsze nawyki, sprawić, że będzie nam łatwiej żyć. I innym z nami”. Napisała książkę, która pomoże zrozumieć i wesprzeć – bez szufladkowania i stygmatyzowania.
Tytuł pani książki jest groźny – „Borderline, czyli jedną nogą nad przepaścią”…
No tak, bo to zaburzenie trochę tak wygląda.
Co jest tą przepaścią?
Zaburzenie osobowości typu borderline nazywa się inaczej zaburzeniem z pogranicza. Bo cały czas w gruncie rzeczy jesteśmy na granicy upadku. Przechodzimy ze skrajności w skrajność. W jednej chwili kogoś kochamy i marzymy o tym, by z nim spędzić całe życie, 10 minut później go nienawidzimy i chcemy wyrzucić z domu. Ta przepaść nie jest jednoznacznie określona – to balansowanie między dwiem skrajnościami, bardzo ciężko spotkać się na emocjonalnym continuum, zatrzymać się gdzieś pośrodku.
Ale to continuum w ogóle występuje?
Tak, osoby z borderline mogą tworzyć szczęśliwe związki, pracować, żyć jak każdy z nas. Pomaga w tym terapia. Oczywiście skrajne emocje się pojawiają, jak u każdego, tyle że osoby z borderline dają się im pochłonąć. Terapia pomaga poradzić sobie z nimi, lepiej na nie reagować. Przepracować je.
Czyli mówiąc w dużym uproszczeniu, istota problemu jest taka, że emocje panują nad nami, nie my nad nimi?
W bardzo dużym skrócie – tak. Ale pamiętajmy, że nikt z nas nie jest w stanie do końca zapanować nad emocjami. Chodzi o reakcję. U osób bez borderline na ogół jest ona stonowana. U osób z tym zaburzeniem – nie. Trudno im znaleźć środek, nie reagować agresją, gdy ktoś krzywo spojrzy, nie myśleć: on mnie nienawidzi albo mną gardzi – tylko powiedzieć: ok, może ma gorszy dzień, trudno, idę dalej.
Panują nad nimi emocje negatywne?
Emocje jako takie nie są ani pozytywne, ani negatywne, ani dobre, ani złe. Dobre czy złe bywa tylko postrzeganie emocji, to, jak na nie reagujemy. Złość jest informacją. Odczuwać złość możemy różnie. Albo zastanawiać się, dlaczego coś się stało, czy to my zrobiliśmy coś nie tak, czy ktoś wobec nas. A osoba z borderline „idzie po całości” – od razu wszystko jest najgorsze, wszyscy ją nienawidzą, oni sami są beznadziejni, a świat i życie nie mają sensu. Czyli totalne skrajności.
Czy znamy przyczyny powstawania tego zaburzenia?
Nie jest to jednoznacznie zbadane. U części osób jest ono na pewno w jakimś stopniu dziedziczne, w wywiadzie widać, że podobne problemy miała matka czy babcia. Bywa też, że w czasie, kiedy zaczyna się kształtować osobowość, pojawia się przemoc czy molestowanie seksualne. Co może mieć wpływ na powstanie tego zaburzenia. To najczęściej podawane w badaniach przyczyny.
Jest jakiś konkretny wiek, w którym ujawniają się zaburzenia borderline?
Nasza osobowość kończy się kształtować, gdy mamy 24 lata. Tuż przed tym momentem widać problem.
Czyli dzieci z borderline – tak jak dzieci z ADHD – nie spotkamy?
Mogą być dzieci wykazujące cechy tego zaburzenia, ale to za wczesny okres życia, żeby stawiać taką diagnozę. Jeśli mamy podejrzenia, warto obserwować, jak się to rozwija – może się rozwinąć, ale równie dobrze nie, trudno ocenić, co jest osobowością, zaburzeniem, a co na przykład buntem nastolatka.
Bywają kłopoty z diagnozą, to pewnie kolejny problem.
Tak, to trudne, bo niejednoznaczne. Dużo zależy od momentu, kiedy diagnoza jest stawiana. Czasem dzieje się to, gdy akurat czujemy się dobrze, jesteśmy bardziej stonowani. Albo czujemy się źle, jesteśmy przygnębieni – wówczas to zaburzenie bywa mylone z depresją. Czasem też z chorobą afektywną dwubiegunową.
No właśnie, w tym ostatnim przypadku jest chyba pewne podobieństwo zachowań.
Tak, ale przy borderline te zmiany zachodzą bardzo szybko. Dosłownie z chwili na chwilę. To zaburzenie utrudnia życie – a dodatkowym kłopotem jest, że nie da się go leczyć farmakologicznie. Jeśli więc ktoś otrzymuje diagnozę choroby afektywnej dwubiegunowej (ChAD) i leki kompletnie na niego nie działają, trzeba się przyjrzeć i może pójść w stronę borderline. Wtedy rozwiązaniem będzie terapia.
Jaki rodzaj terapii jest najbardziej skuteczny?
Pod borderline stworzono odłam terapii behawioralno-poznawczej, czyli terapię dialektyczno-behawioralną. Pracuje się z myślami, nastrojami, zmianą nawyków, kontrolowaniem emocji, nauką reagowania w bezpieczny sposób, żeby nie rządziły nami emocje. Kładziemy nacisk na relaksację, na rozpoznawanie emocji i rozumienie ich, na rozumienie siebie samego, swoich reakcji. Nie jesteśmy w stanie ich zmienić, bo ciało reaguje w określony sposób, ale terapia pomaga to zaakceptować.
Na czym ona polega?
Zaczyna się od tego, że pracujemy z tym, co dla pacjenta najbardziej palące. Na przykład problemy w związku. Próbujemy też dojść do tego, skąd zaburzenie się wzięło. Jeśli jest wynikiem traumy, to pracujemy z traumami. Zastanawiamy się, jakie myśli towarzyszą pacjentowi na co dzień, co jest triggerem, czyli co wyzwala eksplozję, staramy się to rozpoznawać, uczymy się nad tym panować. I pokochać siebie, bo ci ludzie mają często problemy z samoakceptacją. A bez niej trudno o powodzenie.
Każdemu by się samoakceptacja przydała. Ale to ogólne hasło, jak w praktyce można to osiągnąć?
Trudno o tym opowiedzieć generalnie, bo każdy jest inny i ma inne potrzeby. Jeśli trauma związana jest z molestowaniem seksualnym i chory jest oderwany od siebie, swoich doznań, pracujemy nad tym, żeby zaakceptować siebie jako kobietę czy mężczyznę, swoje ciało. Zaczynamy od drobnych rzeczy, od tego, co sprawia przyjemność, co dobrze działa fizycznie. Ważne jest też wyregulowanie snu, ważna jest odpowiednia dieta, ruch, aktywność fizyczna. Istotne, by uregulować pracę hormonów, żeby nie było problemów chociażby z nadczynnością tarczycy, bo to tylko wzmaga kłopoty z emocjami.
Czyli działanie na wielu płaszczyznach?
Tak, podejście holistyczne. Bo nie jesteśmy w stanie oderwać umysłu od ciała. One muszą ze sobą współpracować.
A kiedy już dochodzi do „eksplozji” – jak długo taki wybuch może trwać?
Zwykle to chwila. Można zdemolować pół mieszkania, ale trwa to pięć czy dziesięć minut. Nastrój zmienia się szybko i gwałtownie. Na przykład cztery razy w ciągu półgodzinnej rozmowy.
Czy to jest tak, że jeśli w ataku furii demoluję mieszkanie, to mam świadomość, że przemawia przeze mnie choroba?
Nie chcę demonizować osób z zaburzeniem borderline, nie jest przecież tak, że każdy demoluje mieszkanie. Ale jeśli mamy się już trzymać tego przykładu: ci ludzie nie mają zaburzonego postrzegania tego, co dobre, a co złe. Wiedzą, co się dzieje, choć oczywiście mogą być momenty jakiegoś odrealnienia, poczucia, że nie są sobą. To nie jest jednak zaburzenie, które odocina świadomość.
A czemu leki tu są nieskuteczne? Mamy przecież preparaty uspokajające, wyrównujące nastrój – dlaczego nie pomagają?
Bo u osób z borderline, inaczej niż u pacjentów z depresją, nie ma zaburzeń chemii mózgu. Nie ma problemów z wytwarzaniem odpowiedniej ilości dopaminy czy serotoniny, z zaburzonym przewodzeniem nerwowym. Problem leży w naszej osobowości, w tym, jacy jesteśmy. Jeśli pojawiają się na przykład lęki, to oczywiście można z nimi walczyć farmakologicznie, ale to sprawy dodatkowe. Borderline wspiera się terapią.
