Hipochondria – co to za schorzenie? Stała się obiektem licznych kpin i żartów, a hipochondryk traktowany jest przez lekarzy jako zło konieczne. To, czego naprawdę potrzebuje, to trochę uwagi i współczucia.
Światowej sławy tenor operowy Enrico Caruso nie ruszał się z domu bez walizki sprejów do nosa, płynów do płukania gardła oraz leków na przeziębienie, katar i migrenę. Bojąc się infekcji skórnej, do każdego hotelu przywoził ze sobą pościel na zmianę, a gdy spotkał znajomego lub wielbiciela na ulicy i serdecznie go uściskał, po powrocie do pokoju brał kąpiel i się przebierał. A dookoła łóżka hipochondryk kazał układać materace i poduszki, by uchronić się od przykrych konsekwencji ewentualnego upadku podczas snu.
Nie mniej znanymi hipochondrykami byli: filozof Immanuel Kant, poeta Alfred Lord Tennyson, pisarz Marcel Proust czy twórca teorii ewolucji Karol Darwin. Francuski dramatopisarz Molier swoje doświadczenia w zmaganiu się z problemami zdrowotnymi wykorzystał do stworzenia postaci Argana, głównego bohatera „Chorego z urojenia”. Ku ironii, kiedy podczas czwartego wieczoru grania sztuki (wcielał się w Argana) dostał krwotoku i ataku kaszlu, nie wezwano na czas lekarza, bo nie brano na serio jego wcześniejszych narzekań. Hipochondryk zmarł na deskach teatru.
To zresztą typowy problem każdego cierpiącego na hipochondrię: po latach marudzenia nikt mu nie dowierza, kiedy naprawdę zachoruje. Dotyczy to także lekarzy. Najczęściej, gdy są przekonani, że mają przed sobą hipochondryka, nie informują go o tym, kwitując krótko: „jest pan zdrowy”. Niestrudzony pacjent z hipochondrią nie daje oczywiście za wygraną i odwiedza kolejnych specjalistów tak długo, aż doczeka się recepty. Najczęściej przepisuje się mu placebo, ale bywa, że dostaje silniejsze środki. To ryzykowne, bo jeśli chory z urojenia jest wytrwały, będzie przyjmować wiele leków poleconych przez różnych lekarzy.
Nie wiadomo dokładnie, jaki odsetek populacji jest dotknięty hipochondrią – prawdopodobnie od kilku do kilkunastu procent. Przeważają kobiety, stosunkowo młode, bo w wieku 20–40 lat, choć związek z płcią i wiekiem nie jest bardzo wyraźny. Wyjątkowo podatni na hipochondrię są studenci medycyny. Podobno stan ten jest u nich znany jako studentoza medyczna, a polega na rozpoznawaniu u siebie objawów chorób, które akurat omawiają na zajęciach. W podwyższonej grupie ryzyka zachorowania na hipochondrię znajdują się też aktorzy, muzycy, politycy i biznesmeni.
Jaka jest jej definicja? Hipochondria to zaburzenie przejawiające się nadmierną troską o własne zdrowie i zaabsorbowaniem rozmaitymi objawami – co prowadzi do silnego przekonania, że jest się poważnie chorym. Stwierdza się ją zwykle, gdy taki stan trwa ponad pół roku i poważnie utrudnia normalne życie.
Jak czytamy w książce „Podręcznik hipochondryka” Johna Naisha, urojone bóle najczęściej występują w okolicy głowy i szyi oraz w brzuchu i klatce piersiowej. Jakie objawy hipochondrii występują najczęściej? Chorzy skarżą się zwykle na zawroty głowy, słyszenie własnego tętna w nocy, utratę słuchu, trudności w przełykaniu, mroczki przed oczami, niestrawność, bóle jelit, palpitacje, zaburzenia rytmu serca, niemożność głębokiego oddychania, bóle z boku klatki piersiowej czy uczucie podwyższonego ciśnienia.
Hipochondria niesie ze sobą głównie cierpienie fizyczne, przejawiające się ponadprzeciętną częstotliwością odczuwania bólu bez konkretnej przyczyny, i psychiczne (chory miewa stany depresyjne, poczucie krzywdy, a także odrzucenia – otoczenie zaczyna bowiem ignorować skargi hipochondryka). Jest jednak jeszcze druga strona medalu, tzw. pozytywna intencja. Choroba może zaspokajać ukryte potrzeby, zdobyć uwagę i zainteresowanie najbliższych, ich zrozumienie, opiekę, a nawet miłość. Może też zwalniać od przykrych obowiązków, w tym stresującej pracy i konieczności uczestniczenia w wyścigu szczurów. Czasem hipochondria jest podświadomym wyborem ucieczki przed niesatysfakcjonującym życiem – jedynym lekiem na ból psychiczny wynikający z braku szansy samorealizacji.
Jako przyczynę hipochondrii wymienia się też urazy z dzieciństwa mające swoje źródło w przedwczesnej śmierci w rodzinie czy w braku miłości rodziców. Jeszcze inna teoria mówi, że to przeniesienie objawów nerwicowych na somatyczne, czyli w skrócie: chory, który żyje w ciągłym napięciu i w związku z tym rozwija u siebie zaburzenia nerwicowe, jednocześnie uważa, że lepiej jest być chorym fizycznie niż psychicznie, więc zamiast nerwicy „wybiera” hipochondrię i przewrażliwienie na punkcie zdrowia.
„Ilu znasz ludzi (nie licząc psychopatów), którzy w głębi duszy żywią radosne przekonanie, że nic im nie jest?” – pyta John Naish w swojej książce. Sam przez wiele lat był dziennikarzem zajmującym się tematyką zdrowotną, w tym zbieraniem informacji o najnowszych wynikach badań medycznych, z których większość była tyleż niepokojąca, co – jego zdaniem – kłamliwa. Twierdzi, że rozwój nowych technologii napędza potrzebę zdobywania koszmarnych informacji dotyczących zdrowia, prowadząc do początków hipochondrii. Pod względem popularności słów wyszukiwanych w Internecie „zdrowie” ustępuje tylko „seksowi”.
Zjawisko to zostało już nazwane... „hipochondrią internetową”. Co to jest? Na czym polega? Chory, zamiast zgłosić się z dolegliwościami do lekarza, woli wyszukiwarkę Google, z której szybko dowie się wielu rzeczy mrożących krew w żyłach, m.in. że niestrawność może oznaczać raka żołądka, a migrena – guza mózgu.
„Wszyscy w pewnym stopniu jesteśmy nosicielami zarazków hipochondrii. (…) Nasz mózg jaskiniowca jest zaprogramowany tak, by pielęgnować obsesję wszechobecnego zagrożenia. Rozkoszujemy się opowieściami o dziwacznych, śmiertelnych chorobach, jakby to były horrory oglądane podczas długich zimowych wieczorów” – pisze Naish. Jego zdaniem u podstaw szerzącej się epidemii hipochondrii stoi jednak pieniądz. „Przemysł farmaceutyczny potrzebuje nowych zagrożeń w podobnym stopniu jak my sami” – twierdzi. Jest w tym sporo racji – gdyby wyleczono wszystkie choroby, ta gałąź przemysłu kompletnie by się załamała. Co chwila dziennikarskie śledztwa donoszą o kolejnych koncernach, którym „nie na rękę” wynalezienie szczepionki na daną chorobę, bo więcej zysków czerpią z jej leczenia.
Już sama liczba nowych stwierdzonych chorób potrafi przyprawić o zawrót głowy, nie tylko hipochondryka. „British Medical Journal” – jak podaje Naish – przeprowadził wśród lekarzy ankietę dotyczącą „pseudochorób”, które obecnie uważa się za wymagające pomocy medycznej. Wśród nich znalazły się m.in.: starzenie, praca, znudzenie, łysienie, brzydota, niski wzrost, nadmierne owłosienie i bezsenność.
Jednego nie można odmówić hipochondrykom: ich przewidywania zawsze się spełniają. Weźmy na przykład najsłynniejszą pielęgniarkę świata – Florence Nightingale. Po powrocie z wojny krymskiej w 1857 roku zaczęła spędzać coraz więcej czasu w łóżku przekonana, że jej życiu zagraża niebezpieczeństwo. „W końcu okazało się, że jej podejrzenia nie były bezpodstawne – komentuje jej przypadek Naish – choć na potwierdzenie swych obaw musiała czekać do 1910 roku, kiedy to zmarła w wieku 90 lat”.
Uwaga! Jeśli któraś z zawartych w artykule informacji przyprawiła cię o przyspieszone bicie serca, zawroty głowy czy kłucie w boku, uspokój się, weź głęboki oddech. I pamiętaj, że hipochondria może być przyczyną śmierci, a u osób nadmiernie się zamartwiających wzrasta ryzyko chorób nowotworowych i alzheimera. Tylko tego też się nie przestrasz…
Skąd się bierze hipochondria i objawy, które wywołuje? Czy każde przewrażliwienie na punkcie zdrowia już nią jest?
Aleksandra Łuszczyńska: Hipochondria to stałe przeżywanie i skoncentrowanie na lęku. Jeśli ten lęk wywołuje cierpienie lub inne nieprzyjemne uczucia i jest na tyle silny, by prowadzić do sporych utrudnień w funkcjonowaniu na co dzień, to wówczas możemy stwierdzić, że nie jest to tylko przewrażliwienie. Hipochondria spełniająca kryteria zaburzenia psychicznego jest obecnie bardzo rzadka, dlatego też mało o niej wiemy. W poznawczo-behawioralnym podejściu do problemów psychicznych mówi się, że wynika z pewnych błędów poznawczych, takich jak utrwalone przekonania, koncentracja na ryzyku czy zaburzone postrzeganie swojego ciała; a także z warunkowania – na przykład osoby, które przez długi czas miały pewne dolegliwości i zgłaszały je lekarzom lub bliskim, otrzymywały od nich wsparcie i uwagę, więc zgłaszając je nadal, mogą chcieć utrzymać ten stan zainteresowania sobą.
Jak odróżnić hipochondrię od schorzenia psychosomatycznego, które wymaga leczenia?
Hipochondria to jedno z zaburzeń z szerszej grupy określanej jako zaburzenia somatoformiczne. Do tej grupy należy też zaburzenie bólowe (przewlekłe bóle mają u źródła problemy psychologiczne), a także zaburzenie dymorficzne (związane z silną koncentracją na defektach we własnym wyglądzie, często wyobrażonych). Pytanie: jak odróżnić hipochondrię od choroby somatycznej? To bardzo trudne. Powiem tylko: klinicyści bardzo rzadko stawiają dziś diagnozę zaburzeń somatoformicznych. Rozwój diagnostyki medycznej dowodzi, że to, co kiedyś było uznawane za mające źródło w psychice, dziś ma je w patofizjologii. Często podawany przykład to anestezja rękawiczkowa, czyli „nic nie czuję od nadgarstka do końców palców”. Za czasów Freuda leczona psychoanalizą, teraz skuteczniej – jako zespół cieśni nadgarstka – lekami, rehabilitacją, ćwiczeniami wykonywanymi nawet w pracy, a czasem operacyjnie.
Jak leczyć hipochondrię?
Najlepiej na drodze terapii poznawczo-behawioralnej. Terapeuta koncentruje się na kilku rzeczach. Po pierwsze – na zmianie pesymistycznego myślenia, po drugie – na zmianie spostrzegania zagrożenia związanego z różnymi odczuciami płynącymi z ciała, po trzecie – na zmianie spostrzeganego zagrożenia w sytuacji, gdy uzyskuje się informacje o stanie swojego zdrowia (np. od lekarza lub po lekturze symptomów różnych chorób w Internecie). I wreszcie po czwarte – na obniżeniu koncentracji na sygnałach płynących z własnego ciała.