„Czuję się fantastycznie”, „Mam gdzieś, co o mnie myślisz”, „Zawsze jestem profesjonalna” – to, co masz na sobie, twój wygląd zewnętrzny, zdradza więcej niż ci się wydaje. Pokazuje, kim jesteś i jak się czujesz. Antonina Samecka, autorka książki „Modoterapia”, twierdzi, że odpowiedni strój potrafi odmienić twoją rzeczywistość.
Kiedy stajemy rano przed szafą i wzdychamy: „I co ja mam dziś na siebie włożyć?”, o co tak naprawdę siebie pytamy?
O bardzo wiele rzeczy. O to, jak się czujemy, jak chcielibyśmy się czuć, co chcemy dziś osiągnąć, co chcemy, żeby wiedzieli o nas inni. Dla wielu te poranne 5 minut przed szafą to właściwie jedyny „moment ze sobą” w ciągu dnia.
Stąd termin „modoterapia” i tytuł twojej książki?
Używając go, miałam na myśli nie tyle modę, co ubrania. Podtytuł książki – „czyli po co ci tyle ubrań” – wcale nie zachęca do tego, żeby mieć ich mało, tylko aby zrozumieć, czemu potrzebujemy tak wielu. To, co nosimy, jest odzwierciedleniem naszej osobowości, tego, kim akurat jesteśmy, co robimy – a to modyfikuje się znacznie częściej niż chociażby w latach 50. XX w. Częściej zmieniamy pracę, mieszkania, partnerów – dynamika życia jest zupełnie inna. Przeistaczamy się my i zmieniają się rzeczy, które nam się podobają. Dziś stajesz przed szafą, zakładasz prostą szarą sukienkę, patrzysz w lustro i mówisz do siebie: „To jestem ja”, ale za kilka miesięcy możesz założyć ją i poczuć się kompletnie nie na miejscu. Monika Borzym, wokalistka o magnetyzującym głosie, powiedziała mi kiedyś, że wchodzi w bardzo wiele gatunków i stylów muzycznych właśnie po to, by po każdej takiej przygodzie móc powiedzieć sobie: „Tak, to jestem ja” lub „Nie, to nie dla mnie”. Wiele osób ma tak właśnie z ubraniami. Pozwalają im weryfikować ich wyobrażenia na swój temat. Jedziesz do Kopenhagi i nagle zachwycasz się ulicznym stylem Dunek, w Paryżu myślisz sobie: „Też chcę wyglądać jak Francuzki” – coś ci się podoba, coś cię inspiruje, ale dopiero kiedy to na siebie założysz, wiesz, jak się w tym czujesz, widzisz, czy to do ciebie pasuje, czy zupełnie nie.
Wracając do tytułu książki – terapia ma dążyć do tego, by się czegoś o sobie dowiedzieć, ma wzmocnić ciebie jako osobę. Taką samą rolę mogą pełnić ubrania. Jeśli jesteś w stanie tak dobrać strój, by dobrze się w nim czuć i jednocześnie nie myśleć o nim bez przerwy – to jest ci łatwiej w życiu. Możesz zająć się w ciągu dnia ważniejszymi sprawami niż wygląd. Dzięki ubraniu jesteś też w stanie sprawić, że wiele rzeczy dzieje się w taki, a nie inny sposób.
To znaczy?
Tak jak w terapii zwykle dochodzisz do wniosku, że musisz przeformułować coś w sobie, by zmieniło się wszystko na zewnątrz, tak samo czasem musisz zmienić ubranie, by ludzie zaczęli cię inaczej traktować. Przykład? Zrób eksperyment i odwiedź tę samą knajpę w dwóch różnych wcieleniach (ubrana byle jak i odstawiona). Zobaczysz, w jak różny sposób będziesz traktowana przez obsługę. Z mężczyznami sprawa ma się podobnie – w dżinsach i wyciągniętej koszulce zwykle jesteś niewidzialna, ale kiedy założysz obcisłą sukienkę i buty na wysokim obcasie – panowie zaczną ci otwierać drzwi. To bardzo przyjemnie proste. Jeśli masz ochotę, by życie było wobec ciebie szarmanckie, zacznij się ubierać jak kobieta, której nie można inaczej traktować. Chcesz się spodobać określonemu mężczyźnie, załóż coś, co zwróci jego uwagę. Nie chodzi o to, by się przebierać za kogoś, kim się nie jest, tylko poprzez ubrania wydobywać z siebie różne elementy osobowości.
Gdy chcesz dokonać zmian w swoim życiu, pamiętaj, że wygląd zewnętrzny odgrywa tutaj ważną rolę. (fot. iStock)
Czasem jesteśmy zdziwieni tym, jak ludzie nas postrzegają.
