Zanim stali się sławni, The Black Keys byli w muzyce popularnej ambasadorami bluesa. Dziś nagrywają płyty niemal popowe.
„El Camino” to już siódmy studyjny album w dorobku eksportowego duetu z Akron w stanie Ohio. Najkrócej można go podsumować stwierdzeniem, że to świetna płyta, która równie dobrze mogłaby znaleźć się w dyskografii Kings of Leon. Dan Auerbach i Patrick Carney nagrali przy wsparciu producenta Danger Mouse’a 11 krótkich, melodyjnych, błyskawicznie wpadających w ucho piosenek, z których każda nadaje się do radia.
Przepis jest raczej prosty: niech gitara i perkusja wygrywają jednowymiarowe, powtarzalne melodie, raczej w jednym rytmie. Dołóżmy do tego klawisze (jak w "Nova Baby") i 11 chwytliwych refrenów - mało skomplikowanych, w sam raz do śpiewania razem z publicznością. A że kucharz (i producent) sprawdzony - efekt smakowity. Singlowe „Lonely Boy”, „Little Black Submarines", „Sister” – to wszystko potencjalne hity, które nieprędko znudzą się dyrektorom muzycznym zainteresowanych rozgłośni. Być może muzycy będą za to krytykowani przez najwierniejszych fanów, ale nie oszukujmy się – The Black Keys już dawno opuścili bluesową niszę rocka.
W 2006 roku Auerbach i Carney rozgrzewali publiczność przed berlińskim koncertem Pearl Jam. Zobaczyliśmy wtedy artystów onieśmielonych występem przed kilkunastotysięczną widownią, którzy mimo tremy dali świetny koncert. Sześć lat później możemy być spokojni o to, że sami porwą tłumy podczas największych festiwali nadchodzącego lata.
The Black Keys, "El Camino”, Warner Music Poland