Na zachodzie był powszechnie szanowany i podziwiany za to, że potrafi łączyć naukową i życiową wiedzę, zmieniając je w prawdziwą mądrość. W Polsce – ciągle atakowany jako stalinowiec i członek aparatu terroru. Artur Domosławski w biografii Zygmunta Baumana postanowił rozbroić otaczającą go czarną legendę, by pokazać żywego człowieka, któremu kilkukrotnie niebo runęło na głowę.
„Innego życia mieć nie mogłem” – pisał Zygmunt Bauman, znany na całym świecie polski socjolog, intelektualista. W książce „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana” przytacza Pan to zdanie kilkukrotnie. Jest w nim gorycz czy pogodzenie z przeszłością?
Raczej prośba o zrozumienie dramatycznych wydarzeń w jego życiu. Bauman był świadomy, że wiele rzeczy nie zależy od nas. Gdyby nie wybuchła druga wojna światowa, nie znalazłby się w ZSRR. Gdyby nie ten wyjazd, nie zostałby żołnierzem, nie walczyłby na froncie. A gdyby nie te doświadczenia, nie zostałby oficerem Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Drugi ciąg wydarzeń, który miał ogromny wpływ na jego życie, rozpoczęła kampania antysemicka, a w konsekwencji jego odejście z partii i wypędzenie z Polski w 1968 roku. O tym wszystkim decydowała historia, a z punktu widzenia jednostki – decydował przypadek. Ale już to, jak Bauman poradził sobie ze swoim losem, zależało od niego. A poradził sobie nadzwyczajnie.
Mimo że całe życie trafiał do miejsc, w których odgrywał rolę outsidera. Pierwszym z nich było miasto jego dzieciństwa, Poznań, w którym antysemityzm nie był niczym niezwykłym.
W tamtej Polsce antysemityzm był powszechny i niezwykle dotkliwy dla swoich ofiar. Sprawiał, że wielu żydowskich obywateli II RP chciało ten kraj opuścić. Udało się to nielicznym. Wspomnienia z tamtego okresu bardzo się na Baumanie odcisnęły. Jego późniejsza niechęć do nacjonalizmu miała zapewne źródło między innymi w upokorzeniach i szykanach, których doświadczył w dzieciństwie.
Związek Radziecki, do którego uciekł z rodziną na początku drugiej wojny światowej, był dla niego i innych polskich Żydów, czy – jak kto woli – żydowskich Polaków, schronieniem. Byli tam narażeni na szykany, represje i wywózki w tym samym stopniu co wszyscy inni, ale nie byli stygmatyzowani.
Jak trafia do I Armii Wojska Polskiego?
Na zesłaniu, kilkaset kilometrów na północny wschód od Moskwy, zajmuje się liczeniem wyciętego w lesie drewna – i tam właśnie wpada mu do ręki gazetka wydawana przez Związek Patriotów Polskich. Czyta w niej artykuły o przyszłej Polsce szklanych domów, w której będzie równość, nikt nie będzie dyskryminowany, biedni będą mieli dostęp do szkoły i służby zdrowia, a chłopi dostaną ziemię. Jak mógł nie zakochać się w takiej idei? Zbudowaliśmy sobie piękny mit Polski przedwojennej, a to był okropny kraj.
Polska Rzeczpospolita Ludowa obiecywała wielkie zmiany.
Wszyscy wiemy, że w tym czasie były prześladowania, zwłaszcza w okresie tużpowojennym. Że były represje i szykany. Ale to nie jest cała prawda o tamtych czasach. Przecież zwiększył się wtedy dostęp do edukacji i służby zdrowia, chłopi dostali ziemię. Także sytuacja kobiet w PRL-u była dużo lepsza niż w Polsce przedwojennej. Wprowadzono prawo do małżeństw świeckich i prawo do rozwodów, w 1956 roku dano kobietom prawo do przerywania ciąży. Kobiety uczyły się, pracowały. Janina Bauman – żona Zygmunta – przed 1968 rokiem pracowała w przemyśle filmowym. A po przeprowadzce do Anglii w latach 70. nikt nigdy nie zapytał jej, co robiła w Polsce. Bo dla Brytyjczyków absolutnie oczywiste było, że żona profesora uniwersyteckiego siedzi w domu.
