1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia

Odkrywamy zawody: leśniczy. Na czym polega jego praca?

</a> Leśniczy Mirosław Lech; fot. Natalia Gruba
Leśniczy Mirosław Lech; fot. Natalia Gruba
Zobacz galerię 5 zdjęć
Odkąd pamiętam, ciągnęło mnie do lasu. Na leśniczych zawsze patrzyłam z szacunkiem i pewnym rozrzewnieniem, bo mieszkanie w leśniczówce byłoby spełnieniem moich marzeń. W moim wyobrażeniu leśniczy był człowiekiem wrażliwym, kochającym przyrodę, ma kapelusz z piórkiem i wolnym krokiem spaceruje po lesie. Tyle jeśli chodzi o mętne wyobrażenie na temat pracy w lesie. Zobaczymy co się zmieni po konfrontacji z rzeczywistością.

</a> Leśniczy Mirosław Lech; fot. Natalia Gruba Leśniczy Mirosław Lech; fot. Natalia Gruba

W barłomińskiej leśniczówce zjawiam się o 7.30 i dziarskim krokiem pokonuję schodki i werandę, łapię za klamkę… zamknięte. Po chwili drzwi otwiera przemiła kobieta, która informuje mnie, że męża nie ma, bo obowiązki wzywały już o świcie. No nic, czekam. Nie jest to jednak czas stracony, bo okazuje się, że gorzka herbata świetnie smakuje w sielankowej scenerii.

– Życie w leśniczówce to nie bajka. Gdyby nie samochody to nie wiem, jakby to było. – tłumaczy Helena, żona leśniczego – Wszędzie daleko, a jak zapomnisz kupić cukru, to pijesz gorzką herbatę, zakupy muszą być dobrze zaplanowane. Nie narzekam, bo wiedziałam na co się piszę wiążąc się z leśniczym. Sama wychowywałam się w leśnej rodzinie i pamiętam jak było. Mieszkaliśmy gdzieś w głębi lasu, nie mieliśmy sąsiadów i innych dzieci w okolicy, ale znaliśmy leśne szkodniki i gatunki drzew. W domu często rozmawiano o lesie, bo las był naszym domem. Teraz mieszkamy sami, bo syn poszedł na swoje, ale jak dzieci były małe, to życie kręciło się wokół dowozów ze szkoły i do szkoły… a do tego jeszcze przeprowadzki. Ta barłomińska jest naszą trzecią leśniczówką.

Po godzinie w drzwiach stanął bohater mojego dnia. Może i nie miał kapelusza z piórkiem i psa przy boku i nie wyglądał jak z obrazka, ale gdy przedstawił się i uśmiechnął, już wiedziałam, że to będzie dobry dzień. Mirosław Lech to mężczyzna po 50-tce, wysportowany, wesoły i konkretny. W zawodzie pracuje od prawie 40 lat.

– Jako młody chłopak jeździłem po lesie na motorowerze i spodobała mi się ta cisza, zieleń i przestrzeń. Interesowała mnie motoryzacja i leśnictwo, a że miałem dobre świadectwo mogłem wybierać. Jednak zadecydowała książka ofiarowana mi przez ojca o urządzaniu lasu, która jak się później okazało była moim podręcznikiem przez lata nauki w Technikum Leśnym. To była tak wciągająca lektura, że już wiedziałem kim będę - wspomina.

Wyprawa do lasu

Krótka narada przy kawie i ciastku dotyczyła wspólnej wyprawy do lasu. Jeszcze w uszach słyszę śmiech leśniczego po tym jak poprosił, abym opisała mu swoje wyobrażenie pracy w lesie. Nie wiedziałam, że można się tak długo śmiać.

Samochód w pracy leśnika to podstawa, o czym świadczyła wysłużona terenówka. Nie każdy leśniczy jeździ jednak samochodem terenowym, zależy od terenu. – Nie dostajemy samochodów służbowych, mamy ryczałt. Każdy kupuje taki na jaki go stać – wyjaśnił Mirosław Lech. – Z reguły są to samochody kilkuletnie, nigdy nowe, bo nie opłaca się inwestować w nowe. Poza tym lubię mieć pewność że po ulewnym deszczu poradzę sobie na każdej błotnistej drodze… Lubię jeździć po lesie, to mnie relaksuje. Teraz jadę jak król, bo na mnie nie pada, ale jak zaczynałem pracę jako podleśniczy, chodziłem pieszo, jeździłem PKS-em lub rowerem. Pamiętam moją radość, kiedy przesiadłem się na pierwszy motor. Romet Mińsk, to była zmiana. Od zakupu tego pierwszego cały czas jeżdżę, tylko motory się zmieniają. Zawsze ciągnęło mnie do motoryzacji. A teraz każdy podleśniczy ma już samochód. Ja swój pierwszy kupiłem z żoną po ślubie w 1988 roku. W lesie samochód jednak najlepiej się sprawdza, bo przewozimy cenne sprzęty. Sam rejestrator, czyli taka cyfrowa pamięć leśnictwa, w którym zapisane jest całe drewno, kosztuje ponad 6 tysięcy, a do tego dochodzi drukarka termiczna i cały sprzęt do sygnowania drewna, dlatego samochód często też jest biurem leśniczego podczas „odbiórki” drewna.

