Jak się dostać do zagranicznego wydawnictwa? Jest na to kilka sposobów.
Pierwszy sposób, to akcja „ Na lenia”. Autor wydaje książkę (od razu trzeba dodać, że jest wskazane, gdy książka ukazuje się w znaczącym wydawnictwie). Takich w Polsce jest tuzin. Tylko one mają sprawną dystrybucję oraz aparat propagandowy. Za pośrednictwem tego aparatu, dzieło autora może zostać zgłoszone do Instytutu Książki, a tam grono znawców stwierdzi, czy pozycja rzeczywiście nadaje się do umieszczenia w katalogu. Jeśli tak, to fragmenty książki zostaną przetłumaczone na angielski i niemiecki, czasami na inny język, i katalog pojedzie sobie na targi. Podczas targów ktoś może się zainteresować, kupić licencję od wydawnictwa, obiecać, że książka pojawi się w danym kraju za dwa lata. Autor w tym układzie leniuchuje. Wszystkie formalności załatwia za niego ktoś inny.
Drugi sposób, to sposób „Na wkręta”. Załóżmy, że polski pisarz nie mieszka w Polsce, a jego żona pracuje w ośrodku zdrowia w hrabstwie Kent. Dnia pewnego, w gabinecie przyjęć spada na podłogę szafka. Oprócz żony pisarza, pacjenta i zerwanej szafki, w pomieszczeniu jest również lekarz- tubylec, Anglik. A na angielskich tłumaczeniach najbardziej nam zależy, prawda? Żona literata zwraca się do medyka w te słowy: Mógłby szanowny skoczyć po wkręta i przykręcić szafkę? Jeśli lekarz nie jest techniczny, to jest nadzieja na wydanie. Co ma piernik do wiatraka? Ano, ma!
- Bardzo panią przepraszam, ale nie jestem techniczny. U nas w domu mój partner jest od wkręcania.
Teraz czas na ofensywę żony pisarza.
- A mój mąż pisze książki, ale mi wkręci, jak go poproszę.
- Pani mąż jest pisarzem?
- Tak.
- Ma publikację po angielsku?
- Niestety, nie.
- Proszę poczekać.
Doktor wyjmuje telefon komórkowy i dzwoni. Rozebrany pacjent ziębnie. Okazuje się, że kochankiem lekarza jest naczelny wydawnictwa. Doktor Green robi telefoniczną ustawkę. Pisarz, zostanie przyjęty w wydawnictwie i, jeśli oczaruje naczelnego z takim samym skutkiem jak Green, to jest duża szansa na wydanie.
Trzeci sposób jest „ Na Rumuna”. Z grubsza wygląda to tak: autor jedzie do Paryża. Na żebry winien się usadowić blisko drzwi dużego wydawnictwa. Niech to będzie Belfond. Musi klęczeć, a obok czapki na drobne ma wyeksponować swoje polskie książki. Nie może zapomnieć o karteczce z francuskim napisem: „Jestem polskim pisarzem i nie mam francuskiego wydania”. Jest wysoce prawdopodobne, że w porze lunchu nie tylko wrzucą do czapki parę groszy, ale ktoś się pochyli, weźmie książkę i powie: "Czas oczekiwania na decyzję do pięciu miesięcy". Jeśli z żebraniem pójdzie dobrze, to opłaca się poczekać na ostateczną odpowiedź.
Czwarty sposób jest „Na tłumacza”. Trzeba znać dobrego tłumacza, który jest nie tylko dobry w tłumaczeniu tekstu, ale też, a może przede wszystkim, dobry w przekonywaniu wydawcy. Musi natrętnie lobbować, mówić, że warto w danego pisarza zainwestować, bo jest to wysokiej jakości pisarstwo, a on sam dla dobra sprawy jest gotowy zrezygnować z honorarium za przekład. Takie coś może zadziałać, jeśli wcześniej tłumacz ustali z pisarzem, że autor odda mu swoje honorarium.
No i piąty sposób – najlepszy, akurat nie ma nazwy. Trzeba napisać inteligentną, lekką w odbiorze, niezbyt grubą książkę i upłynnić w swoim kraju jakieś 500 tysięcy sztuk. Tłumaczenia zagraniczne murowane. David Foenkinos napisał taką nowelę. Do tej pory sprzedał milion w samej Francji. Bestseller nosi tytuł „Delikatność”. Polskim wydawcą książki jest Znak.