Przyjrzyjmy się czarnej legendzie Baumana, która sprawiła, że grupa nacjonalistów przerwała jego gościnny wykład na Uniwersytecie Wrocławskim, wołając między innymi: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”.
Gdy pisałem biografię Ryszarda Kapuścińskiego, miałem wrażenie, że mój bohater jest wykreowany na nierealistyczną, pomnikową postać, że jest pokryty błyszczącą powłoką i żeby dostrzec jego autentyczny blask, trzeba tę warstwę zeskrobać. Przy Baumanie trzeba było rozbroić czarną legendę, jaka go otacza – by zobaczyć żywego człowieka, któremu kilkukrotnie niebo runęło na głowę. Do tego służyły mi dokumenty zgromadzone w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej i dopytywanie świadków epoki o to, czy i co konkretnie nikczemnego Zygmunt Bauman zrobił. A szybko zorientowałem się, że nie ma on na koncie czynów zasługujących na wieczne potępienie. Na pewno w pierwszej powojennej dekadzie miał w sobie gorliwość przypominającą czasami ideowy fanatyzm. Nie były to jednak zachowania różniące się od tego, co robili inni ludzie w czasie rewolucyjnego wzmożenia.
Kontrowersyjna wydaje się opowieść o tym, jak przychodził na uczelnię jako student ubrany w mundur.
A ja zadałem pytanie: czy Bauman był jedynym, który chodził w mundurze w tamtym czasie? W salach wykładowych Akademii Społeczno-Politycznej i Uniwersytetu Warszawskiego było wielu mundurowych. To byli ludzie, którzy pozostali w wojsku jeszcze po wojnie, a jednocześnie się uczyli.
Z perspektywy samego Baumana początek PRL-u to były lata spełnionego snu o ustroju, w którym nikt nikomu nie będzie wypominał żydowskiego pochodzenia. Tak było do 1953 roku, kiedy to został napiętnowany po raz pierwszy w PRL-u za żydowskie pochodzenie, a w konsekwencji usunięty z KBW – był to element wewnętrznych rozgrywek politycznych, w których Żydzi, jak często w historii, posłużyli za kozły ofiarne. Po epizodzie z 1953 roku sytuacja się uspokoiła, dopiero rok 1956 był ponowną eksplozją antysemityzmu. O zło okresu stalinowskiego oskarżano żydowskich współobywateli – fałszywie, niesprawiedliwie. Baumana to ominęło. Wiódł względnie spokojne życie. Z żoną Janiną – ocalałą z getta warszawskiego – mieli już wówczas trzy córki: Annę, Lidię i Irenę. Rozwijał się jako naukowiec, dużo pisał.
Kolejny kryzys następuje w 1967 roku. W Polsce ponownie rozkwitają antysemickie nastroje podsycane przez władzę. W styczniu 1968 roku Zygmunt i Janina Baumanowie odchodzą z partii, w marcu Bauman zostaje wyrzucony z Uniwersytetu Warszawskiego, w czerwcu sytuacja zmusza ich do wyjazdu z Polski. W ciągu pół roku po raz kolejny wali mu się cały świat.
Opisuje Pan, że antysemicka nagonka w tamtych czasach skupiła się na Baumanie. Dlaczego?
To jest zagadka, przecież do momentu wystąpienia był lojalnym członkiem partii. Myślę, że był wygodną osobą do przeprowadzenia oczerniającej kampanii, a to dlatego, że antysemickie uprzedzenia były wciąż żywe w części społeczeństwa. Bauman nosił nazwisko, które automatycznie sugerowało żydowskie korzenie, walczył w szeregach I Armii Wojska Polskiego – przedstawianej wtedy jako ustanawiającą komunizm w wersji radzieckiej przeciw polskim wzorcom.
Bauman wyjeżdża wtedy z rodziną do Izraela i ponownie okazuje się, że to nie jest miejsce dla niego.
Izrael był wtedy tuż po wojnie sześciodniowej, kiedy do głosu doszedł wojujący nacjonalizm. Bauman przez pierwsze miesiące nie wypowiadał się na ten temat, a potem zaangażował się w ruch Nowej Lewicy, krytyczny wobec polityki okupacji ziem palestyńskich. Kiedy pytałem go o moment wyjazdu z Izraela, powiedział, że żeby stanąć na barykadach, musiałby czuć się trochę bardziej Żydem, niż się czuje, i syjonistą, którym nie czuje się w ogóle. Myślę też, że on, poturbowany po tylu ciężkich doświadczeniach życiowych, nie miał już siły na kolejną walkę.
Anglia miała być dla niego bezpieczną przystanią?
Jak w każdej decyzji życiowej był tam element przypadku. On nie szukał pracy w Leeds. To ta praca znalazła jego. Uniwersytet poszukiwał doświadczonego socjologa, który byłby w stanie pokierować katedrą. Zygmunt Bauman dostał taką propozycję i ją przyjął. W jednym z opowiadań Janiny pojawi się wzorowana na Zygmuncie postać, która mówi, że Anglia to bezpieczny kraj, w którym nikt nie będzie grzebał w jego życiorysie, sprawdzał pochodzenia. Myślę, że ucieczka od wielkiej historii, choćby na moment, była w ich życiu potrzebna.
Powroty do Polski pokazały, że tu za swoją przeszłość jest cały czas rozliczany.
Pierwsze powroty, jeszcze w końcu lat 80. i na początku lat 90., były dobre. Chociaż nie zawsze przyjemne. Czasem na plakatach zapraszających na jego wykłady dopisywano różne okropieństwa w rodzaju „Jude raus”. Na początku lat 90. na murach miast bardzo często można było zobaczyć mnóstwo antysemickich napisów. Bauman widział je, dla niego to była przestroga – gdyby przyszła im do głowy chęć wrócić do Polski na stałe. A jednocześnie były to dobre powroty, bo dla części polskiego świata akademickiego Bauman stał się wtedy przewodnikiem po ideach współczesnej zachodniej humanistyki.
W czasie pierwszych rządów PiS pojawiły się ataki na niego jako na stalinowca, pracownika aparatu terroru. Publikowane były artykuły fałszujące szczegóły jego biografii. Wtedy też, jak sam powiedział, po raz drugi odrzuciła go jego macierzysta uczelnia, czyli Uniwersytet Warszawski, odmawiając mu uroczystości odnowienia doktoratu w 50. rocznicę jego obrony. W ostatniej dekadzie życia, w latach 2012–2013, stał się obiektem publicznych napaści w trakcie wykładów i zupełnie odeszła mu ochota na przyjeżdżanie do Polski.
A jednocześnie na świecie robił ogromną karierę.
Jak chyba żaden inny polski humanista. Swój sukces odniósł jako pisarz, eseista, ale też myśliciel. Potrafił łączyć wiedzę naukową z wiedzą życiową i zmieniać je w prawdziwą mądrość. Myślę, że ta jego sława i uznanie, jakim się cieszy w świecie, były skutkiem ogromnego głodu mądrości.
A kiedy Zygmunt Bauman pojawił się na Pana drodze?
Na przełomie lat 90. i 2000. Na Baumana natknąłem się, kiedy zacząłem jako reporter podróżować do krajów Ameryki Łacińskiej, między innymi na zloty alterglobalistów. W tym czasie trafiła mi do rąk jego książka „Globalizacja: i co z tego dla ludzi wynika”, w której znalazłem i język, i diagnozy, i myśli, które rymowały się z tym, co słyszałem. Bauman otwierał nowe horyzonty. Pisał, że dobre społeczeństwo to takie, które dba przede wszystkim o najsłabszych. Po wydaniu mojej „Gorączki latynoamerykańskiej” dostałem od niego list. Nie znaliśmy się wcześniej, ale książka zrobiła na nim wrażenie. Od tego czasu korespondowaliśmy, kilka razy spotkaliśmy się na żywo. Chciałem przeprowadzić z nim wywiad rzekę, ale w pewnym momencie stracił do tego zapał. To był okres choroby jego żony, a także moment, w którym był mocno atakowany przez prawicę. Nie chciał, żeby to wyglądało tak, że się tłumaczy. Pomysł napisania o nim pojawił się już po jego śmierci, kiedy ukazały się teksty ponownie wytykające mu przeszłość. Impulsem do tego, by napisać książkę, było zniszczenie jego podobizny na muralu na Dworcu Gdańskim, upamiętniającym osoby, które musiały wyjechać z Polski w wyniku antysemickiej nagonki w 1968 roku. To była iskra zapalna. Pomyślałem, że spróbuję. I z tej próby wyszła spora książka. Chociaż ciągle są to jedynie fragmenty życiorysu…