Ale o wyleczeniu mówić nie możemy?
Nie, wyleczyć osobowości się nie da. Ale jesteśmy w stanie ją trochę zmienić. Wyrobić sobie zdrowsze nawyki, sprawić, że będzie nam łatwiej żyć. I innym z nami.
Jesteśmy istotami społecznymi. Związki – wszelkie, nie tylko miłosne – są dla nas podstawą funkcjonowania. Wydaje się, że borderline skutecznie może wchodzenie w związki czy pozostawanie w nich utrudniać. Jeśli nic z tym nie robimy, na pewno. Zwłaszcza że często osoby te mają tendencje autoagresywne, podejmują próby samobójcze, okaleczają się. Partner może tego nie wytrzymać – z lęku o drugą osobę, z poczucia odpowiedzialności za nią. To samo dotyczy przyjaciół, rodziny. Ale to nie znaczy, że sytuacja jest bez wyjścia. Są szczęśliwe związki, to możliwe. Znam takie pary.
Choć oczywiście to trudne dla obu stron. Pamiętajmy, że osoby z borderline są cały czas świadome tego, co się z nimi dzieje. Tego, że są niefajne. I toną w wyrzutach sumienia. To dla nich ciężkie. Czasem kiedy ludzie się poznają, osoba z zaburzeniem borderline nie ma jeszcze diagnozy, zaczynają wspólne życie i okazuje się, że jest problem… Ale kiedy zwrócimy się wówczas do specjalisty, kiedy jest już diagnoza, można zacząć terapię. To wymaga pracy, ale są naprawdę duże szanse, że będzie lepiej.
Co by pani powiedziała partnerowi osoby z borderline – jak jej towarzyszyć, jak ją wspierać? I jak dbać o siebie samego, bo to przecież też istotne?
To podstawa. Jeśli nie zadbamy o siebie, nie damy wsparcia i siły drugiej osobie. Możemy też szukać pomocy w terapii albo w grupie wsparcia. Albo mieć prywatną grupę wsparcia, czyli przyjaciół, którym możemy się wygadać. Dbać także o swój sen, o dietę, przyglądać się sobie – żeby nie odcinać się od innych, żeby mieć kontakt z ludźmi. A jakim być dla partnera? Przede wszystkim po prostu być. Pomagać, na ile się da, akceptować go jako człowieka, wspierać od strony czysto technicznej, jak zrobienie zakupów, pilnowanie, żeby poszedł na terapię. Forma trochę dyrektywnej opieki, ale to też istotne.
Ale czy ta dyrektywna opieka nie zmieni relacji z partnerskiej na opiekun – podopieczny?
Nie, absolutnie nie chodzi o to, żeby wejść w rolę opiekuna czy „matki”. Ważne, żeby już na początku pewne rzeczy sobie wyjaśnić, powiedzieć, z czym jest największy problem. Jeśli jest nim na przykład autoagresja, to musimy zadbać, żeby zredukować ryzyko, żeby ograniczyć dostęp do ostrych przedmiotów, może się pojawić konieczność, by zawieźć partnera do szpitala. Jeśli brak motywacji do terapii, my jesteśmy od tego, żeby partnera zmotywować. Tak jak w depresji – czasem chory nie ma siły, my musimy tę siłę dać. To nie jest wejście w rolę opiekuna, a partnera, który się troszczy. Fajnie byłoby, gdyby role w związku dzieliły się 50 procent na 50, ale tak bywa rzadko. Czasem trzeba dać z siebie 80 procent, żeby druga strona mogła udźwignąć swoje 20. Ale przecież też nie zawsze tak jest, związek fluktuuje, bywają gorsze i lepsze chwile, w każdej relacji. Nie, ja bym się tej dyrektywności nie bała.
Mówiła pani o tym, że warto ustalić różne sprawy na początku. Ale przecież nie zawsze na początku wiemy o zaburzeniu, diagnoza może zostać postawiona później.
