Wyobraź sobie, że szykujesz się na imprezę. Jednak, zamiast umawiać się z przyjaciółmi czy partnerem, zabierasz na nią… książkę. Potem w klubie, z muzyką ambientową w tle, w spokoju zajmujesz się rozkoszą czytania – wraz z innymi osobami. Nie przerywają wam żadne rozmowy ani imprezowy harmider. Czytacie rozdział lub dwa, a dopiero potem wymieniacie się wrażeniami. Takie imprezy książkowe są coraz popularniejsze w Nowym Jorku.
Nie chodzi o zwykły klub książki, który można znaleźć także u nas nad Wisłą. Członkinie i członkowie takich klubów najpierw czytają daną lekturę w zaciszu własnego domu, a dopiero później, podczas spotkania na żywo lub online, wymieniają się wrażeniami, dyskutują o akcji i bohaterach, komentują styl pisania. Kluby książki prowadzą też gwiazdy – m.in. Natalie Portman na Instagramie, która do jednego z wywiadów zaprosiła Olgę Tokarczuk.
Najnowszy trend to tzw. Reading Parties, które coraz chętniej organizowane są choćby na Brooklinie. Odbywają się cyklicznie w knajpach, na dachach domów lub w parkach. Niedawno do akcji wkroczył „New York Times” z prowadzonym przez niego klubem książki. Bilety na imprezowe czytanie kosztowały dziesięć dolarów i rozeszły się na pniu – na listę rezerwową zaś wpisało się 270 osób.
Jaka idea stoi za Reading Parties? Grupa dwudziestokilkulatków postanowiła przywrócić do łask coraz bardziej zanikającą przyjemność czytania papierowych książek. Zrozumieli, że w czasach okradających nas z uwagi algorytmów, mediów społecznościowych i smartfonów coraz trudniej o głęboką koncentrację i czas – niezbędne do czytania książek. Postanowili zorganizować więc sobie spotkanie, podczas którego mogliby w pełnym skupieniu zajmować się wyłącznie czytaniem. Tak narodziły się Reading Parties, które odbywają się co miesiąc i z imprezy na imprezę zyskują na popularności. Latem połączyły siły z jeszcze jedną inicjatywą – klubem topless, który organizuje spotkania w nowojorskich parkach.
Czas na czytanie może być luksusem, za który gotowi jesteśmy płacić? Wszystko wskazuje na to, że tak.