Choć ma 28 lat, a od 10 zajmuje się prawami mniejszości, to już w podstawówce walczyła o sprawiedliwość. Sprzeciwiała dyskryminacji i namawiała do dialogu. Dla wielu młodych Romek i młodych Romów stała się wzorem. Olena Vaidalovych. Wolna, niezależna i dumna Romka, która wierzy w zmianę.
Czy Romki są dzisiaj siłą?
Są wojowniczkami, buntowniczkami, ale też gospodyniami domowymi, dbają o dobro rodziny. Postrzeganie Romek w społeczeństwie bardzo się zmienia. Jeszcze 10 lat temu niewiele się o nich wiedziało. Ale same zdecydowały, że najwyższy czas na zmianę. Zaczęły walczyć o nowe pokolenie, aby było odważne i chętnie mówiło o swoim pochodzeniu, aby stało się widoczne. Poruszyło mnie zdanie: „Ucząc romskie kobiety, uczysz całe pokolenie”. Bo to Romki uczą swoje dzieci odwagi, wpajają im wartości i wyjaśniają, jak funkcjonuje świat bez uprzedzeń. Podnosząc świadomość tych kobiet, wpływamy na świadomość całej romskiej mniejszości, zmieniamy pokolenie i budujemy pozytywną narrację w społeczeństwie. Sama jestem Romką z Ukrainy, reprezentuję młode dobrze wykształcone pokolenie. Spotykam ludzi młodszych od siebie i widzę ich głód wykształcenia, chęć skorzystania z tych zmian. Nie wstydzą się swojej etniczności, podczas gdy inni Romowie mówią: „Jeśli powiem otwarcie, kim jestem, to nikt nie zobaczy we mnie profesjonalisty. Nie liczą się kwalifikacje, tylko fakt, że jestem ze społeczności romskiej”.
Więc romskie kobiety dokonują zmiany?
W Polsce w tej chwili mieszka około 60 tysięcy Romek i Romów, w tym z Ukrainy. To zróżnicowana społeczność, także kulturowo. Są rodziny bardziej liberalne i bardziej konserwatywne, oparte na patriarchacie, bo izolowały się przez wieki z powodu prześladowań, utrwalając swoją kulturę, tradycje, język w kolejnych pokoleniach. Zwłaszcza w nich kobiety nie czują się na tyle wolne, by realizować się czy spełniać marzenia. Ale zmiana następuje. Kobiety zaczynają walczyć o równouprawnienie, otwierają się możliwości dla młodych kobiet i dziewcząt. Jestem zaszczycona, słysząc, że niektóre dziewczęta, ale też chłopcy ze społeczności romskiej biorą mnie za wzór. Kiedy byłam w szkole średniej, powstało wiele osiedli romskich z powodu trudnej sytuacji socjalno-ekonomicznej. To uniemożliwiało integrację z rówieśnikami. Bardzo wiele dzieci nie chodziło do szkół, a miały już po 12, 13 czy 14 lat. Nie umiały pisać i czytać. Miałam 16 lat i postanowiłam z grupą wolontariuszy chodzić do tych osiedli i dawać darmowe lekcje. Niektóre z dzieciaków, które wtedy uczyłam, skończyły uniwersytet. Każde działanie nastawione na rozwój ma sens.
Urodziłaś się aktywistką?
Nikt się nie rodzi aktywistką czy aktywistą. Byłam kochaną przez rodziców, wychuchaną jedynaczką i długo nie wiedziałam, że świat poza domem jest niebezpieczny. Nie dostawałam takich ostrzeżeń. Miałam siedem lat, bawiłam się z ukraińskimi i romskimi dziećmi. Nagle zobaczyłam, jak ukraińscy rodzice odciągają od nas swoje „białe dzieci”, szepcząc: „Nie baw się z Cyganami. Są źli i kradną”. Byliśmy zdumieni, bo nigdy czegoś takiego nie słyszeliśmy. To się utrwaliło w podstawówce. Byłam jedyną romską dziewczynką w szkole. Choć sama nie wyglądałam jak stereotypowa Romka, rodzice mieli ciemniejszą skórę, więc wszyscy wiedzieli, kim jestem.
