1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Czy rozstanie może mieć dobre strony? Rozmowa z Katarzyną Miller

Rozstanie nie musi być porażką i końcem marzeń o miłości. (Fot. iStock)
Rozstanie nie musi być porażką i końcem marzeń o miłości. (Fot. iStock)
Rozstanie nie musi być porażką i końcem marzeń o miłości. Pora spojrzeć na nie jak na próbę zawalczenia o własne szczęście i szansę na nowy początek. Także z tym samym partnerem... Psychoterapeutka Katarzyna Miller tłumaczy, po czym poznać, czy bycie razem bardziej nam szkodzi niż służy.

Czy rozstanie może nas uszczęśliwić bardziej niż pozostanie w związku?
Zdecydowanie tak. Oczywiście jeśli jest nam w tym związku niedobrze i kiedy jest nam niedobrze w taki sposób, który właściwie niespecjalnie nadaje się do poprawy.

Skąd wiedzieć, że poprawy już nie będzie?
To właśnie najtrudniej stwierdzić, jak mawiają „nadzieja umiera ostatnia”, więc w nadziei na to, że coś się jednak poprawi, ludzie latami tkwią w nieudanych, a czasem też krzywdzących związkach. Są w nich też z innych powodów. Światopoglądowych – wierzą w jeden związek na całe życie, psychologicznych – boją się być sami albo nie wierzą, że jeszcze coś dobrego im się przydarzy, ale też finansowych – mają wspólną firmę czy duży kredyt.

Albo mają dzieci…
Nigdy nie wierz ludziom, którzy mówią, że są razem z powodu dzieci. To tylko przykrywka emocjonalna. Oczywiście wiele kobiet żyje tylko dla dzieci, ale to jest przykrywka w tym sensie, że zwalnia je z zajęcia się sobą, swoim życiem. Dzieci mówią: „Mamo, po co ty z nim wciąż jesteś?! Przecież on cię nie szanuje”. „No ale ja chcę, żebyście wychowywali się w pełnej rodzinie”. Tylko co to za rodzina? Oczywiście tak odpowiadają zwykle kobiety bardzo zniewolone, które nie widzą innego wyjścia z sytuacji, co w psychologii nazywamy widzeniem tunelowym. Natomiast osoby, które są w miarę przytomne i w miarę komunikujące się ze swoim „ja”, wiedzą, kiedy wyczerpały już zapas swoich umiejętności adaptacji czy wpływu na partnera. Znam bardzo dużo kobiet, które się rozstały z mężem i mówią o sobie: „Jestem szczęśliwie rozwiedziona”. Pojawia się w nich duma z siebie, samosprawczość oraz ogromna dawka energii, która wcześniej szła na zaciskanie zębów, próby zmian czy miotanie się. Taka kobieta wreszcie może odetchnąć pełną piersią, zwłaszcza że w efekcie rozstania albo to on się wyprowadził, albo ona zmieniła miejsce zamieszkania. Maluje wtedy ściany tak jak chciała, kupuje nowe rzeczy, sadzi kwiatki w doniczkach, bierze psa, na którego on się nie zgadzał – ma poczucie czystości, świeżości, odświętności. Opowiada: „Nikt mi niczego nie zabrania, nikt się ze mną nie kłóci, nikt mi nie mówi, co mam robić”.

Według statystyk większość pozwów o rozwód wnoszą kobiety.
No jeśli kobieta już czegoś nie wytrzymuje, to znaczy, że naprawdę jest kiepsko. Bo baby są w stanie znieść strasznie dużo, a zanim się rozstaną, upewnią się, że naprawdę zrobiły wszystko, by ratować ten związek. Z jednej strony to słuszna postawa, bo po co mamy sobie po latach wyrzucać zbytnią pochopność, z drugiej strony to czekanie do granic wytrzymałości bardzo nas męczy. Oczywiście długość trwania związku jest jakąś wartością, ale nie za wszelką cenę i nie kiedy naprawdę dzieje się w nim źle.

Jak wytłumaczyłabyś powody, dla których potrafimy latami tkwić w związku, który nas rani? Jakie mechanizmy tu działają?
Trudno w kilku słowach wytłumaczyć mechanizmy, na których poznawaniu i zgłębianiu spędziłam 20 lat. Dlaczego ludzie takie rzeczy robią? Bo są w kanale emocjonalnym, po prostu. Poza tym toksyczność w związku może być bardzo subtelna. Nie musi być to picie i bicie, tylko bardzo finezyjne nękanie psychiczne. Dlaczego w ogóle wchodzimy w takie sytuacje? Bo znamy to już z domu, ten stan opresji psychicznej, tak byliśmy wychowywani.

Masz wrażenie, że choćby z tego względu – że kończy coś, co ewidentnie krzywdzi – rozstanie stało się bardziej akceptowalne społecznie? Kiedyś było piętnem...
I wielkim grzechem, pamiętajmy o tym! Mówiło się przecież: „Co za skandal, pierwszy rozwód w naszej rodzinie”. Wszyscy byli tym przejęci, rozwód stygmatyzował. Dużo się zmieniło, powiedziałabym nawet, że obecnie rozstajemy się za szybko i za łatwo. Wynika to pewnie z mylnego wyobrażenia na temat tego, czym jest małżeństwo. Bo małżeństwo jest zmienną – dzieje się w nim raz lepiej, raz gorzej, a oprócz przyjemności jest też sporo odpowiedzialności i sporo pracy. Dzisiejsza większa skłonność do kończenia związków wynika także z tego, co obserwowaliśmy we własnym domu. Jeśli widzieliśmy rodziców, którzy się ze sobą latami męczyli, to obiecujemy sobie potem: „Ja się nie będę męczyć”.

I kiedy pojawia się pierwsza trudność, rezygnujemy...
Kiedy słyszysz, że rozwodzi się małżeństwo z paroletnim czy paromiesięcznym stażem, to pierwsza myśl, jaka się pojawia: „Po co się było pobierać, trzeba się było najpierw sprawdzić”. Tylko że sedno problemu tkwi w tym, że wiele z tych małżeństw najpierw było związkami na tzw. kocią łapę. A ludzie rozmaicie reagują na zmianę statusu związku. Jedni mówią, że po ślubie zrobiło się bezpiecznie, ciepło i blisko. Inni czują się tym przygwożdżeni, jak w pułapce, klamka zapadła i nie ma odwrotu – taka reakcja wynika oczywiście z pewnej niedojrzałości. Ale też nie można mówić, że wszyscy, którzy się rozwodzą, są niedojrzali. Przecież jakbyś wiedział, że się przewrócisz, tobyś się położył, a jakbyś wiedział, że będzie niefajnie, tobyś w to nie wchodził – ty myślałeś, że będzie fajnie. Prawdą jest też, że niektórzy ludzie zaczynają ujawniać swoje prawdziwe „ja” dopiero po jakimś czasie wspólnego życia – niektórzy po kilku miesiącach mieszkania razem, inni dopiero po pojawieniu się dzieci. On myśli: „Boże, to była taka wesoła dziewczyna, co się z nią stało?”, ona zastanawia się: „Gdzie się podział ten ciepły facet, który teraz ucieka od dziecka?”. Oczywiście oboje mają bardzo subiektywne poczucie prawdy, ale przecież wszyscy żyjemy z subiektywnym poczuciem prawdy. Nie ma takiej możliwości, by ktoś z boku powiedział ci: „Ależ ty jesteś szczęśliwa” i ty byś w to uwierzyła wbrew temu, co czujesz. A czujesz, że chcesz się rozstać.

Przy czym może się okazać, że nie tylko tobie będzie lżej po rozstaniu, ale i twój partner odetchnie z ulgą...
Różnie z tym bywa. Dość powszechny jest taki męski styl zawłaszczania kobiety. I kiedy ona zostawia, trudno się z tym pogodzić. Jak mogła ze mnie zrezygnować?!

Uraziła męską dumę?
To jest pycha, a nie duma. Powiem ci tak, gdyby mężczyźni popracowali trochę bardziej nad empatią, byłoby dużo mniej rozwodów. I to nawet przy tych wszystkich pijących mężach, których jest tak wielu w Polsce. Ale abstrahując od alkoholizmu, powiedzmy, że facet jest introwertykiem, a jego partnerka potrzebuje częstszych wyrazów miłości. Gdyby był bardziej empatyczny, mógłby jej częściej mówić, że ją kocha, a nie w myśl zasady: „Parę razy już powiedziałem, to powinno jej wystarczyć na całe życie”. Oczywiście kobiety też mogłyby być bardziej empatyczne.

Ale empatia to nie wszystko. Po czym poznać, że bycie razem bardziej nam szkodzi niż służy?
Po takim zwykłym subiektywnym poczuciu, że dłużej już tego nie chcę, nie zniosę. Wtedy im szybciej podejmiemy decyzję o rozstaniu, tym lepiej. Nie doprowadzajmy siebie do kresu wytrzymałości. Człowiek jest wtedy zbyt udręczony. Są osoby na tyle zdrowe i dobre dla siebie, że szybko podejmują taką decyzję. I chwała im za to, nie utopią w niedobrym związku kilku dobrych lat.

A ile związków trwa tylko dlatego, że nie chcemy przyznać, że ta inwestycja była chybiona?
Bo inwestycja jest rzeczą świętą, nawet inwestycja nieekonomiczna. Coś, co jest mało warte, a tak bardzo dużo kosztuje, jest przeinwestowane. I się bardzo nie opłaca. Oczywiście wiele osób oburzy się na to słowo, bo przecież nie można podchodzić tak materialistycznie do związku. Tylko że tu w ogóle nie chodzi o kwestię finansową, a o to, by się opłacało nam psychicznie i emocjonalnie. Żeby nas nie wykańczało.

Mimo że jest nam niedobrze w związku i chcemy się rozstać, to tuż po rozstaniu czasem żałujemy.
Czasem na początku nie jest za fajnie, a potem jest. Albo na początku jest cudownie, a potem jest gorzej. Zależy, co z tym potem zrobimy, jaką mamy politykę traktowania siebie. Jeśli rozstajemy się na złość komuś, a nie dla siebie, to nigdy nie będziemy zadowoleni. Ale jeżeli robiliśmy dużo, żeby było lepiej, a jednak nie jest, to wtedy rozstanie jest ulgą i naszym zwycięstwem.

Niektóre pary po rozstaniu o wiele lepiej się dogadują.
Mam właśnie na to cudny przykład. Na niedawnym spotkaniu autorskim z czytelnikami pewna roześmiana pani opowiedziała, że się rozwiodła z mężem jakiś czas temu, a teraz szczęśliwie z nim romansuje. Są dla siebie znacznie milsi i bardziej atrakcyjni. „I będę bardzo pilnowała, żeby, broń Boże, znowu nie wyjść za niego za mąż” – powiedziała.

Jak to się dzieje, że mąż staje się bardziej atrakcyjny, jak się z nim rozwiedziesz?
Ty jesteś wolna, on jest wolny i zawsze ci się podobał, okazało się, że nie radzicie sobie w sytuacjach zobligowania czy zobowiązania, a teraz nie posiadacie siebie, ale macie do siebie dostęp. Poza tym facet, który zabiera cię na kolację, jest inny od tego, który czeka na ciebie w domu, po pracy. Ja od dawna popieram wersję związku opartą na zasadzie „living apart together”, czyli bycia razem, ale mieszkania osobno. Przez długi czas tak żyłam i zastanawiam się nawet, czy do tego nie powrócić...

Siedząc w jednym – zważywszy na polskie warunki – pokoju przez kilkanaście lat, można się znienawidzić.
Znienawidzić można się też i w siedmiopokojowej willi.

A to prawda. Często pary dopiero po rozstaniu zdają sobie sprawę, jak bardzo ktoś był dla nich istotny.
Nikt inny mnie tak nie obchodził jak on. Nawet kiedy się kłóciliśmy, to ważne było, żeby kłócić się właśnie z nim.

Są też pary, które rozstają się i schodzą ponownie po latach, po zdobyciu doświadczenia w innych związkach.
I często są potem razem szczęśliwe. Rozstanie może być rozpoczęciem nowego życia z kimś innym albo z tą samą osobą. To nie tylko zabawne, ale i pouczające. Ja wyznaję taką zasadę, że jeden mężczyzna to wszyscy mężczyźni i jedna kobieta to wszystkie kobiety. Rozumiesz, o co mi chodzi? Że wszystkie związki możesz przeżyć z jednym facetem. Dlatego fajnie by było powiedzieć sobie, kiedy jest nam źle: „Takiego już ciebie nie chcę, z takim tobą się rozwodzę, ale jak wróci dawny albo nowy ty, to radośnie przyjmę go z powrotem”.

Katarzyna Miller psycholożka, psychoterapeutka, pisarka, filozofka, poetka. Autorka wielu książek i poradników psychologicznych, m.in. „Instrukcja obsługi faceta”, „Daj się pokochać dziewczyno”, „Nie bój się życia”, „Instrukcja obsługi toksycznych ludzi”, „Kup kochance męża kwiaty” i „Chcę być kochana tak jak chcę” (Wydawnictwo Zwierciadło). Książki Katarzyny Miller do nabycia w naszym sklepie internetowym.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze