Czy zrobić listę pragnień, napraw i wizualizację lepszych swoich wersji na ten nowy 2023 rok, a potem czekać w blokach na start, czyli 1 stycznia, żeby się odpalić i zadziwić otoczenie i siebie?
Taki plan na „siebie” i swoje postanowienia zawsze kiełkuje we mnie już na początku grudnia, jest to suma jakichś tęsknot, pragnień rosnących w miarę, jak naokoło staje się coraz ciemniej – z racji aury i oszczędności. Widzę swoje potknięcia, frustracje, drobne i większe lenistwa mijającego roku. Zasiaduję się czasami w sobie – między pragnieniem zrobienia czegoś a przejściem do działania rozsiadam się na wewnętrznej kanapie i nakrywam kocem. Coś zrobić miałem, ale się w sobie zasiedziałem. Ile razy postanawiałem sobie na przykład ranne „powstania” przeciw lenistwu. Żeby tak o szóstej wskoczyć w dres, przebiec się po lesie i zacząć pracę o siódmej. Ale nie, od lat mocno po ósmej, przyklejony do poduszki, biegam i robię pompki w myślach. A od tego przecież nie hartuje się stal, tylko co najwyżej miedziany drucik. Zbieram więc pomysły na siebie i mielę od grudnia do sylwestra. Trenuję w najlepsze moje noworoczne postanowienia. Mógłbym się właściwie z tego doktoryzować, temat pracy: „Rosnąca i bolesna majewizacja postanowień na przykładzie grudniowego Szymona”.
Robię wykresy, pragnienia układam we wzory. Jak się dodam i pomnożę, to równo 1 stycznia wyjdzie mi pełny sukces. Tylko jak tu teraz, w tych czasach, sobie coś postanawiać? Bo a nuż nadchodzący rok postanowi coś za mnie, jak od paru lat ma zresztą w zwyczaju? Zaproszę ten 2023 rok, a on wtarabani się ze swoimi pokręconymi pomysłami jak dziad w brudnych kaloszach na dywan w przedpokoju. Albo jak bobas rozwydrzony, któremu się ulało na naszą wyprasowaną koszulę. Ja się zepnę, ustalę terminy wejścia projektów, a on mi wyjedzie z menu pełnym wirusów o coraz dziwniejszych nazwach. Ostatnio mam takie wrażenie, że im bardziej robimy plany, tym bardziej te ostatnie lata nam je psują. Ja tu w grudniu zostaję prawie Elonem Muskiem i hoduję w sobie zalążek Franza Kafki, a okazuje się, że nowy rok ma dla mnie rolę co najwyżej statysty w kreskówce.
Czy wy też zauważyliście, że pułapka kryje się już w samym słowie „postanowienie”? Nosz ludzie, to jest źródło naszego przekleństwa, wszak: postanowieNIE! Tam od lat tkwi bezczelnie zaprzeczenie i plącze nam nogi! Dlatego mam sposób na ten czający się jak tygrys, ukryty nowy rok. Może wziąć 2023 z zaskoczenia, jak w polskiej szkole boksu? Lewy prosty i nokaut, szybka akcja. Zrobić mu szybką bitkę pod kebabem. Nie siedzieć, nie planować, nie nadymać się jak paw, tylko wjechać w niego z zaskoczenia. Żadne tam obiecanki i malowanie przyszłości kolorowymi farbami. On tylko na to czeka. Wyrzućmy z siebie samorodnych coachów i tych turbotrenerów, którzy robią rączki w trójkącik. Jako autor tej rubryki ogłaszam teraz plan: „Jak sprytnie zaskoczyć nowy rok i nie dać mu przejąć inicjatywy”. Wiem, że gdybym zrobił z tego program i wydał książkę, to zarobiłbym miliony, ale z czystej sympatii dzielę się nim z wami. Oto szczegółowy plan działania.
W grudniu nie róbmy nic poza tym, co robimy w grudniu. Niech nam do głowy nie przyjdzie, żeby kiwnąć palcem. Tak dociągnijmy do 31, potem 1 stycznia, choć korci, też nic, nawet jednego postanowienia, 2 tak samo, bo właśnie wtedy cwaniak się tego spodziewa, i tak do lutego. I nagle, kiedy 2023 rok już uśpi czujność, my nagle w okolicach marca albo czerwca wprowadzamy jakąś drobną zmianę, może pozorną, jakiś ochłap mu rzucamy, nie wiem, dwie, trzy lekcje jogi. On już się czai do ataku, żeby to popsuć, więc my odpuszczamy, a tu już sierpień, listopad, a potem patrzeć, a tu… znowu grudzień. A później 2024! I kto kogo przechytrzył?!
Szymon Majewski, dziennikarz, showman, autor, wodzirej