Tamtego dnia zapytałaś rodziców, o co chodzi?
Mama tłumaczyła, że nie powinnam ich słuchać, bo mam własny rozum i własne uczucia. Zapytała, czy czuję się od tych dzieci gorsza albo mniej zdolna? „Nie”. „To czemu się tak boisz?” Ale i tak zadawałam sobie pytanie, dlaczego świat jest niesprawiedliwy. W życiu niczego nie ukradłam, więc kiedy słyszałam, że „Cyganie kradną”, dostawałam furii. Chciałam zrobić wszystko, żeby zmienić te opinie. Powiedziałam rodzicom, że chcę być sędzią. „Dlaczego akurat sędzią?” – zapytała mama. „Bo chcę, żeby świat był sprawiedliwy”. Moja mama to mądra osoba. Dzięki niej jestem otwartą na świat, pewną siebie kobietą. Nauczyła mnie pielęgnować moją etniczność, nie bać się o niej mówić. I choć pochodzę z dość konserwatywnej społeczności, w naszej rodzinie każdy jest wykształcony, pracuje. Kiedy byłam młodsza, nigdy nie słyszałam dobrych wiadomości o Romach, bo nikt nie był nimi zainteresowany. Rozumiem, że ludzie chcą gorących tematów. Ktoś ukradł, Rom ukradł. O Romach mówi się w negatywnych kontekstach, o trudnych warunkach, w których żyją, o przemocy. Dlatego tak wcześnie zdecydowałam, że chcę zmian społecznych, także w postrzeganiu innych, eliminowania uprzedzeń. Przemoc szkolna towarzyszyła mi przez lata. Mama chciała to zmienić, rozmawiała z władzami, ale nic nie pomagało. Usłyszała od nauczycielki: „Nie chcemy napięć, zostawmy, jak jest”. To nie złamało mojej chęci zmian. Ani też nie złamało mnie, ale zapewne złamało wiele romskich dzieci. Dlatego choć niektóre z nich dziś są specjalistami w swoich dziedzinach, nigdy otwarcie nie przyznają się do pochodzenia. Tymczasem ja jeszcze w podstawówce zaczęłam mówić o mojej społeczności, namawiać nauczycieli i uczniów do dialogu. Ktoś musiał to zacząć.
Czujesz dumę z bycia Romką?
Tak, ta duma płynie z mojej rodziny. Z poczucia, że jako człowiek jestem ważna. Mama zawsze powtarzała, że każda osoba jest inna, każda jest wartościowa i powinna mówić w swoim imieniu. To źródło tej dumy. Oczywiście w szkole było mi bardzo trudno, ale dzięki wsparciu rodziców poradziłam sobie. A przecież wiele osób, nawet z mojej rodziny, nie wierzyło, że romska dziewczyna jest tak chętna do nauki i że do czegoś dojdzie. Mimo przykładu mojej mamy czy babci, która szefowała centrum handlowemu i wszystko osiągnęła sama. Byłam bardzo pilną uczennicą. Nawet kiedy chorowałam i miałam wysoką gorączkę, szłam do szkoły, bo chciałam się dobrze przygotować do egzaminów, zdać je.
Pokazać wszystkim, na co cię stać, udowodnić swoją wartość? Kiedy ja chorowałem, na pewno nie chciałem iść do szkoły.
Może chciałam się upewnić, że inni zauważą, jaka jestem zdolna, nie gorsza od nikogo, a nawet lepsza? Może to była moja walka z prześladowaniem? Wtedy tego nie rozumiałam.
Twoja sytuacja zmieniła się, kiedy umarł twój tato?