Jeśli stajesz rano przed szafą i zadajesz sobie pytanie: „Jak się czuję?”, a odpowiedź brzmi: „Fatalnie”, to masz dwie opcje – albo ubierzesz się równie fatalnie i na pewno w ciągu dnia niejedna osoba spyta, co się stało, albo ubierzesz się fantastycznie i nikt nie będzie wiedział, że zostawił cię chłopak czy że właśnie jesteś na granicy bankructwa. Ludzie oceniają nas po wyglądzie – nie ma sensu zastanawiać się, czy to dobrze, czy źle, tylko mieć tego świadomość i wiedzieć, że możemy wpływać na tę ocenę. Niektórzy ubierają się zgodnie z tym, jak się czują, a inni tak, jak chcieliby się czuć. I to działa. Strój jest cudownym narzędziem zarówno dla introwertyków, jak i ekstrawertyków – chcesz coś ukryć, uda ci się; chcesz pokazać całą prawdę o sobie, też nie ma problemu. Poza tym większość osób, które spotykasz w ciągu dnia, nic do ciebie nie mówi, dlatego ubranie jest jedynym komunikatem, jaki od nich otrzymujesz… To może być zarówno informacja: „Czuję się źle”, jak i „Czuję się fantastycznie”, „Traktuj mnie z szacunkiem”, ale też „Nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz” bądź „Nie zwracaj na mnie uwagi”.
Wszystko, co zakładamy na siebie, coś mówi?
Oczywiście, nawet jeśli mówi: „Jestem przezroczysta, wtapiam się w tło”. Nie da się nie oceniać ludzi i rzeczy po wyglądzie. Przecież większość tego, co widzimy, oceniamy po wyglądzie: meble w Ikei, kwiaty na łące, jabłka na straganie, także ludzi. Dobieramy sobie partnerów i przyjaciół między innymi na podstawie ich wizerunku. W tym sensie ubrania są kodem, po którym rozpoznajemy, kto jest „swój”. To bardzo powierzchowne, ale człowiek właśnie tak działa.
Ubrania wyrażają też nasz stosunek do innych. Jesteś za tym, by ubierać się stosownie do okazji?
Nie jestem zwolenniczką ubierania się stosownie do okazji, tylko stosownie do celu, jaki chcemy osiągnąć. Okazja bywa pułapką lub zmyłką. Z tej samej okazji można się ubrać na dziesiątki różnych sposobów. Na przykład impreza firmowa: możesz przyjść na nią na luzie – aby pokazać swoją inną twarz „po godzinach”, a możesz w ultraseksownej sukience – by zrobić wrażenie na męskiej części biura, możesz też ubrać się elegancko, by komunikować, że jesteś profesjonalna. Wszystko zależy od tego, co chcesz osiągnąć. Wiele kobiet, które na co dzień ubiera się „na chłopczyce”, bardzo lubi ten efekt, jaki daje tiulowa sukienka „od święta”.
Czyli celem osoby, która na przyjęcie, gdzie obowiązuje dress code czarno-biały, przychodzi ubrana na czerwono, jest wyróżnienie się?
Tak, ale też pokazanie, że nie lubi się trzymać reguł albo że sama je wyznacza. Strojem wyróżniają się zwykle outsiderzy, ale też liderzy. Bardzo wiele jest takich sytuacji, w których czyjeś ubranie pozwoliło zapamiętać jakiś ważny moment w historii.
Lubimy też komentować ubrania znanych osób. Dlaczego?
Lubimy, bo to najłatwiej jest nam ocenić: ładne albo brzydkie. Poza tym nieczęsto możemy sobie porozmawiać z celebrytami, nie wiemy, co tak naprawdę „u nich słychać” i ten ich odzieżowy wybór traktujemy jak prywatny komunikat. Taka Tilda Swinton ubiera się tak, że od razu myślisz, że musi być niebanalna, nieszablonowa. Tak samo gdy widzisz pierwsze kadry filmu. Jeszcze nic nie wiesz o bohaterze, jeszcze nie powiedział nawet słowa, ale już wyrabiasz sobie zdanie na podstawie tego, jak wygląda, w co jest ubrany. Ta nasza tendencja do oceniania idzie w parze z głęboko zakorzenionym lękiem przed tym, by się nie ośmieszyć swoim wyglądem, nie wygłupić. Śledzimy innych, żeby zobaczyć, jak się borykają z tym samym co my.
Ubranie to komunikat. Niestety, ten komunikat nie zawsze pochodzi z naszego wnętrza. W Polsce wygląd zewnętrzny łączy się mocno z potrzebą akceptacji. (fot. iStock)
Mówisz, że ubrania dają nam możliwość odkrywania różnych elementów swojej osobowości, ale wielu z nas zależy najbardziej na odnalezieniu własnego stylu. Czy próbowanie, inspirowanie się jest w kontrze do poszukiwania własnego stylu, czy raczej mu sprzyja?
Nie przepadam za określeniem „znajdź swój styl”. Styl to jest proces, a nie coś, co masz odnaleźć i już na wieki wieków z tym pozostać. Twoim stylem jest to, co ci się aktualnie podoba. Co innego będzie ci się podobało i pasowało do ciebie w Bieszczadach, co innego w biurze, a co innego na wakacjach w Hiszpanii. Kiedyś ludzie określali siebie poprzez rodzaj muzyki, jakiej słuchali, dziś słuchamy różnych rzeczy – w zależności od okazji, nastroju czy pory dnia. Nikt nie ma potrzeby, by znaleźć własny gatunek muzyczny i słuchać go do upadłego. Sami artyści często zmieniają style muzyki, jaką grają. Podobnie z ubraniami. Jeśli od dzisiaj będę chciała codziennie trenować, biegać, chodzić na siłownię, to mój styl skręci w sportowym kierunku. To naturalne. Ubranie oddaje to, kim jesteś w danym kontekście.
Oraz gdzie jesteś…
Zgadza się. Jedna z bohaterek mojej książki mówi, że kupiła sobie w Japonii piękne kimono, w którym bez przerwy chodziła, ale po powrocie do Polski zupełnie straciło swój sens i pozbawione naturalnego kontekstu wylądowało w szafie.
Nie zrozum mnie źle, nie jestem za tym, żeby nie mieć swojego stylu. Chodzi mi o to, żeby nie przywiązywać się do stylu jako nazwy konkretnego „prądu” w modzie, jak styl boho, glam rock czy casual. Natomiast warto metodą prób i błędów dowiadywać się, jacy jesteśmy, co lubimy i w czym się dobrze czujemy. „W moim stylu” od lat są pierścionki w rozmiarze XXL – ale to, jak one dokładnie wyglądają, zmienia się zależnie od tego, co mnie akurat estetycznie kręci. Kiedyś orbitowały wokół kamei, teraz są bardziej rzeźbiarskie, oszczędne. Na pewno z wiekiem jest nam łatwiej powiedzieć, co do nas pasuje, a co nie, bo pewne rzeczy sprawdziliśmy i wypróbowaliśmy. Przestajemy też tak bardzo spinać się, czy dobrze wyglądamy. Ważniejsze jest, jak się ze sobą czujemy.
Były w twoim życiu takie momenty, w których przekonałaś się, że ubranie może diametralnie zmienić życie i stosunek innych do ciebie?
Ciągle się o tym przekonuję (śmiech).
Jako nastolatka sporo schudłaś i przeprowadziłaś się do babci elegantki. Obszerne swetry zamieniłaś na dzianinowe spódnice i dopasowane bluzki – i nagle stałaś się bardzo pożądana towarzysko…
To nadal byłam ja, ale stosunek innych do mnie zmienił się diametralnie, więc moja rzeczywistość też się zmieniła. Z rzeczywistości dziewczyny, do której koledzy przychodzą po to, by spytać, jaka była praca domowa, zmieniła się w rzeczywistość dziewczyny, która 14 lutego dostaje 30 walentynek. A zmienił się tylko mój wygląd.
Ostatnio dużo chodzę w kolorowych, ręcznie robionych swetrach i non stop ktoś na ich widok uśmiecha się i mnie zaczepia. Mój strój nie tylko skłania obce osoby, by się do mnie odezwały, ale też sprawia, że są z miejsca pozytywnie nastawione. Kiedy jestem w klasycznej czerni, rzecz ma się zupełnie inaczej.
Potwierdzasz starą prawdę, że wszyscy chcemy być lubiani…
Kiedyś byłam na szkoleniu zarządzania projektami, na którym należało odpowiedzieć na szereg pytań i otrzymywało się wynik oznaczający, jakim typem człowieka jesteś. Błyskawice, analitycy, przyjaciele i wodzowie – w takich kategoriach się poruszaliśmy. Byłam zaskoczona, bo jako jedyna okazałam się być wodzem, a 70 proc. osób zaklasyfikowało się jako przyjaciele. Prowadząca powiedziała, że to bardzo charakterystyczne dla Polski. Tu wszyscy chcemy, by ludzie nas lubili. Tak też się ubieramy – podobnie do innych, bo wierzymy, że „skoro wyglądam tak jak ty, to może mnie polubisz”. Chcemy być akceptowani, nie wyróżniać się, nie wytrącać rzeczywistości z równowagi. Stąd tak wiele podobnie ubranych osób i taka popularność unifikujących trendów.
Antonina Samecka: jedna z założycielek marki Risk made in Warsaw. Przez lata pisała o trendach w kobiecych magazynach, m.in. w „InStyle”, jej „Modoterapia” ukazała się nakładem wydawnictwa Pascal.