1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura
  4. >
  5. Ostatni dzwonek, aby zobaczyć „Przesilenie” w Muzeum Narodowym w Warszawie. Rozmowa z kuratorami wystawy

Ostatni dzwonek, aby zobaczyć „Przesilenie” w Muzeum Narodowym w Warszawie. Rozmowa z kuratorami wystawy

Wystawa pokazuje, że zmiana jest procesem cyklicznym. Od tradycji zmierzamy do nowoczesności, a potem wracamy do tradycji, która się odradza. Na zdjęciu: Oscar Björck, Szwecja, „Wodowanie łodzi. Skagenˮ, 1884 (Fot. materiały prasowe/Art Museums of Skagen)
Wystawa pokazuje, że zmiana jest procesem cyklicznym. Od tradycji zmierzamy do nowoczesności, a potem wracamy do tradycji, która się odradza. Na zdjęciu: Oscar Björck, Szwecja, „Wodowanie łodzi. Skagenˮ, 1884 (Fot. materiały prasowe/Art Museums of Skagen)
Przesilenie to moment krytyczny. Kojarzy się z naturą i cyklicznością, oznacza zmianę, której już nic nie może zatrzymać. – Sztuka nordycka przełomu wieków z jednej strony oddaje nastroje tego czasu, a z drugiej niesie ukojenie, także nam, współczesnym – mówią Agnieszka Bagińska i Wojciech Głowacki, kuratorzy wystawy „Przesilenie. Malarstwo Północy 1880–1910” w Muzeum Narodowym w Warszawie.

Skandynawię w Polsce bardzo lubimy. Oglądamy skandynawskie seriale, czytamy skandynawskie kryminały, urządzamy nasze mieszkania w stylu skandynawskim. Co roku furorę robią słowa rodem z Północy, jak „hygge”, „sisu”, „lagom”. Czego możemy się dowiedzieć o Skandynawach dzięki ich sztuce, w dodatku tej z przełomu wieków XIX i XX? Co pokazuje wasza wystawa?
Agnieszka Bagińska: Przede wszystkim wielką różnorodność. O Skandynawii z przełomu wieków XIX i XX myślimy jako o miejscu, gdzie panował mrok, było dość surowo, zimno, a do tego smutno. Znamy to choćby z obrazów Edvarda Muncha czy Augusta Strindberga, ale to jest tylko część prawdy. Tym, co nam się udało odkryć podczas tworzenia wystawy, jest przebogata panorama przeżyć, stanów i emocji. Prezentujemy tu bardzo wesołe i barwne obrazy, które przeczą tej kliszy.

Czyli oprócz melancholii mamy…
A.B.: Choćby ogromny zachwyt naturą i pejzażem. Radość obcowania z przyrodą.
Wojciech Głowacki: Czerpanie z niej energii, wyciąganie kolorów, światła i przetwarzanie ich przez artystów.
A.B.: Od osób, które wychodzą z wystawy, słyszymy, że są spokojniejsze, wyciszone.
W.G.: Mówią, że działa na nich jak balsam.

Co dla was, kuratorów, było największym odkryciem podczas pracy nad nią?
W.G.: Dla mnie – artystki skandynawskie, które pokazujemy w dość szerokim wyborze. A właściwie odkryciem było to, jak wiele o nich wiemy w porównaniu z polskimi artystkami tego czasu i jak wiele ich dzieł się zachowało. W Muzeum Narodowym niedawno przypominaliśmy dzieła i postać Anny Bilińskiej; podczas tej wystawy mogliśmy pokazać prace artystek, które nie tylko tworzyły w tym samym czasie, ale też się z nią znały. Ich ścieżki towarzyskie i ścieżki karier przecinały się ze sobą w Paryżu. Nie chcę powiedzieć, że skandynawskie artystki miały łatwiej, bo nie miały, też musiały walczyć o swoją pozycję, ale udało im się to bardziej niż Polkom. Nie wszystkie te życiorysy zakończyły się uznaniem i docenieniem, zresztą podobnie jak w przypadku mężczyzn – tylko niektórzy z nich cieszą się sławą do dzisiaj. Pokazujemy na przykład dzieła artystek, które po zamążpójściu prawie zupełnie przestały tworzyć.
A.B.: A jednak są to nadal uznane twórczynie, ich dzieła wiszą dziś w muzeach. Dwiema ważnymi malarkami z tzw. kolonii w Skagen w Danii były Anna Ancher i Marie Krøyer. Obie były żonami malarzy i bardzo nowoczesnymi, eksperymentującymi twórczyniami. Z fińskich malarek na uwagę zasługuje Elin Danielson-Gambogi. Na wystawie mamy jej pejzaż. Prywatnie słynęła z przekraczania norm społecznych: nie tylko piła publicznie alkohol i paliła papierosy, ale też sama się utrzymywała, żyjąc głównie we Włoszech. Jest również Szwedka Hanna Hirsch-Pauli i jej najsłynniejszy obraz ukazujący jej przyjaciółkę, Finkę, Venny Soldan siedzącą na podłodze w pracowni, a z Norweżek – Kitty Lange Kielland.

Albert Edelfelt, Finlandia, „Pod brzozami (Dzieci w lesie brzozowym nad fiordem Haikko)”, 1882 (Fot. materiały prasowe/Art Museums of Skagen) Albert Edelfelt, Finlandia, „Pod brzozami (Dzieci w lesie brzozowym nad fiordem Haikko)”, 1882 (Fot. materiały prasowe/Art Museums of Skagen)

Obok pejzaży ukazujących piękno natury na wystawie jest dużo obrazów przedstawiających wnętrza mieszkań czy pracowni. Czy te wnętrza mówią nam coś więcej o wnętrzu mieszkańców?
W.G.: Te dwie rzeczy rzeczywiście się ze sobą łączą. Narracja wystawy zaczyna się od otoczenia człowieka – tego szerszego, czyli natury i krajobrazów, po czym wchodzimy do wnętrza domu, na które w końcu XIX wieku w społeczeństwach skandynawskich zwracano szczególną uwagę, choćby ze względu na ówczesne poglądy filozoficzno-pedagogiczne. W katalogu przywołujemy postać Ellen Key, szwedzkiej feministki i pedagożki, przyjaciółki artystów takich jak malarz i architekt Carl Larsson. Głosiła ona filozofię piękna codzienności. Uważała, że – w dużym uproszczeniu – ludzie wychowani wśród pięknych przedmiotów staną się piękni. Wtedy ugruntowała się też myśl, według której dom i rodzina mają być podstawą kształtowania współczesnych społeczeństw. Wnętrze na obrazach ma jednak drugie oblicze, bywa przestrzenią osaczającą człowieka, pozwalającą na wyrażenie lęków, niepewności, samotności. To jest chyba zresztą najbardziej znany polskiej publiczności nurt nordyckiej sztuki. Na wystawie reprezentuje go choćby „Melancholia” Edvarda Muncha, powstała w latach 1900–1901. Zainteresowanie podobnym stanem widzimy w obrazie Wojciecha Weissa „Melancholik” – dlatego zestawiliśmy oba dzieła. Chcieliśmy pokazać sztukę nordycką w kontekście polskim, wskazać pewne podobieństwa wizualne czy tematyczne.

Wnętrza to m.in. dwa obrazy Duńczyka Vilhelma Hammershøia. Mnie jego dzieła wypełniają spokojem i ciszą, skłaniają do kontemplacji. Ale wyobrażam sobie, że dla innych osób mogą emanować też smutkiem czy właśnie melancholią.
A.B.: Hammershøi, tak jak i kilku innych skandynawskich artystów, miał ostatnio szczęście do świetnych monograficznych wystaw w Londynie, Paryżu czy w Japonii. W zeszłym roku był pokazywany również w Polsce. Wewnętrzna cisza i spokój to jest stan, jakiego rzeczywiście można doświadczyć podczas oglądania jego obrazów, sprzyjają temu choćby ich jasne i świetliste barwy, natomiast na naszej wystawie, zapewne także poprzez kontekst i sąsiedztwo innych obrazów, zyskują one inne znaczenie. Według mnie w tych pustych przestrzeniach i osobach, zupełnie anonimowych, odwróconych do nas tyłem, jest też coś niepokojącego. Jakiś element zagrożenia, dojmujące poczucie osamotnienia.
W.G.: Ja też w ten sposób odczytuję jego obrazy, nie tylko te ukazujące wnętrza, ale także pejzaże, które mogliśmy oglądać podczas wystaw w Poznaniu czy Krakowie. Widzę tu lęk przed przestrzenią, także przestrzenią miasta. W kontraście do natury, która prawie nigdy na obrazach Skandynawów nie jest opresyjna czy zagrażająca. Choć trzeba podkreślić, że większość twórców, których dzieła przedstawiamy, jednak wychowała się i żyła w miastach, a adresatami ich sztuki byli również mieszczanie.
A.B.: Ale kiedy już jako artyści dorobili się wysokiej pozycji, to chętnie osiadali na wsi, gdzie wiedli dostatnie, sielskie życie.

Można mówić o ucieczkowości ich malarstwa?
W.G.: Ucieczkę z miast, idee miast ogrodów kojarzymy głównie z początkiem XX wieku, ale tak, te procesy kształtowały się już wcześniej.
A.B.: Istniał wtedy silny trend powrotu do korzeni, do tego, co jest pierwotne.
W.G.: Także do takich zupełnie utraconych korzeni, które wręcz odtwarzano, była w tym też jakaś fabrykacja. Można to porównać do współczesnych domów w stylu zakopiańskim, czyli olbrzymich willi ubranych w stylowy kostium wiejskiej chałupy.