Miałam dziewięć lat. Kiedy tracisz ojca, prawdopodobnie najważniejszą osobę w życiu, a tato był moim najlepszym przyjacielem i najwspanialszym ojcem – tracisz grunt pod nogami. Szybko zrozumiałam, że teraz ja muszę wziąć na siebie odpowiedzialność za rodzinę, bo zostałyśmy z mamą same. Moja mama także jest wykształconą osobą, zawsze pracowała, wtedy jeszcze więcej. Szła do pracy, a ja zostawałam w domu, sama. Ale też uczyłam się wolności. Oboje rodzice byli niezależnymi ludźmi. Mama walcząca, ale z otwartym sercem. Pytała: „Lena, czy masz w życiu cel?”. „Tak, mamo, wiem, co chciałabym robić”. „A masz plan, jak to osiągnąć?”. „Nie”. „Musisz mieć plan, bez niego cel jest mrzonką”. Więc nauczyłam się zawsze mieć plan. Kiedy później chciałam pójść na uniwersytet, w czym mnie wspierała, tłumacząc, że muszę się uczyć, nie chciałam jej zanadto obciążać finansowo. Wystąpiłam o stypendium i dostałam je na cztery lata nauki. A potem kolejne na magisterkę.
Na uczelni było łatwiej z relacjami?
Tak, bo już wszyscy byli dojrzalsi. Mimo to słyszałam: „Przepowiedz mi przyszłość, powróż z ręki, postaw tarota”. Niektórych to bawiło, ale nie mnie. A potem dostałam stypendium w biurze wysokiego komisarza do spraw praw człowieka w Genewie. Tam spotkałam otwartych ludzi, którzy mieli podobne jak ja pomysły na przyszłość, rozumieli mnie, bo sami stoczyli swoje walki.
Znalazłaś się na swoim miejscu?
Tak. Miałam poczucie, że jestem na właściwej ścieżce, we właściwym miejscu. Przez kilka miesięcy utwierdziłam się w tym, czego chcę. Miałam też zaszczyt przemawiać na forum ONZ. Miałam 21 lat i byłam najmłodszą Romką występującą na prezydium. Przede mną reprezentanci wszystkich krajów, a ja mówiłam o wyzwaniach, jakie stoją przed Ukrainą, w imieniu tych wszystkich, którzy nie mieli głosu. W tym czasie w Ukrainie dochodziło do ataków na osiedla romskie, podpaleń, aktów przemocy. Grupa skrajnie prawicowych bandytów zabiła 24-letniego Roma. Mówiłam w jego imieniu. Jestem wdzięczna za tę możliwość. Rekomendowałam, co powinno się zrobić, jakie zmiany wprowadzić, jakie strategie zastosować, żeby zapobiegać przemocy i przestępstwom na tle rasowym. Kiedy wróciłam do Ukrainy, zdałam wszystkie egzaminy i zrobiłam dyplom.
Wróciłaś jako inna osoba?
W stu procentach. Wiedziałam, z kim i dla kogo chcę pracować. Na studiach zrobiłam staż w ukraińskim Ministerstwie Młodzieży i Sportu, znakomite doświadczenie. Zrozumiałam, na czym polega polityka krajowa, jak pracować z młodzieżą i jak pomagać poprzez projekty, programy. Zaczęłam działać w sektorze organizacji pozarządowych jako menedżer programów, najpierw byłam wolontariuszką, potem, kiedy dostrzeżono moje kwalifikacje, zostałam zatrudniona. I już po studiach i stażu w Genewie dostałam pracę w warszawskim biurze Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, w punkcie kontaktowym Romów i Sinti. Kiedy wybuchła pandemia, wróciłam do Ukrainy i pracowałam zdalnie.
Jak wyobrażałaś sobie życie?
Ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, czego chcę. Jak każdy czasami bałam się o przyszłość, ale było jasne – chcę bronić praw narażonych mniejszości, uchodźców i migrantów. To rozpala we mnie iskrę i daje poczucie spełnienia misji, a to z kolei motywuje do działania, więc idę naprzód. Cieszę się, że jestem na tej drodze, chociaż moje życie nie było łatwe. Jak mówiłam, byłam samotnym dzieckiem, prześladowanym przez wiele lat, przeszłam załamanie nerwowe. To wszystko wpłynęło na to, kim jestem. Nie boję się wyzwań, bo doświadczyłam najtrudniejszych, a takim jest wojna. Po inwazji Rosji na Ukrainę nie wiedziałam, czy będę żyć następnego dnia. Bałam się o matkę, bo jest już starszą osobą. Urodziła mnie, będąc dojrzałą, 40-letnią kobietą. Kiedy wybuchła wojna, była strzępkiem nerwów, ja zresztą też. Było bombardowanie, wyszłam do sklepu, rakiety latały nad głową. Pamiętam, jak trzęsły mi się nogi, jak waliło serce w tych pierwszych dniach. Nikomu nie życzę takiego doświadczenia i poczucia bezsilności. Wojna nadal trwa, codziennie giną ludzie, w tym młodzi. Chciałam nas uratować. Nie chciałam się przyzwyczaić do wojny. I choć nie jestem typem „szefowej”, raczej we wszystkim się z mamą konsultuję z szacunku dla niej, musiałam podjąć decyzję, kiedy zrozumiałam, że nie chce się ruszyć z Kijowa. Powiedziałam: „Jeśli nie wyjedziemy, a coś się stanie, będziesz za to odpowiedzialna”.
Jeśli zdecydowałaby, że nie jedziecie?
Zostałabym z nią. Nie zostawiłabym jej.
Poddała się?
Wytłumaczyłam, że musimy się wydostać. Jak długo można się ukrywać we własnej łazience? Bałyśmy się spać w sypialni, łazienka okazała się najbezpieczniejszym miejscem w domu. Wojna zaczęła się w lutym, a już w marcu byłyśmy w Polsce. Bardzo Polskę lubię. Może z powodu podobnej mentalności Polaków i Ukraińców dobrze się tu czuję. Mamy podobne tradycje i nawet język jest podobny. Kulturowo Polska jest jednym z najbliższych Ukrainie krajów. W Warszawie od początku zaangażowałam się w pomoc ukraińskim uchodźcom. Czułam się winna.
Dlaczego?
Bo jestem tu, a tam, w moim kraju, są bombardowania. Nie mogłam usiedzieć na kanapie, nie mogłam spać. Współpracowałam z fundacją Jolanty Kwaśniewskiej jako wolontariuszka. A potem poznałam Joannę Talewicz, szefową Fundacji w Stronę Dialogu działającej na rzecz społeczności romskiej w Polsce i zaczęłam jej pomagać, bo do Polski przyjeżdżało coraz więcej ukraińskich Romek i Romów. Fundacja nie miała pieniędzy na relokacje, a część osób chciała jechać dalej. Joanna organizowała pomoc dziesiątkom tysięcy ludzi, załatwiała transporty. Dzięki niej zobaczyłam, że istnieje na tym świecie człowieczeństwo. Sponsorzy, widząc, jak działa Joanna Talewicz, włączali się. My pracowaliśmy jako wolontariusze, później zostaliśmy zatrudnieni w Fundacji. To był bardzo trudny czas. Ukraińscy Romowie byli traktowani gorzej. Kiedyś zobaczyłam, że trzy-, czterolatki śpią na podłodze, na kartonach, wciąż była zima, a noclegownię podzielono na dwie części – tu uchodźcy ukraińscy, a tu ukraińscy Romowie, bez łóżek, bez pościeli. Spytałam wtedy koordynatorów: „Dlaczego dzielicie ludzi? Nie boicie się, że to wbrew antydyskryminacyjnemu prawu, jakie panuje w waszym kraju? Czy macie świadomość tego, co robicie?”. „Traktujemy ich normalnie, tylko nie chcemy doprowadzać do napięć”. Kiedyś już to słyszałam, a właściwie słyszała to mama. „Jeśli nie pozwolicie tym dzieciom spać w łóżkach, zacznę rozmawiać z mediami”, powiedziałam. Było wiele przykładów dyskryminacji uchodźców romskich, którzy trafiali tu z niepełnosprawnościami, czasami bez dokumentów; musieliśmy działać bardzo szybko, bo bez tych dokumentów, bez PESEL-u nie mogli pójść do lekarza, czasem musieliśmy płacić za prywatne wizyty. Na początku pracowałam non stop. Stale dzwonił telefon. A potem w lipcu 2022 Fundacja otworzyła Centrum Społeczności Romskiej. Joanna, która jest dziś moją superwizorką, jest dla mnie wzorem. To jedna z najwspanialszych kobiet, jakie poznałam, pełna współczucia, zawsze gotowa do pomocy, feministka, Romka, wojowniczka, a Fundacja w Stronę Dialogu, którą prowadzi, zmienia system, bo zmienia też narrację o Romach i Romkach. 8 kwietnia, z okazji Międzynarodowego Dnia Romów, Pałac Kultury i Nauki został podświetlony w kolorach romskiej flagi.
Zorganizowałyście niedawno pierwszą edycję Akademii Liderek Romskich.
Koordynowałam ten program z warsztatami dotyczącymi kariery, działania NGO-sów, otwierania własnej działalności. Prawnicy tłumaczyli, jak założyć firmę, specjaliści HR, jak dobrze przejść rozmowę kwalifikacyjną. Prosiłam, aby każdy z naszych ekspertów mówił w sposób nieformalny, tak, aby uczestniczki czuły się bezpiecznie, wszystko zrozumiały. W Akademii Liderek Romskich udział brały Romki z Polski i Ukrainy. Pytałyśmy, co jest ich celem, co chcą robić w życiu. Wiele z nich nie umiało odpowiedzieć. Kiedy powtórzyłyśmy to pytanie na końcu szkoleń, jedna z kobiet wyznała: „Wróciłam wtedy do domu i pomyślałam: czy ja głupia jestem, że nie wiem, co chcę robić ze swoim życiem? Mam prawie 21 lat i nie mam celu, nie mam marzeń?!”. Zaczęła płakać i wszystkie zaczęłyśmy płakać. Bo tego ostatniego dnia każda z nich już miała swój cel, swoje marzenia, nawet jeśli była nim praca w biurze, która wcześniej wydawała się nieosiągalna.
Myślisz o przyszłości Ukrainy?
Stale. Jestem dumna z naszych obywateli, bo choć wiele przeszli, nadal stawiają opór, okazują siłę, kochają swój kraj, modlą się, żeby wojna się skończyła jak najszybciej i są dumni z tego, jak się nasz naród zjednoczył. Przed wojną nie było w Ukraińcach tak silnego poczucia jedności. Pęka mi serce, kiedy widzę starszych ludzi, którzy żyją w tak strasznych warunkach. Ostrzeliwani, bombardowani, nie tracą nadziei i wierzą w jasną przyszłość. Tęsknię za Kijowem. Bardzo. Podobnie jak moja mama i cała nasza rodzina.
Mama chce wrócić?
W sercu na sto procent. Ale nie możemy ryzykować życia. Potrwa, zanim kraj zostanie odbudowany i wróci do stanu sprzed wojny. Wojna mi się śni. Jest we mnie niepokój. Wszystko, co widziałam, pamiętam. Teraz Polska jest moją drugą ojczyzną. Bardzo Polskę kocham. Mam tu wielu przyjaciół.
Więc to Romki zmienią społeczeństwo?
Otworzą oczy społeczności zewnętrznej na współodczuwanie i wartości humanistyczne. Kobiety mniejszości są bardzo silne i wiedzą, jak zmienić świat, wiele przeszły, a to je ukształtowało. Więc nie boją się wyzwań. W końcu odzyskują głos. Nie boją się mówić. I mówią coraz głośniej.
Olena Vaidalovych, ukraińska prawniczka pochodzenia romskiego, działaczka na rzecz praw człowieka, starsza doradczyni ds. prawnych i rzecznictwa Fundacji w Stronę Dialogu.