Angela Saini, wielokrotnie nagradzana brytyjska dziennikarka, od lat walczy z pseudonaukowymi teoriami. W swojej najsłynniejszej książce
tropi krzywdzące dla kobiet stereotypy, które wciąż są powielane przez naukowców. I po kolei te mity obala.
Wiedziałaś, z czym przyjdzie ci się zmierzyć, kiedy zaczynałaś pracę nad wydaną w Anglii i Stanach w 2017 roku książką „Gorsze. Jak nauka pomyliła się co do kobiet”?
Na początku po prostu chciałam poznać fakty. W trakcie dorastania i pokonywania kolejnych etapów życia często bezwiednie przyswajamy pewne mity, jak ten, że kobieta zwyczajnie ma znosić bóle i krwawienia miesiączkowe. Zaczęłam się zastanawiać, na ile są one trafne i zasadne. Uświadomiłam sobie, że niektóre rzeczy na nasz temat zostały po prostu zmyślone na czyjeś potrzeby. Jak ta, że kobieta ma dużo mniejszy popęd seksualny i najlepiej sprawdza się w roli opiekunki domowej. W efekcie dotarło do mnie, że nikt nie ma prawa mówić mi, co mogę robić, a czego nie jako kobieta.
I wygląda na to, że nie tylko ty. Zaledwie dwa lata po publikacji „Gorszych”, w wyniku kampanii crowdfundingowych, zorganizowanych przez grupę naukowczyń i naukowców, egzemplarze specjalnego wydania „Gorszych” znalazły się w bibliotekach każdej państwowej szkoły najpierw w Wielkiej Brytanii, a potem w Nowej Zelandii. Czytelnicy chwalą cię, że przedstawiasz twarde dowody na to, że kobiety intelektualnie nie ustępują mężczyznom oraz że nie ma czegoś takiego, jak „typowo kobiece” czy „typowo męskie” umiejętności czy zdolności.
Nasz mózg to skomplikowany organ, trudno powiedzieć, czy nas jeszcze czymś nie zaskoczy, ale zwolennicy tezy o naturalnych, biologicznie uwarunkowanych różnicach między kobietami a mężczyznami zapominają, że od pierwszych dni naszego życia do głosu dochodzą kulturowe i społeczne uwarunkowania naszych opiekunów. Dziewczynki i chłopcy są ubierani w inne kolory, kupowane są im inne zabawki. A potem do tego dochodzą edukacja, uprzedzenia nauczycieli, schematy wychowawcze uwarunkowane właśnie ze względu na płeć. I to też jest powód, dla którego napisałam „Gorsze”. Wciąż jest wiele osób, które twierdzą, że nie ma co walczyć o równe szanse czy parytety, bo w naszej naturze leży, że jesteśmy psychologicznie różni i mamy odmienne możliwości poznawcze. I dlatego potrzebujemy rzetelnej, wiarygodnej nauki.
W „Gorszych” bierzesz pod lupę takie stereotypy jak ten, że kobiety są pozbawione zdolności przywódczych albo mają gorszą orientację w terenie czy – jak wywnioskował to genetyk Angus Bateman na podstawie badań nad muszkami owocówkami, które potem przełożył na stosunki damsko-męskie – że mężczyźni mają naturalnie większy popęd seksualny niż kobiety, ponieważ produkują dużo spermy.
[Śmiech]. Czasem wystarczy powtórzyć badanie, by wiedzieć, że to bzdura. Tak zrobiła biolożka ewolucyjna Patricia Gowaty, powtarzając obserwację muszek. Udowodniła, że Bateman musiał się pomylić, gdyż okazało się, że muszki żeńskie były równie aktywne seksualnie jak męskie. Ma to ogromne znaczenie, bo badania Batemana bardzo przyczyniły się do utrwalenia nieprawdziwych stereotypów co do seksualnych potrzeb mężczyzn i kobiet.
A my wierzymy, że naukowcy nie kierują się uprzedzeniami, tylko obiektywizmem i powtarzają badania, aż będą mieli sto procent pewności...
To jest ten przykry moment, kiedy dociera do nas, że można zmanipulować obiektywne badania. Chcemy wierzyć, że badacz podjął się tematu z ciekawości i nie nałożył na wyniki własnych uprzedzeń. I pewnie wielu naukowców chciałoby być postrzeganych jako racjonalni i obiektywni. Ale jesteśmy tylko ludźmi. Nie chcę podważać naszego zaufania do nauki, wprost przeciwnie, chcę, żeby nauka stała się jeszcze lepsza i bardziej wiarygodna, a będzie taka, jeśli dostrzeżemy błędy i je poprawimy. Gdy tego nie robimy, tak jak przez lata nie powtarzano badań dotyczących różnic płciowych, to pewne dogmaty niebezpiecznie się utrwalają.
Jaki jest twój ulubiony stereotyp związany z tym, że kobiety uważa się za gorsze z powodu różnic biologicznych? Sama byłam zaskoczona tym, jak długo powielano mit, że kobiety są głupsze, ponieważ mają mniejsze od mężczyzn mózgi.
Tak, też go lubię, choć jest bardzo stary i łatwo go obalić. Ale znowu potrzeba było kobiety, Helen Hamilton Gardener, żeby udowodnić to, co powinno być oczywiste, choć długo nie było: że wielkość mózgu wiąże się z wielkością całego ciała, i dlatego na przykład słonie mają od nas większe mózgi. Gdyby mądrość zależała od wielkości mózgu, to ludzie naprawdę nie byliby najmądrzejsi.
Musimy też pamiętać, że sposób, w jaki naukowcy dochodzili do różnych wniosków związanych z płcią, nie polegał na obserwacji i dedukcji, tylko na stawianiu tezy, a potem szukaniu czegokolwiek, co ją poprze. I to dotyczy wszystkiego – wielkości mózgu, znaczenia hormonów, płci seksualnej – co dodatkowo było napędzane przez społeczne czy polityczne oczekiwania oraz budowane na podstawie tego, jak ludzie kiedyś żyli. Stąd skoro dawniej kobiety nie miały wstępu na uczelnie wyższe, uważano, że dom to ich naturalne środowisko. A przecież to, jak ludzie żyją, zmienia się cały czas. Myślę, że dziś Darwin wyciągnąłby zupełnie inne wnioski niż 200 lat temu, bo widziałby kobiety chodzące do pracy, zarabiające pieniądze, studiujące na uniwersytetach. Sama dorastałam w wielokulturowym domu, poznałam zarówno kulturę brytyjską, jak i kulturę moich rodziców, jednocześnie widziałam, że w innych domach inaczej wychowuje się dzieci, co oznacza, że nie jesteśmy wcale jednolitą masą. Jak więc coś może być cechą biologiczną, skoro nie jest wcale powszechne?
Doświadczyłaś sytuacji, w których to ciebie traktowano gorzej ze względu na płeć?
Miałam to szczęście, że dorastałam w bardzo równościowej rodzinie. Moi rodzice dzielili się wszystkimi obowiązkami, a ja i moje siostry nigdy nie miałyśmy poczucia, że jako dziewczynki robimy coś gorzej albo że jakaś aktywność jest nie dla nas. Ta świadomość bycia w mniejszości przyszła dużo później, podobnie jak wiedza, że inne dziewczynki wychowywane były inaczej niż my i że nie wpojono im, że mogą wszystko. Trudność nie polegała na tym, że w szkole czy na studiach byłam gorzej traktowana, tylko na tym, że – jako jedna z niewielu dziewczyn interesujących się naukami ścisłymi, a potem jedna z niewielu kobiet na wydziale inżynierii – byłam cały czas widoczna. Moje koleżanki z wydziału czuły podobnie. Nie mogłyśmy wmieszać się w tłum, każdy patrzył nam na ręce, bo się wyróżniałyśmy.
Kiedy to się zmieniło?
Nigdy, przynajmniej nie w naukach ścisłych. Potem zmieniłam kierunek na dziennikarstwo, na którym zwykle jest więcej kobiet. Ale ponieważ ze względu na zainteresowania uczestniczyłam w konferencjach naukowych – na których zwykle jest mniej kobiet – poczucie dyskomfortu wróciło. Doświadczyłam też seksizmu w pracy, ale miałam to szczęście, że mogłam z niej odejść.
Wolałaś rzucić pracę niż walczyć z seksizmem?
Tak. Widziałam, jak niektórzy walczyli, czasem z korzyścią dla siebie, czasem nie. Nie chciałam, żeby moja kariera zależała od czyjegoś kaprysu.
To jednak musiała być bardzo trudna decyzja.
Pewnie, i taka była. Dostaję dużo listów od kobiet, które piszą, że chcą odejść z pracy z powodu mobbingu, molestowania seksualnego czy dyskryminacji, albo z uczelni, na której robią doktorat, z powodu nieprzyjaznego otoczenia. Niektóre z nich opisują naprawdę trudne doświadczenia, a ja nie wiem, co im poradzić. Oczekuje się ode mnie, że im powiem: „Wybierz nauki ścisłe, to świetna kariera, musisz tylko zacisnąć zęby i wytrwać na uczelni”. Tymczasem ja wiem, że nie opłaca się trwać, bo nic się w tym środowisku nie zmieniło, odkąd sama studiowałam. Wiem też, jak sama postąpiłabym w takiej sytuacji.
Ciekawa jestem, jak naukowcy, z którymi rozmawiałaś o ich badaniach nad biologicznymi różnicami między mężczyznami a kobietami, zareagowali na twoją książkę.
Nie mam pojęcia, nie odezwali się. Za to dla wielu naukowczyń moja książka stała się ważna, bo mogły odnieść się do doświadczeń innych badaczek, o których piszę. Naukowczynie są sfrustrowane irytującymi rozmowami z kolegami, którzy tłumaczą im, że nie są w czymś tak dobre jak oni, właśnie z powodu ich uwarunkowań biologicznych. Takie zachowanie można śmiało nazwać seksizmem, nawet dyskryminacją. Ale teraz, jak piszą mi w mejlach, mogą odpuścić rozmowy, a zamiast tego podsunąć mansplainingującym kolegom moją książkę ze słowami: przeczytaj to.
I co, czytają?
Niektórzy tak. Piszą potem, że to była dla nich ważna lektura. Choć nadal zdecydowana większość czytelniczek to kobiety. Warte podkreślenia jest, że w tym samym czasie, kiedy moja książka ukazała się w Wielkiej Brytanii, media trąbiły o wyrzuceniu z pracy Jamesa Damore’a, inżyniera z Google’a. Zwolniono go po tym, jak do zamkniętej grupy odbiorców wysłał seksistowską notatkę sugerującą, że kobiety są mniej zainteresowane technologiami z powodów biologicznych, dlatego wciąganie ich na stanowiska kierownicze oznacza katastrofę dla firmy. Ktoś w social mediach polecił mu lekturę „Gorszych”. Przeczytał, a potem napisał do mnie, że zgadza się z większością przytoczonych w niej argumentów.
Zwracasz uwagę na to, że trzeba odejść od przestarzałego myślenia o walce między płciami, a raczej przyjrzeć się temu, co za nią stoi.
Wydaje mi się, że to, z czym się mierzymy, to nie tyle walka płci, ile po prostu patriarchat, który wyznacza nam określone role w zależności od płci, zamykając w pewnych schematach, w efekcie czego powstały takie instytucje jak choćby małżeństwo. Trzeba walczyć z systemem, co nie oznacza, że ma to być walka między kobietami a mężczyznami. Zwłaszcza że kobiety często podejmują decyzje, zdawałoby się, sprzeczne z ich interesami, jak choćby wyborczynie Trumpa czy – żeby daleko nie szukać – PiS-u w Polsce. Zasmuciło mnie, że kiedy w Stanach, gdzie mieszkam od kilku lat, zniesiono działające od lat 70. prawo Roe vs Wade, pozwalające na aborcję, to wśród świętujących tę zmianę było wiele młodych kobiet.
Kiedy jechałam na spotkanie z tobą, zastanawiałam się, jak to możliwe, że to mężczyźni w pewnym momencie zaczęli decydować, co jest dobre dla nas wszystkich, w tym dla kobiet. Tymczasem ty już to wiesz. Opisujesz to w najnowszej, jeszcze nieprzetłumaczonej na polski książce „The Patriarch: How Men Came to Rule”.
To pytanie zadawano mi, odkąd napisałam „Gorsze”. Czytelnicy chcieli wiedzieć, w jaki sposób doszliśmy do tego punktu, że władza znalazła w rękach mężczyzn, skoro nie zawsze tak było.
I?
W literaturze nie ma dobrych odpowiedzi na to pytanie, ja też ich nie znalazłam, za to zrozumiałam, że dystrybucja władzy nie jest binarna. To nie jest tak, że pewnego dnia wszyscy mężczyźni zdecydowali się kontrolować wszystkie kobiety – raczej mężczyźni z elity zaczęli kontrolować wszystkich pozostałych. Władza służy pewnym grupom ludzi, im bliżej jesteś tego kręgu, tym więcej masz korzyści, co dotyczy także kobiet z elity. Zobacz, dziś też mamy wiele kobiet u władzy, również z prawicowego skrzydła, których nie interesuje poprawa sytuacji kobiet, tylko kumulacja władzy po właściwej stronie. Nie umiem wytłumaczyć na płaszczyźnie naukowej, skąd się bierze ta potrzeba, ale ona zawsze prowadzi do nierówności.
(Fot materiały prasowe)
Angela Saini brytyjska dziennikarka, popularyzatorka nauki. W 2020 roku magazyn „Prospect” uznał ją za jedną z 50 najważniejszych współczesnych myślicieli i myślicielek. Założycielka Challenging Pseudoscience – grupy walczącej z pseudonauką. Jej książka „Gorsze” ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Czarne.