Najprościej sprawdzić, czy cokolwiek jest nie tak, zastanawiając się, czy zachowanie naszego partnera w jakikolwiek sposób utrudnia nam codzienne funkcjonowanie. Jeśli ktoś ma problemy z kontrolowaniem emocji i przez to są kłopoty w pracy na przykład, jeśli są zachowania autoagresywne, to znaczy, że mamy problem. Nawet jeśli na razie jest on nienazwany. Kiedy czujemy, że nasze życie jest zakłócone, zaburzone, trzeba pomyśleć, zacząć rozmawiać, pójść po pomoc. Nasze życie nie może tak wyglądać. Musimy stawiać jasne granice. To nie jest wymierzone w partnera, to nie jest przeciwko niemu, odwrotnie, to w naszej wspólnej sprawie.
Fajne związki są możliwe. Ale czy częste?
Nie chciałabym generalizować, uogólniać, to kwestie indywidualne. Znam świetne związki mimo trudności, ale znam też osoby samotne, pomimo lat terapii, pracy nad sobą. Albo po wielu nieudanych relacjach.
Wspomniała pani o szpitalu. Choć leczenia innego niż terapia nie ma. To po co ten szpital?
Zdarza się, że osoby z zaburzeniem borderline podejmują próby samobójcze. Wtedy konieczna jest hospitalizacja, obserwacja, leki wyciszające. A jeśli pacjent wyrazi zgodę, to terapia indywidualna czy grupowa. Czasem szpital jest dobrym rozwiązaniem, bo odrywa chorego od tego, co powoduje wybuchy.
A jak z pracą zawodową? Czy taka w zespole jest możliwa?
Tak, oczywiście. Choć często osoby z borderline pracują na zlecenie, na własnych warunkach, w swoim trybie. To bywa dla nich lepsze. Muszą też właściwie ustawić priorytety – w ich przypadku praca nie może być na pierwszym miejscu, muszą dawać sobie prawo do słabości, do wypoczynku. Po prostu dbać o siebie bardziej niż robi to na ogół większość z nas.
Czy jeśli pracują, powiedzmy, w korporacji, szef powinien wiedzieć o ich problemach?
Byłoby fajnie, ale nie mam złudzeń. Nie każdy to zrozumie. Nie każdy przyjmie, że ok, pracujesz, ale może być dzień, kiedy po prostu nie przyjdziesz do biura. Nie każdy zatrzyma to dla siebie. Do tego ciągle mamy jako społeczeństwo problem z postrzeganiem zaburzeń psychicznych. Dlatego byłabym ostrożna. Ale jeśli jesteśmy przekonani, że nasz szef jest osobą otwartą, że można z nim pogadać, to tak, mówmy otwarcie. To wiele spraw ułatwi.
Długofalowe plany, na przykład wakacje, dłuższe wyjazdy – czy jeśli jestem w związku z osobą z borderline, planowanie ma w ogóle sens, czy może się okazać, że nagle wszystko się zmieni?
Planowanie fajnych rzeczy jest dobre dla każdego człowieka, jest wtedy na co czekać. Ale oczywiście jeśli są stany depresyjne czy ataki paniki, trudno przewidzieć, czy plany, nawet te miłe, zostaną zrealizowane. Dobrze więc uświadamiać sobie, co jest wyzwalaczem trudnych emocji i, o ile jest to możliwe, eliminować je z naszego życia. Jeśli w jakimś choć stopniu to się uda, będzie o wiele łatwiej.
Oczywiście czasem nie jesteśmy w stanie czegoś wyeliminować, ale można nauczyć się stawiać jasne granice. Jeśli problem dotyczy na przykład pracy, jeśli nie jesteśmy w stanie funkcjonować bezpiecznie w danym środowisku, namawiałabym do zastanowienia się nad zmianą pracy. Utrzymywanie tej, która jest triggerem, na dłuższą metę będzie dla nas po prostu niszczące.
Jak powszechne jest występowanie tego zaburzenia?
Zdarza się to częściej u kobiet niż u mężczyzn, ale w ogóle nie jest to dużo – ok. 3 procent w społeczeństwie. Choć rzeczywiście zauważam to coraz częściej.
Częściej występuje czy dziś są lepsze metody diagnostyczne?
Chyba lepsze metody. I większa świadomość psychiatrów i psychologów. To nie jest tak, że 30 lat temu osób z borderline nie było. Były oczywiście, tylko mówiono: histeryczka. Albo: choleryk. Pozbyć się tego do końca nie można, ale można mieć rodzinę, pracę, cieszyć się życiem. Czasem będzie pod górkę, ale w końcu czasem każdy ma pod górkę.