Anna Pol, Marianna Sztyma i Magda Wolna – artystki, malarki, ilustratorki, ale też przyjaciółki i wolne dusze. Jako kolektyw Pol/Sztyma/Wolna tworzą wyjątkowe obrazy na porcelanie. Ich kultowa już kolekcja „Kobaltowa 2” właśnie została nagrodzona w konkursie „Must have” podczas 16. edycji Łódź Design Festivalu.
Rozmawiamy w przeddzień premiery kolejnej odsłony kolekcji „Kobaltowa” dla Manufaktury w Bolesławcu. W dodatku, przy okazji pracy nad tą nagrodzoną serią, powstała równolegle zupełnie nowa, eksperymentalna, megakolorowa kolekcja „Solo”, która łączy ich zachwyt Japonią z minimalizmem. Dziewczyny siedzą we trzy na kanapie w pełnym twórczej energii domu Marianny na Dolnym Śląsku (pisaliśmy o nim w „Zwierciadle”).
Właśnie skończyły sesję fotograficzną w pobliskich kamieniołomach. I momentami było hardcorowo. Ceramika niesiona całą drogę w plecakach, do tego spakowany sprzęt fotograficzny i herbata w termosach. A na miejscu pył i kurz, podczas gdy one ubrały się tego dnia od stóp do głów na czarno, żeby zrobić sobie wspólne zdjęcie. Eleganckie buty ugrzęzły w błocie, więc w końcu pracowały boso. Wróciły zmęczone, ale szczęśliwe. – Wszystko, co robimy, od samej pracy nad kolekcją, po tworzenie katalogów, zdjęć, staramy się zamieniać na twórcze działanie. Nawet sprzątanie przed wystawą czy nalewanie wina na wernisażu – wyjaśnia Ania. – Same też pakujemy ceramikę. W tym Magda jest mistrzynią. – Oczywiście zdarza się, że mamy różne zdanie na temat wspólnych projektów. Dyskutujemy wtedy do momentu pełnej jednomyślności – mówi Magda. Kolejność nazwisk w nazwie kolektywu ustaliły alfabetyczną.
Kolekcja "Kobaltowa 2"(Fot. Maja Wolna)(Fot. Maja Wolna)
Marianna i Magda przyjaźnią się jeszcze od czasów wspólnych studiów na poznańskiej ASP, Ania też kończyła tę samą uczelnię, ale poznała je chwilę później. Podkreślają, że każda z nich jest kompletnie różna od pozostałej dwójki. Na przykład Ania wstaje zawsze przed wszystkimi i kiedy pracują wspólnie, tak jak teraz, robi im śniadanie. Ale też świetnie aranżuje prace do zdjęć. Magda je fotografuje, a Marianna ogarnia marketing. – Ania jest królową chaosu, ja tylko princessą, więc bez Magdy byśmy zginęły – mówi Marianna. – Pamięta, na jakich formatach robimy talerze, jakie mamy zamówienia, ich ilość, kolory, motywy – wylicza.
Wspólne wystawy i pracę zaczęły już w 2011 roku, od 2017 regularnie tworzą kolekcje na talerzach i wazonach, pokazują je w ciekawych przestrzeniach przeznaczonych do remontu, w czasach pandemii robiły domowe aranżacje i udostępniały prezentacje online. Zaczęły od kolekcji bardzo ascetycznej, czarno-białej. Odzew przerósł ich oczekiwania. Ania: – Chciałyśmy po prostu zrobić coś wspólnie, poeksperymentować. Zainteresowanie odbiorców totalnie nas zaskoczyło.
– My żyjemy trochę z boku głównego nurtu, z dala od Warszawy, gdzie zwykle wszystko się rozkręca. Poza tym każda ma swoje życie domowe i zawodowe, bardzo intensywne. Ta przyjaźń i współpraca jest dla nas cudowną odskocznią – mówi Marianna. – Dzięki temu też częściej się spotykamy – dodaje Magda. Każda z nas ma inny system pracy, inaczej podchodzi do zadań, korzysta z innych technik – potwierdza Marianna. – Praca artysty jest pracą samotniczą, skoncentrowaną w pracowni, wpatrzoną w to, co się tworzy. Dzięki naszemu kolektywowi możemy siebie nawzajem poobserwować właśnie w trakcie tworzenia. – Dużo wtedy rozmawiamy – dodaje Ania. I choć te rozmowy wywołują wiele, często skrajnych emocji, zawsze motywują je do działania.
Magda Wolna z talerzem obrazem z kolekcji "Kobaltowa 2"(Fot. Maja Wolna)
Na początku umawiają się jedynie na łączący kolekcję kolor albo na motyw, dajmy na to – morski. Potem spotykają się razem, robią aranżację ze wszystkich talerzy i dochodzi do niejednokrotnie zaskakującego zderzenia, które lubią najbardziej. Widzą, jak jedna praca przegląda się w drugiej, jak się uzupełniają, jak ze sobą konwersują. Wtedy wszystko ożywa. Kiedy powstawała ich kolekcja „Bałtyk”, od początku konsultowały swoje projekty. Pierwszy raz w trakcie pracy wiedziały więc, jaki będzie efekt końcowy, choć w przypadku ceramiki to naprawdę trudne. – Bywa różnie, ale zawsze najbardziej lubimy, jak siebie nawzajem zaskakujemy. Chodzi o niespodziankę, czyli o to, kiedy coś dzieje się spontanicznie. W tym wszystkim najważniejszy jest właśnie element improwizowanej zabawy – tłumaczy Marianna. – Nie mam takiej radości, gdy pracuję sama, a jak robię kolekcję z dziewczynami, to zawsze z olbrzymim entuzjazmem. – W związku z tym, że mieszkamy w dwóch różnych miejscach – Marianna na Dolnym Śląsku, a my z Anią w Poznaniu – te momenty spotkań są prawdziwym artystycznym świętem – mówi Magda. – Zwykle spotykamy się u Marianny, ona nie lubi ruszać się z domu. Śmiejemy się, że specjalnie wybrała fabrykę w Bolesławcu do współpracy, bo dzieli ją od niej zaledwie 40 kilometrów.
Ale też tu, na Dolnym Śląsku, są najlepsze targi staroci, które są głównym miejscem pozyskiwania dla nich surowca. Niedawno odkryły cudowną sprzedawczynię w Lwówku Śląskim, od której kupują talerze wręcz hurtowo.
Kolekcja Sen (Fot. Maja Wolna)
– Całą tę przygodę z talerzami zaczęłyśmy od rzeczy z drugiej ręki – zauważa Ania. – Dawałyśmy im drugie życie. Pracowałyśmy na skorupach, czyli na talerzach, których ktoś się pozbył, które ktoś zostawił, porzucił albo które przeżyły człowieka. Wyszukiwałyśmy ich właśnie na starociach i różnego rodzaju pchlich targach. – Chciałyśmy, by powstało małe dzieło sztuki, które można powiesić na ścianie. Nie projektujemy zastaw stołowych, myślimy o talerzach jak o grafice – zauważa Magda. Korzystają z gotowych form, które traktują jak płótno, tworzywo. – Oczywiście można używać ich jako naczyń, na których zje się obiad, ale nie w tym celu je robimy. Każdy jest unikatowy i sygnowany. Mam ogromny sentyment do tej formy. To nie jest to samo, co namalować obraz. Raz, że używamy często różnej techniki; dwa, że musimy poczekać na wypalenie; trzy, że nakładamy ileś warstw i efekt końcowy widać dopiero po jakimś czasie; i cztery, że trzeba się zmieścić w zamkniętej formie, którą wyznacza kształt talerza – dodaje Marianna. Lubią używać tych, które mają jakąś skazę, są obtłuczone, wyszczerbione, z widocznym pęknięciem.
Anna Pol z talerzem obrazem z kolekcji "Kobaltowa 2"(Fot. Maja Wolna)
Talerz ma dużo znaczeń, kiedyś przekazywano je z pokolenia na pokolenie, jako wiano dla panny młodej. Talerze są też silnie związane z kobietami – to one podawały na nich jedzenie bliskim, myły je, polerowały, a czasem w złości – tłukły o ścianę. Rzecz codziennego użytku, podniesiona do rangi sztuki. Urocza, piękna, ale i nietrwała. Jak w słynnym wierszu Stanisława Barańczaka: „Jeżeli porcelana, to wyłącznie taka, której nie żal pod butem tragarza lub gąsienicą czołgu”. – Ten wiersz ze mną ostatnio bardzo rezonuje. Myślę często o tym, że wszystko, łącznie z talerzami, jest teraz tak bardzo kruche. Jeśli dziś ktoś kupuje nasz talerz do domu, czy możemy być pewni, ile ten dom postoi? – pyta Marianna.
Kolekcja morska (Fot. Maja Wolna)
Z takimi właśnie myślami przygotowują się do zbiorowej wystawy „Art. dekoracyjne” w Galerii Białej w Lublinie. Tytuł odnosi się do pojęcia dekorowania, udomowiania, ale przede wszystkim oswajania sztuki. Dziewczyny tym razem próbują na talerzach oswoić trudne emocje związane z migracjami. To także refleksja nad problemem użyteczności, konsumpcjonizmu, ekologii i recyklingu. Ich wspólna instalacja z ponad 200 odzyskanych talerzy idealnie wpisuje się w taką koncepcję kuratorki wystawy Anny Nawrot. – Mamy poczucie, że tworzymy coś, czego do tej pory jeszcze nie robiłyśmy. Chcemy, by nasza instalacja była otwarta na interpretacje, ale głęboko w nas siedzi to, co obserwujemy, czyli ucieczka ludzi przed wojną, lęk przed przyszłością – mówią. Namalowane na talerzach lecące w jednym kierunku ptaki mają symbolizować powrót do domu, nadzieję. – Nie chcemy tego nazywać czy określać jako pracy o tematyce wojennej, ale żyjemy tym na co dzień – dodaje Ania. – Miałyśmy nawet taką wizję, by na koniec wystawy potłuc wszystkie talerze, a potem zrobić z nich mozaikę. To byłaby zresztą trafna metafora tego, co robi wojna z pięknem, sztuką, życiem, ale też tego, jak potem można to jednak wspólnie posklejać – wyznaje Marianna.
Współpracują nie tylko z Pawłem Zwierzem z Manufaktury w Bolesławcu, lecz także z Hadaki, pracownią Magdy Kucharskiej; robią coraz częściej wazony, myślą też o tkaninach. Angażują się tylko w takie projekty i wystawy, które dają im niezależność. W tej pracy nie muszą iść na żadne kompromisy. Długo współpracowały też z Mateuszem Trojanowskim, architektem, przyjacielem i pomysłodawcą systemu wystaw w budowie.
Miewają fazy, na przykład na słynny kobalt. – Był taki czas, że wystarczyło, iż spojrzałam na tubkę farby kobaltowej, żebym dostała dreszczy – wyznaje Marianna. Ale z drugiej strony lubią też wychodzić poza strefę komfortu, wybierać wspólnie kolory do kolekcji, na jakie osobno by się nie zdecydowały.
Wiele z motywów, do których wracają, jest bardzo osobistych, część przenoszą ze swoich grafik i malarstwa. Czasem je od siebie zapożyczają. Przyznają, że jest między nimi coś na kształt pozawerbalnego porozumienia. Magda jest autorką prac z pływaczkami, motywami japońskimi, najbardziej osobiście traktuje te z domowymi zwierzętami. Marianna jest zakochana w naturze i zwierzętach. Ani bliska jest abstrakcja.
We wszystkim, co robią, jest dużo radości i entuzjazmu, ale zdarzają się też łzy. Coś się czasem potłucze, zniszczy. Dają wtedy o sobie znać złość czy zmęczenie. Ceramika jest wdzięcznym tworzywem, ale i delikatnym. I trzeba się do tego przyzwyczaić, nauczyć się cierpliwości, spokoju, odpuszczania. Na każdym etapie. Nawet przy pakowaniu czy robieniu zdjęć. – Jedna z klientek, której stłukł się kupiony od nas talerz, postanowiła skleić go metodą kintsugi, czyli przy użyciu złota. Czy to nie jest piękne? – pyta Ania. – To nawet potrójne życie, które dajemy tym talerzom.
A wspomniane rzucanie talerzami o ścianę? Magdzie zdarzyło się to dwa razy w życiu. – Nawet się do tego nie przyznawaj – żartuje Marianna. – My wszystkie z natury jesteśmy bardzo spokojne i wyważone. Prawda?