1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Miłość rodzi się w kontakcie – cała prawda o adopcji

Miłość rodzi się w kontakcie – cała prawda o adopcji

Magda wie na pewno, że dziecko, czy to biologiczne, czy adoptowane, kocha się tak samo. (Fot. Mariola Kędzior)
Magda wie na pewno, że dziecko, czy to biologiczne, czy adoptowane, kocha się tak samo. (Fot. Mariola Kędzior)
Zobacz galerię 3 zdjęcia
Najpierw chciała być po prostu mamą. Bezskutecznie. Potem mamą adopcyjną. Udało się. Ale gdy zobaczyła, jak dużo jest w tym obszarze do zrobienia, wzięła się do organicznej pracy. Założyła fundację, napisała książkę i setki artykułów. I tak stała się ekspertką od adopcji.

Magda Modlibowska, 48 lat, z wykształcenia socjolożka. A z zawodu? Gdyby wnosić po tematach, jakie wyskakują, gdy wpisze się do wyszukiwarki jej nazwisko, można by sądzić, że zajmuje się adopcją na pełny etat. A ona, owszem, od kilkunastu lat pracuje na rzecz adopcji, tyle że charytatywnie. Po raz pierwszy spotkałyśmy się dziesięć lat temu przy okazji jej książki „Odczarować adopcję”. To był temat, który nie tylko odczarowywała, ale przede wszystkim wyciągała z otchłani tematów tabu. Bo w tamtych czasach w Polsce przyznawanie się do bycia niebiologiczną matką było czymś wstydliwym. Bywało, że kobiety fingowały ciążę, żeby ukryć fakt zostania „matkami inaczej”. Magda od początku przecierała szlaki. Dla siebie, innych, dla sprawy. Zapamiętałam ją jako wulkan energii. Wygadana, kompetentna, inteligentna. Jeszcze wtedy łączyła pracę w korporacji z działaniami proadopcyjnymi. Potem skupiła się tylko na tym drugim. Sądziłam, że tak będzie do końca świata i jeden dzień dłużej. A ona jesienią mówi mi: – Teraz przyszedł czas na zamknięcie tamtego okresu, kiedy zajmowałam się tylko wspieraniem innych. Nie zamierzam skończyć jako babcia adopcyjna. Pora zająć się sobą. Nie słyszę w tych słowach żartobliwego tonu. Zmiana, którą widzę, też jest zaskakująca. Na spotkanie przychodzi w długiej czerwonej sukience, z tatuażem na przedramieniu, burzą włosów w naturalnym popielatym kolorze. Podkreśla, że nasze obydwa spotkania to taka symboliczna klamra spinająca jej działalność adopcyjną.

Procedury

Zaczęło się od tego, że Magda nie mogła zajść w ciążę. Oboje z mężem byli dla lekarzy zagadką. Z medycznego punktu widzenia nic nie stało na przeszkodzie, by mieli biologiczne dzieci. Ale mieć nie mogli. Z góry odrzucili in vitro. Uważali, że ta metoda nie daje gwarancji powodzenia, oznacza lata walki, burze hormonalne i czekanie, czekanie. – Byłam umęczona badaniami diagnostycznymi. Nie chcieliśmy dalej w to brnąć. Już wcześniej myśleliśmy o adopcji – że jak będziemy mieć dwoje dzieci, to potem adoptujemy. Pierwszą procedurę adopcyjną przeszli w Krakowie, za darmo, w państwowym ośrodku adopcyjnym, który mieścił się w zagrzybiałym starym budynku. – W ośrodku w Krakowie pracowali z nami wspaniali ludzie. Docierano do naszej głębokiej motywacji. Nagle uświadomiliśmy sobie, że pragnienie dziecka to nie żaden altruizm, żadne myślenie Bóg wie o czym, tylko o tym, żeby być mamą i tatą. Po prostu. W trakcie tych spotkań okazało się, że na wiele spraw Magda ma inne poglądy niż mąż. Na przykład uważała, że macierzyństwo adopcyjne niczym się nie różni od naturalnego, mąż – że się różni. Zostawili sobie ten temat jako nierozstrzygnięty. Usiłowali przejść adopcję także w Warszawie w niepublicznym ośrodku, usytuowanym w nowoczesnych wnętrzach, za spore pieniądze. Ale okazało się to niemiłym doświadczeniem. Magda pytała wtedy buńczucznie: „Czy ośrodki adopcyjne i domy dziecka są naprawdę zainteresowane przygotowywaniem dzieci do adopcji?”. Dzisiaj nie jest tak radykalna. – Każde staranie o dziecko długo trwa, i to naturalne, i to adopcyjne. Ośrodki dwoją się i troją, ale co mają zrobić w sytuacji, gdy jest dużo więcej rodziców niż dzieci do adopcji? Część dzieci nie jest „wolna prawnie”. Dlatego dzisiaj sformułowałabym inny postulat: powierzania takich dzieci rodzinom zastępczym, w których mogłyby wzrastać w kontakcie z rodziną biologiczną, ale w bezpiecznych warunkach.

Ona i one

Wypełniając ankietę w jednym z warszawskich ośrodków, w rubryce „oczekiwania” wpisała: żadnych. Starsza córka Magdy (18 lat, w chwili adopcji – dwa miesiące) urodziła się z wieloma wadami. Przechodziła operację za operacją. Młodsza (nieco ponad 13 lat, adoptowali ją w wieku 2,5) była zdrowa, ale długo borykali się z jej traumami. Magda powtarza, że miłość do dziecka nie rodzi się automatycznie, nawet gdy poród jest naturalny. Rodzi się w kontakcie. Pierwsza córka wymagała całodobowego czuwania, opieki, więc wzajemna miłość narodziła się samoczynnie. O uczucia drugiej trzeba było się starać. – Musiałam niejako urodzić tę relację. Po trzech latach poczułam, że druga córka stała się naprawdę naszym dzieckiem. Nagle zaczęła emanować takim prawdziwym, niewymuszonym ciepłem. Rączki, które mnie obejmowały, wprost się do mnie przyklejały. Jak mówiła: „mamuniu, przytul mnie”, to z głębi serca, a nie jak na początku, recytując. Bardzo pomogła mi koleżanka, która ma pięcioro biologicznych dzieci. Kiedy urodziła trzecie, zadzwoniła: „Mam wielki problem, tylko ty możesz mi pomóc”. Myślę sobie: „Matko, taki wzór macierzyństwa dzwoni po radę właśnie do mnie?”. Okazało się, że zawsze karmiła piersią, a teraz dziecko jest uczulone i musi karmić sztucznie. No a kto lepiej zna się na mieszankach i butelkach, jak nie ja? I wtedy zrozumiałam, że nie powinnam się porównywać, bo nie ma znaczenia, czy urodziłam, czy nie. Ważne, że kocham, że czuję się matką. Później przekonałam się, że moja miłość do córek nie różni się od tej do biologicznego syna. Urodził się dziewięć lat temu jako totalna niespodzianka. Dla niego nie ma znaczenia, że siostry są adoptowane. Ostatnio powiedział do jednej: „Ty to masz fajnie, bo masz dwie mamy, a ja tylko jedną”. Teraz Magda wie na pewno, że dziecko, czy to biologiczne, czy adoptowane, kocha się tak samo. Problemy wszystkich matek są podobne. Uważa, że jej jako matce córek było nawet łatwiej niż matkom biologicznym. Nie przechodziła przez trudy ciąży i porodu. Ale – z drugiej strony – nie doświadczając tych dziewięciu miesięcy, ciężko było jej od razu poczuć macierzyństwo. Cały czas szukała książek dla matek adopcyjnych. Dopiero po jakimś czasie zrozumiała, że powinna czytać zwykłe książki dla zwykłych matek, bo tak samo karmi, przewija.

 Magda Modlibowska: \ Magda Modlibowska: "Macierzyństwo, i to adopcyjne, i biologiczne, najpierw otworzyło mnie na innych, teraz na siebie". (Fot. Mariola Kędzior)

Praca od podstaw

Szybko przekonała się, że w procedurze adopcyjnej przeorania wymaga wszystko. – Zjadłam zęby na poszukiwaniu wsparcia, które w Polsce kuleje. Na ogół rodziny z dzieckiem zostają pozostawione same sobie, często w poczuciu, że nie wypada o nic prosić, bo przecież nas zakwalifikowano. Więc jak już dowiedziałam się, gdzie szukać pomocy, chciałam się tą wiedzą podzielić. Najpierw napisała książkę „Odczarować adopcję”. Pamięta dokładnie, że zainspirowało ją do tego takie zdarzenie: Rozmawia z koleżankami z pracy o tym, w jakim szpitalu rodzić, naturalnie czy przez cesarskie. Koleżanki wiedzą, że jest świeżo upieczoną mamą. Któraś z nich pyta: „A ty jak rodziłaś?”. Odpowiada: „Adoptowałam”. I wtedy zapada cisza. Krępująca. Magda jest przekonana, że koleżanki jej nie oceniają, tylko nie mają wzorców, jak się zachować. Ta sama sytuacja kilka lat później w Szwecji: Magda z córkami w międzynarodowym towarzystwie. Ktoś pyta, czy rodziła w Polsce. Kiedy mówi, że adoptowała, gratulują, są ciekawi, jakie to doświadczenie, czy dzieci są rodzeństwem. – Zamarzyło mi się, żeby w Polsce też tak było, żeby o adopcji mówiło się otwarcie, a nie półgębkiem. Książka rozeszła się na pniu. Potem zorientowała się, że to za mało, bo ludzie potrzebują kontaktu. Założyła więc Fundację Wsparcia Rodzin po Adopcji, którą do dziś prowadzi i finansuje. Przyznaje, że to wyczerpujące zadanie. – Innym wydaje się, że jestem wielką instytucją, dzwonią do mnie z pytaniami, oburzają się, że czekają na odpowiedź, a ja nie odpowiadam, bo mam chore dziecko. Nikt nie wie, że działam sama. Ale nie mam o to pretensji. To moja decyzja i moja za nią odpowiedzialność. Rozpiera mnie duma, że przez fundację przewinęło się ponad tysiąc rodzin, którym mogłam pomóc. Ale na tym nie koniec. Magda to kobieta orkiestra. Napisała ponad 300 artykułów do Internetu i gazet, nagrała wiele audycji radiowych, występowała w programach telewizyjnych. Wymyśliła i wypuściła w świat „Księgę Adoptowanego Dziecka” – kronikę przygotowań rodziców na przyjęcie dziecka. Była przez kilka lat wiceprezeską Stowarzyszenia „Dobrze Urodzeni”. Właśnie wychodzi kolejne wydanie książki „Odczarować adopcję”. Uzupełnione o doświadczenie nie tylko jej, lecz także innych rodziców, o wywiady z psychologami, o ważne zagadnienia, jak poronienia. Redaktorka, czytając opasłe tomisko, podsumowała: „Powstała biblia adopcyjna”.

Misja

Magda od początku chętnie wypowiadała się publicznie na temat adopcji. Była na każde zawołanie. – Chodziło mi o to, żeby więcej się o niej mówiło. Bo gdy się mówi, jest szansa, że się ją oswoi, że stanie się mniej dzika, tajemnicza. Uważam, że to moja misja, dług do spłacenia. W końcu po coś doświadczyłam tego wszystkiego: dwóch adopcji, porodu domowego i czterech poronień. Po coś mam dar mówienia i tyle energii. Co by powiedziała teraz, bogatsza o doświadczenia, przyszłym rodzicom adopcyjnym? Żeby nie bać się adopcji. Bo daje szansę na przepiękne rodzicielstwo. Podobne do biologicznego – są w nim te same troski i to samo szczęście. Ale w rodzicielstwie adopcyjnym jest coś jeszcze: właśnie ta adopcyjność, czyli mnóstwo wyzwań, których nie ma w rodzicielstwie biologicznym. Trzeba się na to przygotować. I szukać wsparcia. Magda bardzo nie lubi mitu, że adopcja to bohaterstwo, bo oto ktoś uratował dziecko. – Nie, ja uratowałam siebie. Bohaterstwem jest urodzić dziecko z dysfunkcjami. Ja na każdym etapie adopcji mogłam powiedzieć: nie, a matka biologiczna tego nie może zrobić. Przygotowanie do adopcji to wgląd w siebie, na co jestem otwarta. Ja na przykład nie byłam w stanie przyjąć dziecka z poważnymi dysfunkcjami umysłowymi. Dlatego głośno mówię rodzicom adopcyjnym: macie do tego prawo. Pytam Magdę, czy jako działaczka adopcyjna ma poczucie sukcesu. – Absolutnie nie, wręcz mam poczucie porażki. Nie zintegrowałam środowiska adopcyjnego, nie ruszyłam w posadach systemu, nie zostałam wysłuchana tam, gdzie być powinnam. Adopcja nadal jest dla polityków mało ważnym zagadnieniem. Nie udało mi się także dlatego, że jak proszę matki adopcyjne o publiczne zabranie głosu, to odmawiają. Anonimowo wypowiadają się chętnie. Co to pokazuje? Że nie chcą eksponować swojej inności. A przecież ze swoimi dziećmi do końca życia będą żyć z adopcją w tle. Co trzeba zrobić, żeby odczarować w Polsce adopcje? – Podzieliłabym te działania na dwa nurty. Społeczny, czyli uświadamianie ludzi poprzez media, w szkole, czym jest adopcja, a z drugiej strony – uwrażliwianie na problemy adopcyjnych rodzin. Dlaczego gratulujemy biologicznej matce urodzenia, a adopcyjnej już nie? Drugi nurt jest systemowy, i tu jest bardzo dużo do zrobienia. Wywróciłabym do góry nogami ustawodawstwo. Bo w tej chwili jest tak, że po decyzji sądu o adopcji przed rodzicami zamykają się wszystkie drzwi, nie mają oni żadnej opieki, nawet prawa do pielęgniarki środowiskowej.

Wypalenie

Magda powtarza, że zrobiła, co mogła. Teraz chce oddać się rodzinie. Z każdym dzieckiem jest w innym procesie. Najstarsza córka szuka swoich korzeni biologicznych, młodsza ją w tym podpatruje. Córki od początku wiedziały, że ich nie urodziła, niczego przed nimi nie ukrywała. Mimo to etap, który teraz wspólnie przechodzą, nie jest łatwy. – Badania potwierdzają, że każde dziecko przechodzi przez traumę odrzucenia. Czasem już na etapie prenatalnym. Psychologowie powtarzają to rodzicom adopcyjnym od początku, tylko oni nie chcą tego słyszeć. Myślą, że miłością można wyleczyć wszystko. A to nieprawda. Pytanie mojej córki o rodziców biologicznych było dla mnie bardzo silnym tąpnięciem. Mimo że wiem, że ona nie przestanie mnie nagle kochać, nie odejdzie od nas. Magda nie ma żalu do biologicznych matek swoich córek, czuje do nich wdzięczność. Są w jej rodzinie od początku. Najpierw mentalnie, teraz w rozmowach z córkami, niedługo być może spotka je w realu. Bo jeżeli kiedyś córka poprosi ją, żeby pojechały do niej razem, zrobi to bez wahania. – My, rodzice adopcyjni, musimy być na to gotowi. To część naszego rodzicielstwa. Moje córki przychodzą do mnie i mówią: „Chcemy wiedzieć, do kogo jesteśmy podobne. Zadać pytanie, dlaczego rodzice mnie oddali do adopcji, czy dlatego, że byłam ciężko chora, czy że byłam kłopotliwym dzieckiem”. Cieszę się, że przychodzą z tym do mnie. Gdybym nie wiedziała tego, co wiem o adopcji, mogłabym się podłamać. Bo przecież wlałam w nie tyle miłości. Wskoczyłabym za nie w ogień. Zawsze będę je wspierać. Ale adopcji jako takiej już wspierać nie chcę. Czuję się wypalona byciem na jej świeczniku. Chcę się skupić na moich dzieciach, mężu. I na sobie. Prowadzę własny biznes, piszę wiersze, gram na czandrze, maluję. Macierzyństwo, i to adopcyjne, i biologiczne, najpierw otworzyło mnie na innych, teraz na siebie. 

W 2020 roku  ukazało się uzupełnione wznowienie książki Magdaleny Modlibowskiej „Odczarować adopcję”. Wydawnictwo Mamania.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze