Jak na przestrzeni ostatnich 50 lat zmieniło się podejście do instytucji małżeństwa i rozwodu? Bardzo, i o tym także są nowe
„Sceny z życia małżeńskiego”, remake słynnego serialu Ingmara Bergmana. A jednak dynamika emocji w związku to temat ponadczasowy. Dodajcie do tego świetne aktorstwo, a wyjaśni się tajemnica popularności produkcji, w której Jessica Chastain gra żonę odchodzącą od męża.
Uważasz, że „Sceny z życia małżeńskiego” mogą działać na widzów terapeutycznie?
Mam nadzieję, że dzięki naszemu serialowi widzowie przypomną sobie, że są tylko dwie drogi w związku. Pierwsza to skupiać się na sobie i szukać wrażeń czyimś kosztem. Druga – to skupić się na tym, co ciekawi nas oboje. Chodzi o te mniejsze rzeczy, mniej spektakularne, za to zaspokajające pragnienia dwóch osób.
Pamiętasz, co myślałaś pierwszy raz, czytając scenariusz? Jestem ciekaw, do jakiego stopnia byłaś zaskoczona zmianami względem oryginału z 1973 roku. W szwedzkiej wersji zagrała Liv Ullmann, z którą miałaś przecież okazję pracować [na planie filmu „Panna Julia” – przyp. red.]. Ona była w „Scenach…” żoną, którą opuszcza mąż. Ty grasz Mirę, główną żywicielkę rodziny, i to ona chce się rozwodzić.
Szczerze mówiąc, zdecydowałam się na tę rolę bardzo szybko, reżyser Chagaj Lewi dał mi mało czasu na zastanowienie. Dowiedziałam się o serialu w momencie, kiedy ciążyło na mnie kilka innych zobowiązań i lada moment miałam wchodzić na kolejne plany filmowe. Nie było szans, żeby to pogodzić z pracą z Chagajem. A potem zaatakował COVID-19 i świat, także filmowy, zatrzymał się, a ja miałam nagle czas na ten serial. Dołączyłam w ostatniej chwili. Pamiętam tylko, że kiedy przeczytałam scenariusz, wydawało mi się, że dam radę udźwignąć to, co zostało w nim zawarte. Po czym odkryłam, że wpadłam w kłopoty.
Kłopoty?
Kiedy zaczęliśmy próbować, wiele kwestii, które wypowiadałam jako Mira, mnie uderzyło. Chagaj zadawał bardzo konkretne pytania na temat tego, co dzieje się między moją bohaterką a jej mężem. Prosił, żeby odnosić je do własnego życia, do doświadczeń, które mamy na koncie. Poszłam za tym, przez co czułam się obnażona. Wniknęłam głęboko w psychologię postaci. Miesiącami miałam wrażenie, że zostałam pozbawiona pancerza ochronnego, co rodziło naturalny strach, że ktoś będzie bardzo łatwo mógł mnie zranić. Myślę, że na ekranie to wyraźnie widać.
Reżyser zdecydował się też na zabieg zburzenia czwartej ściany. Oglądamy ciebie i Oscara Isaaca nie tylko jako serialową parę, lecz także momentami jako aktorów wchodzących na plan. Wokół krążą ludzie z ekipy, wszyscy w maseczkach.
Kręciliśmy w czasie lockdownu. Co było istotne także dlatego, że kiedy zdecydowałam się na udział w tej produkcji, wiedziałam, że opuszczę moją własną rodzinę na długo, będę się z nimi widywała sporadycznie i że to ludzie z planu będą moimi bliskimi na czas zdjęć. Na szczęście miałam przy sobie cały czas Oscara Isaaca, z którym znamy się od 20 lat.
Piękny wynik. Jak na siebie wpadliście?
Poznaliśmy się w college’u, razem chodziliśmy do Lincoln Center for the Performing Arts w Nowym Jorku. Na planie rozmawialiśmy ze sobą szczerze codziennie, o wszystkim. O tym, co przechodzimy, o emocjach, o przeszłości i planach na przyszłość. Myślałam, że przez naszą przyjaźń z Oscarem te nasze rozmowy są wyjątkowe, ale szybko się okazało, że tak wyglądają relacje także innych osób z naszej ekipy. Właśnie przez to, że wspólnie przeszliśmy kwarantannę, a potem pracowaliśmy w odosobnieniu, mogliśmy się do siebie tak zbliżyć.
Jak to wpłynęło na wasz sposób pracy?
Ten projekt nie byłby taki, jaki jest, gdyby nie ta specyficzna atmosfera. Mieliśmy do zagrania wyjątkowo trudne sceny intymne i udało nam się właśnie dlatego, że czuliśmy się bezpiecznie. Poznaliśmy się z resztą ekipy tak dobrze, że podczas zdjęć otaczali mnie ludzie nie – jak to zwykle bywa – podporządkowani i mili, tylko szczerze mówiący mi, co myślą. Na przykład scenę seksu musieliśmy nagrać ponownie, bo usłyszeliśmy, że nie wygląda naturalnie, choć według nas wszystko poszło dobrze. Teraz wiem, że ci, którzy oponowali, mieli rację.
Głupio tak mówić w sytuacji, w której w wyniku rozprzestrzeniania się COVID-19 tyle osób straciło swoich bliskich, ale akurat nam i naszemu projektowi pandemia mocno się przysłużyła.
Premiera serialu przypada na czas niełatwy dla związków. Wiele z nich rozsypało się podczas lockdownu, kiedy spędzaliśmy ze sobą w domu więcej czasu niż zazwyczaj.
Jak wiesz, „Sceny…” zaczynają się od konfrontacji Miry i Jonathana, którzy udzielają wywiadu doktorantce socjologii. Z ust doktorantki pada pytanie, co sprawia, że ludzie trwają razem w związkach mimo upływu lat. Podczas tej rozmowy okazuje się, jak wiele Mirę i Jonathana dzieli. Wcześniej tego nie zauważali albo unikali rozmów na ten temat. Mam wrażenie, że tak samo było przed lockdownem – wystarczyło wyjść do pracy, unikając konfrontacji z partnerem czy partnerką.
Postać Miry wpłynęła jakoś na ciebie prywatnie?
Do tej pory udawało mi się dość gładko zrzucać skórę moich bohaterek i otrzepywać się z ich emocji. Ale nie tym razem. Próby trwały aż pięć miesięcy i były bardzo intensywne: od poniedziałku do piątku zajmowaliśmy się tylko tym projektem. Starałam się tak zorganizować mój kalendarz, by jak najwięcej weekendów spędzać w domu, jakoś wynagrodzić bliskim ciągłą nieobecność. Ale nawet wtedy zabierałam ze sobą do domu emocje Miry.
Był taki moment, kiedy poczułam, że nie daję już rady się z nimi mierzyć. Skończyliśmy akurat kręcić czwarty odcinek – wróciłam do domu, skąd miałam odbyć na Zoomie spotkanie z Chagajem i z Oscarem. Zawsze sumiennie podchodzę do swoich obowiązków, powiedziałabym nawet, że jestem pracoholiczką. Ale tym razem wysłałam im wiadomość, że nie jestem w stanie się z nimi zobaczyć. W tamten weekend nie mogłam na nich patrzeć, tak bardzo wstrząsnęły mną sceny, które nakręciliśmy.
Oczywiście w czasie pracy, pod koniec każdego dnia zdjęciowego byliśmy z Oscarem szczęśliwi, że udało nam się uzyskać taki efekt. Ale kiedy teraz rozmawiamy i wracam pamięcią do czasu z planu, mam w głowie raczej nie poczucie satysfakcji, ale to, jak bardzo zmarnowani wtedy byliśmy.
Krucha granica między momentem, kiedy kogoś jeszcze kochasz, a kiedy czujesz, że na pewne rzeczy jest już za późno. Potrzeby faktyczne i te, które kreujemy sami, rodzicielstwo, intymność, namiętność, przywiązanie – o tym wszystkim opowiada wasz serial. I to nie zawsze wprost. Czasem wystarczy gest, spojrzenie, z którego widz domyśla się więcej, niż zostało powiedziane.
Chagaj od początku wierzył, że bardzo dużo kwestii da się wyrazić bez słów. To zresztą jest niesamowite, że on, Izraelczyk, przygotowywał serial oparty na dialogach, mimo że dla niego angielski nie jest przecież pierwszym językiem.
My z Oscarem wsłuchiwaliśmy się w siebie i rozumieliśmy, przez co przechodzą nasi bohaterowie, sposób naszej ekspresji uzależniał się właśnie od tego. Był reakcją, a nie tym, co zaplanowaliśmy z góry. Myślę, że naszą pracę najlepiej podsumowała moja agentka.
Co powiedziała?
Kiedy obejrzała „Sceny…”, zadzwoniła do mnie i zrecenzowała serial, mówiąc, że ma wrażenie, iż nie ogląda dwoje bohaterów, tylko jednego. Że staliśmy się z Oscarem jednością. Osiągnęliśmy ten efekt, bo reżyser nam zaufał, pozwolił nam iść swoim tempem i docierać się jako Mira i Jonathan. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego na planie filmowym. I jestem za to doświadczenie niesamowicie wdzięczna.
Jessica Chastain właśc. Jessica Michelle Howard; rocznik 1977. Amerykańska aktorka dwukrotnie nominowana do Oscara: za drugoplanową rolę w filmie „Służące” oraz pierwszoplanową rolę w filmie „Wróg numer jeden”. Prywatnie związana z pracującym w branży modowej Gianem Lucą Passim de Preposulą. Są małżeństwem od 2017 roku, wychowują dwójkę dzieci.