Koronacja zawsze jest widocznym dowodem silnej roli monarchii. Nie dość jest zostać królem, dopiero korona czyni z władcy prawdziwego przywódcę. 6 maja 2023 r. będziemy świadkami ceremoniału koronacyjnego Karola III. Z tej okazji warto przypomnieć sobie, jak wyglądała taka uroczystość w 1953 roku, gdy na brytyjski tron wstępowała Elżbieta II.
Fragment książki Wioletty Wilk-Turskiej „Korona. Fenomen najpotężniejszej monarchii”, wyd. Luna. Wybór, skrót i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Brytyjczycy słyną z tego, że jak nikt potrafią przygotować ważną uroczystość. Czy to są urodziny monarchy, czy otwarcie Igrzysk Olimpijskich – musi być pompa, przepych i perfekcja. Ale mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że jednym z sekretów sukcesu tych przedsięwzięć jest dokładne planowanie nawet najdrobniejszych szczegółów z dużym wyprzedzeniem. Nic się nie pozostawia przypadkowi i każdy element mającego się odbyć spektaklu jest rozważany i przemyślany. Uczestniczą w tych pracach tysiące ludzi, których zadaniem jest przewidzieć rozmaite możliwe problemy i zaproponować ich rozwiązanie. Nic dziwnego, że gdy zaczęto planować koronację Elżbiety II, pojawiło się wiele trudnych do rozwiązania spraw.
Gdy zaczęto planować koronację Elżbiety II, pojawiło się wiele trudnych do rozwiązania spraw. (Fot. Mary Evans Picture Librar/Forum)
Krótko po objęciu tronu przez Elżbietę, w sierpniu 1952 roku, ówczesny minister spraw zagranicznych Anthony Eden otrzymał list od ministra pracy Davida Ecclesa. W liście tym minister Eccles pisał o konieczności stworzenia oficjalnego portretu królowej, który będzie powielany i rozsyłany do urzędów i instytucji państwowych jako symbol głowy państwa.
Zaczęto myśleć nad wyborem artysty. Jest zwyczajem, że oficjalny portret maluje się po koronacji, a kopie rozsyła do ambasad i innych przedstawicielstw brytyjskich za granicą. Z powodów zarówno politycznych, jak też prestiżowych chciano, aby portret powstał jak najprędzej i by jak najprędzej mógł zawisnąć na ścianach urzędów i ambasad.
Ponieważ na wszystko potrzebne są pieniądze, także i tutaj trzeba było obliczyć szacunkowe koszty takiego zamówienia. Poproszono więc znanego londyńskiego handlarza obrazami o nazwisku Deeny, aby zechciał obliczyć koszt namalowania obrazu i wykonania kopii. Według pana Deeny’ego namalowanie oryginału, 50 kopii oraz zakup ram i koszty wysyłki powinny dać kwotę 13 tys. funtów szterlingów. Ekspert zwrócił też uwagę na to, że istotną sprawą jest wybór odpowiedniego artysty. Musi to być oczywiście jeden z najlepszych malarzy, ale ważny jest też jego styl. Chodziło o to, aby styl nie był zbyt indywidualny, gdyż trudno będzie innym artystom odwzorować oryginał w celu namalowania kopii.
Z korespondencji pomiędzy sekretarzem księcia Edynburga a ministerstwem pracy wynika, że powstanie portretu znacznie przeciągnęło się w czasie. Portret został namalowany w latach 1953–1954 przez sir Herberta Jamesa Gunna i przedstawia Elżbietę w stroju koronacyjnym. Aktualnie wisi na zamku Windsor w sali tronowej.
W październiku 1952 roku Pałac Buckingham oficjalnie ogłosił, że podjęto decyzję o niewpuszczaniu kamer telewizyjnych do Opactwa Westminsterskiego. Ustalono, że kamery będą dopuszczone tylko do filmowania procesji, która główną nawą miała wkroczyć do kościoła. Wiadomość ta wywołała ogromne oburzenie wśród Brytyjczyków. Prasa ostro krytykowała decyzję Pałacu. Decyzję trzeba było jeszcze raz przemyśleć.
Była grupa sprzeciwiająca się filmowaniu koronacji, na czele z arcybiskupem Canterbury i premierem Churchillem, oraz grupa modernizatorów monarchii, na czele z księciem Edynburga, chcących transmisji telewizyjnej. Pozycja księcia Filipa była niezwykle silna, głównie z dwóch powodów: był mężem królowej, osobą, której najbardziej ufała, a także przewodniczącym komitetu organizującego uroczystość. Mimo sprzeciwu swojej teściowej, która przypominała, że od stuleci organizacja koronacji jest przywilejem książąt Norfolk, królowa była nieugięta i dlatego chwaląc organizację tego wydarzenia, należy pamiętać, że w dużej mierze sukces tej uroczystości to zasługa Filipa. On sam wystąpił tam jako zwykły par, wprawdzie najważniejszy, ale jednak tylko par i poddany swojej własnej żony. Pomimo że przyjechał razem z nią w jednej karecie, już do opactwa królowa weszła sama, a jej mąż w grupie parów, razem z królewskimi kuzynami i wujami.
Pozycja księcia Filipa była niezwykle silna, głównie z dwóch powodów: był mężem królowej, osobą, której najbardziej ufała, a także przewodniczącym komitetu organizującego uroczystość. Na zdjęciu: królowa Elżbieta II i książę Filip zaraz po koronacji 2 czerwca 1953 roku (Fot. TopFoto/Forum)
Ostatecznie kamery wpuszczono do Westminster Abbey, o czym zdecydowała sama królowa. Wbrew swojej matce i grupie starych dworzan, którzy pracowali jeszcze dla jej ojca, królowa postawiła na nowoczesność. Wiemy, że to książę Edynburga przekonał ją do tego, aby nie bała się nowych środków przekazu. Filip był przekonany, że pokazując się swoim poddanym w tak osobistej i nawet intymnej uroczystości, jaką jest koronacja, Elżbieta zyska, a nie straci. Wprawdzie dla głęboko wierzącej królowej ceremoniał oznaczał silną więź z Bogiem, w którego obecność w tym misterium Elżbieta mocno wierzyła, ale rozumiała też, że jej poddani chcą razem z nią w nim uczestniczyć. Ostatecznie ceremonię obejrzało 27 milionów ludzi w Wielkiej Brytanii. Aby móc obejrzeć tę uroczystość, ludzie masowo zaczęli kupować odbiorniki telewizyjne. W roku 1951 w Wielkiej Brytanii było zaledwie 763 tys. telewizorów, zaś w 1954 już 3,2 mln.
Koronacja Elżbiety II miała się odbyć w Opactwie Westminsterskim, świątyni, w której władcy Anglii są koronowani od 1066 roku. Dotychczas mieściło się tam 3 tys. osób, teraz miało zasiąść 8 tys. gości. Aby było to możliwe, trzeba było wprowadzić w środku wiele zmian. W styczniu 1953 roku opactwo zamknięto dla zwiedzających i rozpoczęto ogromną przebudowę. W środku zamontowano szyny, po których transportowano materiały budowlane. Wszędzie stały ogromne rusztowania. Jednak najwięcej uwagi poświęcono temu szczególnemu miejscu, gdzie miało stanąć krzesło św. Edwarda, zwane też krzesłem koronacyjnym, na którym od stuleci zasiadają monarchowie w trakcie koronacji. To właśnie tam w czerwcu młoda księżniczka miała się stać królową.
Szczególnie ważnymi postaciami w trakcie koronacji, chociaż zupełnie niewidocznymi, byli operatorzy kamer. Dla nich koronacja to było niezwykłe wyzwanie, ponieważ nigdy wcześniej nie uczestniczyli w takim przedsięwzięciu. Jeden z nich, Simon Samuelson, wspominał, że w tym szczególnym dniu został oddelegowany do Opactwa, co było wyrazem ogromnego zaufana ze strony przełożonych. Młody, zaledwie 27-letni, operator miał pokazać kluczowy moment, gdy arcybiskup Canterbury będzie wkładał koronę na głowę królowej. Ale filmowanie koronacji nie było prostym zadaniem także z innego powodu. Technika filmowa w latach 50. nie była zbytnio zaawansowana i kamery w trakcie pracy bardzo hałasowały. Przewidziano także ten element i żeby nie przeszkadzać w trakcie ceremonii, zbudowano specjalne dźwiękoszczelne skrzynie, w których zamknięto kamerzystów. Samuelson wspomina to jako bardzo trudne doświadczenie. Zaś dziennikarz BBC, Peter Dimmlock, który 7-godzinną relację z uroczystości prowadził na żywo, powiedział, że wydarzenie to nie tylko wpłynęło na jego dalszą karierę, ale było prawdziwą rewolucją w stosunkach między monarchią a społeczeństwem: „Gdy zaproponowano mi tę rolę, byłem zaszczycony i przerażony, jak nigdy. Jako pilot w czasie wojny poznałem strach, ale nic nie równało się z emocjami tamtego ranka”.
Królowa wkroczyła do Opactwa w towarzystwie sześciu druhen, w większości swoich przyjaciółek, które niosły za nią przepiękny, kilkumetrowy tren. Był uszyty z fioletowego aksamitu obszyty białym futrem z gronostaja i ozdobiony złotymi haftami przedstawiającymi gałązki oliwne. Dwanaście hafciarek haftowało tren przez 7 dni w tygodniu, w sumie 3,6 tys. godzin, aby zdążyć na koronację. Używały do tego celu nici z prawdziwego złota. W końcu miała to być koronacja królowej Anglii, kobiety, która zasiadała na najpotężniejszym europejskim tronie, w kraju, który wciąż jeszcze był imperium.
Królowa wkroczyła do Opactwa w towarzystwie sześciu druhen, w większości swoich przyjaciółek, które niosły za nią przepiękny, kilkumetrowy tren. Był uszyty z fioletowego aksamitu obszyty białym futrem z gronostaja i ozdobiony złotymi haftami przedstawiającymi gałązki oliwne. (Fot. TopFoto/Forum)
Fakt, że koronacja miała być filmowana, oznaczał, że królowa musiała wyglądać idealnie. Wiadomo było, że transmisję obejrzą miliony ludzi na całym świecie. Główna bohaterka musiała świetnie wyglądać w oku kamery. Zwrócono się więc do Thelmy Holland, szefowej najstarszego i najbardziej znanego w Londynie salonu piękności. Thelma przez 12 lat była osobistą makijażystką królowej, a ich znajomość zaczęła się w 1953 roku. Jej zadanie na czas koronacji polegało na tym, aby przygotować dla królowej makijaż, a w szczególności dopasować odcień pomadki. W tym celu dostarczono pani Holland próbki materiałów. Najwyraźniej znakomicie się z tego zadania wywiązała, skoro przez kilkanaście lat współpracowała z królową. Efekt jej pracy możemy oglądać na kolorowych filmach z koronacji, chociaż zdecydowana większość poddanych nie była w stanie docenić zabiegów Thelmy – mieli czarno-białe telewizory.
Delikatną kwestią okazała się obecność na koronacji byłego króla i stryja Elżbiety II, księcia Windsoru. Jego osoba, chociaż od czasu abdykacji w 1936 roku wciąż przebywał za granicą, pozostawała problemem dla rodziny królewskiej. Nigdy oficjalnie nie zaakceptowano jego małżeństwa z Wallis Simpson, a fakt, że dla własnego dobra zrezygnował on z obowiązków wobec Korony, nigdy nie został zapomniany ani wybaczony. Od początku, gdy tylko rozpoczęto przygotowania do koronacji Elżbiety II, uznano księcia Windsoru za persona non grata.
Argumentem przemawiającym przeciwko zaproszeniu go na ceremonię był fakt, że Edward z pewnością nie zgodziłby się uczestniczyć w niej bez swojej żony Wallis. Obecność księżnej Windsoru była zaś całkowicie nie do przyjęcia dla członków rodziny królewskiej, szczególnie dla królowej matki, wdowy po Jerzym VI. W Londynie pamiętano, że były król wciąż miał wielu sympatyków i obawiano się, że jego obecność na koronacji bratanicy może negatywnie wpłynąć na wizerunek monarchii. A nuż pojawiłyby się głosy domagające się powrotu Edwarda na tron? Lepiej było dmuchać na zimne.
W Archiwum Narodowym w Kew pod Londynem zachowała się ciekawa korespondencja dotycząca obecności byłego króla na koronacji w czerwcu 1953 roku. Jest to wymiana listów pomiędzy księciem Windsoru, podpisującym się „Edward”, ówczesnym premierem Wielkiej Brytanii Winstonem Churchillem i osobistym sekretarzem królowej Allanem Lascellesem. Chodziło o ustalenie szczegółów oświadczenia dla prasy na temat powodów nieobecności księcia Windsoru na uroczystości koronacyjnej. Dla byłego króla była to kwestia bardzo drażliwa i chodziło o to, aby przedstawić jego nieobecność opinii publicznej w sposób nieupokarzający księcia. Ostatecznie uznano, że dla obu stron satysfakcjonujące będzie następujące oświadczenie: „Książę Windsoru nie będzie obecny na koronacji w Westminster Abbey 2 czerwca 1953 roku, ponieważ nie byłoby to w zgodzie z praktyką konstytucyjną, aby w koronacji króla lub królowej Anglii uczestniczył suweren lub były suweren jakiegoś państwa”.
Książę i księżna Windsoru oglądali ceremonię koronacyjną w Paryżu, w domu swojej przyjaciółki. Ponad setka gości przyglądała się, jak bratanica byłego króla Edwarda VIII zostaje wyświęcona na królową.
Dzień koronacji wyznaczono na 2 czerwca, ponieważ po skrupulatnych obliczeniach ustalono, że kiedy jak kiedy, ale na początku czerwca w Londynie powinna być ładna pogoda. A przecież odpowiednia aura przy takiej uroczystości to połowa sukcesu. Niestety po raz kolejny okazało się, że natura jest nieprzewidywalna i zamiast słońca w stolicy Wielkiej Brytanii było zimno i padał deszcz. Nie odstraszyło to jednak tłumów ludzi, którzy od kilku dni koczowali na ulicach Londynu wzdłuż trasy przemarszu królewskiego orszaku. Zaopatrzeni w koce, nieprzemakalne płaszcze i termosy siedzieli i leżeli na chodnikach, aby w tym szczególnym dniu zobaczyć z bliska królową i inne osoby z jej otoczenia, które będą powozami podążały do Opactwa Westminsterskiego na uroczystość. Od 5:30 rano zamontowane na ulicach głośniki nadawały lekką muzykę, aby umilić czas zebranym tłumom.
Na ulicach Londynu przez kilka dni poprzedzających koronację pracowali wolontariusze Instytutu Badania Opinii Społecznej, których zadaniem było rozmawianie z ludźmi i pytanie ich o opinie na tematy związane ze zbliżającą się koronacją. Dzięki tym rozmowom i zapiskom z nich możemy dzisiaj, po blisko 70 latach od tamtych wydarzeń, dowiedzieć się wielu ciekawych szczegółów.
Pewien 50-letni mężczyzna z klasy średniej zachwycał się dekoracjami ulicy The Mall, prowadzącej z Pałacu Buckingham aż pod Łuk Admiralicji. Jego zdaniem Londyn nigdy nie wyglądał piękniej, dekoracje były w bardzo dobrym guście, pięknie zaprojektowane, z dbałością o każdy szczegół. Szczególnie imponująco, jego zdaniem, wyglądały wieczorem – dzięki iluminacjom. Z kolei 50-letnia kobieta z wyższej klasy średniej szczególnie podziwiała Oxford Street. Szczególnie przypadła jej do gustu dekoracja sklepu Selfridges, który z okazji koronacji przygotował niezwykłą witrynę. Była w niej postać królowej na koniu, co na wielu robiło ogromne wrażenie.
40-letni pilot RAF-u wraz z rodziną przyjechał do Londynu z Northampton. Dla niego najważniejsze było to, że po ciężkich latach wojennych i powojennych nareszcie jest powód do świętowania. Ludziom należy się trochę radości, bo od lat jest ciężko. W kraju wciąż reglamentowane towary, dużo biedy i szarości. Aż tu nagle takie święto. Znowu można przypomnieć sobie, że Wielka Brytania to potęga, kraj o wielowiekowej historii i tradycji, jakiej próżno szukać gdzieś indziej.
Na ulicach Londynu każdy detal przypominał o mającej się odbyć koronacji. Po raz pierwszy od czasów wojny ludzie ze wszystkich grup społecznych, wszystkich religii, głosujący na różne partie polityczne w równym stopniu przeżywali nadchodzącą uroczystość. Pytani o swoje emocje i opinie podkreślali nadzieje na nowe czasy. Młoda królowa i jej przystojny mąż byli bardzo popularni i dla wielu osób, zmęczonych powojenną smutą, uosabiali przyszłość. A ta musiała być lepsza. Wszyscy liczyli na zmiany. Oto bowiem nadchodziła nowa era elżbietańska.
Ceremonia koronacyjna składa się z kilku elementów, które pozostają niezmienne od stuleci. Są to: 1. Uznanie, 2. Przysięga, 3. Namaszczenie, 4. Inwestytura. W każdym momencie tego teatralnego spektaklu odbywa się jakiś ważny ceremoniał. Najbardziej znany jest moment, kiedy arcybiskup Canterbury wkłada na głowę monarchy koronę – widoczny symbol władzy królewskiej. Ale we wspomnieniach osób, które tamtego dnia widziały ceremonię na własne oczy, dominuje inny moment.
Najbardziej znany moment koronacji Elżbiety II – arcybiskup Canterbury wkłada na głowę monarchy koronę, widoczny symbol władzy królewskiej. (Fot. Mary Evans Picture Librar/Forum)
Philip Ziegler, biograf rodziny królewskiej, jako dziecko oglądał w telewizji uroczystość koronacyjną i szczególnie poruszył go moment namaszczenia, chwila, kiedy „zdjęto z królowej wszystkie uroczyste szaty, a ta mała kobieta, prawie dziewczyna, otoczona przez te wszystkie harpie – arcybiskupów i dygnitarzy – pojawiła się ponownie, ubrana już jako wyświęcony monarcha”. Robert Lacey, historyk i biograf, autor między innymi monografii o Elżbiecie II, wspomina, że jako kilkuletni chłopiec bardzo przeżył moment, kiedy królowa, będąc sam na sam z arcybiskupem, ukryta pod baldachimem przed okiem kamer, została namaszczona. To było bardzo osobiste, wręcz intymne i było w tym prawdziwe sacrum.
Osoby, które pamiętają tamtą uroczystość, podkreślają głęboki, religijny charakter koronacji Elżbiety. Dla królowej ten fakt miał ogromne znaczenie. Przysięgła Bogu i swoim poddanym, że do końca życia będzie dźwigać na swoich barkach odpowiedzialność za swój kraj jako jego królowa, głowa państwa. Przypuszczenie, że kiedykolwiek mogłaby rozważyć abdykację, było czystym absurdem. Ona wiedziała, że została konsekrowana, wyświęcona, a nie wybrana na swój urząd, jak premier czy prezydent. Bóg był w akcie namaszczenia świętymi olejami i to oznaczało, że misja musi trwać do końca jej długiego życia. I nawet jeśli trzeba było wesprzeć się na ramieniu swoich następców, bycie monarchą było stanem, z którego tylko Bóg mógł ją zwolnić.
Koronacja była świętem wszystkich Brytyjczyków, tych bogatych i zwykłych, skromnych ludzi, mieszkających z dala od luksusowych sklepów Regent Street. Wszędzie jednak świętowano, starając się jak najlepiej pokazać swoje zaangażowanie. Sąsiedzi rywalizowali ze sobą o to, kto przygotuje najładniejsze dekoracje okienne, wszędzie wisiały flagi i chorągiewki. Na ulicach, przed domami stanęły długie stoły, przy których zasiedli sąsiedzi, by wspólnie ucztować z okazji koronacji. Zdjęcia z tamtego czasu przedstawiają roześmianych ludzi, biegające dzieci, wszystkich radosnych i odświętnych. Bo dla wszystkich to był wspaniały dzień – mieli nową królową i wierzyli, że wraz z nią nadejdą nowe, lepsze czasy.
Polecamy książkę Wioletty Wilk-Turskiej „Korona. Fenomen najpotężniejszej monarchii”, wyd. Luna.