Na początek zweryfikowałam sobie „spacer” leśniczego, który okazał się niejednokrotnie wspinaczką pod górę.

Jedziemy sprawdzić nowo posadzoną uprawę. Zdziwiłam się, gdyż planowana uprawa okazała się, jak dla mnie, totalnym bałaganem. Wszędzie leżały gałęzie, ziemia była rozkopana, drzewa wycięte i na zboczu wzniesienia stały jakieś dziwne ogrodzenia. Z trudem można było dostrzec nasadzoną jodłę, bo większość została zjedzona przez jelenie.

– Tylko dzięki grodzeniu upraw możemy liczyć na to, że coś urośnie. Ten płot jest jak witamina wzrostu dla tych sadzonek właściwych, a również dla tych biocenotycznych jak klon, lipa czy też jarzębina – wyjaśniał leśniczy. – Takich upraw w miejscach rębni na terenie leśnictwa Barłomino jest kilkadziesiąt, a każdą trzeba sprawdzić. Dobra kondycja fizyczna to podstawa w tym zawodzie.

Pomimo moich 27 lat i średniej kondycji z leśniczym nie miałam szans. On zawsze był pierwszy i bez zadyszki. – Czekam na górze – mówił z uśmiechem. Po piątym podejściu do szkółki na zboczu tylko ocierałam pot z czoła. Spacer z leśniczym zamienił się w pogoń za nim. Jednak zmęczenie szybko rekompensowały piękne widoki.

Szczególnie w pamięci zapisała mi się ambona do wypatrywania zwierzyny. – Ta ambona nie stoi tu w celach łowieckich, ma być miejscem widokowym dla tych, którzy ją znajdą – zapewniał Mirosław Lech. Sam stawiał tę konstrukcję i specjalnie zostawia drzwiczki otwarte, bo  jak wiatr puka tymi drzwiczkami to zwierzyna czuje respekt przed tym miejscem. To jego sposób na odstraszanie zwierzyny od młodych nasadzeń. Chybotliwa konstrukcja okazała się wymarzonym miejscem na drugie śniadanie, a linia horyzontu lasu świetnym podkładem do historii tego terenu.

– Tu przez las podczas drugiej wojny światowej biegła granica polsko - niemiecka. Budka celnika stała przy wielkim buku. Mieszkańcy Tępcza, żeby dostać się do Strzebielina musieli się tu zatrzymywać. Wąska ścieżka i polsko - niemiecki buk. Teraz tego drzewa już nie ma, bo przewróciło się ze starości. Miałem do niego sentyment. Albo te kamienie, które są pomnikiem przyrody. Przed wojną z tych kamieni robiono bruk. Najbardziej wartościowe były te zakopane w ziemi, bo mniej się utleniły. Takich historii jest wiele. Są w tym lesie też takie miejsca jak „Owczarnia”, ruina małego gospodarstwa, które już praktycznie zostało wchłonięte przez las. Podobno w nocy słychać tam owce, ale nie sprawdzam tego specjalnie.

Całą strukturę pozyskiwania drewna Mirosław Lech opowiadał jak bajkę na dobranoc. Ale żeby nie było zbyt cukierkowo, przygotował dla mnie zadania do wykonania.

</a> Pilarz; fot. Natalia Gruba Pilarz; fot. Natalia Gruba

Wycinka

Zadaniem pierwszym było ścięcie drzewa zaatakowanego przez kornika. Mentorem, w tym trudnym dla mnie temacie wycinki, był wieloletni pilarz Wacław - człowiek, który zna ten las od dziecka. Najpierw instruktaż, wybór drzewa i do dzieła. Piła motorowa - mocna rzecz. Nie sądziłam, że tak pozornie błahe zadanie wymaga tyle koncentracji, wysiłku i skupienia. Pięć cięć, zawołanie: Uwaga drzewo! i po wszystkim. W starciu ja kontra modrzew 1-0.

Wszyscy zainteresowani lasem i przyrodą z łatwością rozpoznają leśniczych w zielonych mundurach. Ale w lesie poza nimi pracują jeszcze leśni robotnicy, tacy właśnie jak pan Wacław. To bardzo ciężki kawałek chleba. Praca jest trudna i niebezpieczna, wymaga siły fizycznej, odporności na ekstremalne warunki pogodowe i szerokiej wiedzy leśnej.

