W swojej działalności popularyzatorskiej zawsze uczulam, żeby zwracać uwagę na to, skąd coś wiemy. Niby brzmi banalnie, bo apel o weryfikację źródeł rozbrzmiewa wszędzie, ale na moim przykładzie pokażę, jak łatwo nieświadomie powielić nieprawdziwe informacje.
W tekście do lutowego numeru „Zwierciadła” pisałam o szalonych kociarach i wraz z portretem pędzla Cecilii Beaux podrzuciłam jeszcze jedną panią z kotem – słynną Olimpię Édouarda Maneta.
Napisałam wówczas, tak jak zresztą wcześniej w książce, że Victorine Meurent, która pozowała Manetowi, była „nie tylko malarką, modelką, ale także pracownicą seksualną”. Panie i panowie, dowiedziałam się ostatnio, że to nieprawda! Dziękuję Martynie Kliks, historyczce sztuki i autorce podcastu „Gablotki”, która podesłała mi wpis na blogu Justyny Stasiek-Harabin, znanej w sieci jako Minerva. Wpadłam w pułapkę, przed którą sama ostrzegam!
Victorine Meurent urodziła się w 1844 roku i pochodziła z ubogiej rodziny. Jej ojciec był rzemieślnikiem pracującym przy brązach, a matka robiła damskie kapelusze. W wieku 16 lat Victorine, nie chcąc pracować jako praczka (wówczas była to skrajnie wymagająca profesja), zaczęła zatrudniać się jako modelka malarzy. Przez kolejne lata wielokrotnie pozowała dla Maneta, ale także dla Alfreda Stevensa, Edgara Degasa, Norberta Goeneutte’a i Toulouse-Lautreca.
Obraz „Olimpia” to nawiązanie do słynnej „Wenus z Urbino” Tycjana, gdzie młoda kobieta leży w podobnej pozie. Dlaczego w 1538 roku Tycjan nie wywołał takiego skandalu jak Manet w 1863? Barokowy malarz, tak jak nakazywała wieloletnia tradycja malarska, ukazał akt kobiety, ale symbolicznie zakrył śmiertelniczkę imieniem bogini. Zamaskował tożsamość sportretowanej, usprawiedliwił jej nagość boskością. Manet odrzucił tę procedurę, zagrał na nosie konwenansom. Do tego nie dość, że nazwał swoją panią Olimpia, co powszechnie kojarzono z imionami prostytutek, to jeszcze zasugerował tę profesję strojem (a raczej jego brakiem), pozą, wnętrzem, czarną służącą przynoszącą kwiaty (w domyśle – od klienta!). Co więcej, złamał decorum poprzez namalowanie Olimpii wpatrzonej w widza, a nie zerkającej delikatnie, jak ta tycjanowska. Kobieta Maneta przestała więc być jedynie widokiem, zyskała podmiotowość. Ba! Można się pokusić o stwierdzenie, że tak jak ona jest widokiem dla widza, tak widz jest widokiem dla niej.
Édouard Manet „Olimpia” (1863). (Fot. Alamy Bridgeman Art/Photopower)
Odważniejsze wnioski można wyciągnąć, zestawiając „Olimpię” z „Narodzinami Wenus” Alexandre’a Cabanela. Tam naga kobieta też leży, tyle że na tafli wody, otoczona przez latające aniołki.
To jeszcze bardziej odrealniona wizja niż wcześniej przywołane nowożytne boginie. Co ciekawe, Wenus Cabanela powstała w tym samym roku, co dzieło Maneta. To pokazuje, jak przełomowe były lata 60. XIX wieku i jak skrajnie inne podejścia do sztuki i kobiecego ciała mieli obaj malarze.
Możecie sobie wyobrazić, że konserwatywnym widzom paryskich Salonów, przyzwyczajonym do akademickich wyidealizowanych aktów, „Olimpia” nie mogła się spodobać. Obraz wywołał skandal...
A nasza Victorine Meurent została w powszechnej opinii (przez to i w historii sztuki) sprowadzona do roli modelki Maneta i pracownicy seksualnej. Ten mit wżarł się do książek, opracowań, a nawet powtarzany jest na wykładach uniwersyteckich. To tak, jakby aktor grający czarny charakter, był uważany także za złego człowieka w życiu prywatnym. Absurd! A jednak sama powieliłam tę narrację.
Oczywiście uznawanie Victorine Meurent za pracownicę seksualną bez żadnych dowodów jest ściśle związane z seksizmem i slut-shamingiem. Obśmiewanie seksualności kobiet, zabieranie im podmiotowości to nic innego jak narzędzia kontroli, które nadal działają. Kobiety, które trudnią się pracą seksualną, są przedmiotem drwin, nienawiści, choć nie ukrywajmy: ten zawód istnieje tylko na życzenie klientów – najczęściej mężczyzn…
I czy to nie tym klientom – widzom Olimpia rzuca wyzwanie intensywnym spojrzeniem?
Alexandre Cabanel „Narodziny Wenus”. (Fot. Alamy Bridgeman Art/Photopower)
Historia to dziedzina, w której wyjątkowo łatwo badaczom projektować swoje uprzedzenia. Do niedawna pisali ją jedynie biali mężczyźni. Była więc, i nadal poniekąd jest, nierzetelna, choć od jakiegoś czasu staramy się, by była, jak to określa Agnieszka Jankowiak-Maik (znana jako Babka od histy), sprawiedliwsza. To właśnie ona w „Historii, której nie było” przytacza losy królowej Bony Sforzy, które świetnie obrazują zakłamywanie historii.
Bona Sforza była, jak pisze Jankowiak-Maik, sprawną polityczką, zależało jej na unowocześnieniu kraju i wzmocnieniu władzy królewskiej. Inwestowała w ziemie, pomnażała majątek dynastii. Miała też ambitne plany w polityce zagranicznej.
Zależało jej na umacnianiu więzi z Francją i Turcją, miała pomysł, by przejąć węgierską i czeską koronę. Dlaczego zapamiętaliśmy ją jako paskudną babę i okropną teściową, a nie świetną strateżkę? Przez propagandę szlachty, którą Bona jawnie krytykowała za nadużycia. Swoją działalnością dyplomatyczną i planami współpracy naraziła się także magnatom przekupionym przez Habsburgów. Zgadnijcie, jak starali się w oczach innych deprecjonować królową – oczywiście nawiązując do jej rzekomej rozwiązłości i brzydoty, tworząc na przykład wierszyki: „Buzia malowana, kabza wyczerpana, wagina skalana”.
Victorine Meurent „Autoportret” (1876) (Fot. Alamy Bridgeman Art/Photopower)
(1863).
Oczywiście ani Bona, ani Meurent nie są osobnymi przypadkami. Wybitnych, mądrych i odważnych kobiet było więcej. Setki i tysiące z nich zdegradowano lub w najlepszym przypadku po prostu o nich zapomniano. Dlatego chciałabym, żeby prawda o Victorine Meurent wybrzmiała mocno i wyraźnie. Meurent była modelką, ale także artystką. Malarką, śpiewaczką i muzyczką. Grała na gitarze i skrzypcach, dawała koncerty, była jedną z pierwszych kobiet przyjętych do Académie Julian. Wystawiała swoje prace na Salonie pary[1]skim sześć razy! (W 1879 jej pracę przyjęto, a dwie Maneta – nie). W 1903 roku została zaproszona do prestiżowego Société des Artistes Français. Umarła w 1927 roku w wieku 83 lat. Jako artystka, mimo licznych sukcesów, została wygumkowana z historii sztuki. Większość jej prac spaliła się podczas pożaru domu. Zostało dosłownie kilka, w tym śmiały autoportret, z samego początku kariery. Spójrzcie na tę pewną siebie kobietę! Jej wzork jest jeszcze bardziej przeszywający niż na którymkolwiek z obrazów Maneta. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że patrzy na nas z oziębłością. Kto wie, może domyśla się, co zrobi z nią historia…