Jestem w trasie wykładowej. Opowiadam o pozytywnym jedzeniu, odpowiadam na pytania. A one często oscylują wokół cukru. „Jak nie jeść tylu słodyczy, gdy odczuwam wilczy głód?” Ponieważ kwestia ta wraca jak bumerang, postanowiłam napisać o tym i tu.
Pracujesz, lecz coraz trudniej utrzymać skupienie, bo jedna rzecz nie daje spokoju… Szukasz pretekstu do wyjścia „po coś słodkiego”, a może w szufladzie biurka już jest czekolada? W drodze do domu robisz zakupy i już przy kasie ręka sięga po batonik – zjesz go po drodze, w lekkim pośpiechu i z pewnym zawstydzeniem. W domu, na fotelu jest jakby niewygodnie, bo z brzucha idzie komunikat – nakarm mnie teraz, jest mi tak źle, że zasługuję na to! Więc idziesz po ciastko, ale nie zjesz tylko jednego, bo to nie nakarmi. Witaj w klubie – inni też tak mają.
Wilczy głód na słodycze to zjawisko powszechne, ale też chyba źle rozumiane. Z jednej strony próbujemy go zdusić silną wolą, postanowieniami i dietetycznymi restrykcjami. Z drugiej – często poddajemy mu się z bezsilnością, w poczuciu winy i frustracji, a następnie wstydu.
Chcę ci powiedzieć, że problem nie leży w braku charakteru ani w samym cukrze, ale w tym, dlaczego jemy.Z głodu. Wilczy głód to często głód fizyczny, któremu przez cały dzień nie pozwalamy dojść do głosu, aż w końcu wybucha – często po południu i wieczorem, gdy organizm domaga się szybkiego paliwa, a my „puszczamy”. Mózg wie, co działa najszybciej – cukier.
Paradoksalnie, im bardziej się przed słodyczami bronimy, tym większą mają one moc przyciągania. Bo to, co zakazane, kusi podwójnie.
Rano kontrolujemy się, może w poczuciu winy za wczorajsze jedzenie – więc wchodzimy w tryb „zdrowo”. Tylko po południu biologia wygrywa i zaczyna się dobrze znane ssanie.
Z głodu emocjonalnego. Sięgamy po nie nie tylko z głodu, ale też ze zmęczenia, samotności, napięcia, nudy. Jedzenie staje się regulatorem emocji, który działa, choć tylko na chwilę. A nauczono nas tego w dzieciństwie: rozbite kolano – lody. Grzeczny pacjent? Lizak. Wizyta u kochanej babci – ciasto. Więc nic dziwnego, że w tym wyuczonym komforcie szukamy wsparcia. Potem pojawia się fala poczucia winy, wstydu, złości na siebie.
To nie jest uzależnienie. Nie myśl tak – to biologicznie niesłuszne myślenie. Zdejmuje z nas odpowiedzialność. „Nie mam na to wpływu”. A jednak masz. Postanawiasz, potem nie wychodzi? Tylko nie wystarczy samo postanowienie. Ono niewiele da – uwierz dietetykowi z 20-letnim stażem. Jednak to ty tworzysz ten kontekst, a nie świat. To znaczy świat tworzy ten niesprzyjający – wystarczy spojrzeć na okolice kas w sklepach i na stacjach – to jest pułapka. Ale możemy ją omijać.
- Absolutną podstawą jest jedzenie.
Kiedy nie jesz śniadania, zjadasz symboliczny lunch, a potem wracasz głodna do domu, organizm nie potrzebuje jogi – potrzebuje kalorii. A cukier to najszybsze źródło energii. Regularne, pełnowartościowe posiłki (z węglowodanami złożonymi, białkiem i tłuszczem) stabilizują poziom cukru we krwi i zmniejszają fizjologiczne „zachcianki”. Planuj posiłki, bo głód najgorzej doradza.
- Oswój wilka, nie bój się go.
Zdejmij ze słodyczy łatkę zakazanego. Zamiast „nie mogę”, powiedz „mogę, jeśli naprawdę mam na to ochotę”. Zjedz ciastko na spokojnie, przy stole, celebrując je, z pięknego talerzyka. Obserwuj smak, konsystencję, emocje. Może jedno wystarczy – jeżeli jesz dla smaku, po najedzeniu się (patrz punkt 1).
- Rób sobie przyjemności.
Jeśli słodycze to jedyna codzienna przyjemność, nie ma się co dziwić, że ich pragniesz. Znajdź inne radości: rozmowa z koleżanką, ulubiona piosenka, przytulenie się do drzewa, partnera lub partnerki, kwadrans z książką, pięknie pachnący krem do rąk. Odwróć uwagę na 10 minut – zwykle wystarcza. A jeżeli nie… to zjedz ciastko i pogłaszcz się po brzuchu!
Katarzyna Błażejewska-Stuhr, dietetyczka kliniczna, psychodietetyczka. Prowadzi blog kachblazejewska.pl, autorka „Poradnika pozytywnego jedzenia” i podcastu „Jelita – twój drugi mózg” (na: zwierciadlo.pl).