– Mój dziadek i ojciec pracowali w lesie, więc mi pokazali co i jak. Pilarzem jestem od kilkunastu lat. Trzeba być ciągle skupionym, bo wycinka to nie są żarty. Dwudziestometrowe drzewo może źle upaść, połamać następne i o wypadek nie trudno.

Jak podkreśla leśniczy, ludzie często nie zwracają uwagi na pracujących w lesie „zulowców” i podchodzą zbyt blisko.

Obecnie praktycznie wszystkie prace leśne w Lasach Państwowych wykonują Zakłady Usług Leśnych (ZUL-e), które realizują zlecone przez leśników czynności. Są to prywatne firmy wykonujące wszystkie zadania związane z ochroną, hodowlą i użytkowaniem lasu, a właściciel ZUL nazywany jest przedsiębiorcą leśnym. To właśnie oni, a nie nadleśnictwa zatrudniają pracowników leśnych. Leśni robotnicy to ludzie, którzy sami nauczyli się swojego fachu, często w rodzinnych firmach.

– Pracują jako drwale i zrywkarze, są obecni na szkółkach leśnych i składnicach drewna. Coraz więcej ludzi pracuje w lesie, jednak dziwi brak szkoły zawodowej dla pracowników leśnych. Szkolenie, które przechodzą często nie wystarcza, a taka szkoła przygotowałaby ich merytorycznie do pracy – tłumaczy leśniczy.

Zadanie drugie: znakowanie drewna

Przy leśnej drodze leżą ładnie posegregowane wałki drewna. – Te długie to dłużyca, z nich będą deski i kantówki – wyjaśnia Mirosław Lech, a te drugie to drewno stosowe, krótsze okrąglaki. Teraz trzeba zrobić odbiórkę drewna i zmierzyć długość i średnicę dłużycy, a na koniec nadać numer i sygnaturę Lasów Państwowych.

Ledwo wracamy do leśniczówki, a drzwi już się otwierają, bo ktoś przyszedł kupić „drzewo”. Leśnik wie, że chodzi o drewno i wypisuje asygnaty na drewno opałowe. Każde nadleśnictwo w Polsce ma precyzyjnie określone zasady detalicznego nabywania drewna. Trzeba zgłosić się do najbliższej leśniczówki i tam od leśnika możemy zakupić przygotowane do sprzedaży wałki opałowe lub wyrobić sobie drobnicę opałową, czyli gałęzie.

– Do leśniczówki często przychodzą klienci, którzy dopytują się o drewno grabowe lub jesionowe, rzadko spotykane w niektórych regionach kraju. Myślą, że las to supermarket, a leśniczy jest sprzedawcą. Warto znać realia, trzeba pamiętać, że królową polskich lasów jest sosna i nic dziwnego, że to właśnie ten gatunek proponuję – podkreśla Mirosław Lech.

On jak nikt zna Swój Las, który jest jego domem. Dla mnie to ładne widoki, przytulanie się do drzew i obawa przed kleszczami. Dla niego to dużo więcej. To jego życie, sens i pasja. Okazuje się, że las może być dla kogoś przyjacielem, o którego się dba i często odwiedza, nie z przyzwyczajenia, a z sympatii. Bo bycie leśniczym to praca wykonywana z pasją.

Gdybym mogła, to zostałabym w lesie na zawsze. Ale po tym dniu już wiem, że Ducha Lasu będę nosić w sercu i inaczej spojrzę na pracujących tam ludzi. Z większym szacunkiem i pokorą. Co prawda żadnej zwierzyny nie spotkałam, ale ona z pewnością mnie wyczuła. Mam nadzieję, że z każdą kolejną wizytą będę bardziej „leśna”.

Natalia Gruba

Absolwentka Designu Krajobrazu na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu, inżynier Kształtowania terenów zieleni Poznańskiego Uniwersytetu Przyrodniczego, fotografik po Liceum Plastycznym w Gdyni-Orłowie. Rodowita Luzinianka, oczarowana Kaszubami i polską wsią, jej klimatem i tradycją. Odnajduje swoje powołanie w różnych dziedzinach sztuki: rysuje, tworzy grafiki, mapy, pisze ikony, fotografuje. W centrum jej zainteresowań znajduje się przede wszystkim człowiek i jego relacje z… przyrodą, tradycją, przeszłością, Bogiem i drugim człowiekiem.

ALFABET ZAWODÓW

To projekt, który ma na celu poznanie od zaplecza subiektywnie wybranych  przeze mnie zawodów. Wśród 23 specjalistów  znajduje się  między innymi: leśnik, organista czy też pilot balonowy. Projekt daje mi możliwość pracowania przez jeden dzień w danym fachu  i poznanie blasków i cieni poszczególnych profesji. Jest to też  moja skarbnica niecodziennych doświadczeń i nauka nowych czynności.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze