Mityczny Atlas, ukarany przez Zeusa, musi na wieki dźwigać sklepienie niebieskie. Współczesny Atlas jest silny za siebie i za innych, wciąż czujny, zawsze ofiarny, ale też nieustannie samotny i niespełniony. Jest przykładem na to, że to, co nas nie zabija, niekoniecznie nas wzmacnia. Jak nim nie zostać – pytamy prof. Irenę Pospiszyl.
Czym jest syndrom Atlasa?
W skrócie: sposobem przystosowania się do życia ludzi, którzy doświadczyli w przeszłości sytuacji trudnych i urazowych – i je udźwignęli. Nie chodzi przy tym o reakcję wobec samego trudnego doświadczenia, ale o jego konsekwencje w dalszym życiu.
Jakiego to rodzaju trudne sytuacje?
Życie z osobą uzależnioną, przemoc, utrata bliskich, choroba, długotrwałe problemy finansowe… Dwa warunki czynią tego typu doświadczenia wyjątkowymi. Pierwszy: bezradność – która z czasem może minąć. Druga: poważne poczucie zagrożenia. Istotnym komponentem są silne emocje – najczęściej lęk, poczucie straty, cierpienie, wstyd, upokorzenie. No i oczywiście chęć uniknięcia tego doświadczenia. Paradoksalnie to syndrom typowy dla osób, które poradziły sobie z trudnościami: są samodzielne, aktywne zawodowo i społecznie, tworzą związki, utrzymują kontakty z bliskimi. Postrzegamy je jako zaradne, dzielne, wręcz bohaterskie.
Można powiedzieć, że to syndrom superbohaterów.
Tak, to są ludzie heroiczni, mimo przeciwności nie poddali się, potrafili się zmobilizować, odbudować swoje życie. Problem polega na tym, że kiedy już minie najgorsze, nie potrafią odpuścić, rozluźnić się. Powiedzieć sobie „Hurra, zrobiłem, co trzeba i udało mi się”. Dlatego to jest pułapka adaptacyjna. Taki człowiek żyje w ciągłym napięciu, gotowości zmierzenia się z zagrożeniem, nawet gdy nic mu nie grozi. Dlatego nieustannie się zabezpiecza i nie lubi niespodzianek.
Syndrom Atlasa jest złożonym stanem psychicznym, ale najbardziej charakterystycznym jego przejawem jest kompulsywna potrzeba kontrolowania swojego życia, swoich bliskich oraz skłonność do przyjmowania na siebie zbyt wielu obowiązków, wyręczania innych. W internetowych wzmiankach Atlas opisywany jest – dość naiwnie – jako człowiek pełen poświęcenia. Tymczasem tu chodzi nie o poświęcenie, a właśnie o kontrolowanie otoczenia: albo przez przywiązanie się do innych, tak aby stać się dla nich osobą niezastąpioną, albo przez swoją przydatność w codziennych sprawach. I jeszcze jedno – Atlas nie odczuwa trwałej satysfakcji z tego, czego dokonał. Może chwilową radość, ale szybko okupioną niepokojem.
Dlaczego? Przecież sobie poradził.
Ponieważ doświadczenie bezradności w obliczu zagrożenia, nierzadko wielokrotne i przeżywane w osamotnieniu, zniszczyło jego zaufanie do siebie i do otoczenia, zburzyło poczucie wewnętrznego bezpieczeństwa.
Dlaczego skupił się na organizowaniu bezpieczeństwa sobie i bliskim, a nie poszedł w destrukcję? W upijanie się, romanse, uzależnienia? To też jest radzenie sobie z trudną sytuacją…
Prawdopodobnie dlatego, że wcześniej przeszedł silny trening empatyczny, wyrobił sobie umiejętność rozumienia i współodczuwania przeżyć innych. To jedno. Drugi powód: Atlas zawsze – i przed trudnym zdarzeniem, i po nim – miał silne poczucie odpowiedzialności. Najpierw za siebie, a później za bliskich i wszystkie osoby, na których mu zależało. Jest i trzeci powód, mniej oczywisty – on czuje się o tyle wartościowy, o ile inni ludzie go cenią, kochają i zauważają. W związku z tym nie postawi wszystkiego na jedną kartę, nie zerwie relacji z tymi, na których mu zależy, nie narazi się na ich niezadowolenie.
Skomplikowane.
Zgadza się, dlatego uważam, że Atlas jest najbardziej tragiczną postacią ze wszystkich, które przetrwały trudne sytuacje. Wkłada wiele wysiłku w to, by poukładać życie swoje i bliskich, ale to nie zostaje docenione. On nie ma najlepszych stosunków z najbliższym otoczeniem. Jest zaborczy, nadmiernie kontrolujący, a do tego sztywny, schematyczny, niepozwalający sobie na wyluzowanie czy radość. Dokładniej wyjaśniam to w mojej książce.
Trudno lubić taką osobę.
Dlatego jego relacje z bliskimi kształtują się najczęściej pomiędzy konfliktem a pojednaniem. A przecież Atlas jest bardzo ofiarny i oddany. Zawsze można na niego liczyć, w środku nocy przyjedzie, jak będzie trzeba, poświęci swój czas i środki, zrobi, co będzie mógł, żeby pomóc. Swoje potrzeby stawia na drugim planie. Szkopuł w tym, że w gruncie rzeczy nie robi tego bezinteresownie. Robi to po to, aby inni go kochali, by dali mu pewność, że jest ważny, niezastąpiony. Wtedy go nie opuszczą, nie zostawią samego.
Gdy nie doceniają należycie jego wysiłków, obraża się, robi wyrzuty…?
Najczęściej robi to w sytuacjach konfliktowych, gdy sprawy nie idą zgodnie z jego planem, a sytuacja wymyka się spod kontroli. Wtedy wypomina, czuje się porzucony. Poza takimi sytuacjami jest mu zwyczajnie przykro.
A gdy ktoś mówi: „Nie chcę twojej pomocy”?
Najpierw obraża się i czuje się odrzucony, ale wystarczy przyjazny gest, chwila szczerości, prośba, by znów był gotowy do poświęceń. Tu pomoże, tam podwiezie, tu zastąpi kogoś, tam odciąży – w niezauważalny sposób znowu zostaje przytłoczony ogromną ilością obowiązków. I choć jest pełen dobrych chęci, podskórnie wkrada się przekonanie, że więcej daje, niż otrzymuje. Dlatego tak, to postać bardzo skomplikowana. Ja na jej trop wpadłam zupełnie przypadkiem.
Kiedy napisałam swoją pierwszą książkę o przemocy w rodzinie, nagle zaczęli przychodzić do mnie ludzie – studenci, ich przyjaciele i znajomi, mówiąc coś w rodzaju: „Mam siostrę, której chciałbym pomóc, bo ją mąż tyranizuje”, „Nad moimi rodzicami znęca się synowa”, „Moja sąsiadka źle traktuje dzieci”. Występowali w imieniu osób trzecich. Rozumiem to, tak jest bezpieczniej, mniej osobiście. Przychodziły jednak także kobiety, które mi opowiadały o swoim życiu z mężami alkoholikami, agresorami czy leniami. Mężczyźni również się zgłaszali, ale ich sytuacja jest dużo trudniejsza, jeszcze do tego wrócimy.
W każdym razie pytałam te kobiety: „I jak sobie pani poradziła?”. „No zmieniłam pracę, znalazłam mieszkanie, wzięłam dzieci do siebie i jakoś sobie radzimy”. Ja na to: „To powinna być pani z tego dumna. Niejeden by się załamał”. „E tam, życie jest już za mną” albo „Ja to już na nic nie czekam, tylko żeby dzieciom było lepiej”. Zawsze ten brak satysfakcji i przygnębiające poczucie przytłoczenia. Uświadomiłam sobie, że właściwie tacy ludzie są pominięci w literaturze fachowej. Odkąd ukazała się książka, otrzymuję dużo informacji od czytelników, którzy odnajdują takie przypadki w swoim otoczeniu.
Jeśli dobrze zrozumiałam, syndrom Atlasa dotyczy wyłącznie dorosłych osób.
Zakładam, że wykształcił się on u ludzi o dobrze rozwiniętej strukturze ego, czyli takich, które w przeszłości żyły w pozytywnym środowisku. To jest ich siła napędowa radzenia sobie ze stresem. Rzecz w tym, że te traumatyczne doświadczenia w późniejszym życiu w jakiś sposób spłaszczyły te matryce, na których zbudowane zostało silne ego, być może nawet je zniszczyły. Widać to w postępowaniu Atlasa, który na swój sposób próbuje odtworzyć tamto poczucie bezpieczeństwa.
Jest możliwe, by syndrom Atlasa się nie rozwinął? By matryca nie została spłaszczona?
Tak, jest taka szansa, wszystko zależy od zasobów, jakimi dysponujemy. Zaliczam do nich wsparcie otoczenia, wiedzę, którą człowiek posiada lub którą umie zdobyć, dyspozycyjność finansową… Największe ryzyko rozwinięcia się syndromu Atlasa stwarza jednak osamotnienie.
Nie to jest najgorsze, że zdarzają się nam trudne rzeczy, tylko że przeżywamy je w samotności?
Doświadczenie samotności w sytuacji bezradności jest najbardziej niekorzystnym prognostykiem dla naszych umiejętności adaptacyjnych. Atlas, który ma dobry grunt socjalizacyjny, najszybciej sobie poradzi, tylko że ta sytuacja będzie rzutowała na całe jego dalsze życie. Chyba że przekona siebie, że nikt nie ma gwarancji na to, że będą nas spotykały tylko dobre rzeczy. Raz się jest pod wozem, a raz na wozie. Atlas to ktoś, kto stracił już nadzieję, że los ma mu jeszcze coś dobrego do zaoferowania.
Wspomniała Pani o mężczyznach…
Im jest jeszcze trudniej, ponieważ zachowania charakteryzujące Atlasa są przecież wymogiem socjalizacyjnym dla mężczyzn. Oczekuje się, by byli opiekuńczy, samowystarczalni, żeby znali odpowiedź na wszystkie pytania, by byli tacy „kto da radę, jak nie ja”. Dlatego u mężczyzn syndrom Atlasa często jest utajony. Można go rozpoznać po dwóch specyficznych przejawach: nadmiernym krytycyzmie wobec otoczenia oraz zaborczości. O ile Atlaski ujawniają swoją potrzebę kontroli w zastępowaniu i wyręczaniu innych, o tyle u Atlasów zaborczość ujawnia się w bardziej prostych formach: ograniczania swobody, bezpośredniej kontroli, perfekcjonizmie. Ale ryzyko rozwoju syndromu nie jest mniejsze.
Osobom z syndromem Atlasa towarzyszy chyba wieczny lęk.
Lęk, którego nic nie jest w stanie ukoić. Kupujesz samochód, ale ciągle się boisz, że ktoś go ukradnie. Masz świetną pracę, ale co jeśli ją stracisz? Jesteś w fajnym związku, ale podskórnie nie czujesz się w nim pewnie. Zwłaszcza na to ostatnie jest wrażliwy, bo – jak powiedziałam – Atlas poczucie własnej wartości lokuje w innych. Jestem tyle wart, ile znaczę dla innych ludzi.
Czego on potrzebuje? Co może mu pomóc?
Atlas potrzebuje przede wszystkim wsparcia i głębokiej autoanalizy. Problem polega na tym, że jest kompulsywnie przywiązany do innych. To jest chore przywiązanie, symbiotyczne. „Jestem z tobą nie dlatego, że jest mi dobrze czy też mamy wspólne zobowiązania, tylko dlatego, że bez ciebie moje życie nie jest nic warte”. To nie jest dobre na żadnym etapie relacji. Oczywiście, jeśli jesteśmy przywiązani do drugiego człowieka, to jego strata pozbawia nas w jakimś stopniu poczucia sensu, ale z czasem tworzymy nowe więzi, robimy nowe plany.
Atlas potrzebuje też autoanalizy, która uświadomi mu, że trudne sytuacje zdarzają się każdemu. Prawie każdy z nas przeżyje coś, wobec czego będzie bezradny, co wiąże się z nieodwracalną stratą lub poważnym zagrożeniem: śmierć rodziców, utrata pracy, rozstanie, choroba, uzależnienie. No ale jak mawiają Włosi: e la vita continua. Wcześniej czy później odzyskujemy równowagę i zwracamy się w kierunku przyszłości. Atlas musi zrozumieć, że brak gwarancji absolutnego bezpieczeństwa w życiu nie pozbawia go uroku. Ważna jest każda chwila.
A może warto, by pozwolił sobie czasem na bezradność?
Bezradność jest do ogarnięcia, ale tylko wtedy, kiedy mamy wsparcie, zmienimy swoje myślenie o doświadczeniu lub znajdziemy jakieś rozwiązanie. Bezradność w sytuacji, która nas przerasta i w której jesteśmy osamotnieni, stanowi ogromne wyzwanie dla psychiki. Największe.
Jaki jest zatem najbardziej adaptacyjny, najbardziej korzystny sposób poradzenia sobie z trudną sytuacją? Co by Pani poradziła czytelnikom?
Po pierwsze, nauczmy się dzielić życie na etapy i cieszyć każdą dobrą chwilą. Po drugie, nie uzależniajmy się od innych ludzi, ale pielęgnujmy przyjaźnie. Po trzecie, budujmy samodzielność wtedy, kiedy warunki nam sprzyjają, i szukajmy pomocy wtedy, kiedy sytuacja nas przerasta. Największym dramatem Atlasa, jak mówiłam, jest to, że – skupiony na tworzeniu różnych protez bezpieczeństwa – nie umie cieszyć się tym, co już osiągnął, a to, co stworzył, niszczy brakiem umiaru.
Irena Pospiszyl, profesor APS, kieruje Zakładem Psychopedagogiki Resocjalizacyjnej Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Polska pedagog resocjalizacyjna i patolog społeczny. Jako pierwsza opisała syndrom Atlasa –dezadaptacyjny zespół przystosowawczy: „Syndrom Atlasa. O tych którzy byli silni zbyt długo” Warszawa, PWN (2019).
Artykuł archiwalny