Ja zapamiętałam z tej wystawy biel i czerń. Biel śniegu i czerń ubiorów.
W.G.: Czerń jest tu rzeczywiście bardzo obecna, ale na ogół nie niesie za sobą szczególnego znaczenia, to po prostu tradycyjny kolor wiejskich ubrań. Obraz Erika Werenskiolda „Na równinie”, który otwiera wystawę, ukazuje dziewczynkę w codziennej sukience patrzącą na horyzont.
A.B.: Ta skromność, schludność i prostota stroju Skandynawów bierze się także z protestantyzmu.
W.G.: Świat przełomu wieków XIX i XX w Skandynawii jest podobnie ubogi co polski w tamtym czasie.

Oscar Björck, Szwecja, „Wodowanie łodzi. Skagenˮ, 1884 (Fot. materiały prasowe/Art Museums of Skagen) Oscar Björck, Szwecja, „Wodowanie łodzi. Skagenˮ, 1884 (Fot. materiały prasowe/Art Museums of Skagen)

Co byście chcieli, by ta wystawa pozostawiła w widzach? Co początek wieku XX może powiedzieć nam o naszej współczesności?
A.B.: Prace nad tą wystawą zaczęliśmy podczas pandemii, kontaktowaliśmy się wtedy przez komunikatory i czaty. Mówiliśmy dużo o tym, czym jest dla nas to tytułowe przesilenie. Że to tak jak w chorobie, kiedyś pandemia się skończy, nastąpi coś lepszego albo zmieni się nasze nastawienie do niej. Zależało nam, by już samym tytułem zachęcić ludzi do zmiany.
W.G.: Na przykład do zmiany z zainteresowania sztuką głównego nurtu na zainteresowanie jej marginesami.
A.B.: Początkowo chcieliśmy, by to słowo kojarzyło się z naturą, a zwłaszcza z letnim przesileniem, które jest wielkim świętem w krajach nordyckich. Oraz ze zmianą w sztuce, jaka zachodzi w tym okresie: od akademizmu, przez realizm i impresjonizm, w stronę ekspresjonizmu i symbolizmu. Ale to słowo jest tak otwarte, że dla każdego może znaczyć coś innego. Dla części odwiedzających przesilenie odnosi się do czasów, w których teraz żyjemy, do przeobrażeń naszej cywilizacji.
W.G.: Ta wystawa pokazuje, także w odniesieniu do natury, że zmiana jest procesem cyklicznym. Oglądając obrazy, zaczynamy od przedstawień zewnętrza, kierujemy się do wnętrza i znów wychodzimy na dwór. Od tradycji zmierzamy do nowoczesności i potem wracamy do tradycji, która się odradza. Tak jak po zimie następuje wiosna, a dalej lato, jesień, zima i znów wiosna.

Jesteście doświadczonymi kuratorami, ale młodymi ludźmi. Można powiedzieć, że… sięgacie po starocie.
W.G.: Oboje zajmujemy się zawodowo XIX-wiecznym malarstwem polskim. Kiedy porównujemy je z malarstwem północnym, to widać tu powiew świeżości, innego myślenia o obrazowaniu. Dla nas to jest bardzo pociągające.
A.B.: Myślę, że nie ma co się bać XIX wieku. Tym bardziej że coraz więcej dziś wiemy o życiu artystów w tamtym czasie, na przykład ich korespondencja, do której teraz często sięgamy, jest naprawdę przebogata i wspaniała. A odkrywanie przeszłości wpływa na to, jak dziś widzimy różne rzeczy. Choćby kwestia emancypacji kobiet, zależności pomiędzy domem a pracą – to są cały czas aktualne tematy. To na przełomie wieków rodziły się ekologia czy psychologia, tak istotne dla nas dzisiaj. Warto spytać samych siebie o to, jaki dziś mamy do nich stosunek. Czy wyobrażamy sobie bez nich życie?

Wystawa „Przesilenie. Malarstwo Północy 1880–1910” w Muzeum Narodowym w Warszawie trwa do 5 marca 2023 roku.

dr Agnieszka Bagińska, historyczka sztuki, kustoszka w MNW, nauczycielka akademicka. Specjalizuje się w polskim i europejskim malarstwie XIX wieku. Współautorka wystaw: „Józef Brandt 1841–1915” i „Artystka. Anna Bilińska 1854–1893”. Autorka książek, katalogów i artykułów.

Wojciech Głowacki, historyk sztuki, kustosz w MNW. Specjalizuje się w malarstwie XIX wieku i architekturze XX wieku. Współpracownik kuratorów wystawy „Polska. Siła obrazu”. Autor artykułów w czasopismach naukowych i tekstów w katalogach.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze