Jorn Lier Horst przez dwadzieścia lat służył w policji, głównie jako śledczy. Nic więc dziwnego, że w swoich książkach przykłada wielką wagę do szczegółów dotyczących dochodzenia, a kwestia etyki w pracy policjanta jest mu bliska. Nie inaczej jest w najnowszym tomie przygód komisarza Wistinga, „Ślepy trop”. Dociekliwość i otwartość na szczegóły pozwalają detektywowi wrócić do śledztwa zamkniętego przed laty.
Jesteśmy już trochę rozpieszczeni kryminałami z krajów skandynawskich, a taki nałogowy czytacz powieści sensacyjnych jak ja od razu wyczuje najmniejszy fałsz. Horsta cenię za szczerość, wiarygodność i precyzję w budowaniu intrygi. Szanuję także jego troskę o urealnienie świata, w którym poruszają się bohaterowi. Dlatego nie omija problemów współczesnych kobiet, na przykład samotnego macierzyństwa, pisze o nim w sposób prosty i przekonujący.
Historia opisana w „Ślepym tropie” jest pozornie nieskomplikowana, choć fabuła skonstruowana została precyzyjnie i wielowątkowo. W powieść wczytujemy się powoli,czując zbliżające się niebezpieczeństwo: zbrodnia czai się za przysłowiowym rogiem. To sprawia, że czytelnik nie może się już od lektury oderwać.
Sofie Lund dziedziczy dom po dziadku, w domu znajduje się sejf, a w nim broń. W tym czasie policja pracuje nad sprawą, gdzie brak jest ciała, motywu zbrodni, samochodu ofiary. Nudne i żmudne śledztwo prawie stoi w miejscu. Znalezienie broni staje się przełomem, naprowadza ona policję na trop niewyjaśnionej zbrodni sprzed lat. I tu postawię kropkę, bo po tę powieść warto sięgnąć, aby z przyjemnością próbować rozwiązać kryminalną zagadkę, zanim zrobi to autor.
„Ślepy trop”, Jørn Lier Horst, Wydawnictwo Smak słowa 2016, s. 400