1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Piękne miejsca
  4. >
  5. Na straży pamięci o zielarskiej tradycji i zwyczajach Podlasia

Na straży pamięci o zielarskiej tradycji i zwyczajach Podlasia

Wokół XVII-wiecznego, zrekonstruowanego kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej Jagodnej rozciąga się ogród roślin bliblijnych i klimatyczne rosarium z ponad 150 gatunkami róż. Ziołowy Zakątek najlepiej odwiedzać od maja do października. (Fot. Michał Leja)
Wokół XVII-wiecznego, zrekonstruowanego kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej Jagodnej rozciąga się ogród roślin bliblijnych i klimatyczne rosarium z ponad 150 gatunkami róż. Ziołowy Zakątek najlepiej odwiedzać od maja do października. (Fot. Michał Leja)
Stare drewniane domy, ogród pachnący tysiącem ziół, biegające między nogami koty i piejące od świtu koguty. Prostota stała się luksusem, jeśli jej szukasz, Ziołowy Zakątek w Korycinach będzie doskonałym celem podróży. Mirosław Angielczyk, który wymarzył sobie i stworzył to miejsce, dzieli się swoją miłością do Podlasia i niemal zapomnianą wiedzą na temat ziół.

Artykuł pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 11/2025.

Mam dom na Podlasiu, kocham to miejsce, jeżdżę tam od lat i myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy, jeśli chodzi o ten region Polski. O Ziołowym Zakątku w Korycinach słyszałam od wielu osób, ale odstraszały mnie tłumy turystów, które odwiedzają to miejsce. W końcu jednak tam trafiłam i żałuję, że tak późno. Ziołowy Zakątek jest zachwycający. Można tu przenocować w chacie krytej strzechą, leśniczówce czy domku w pniu drzewa. Bladym świtem obudziły mnie koguty, które siedziały na wierzbie pod oknem i piały z takim zapałem, jakby ktoś im za to płacił. Zresztą wszelkiego rodzaju ptactwo domowe – kury, kaczki, indyki, a nawet pawie – chodzi tu luzem. Można pogłaskać owcę, krowę, popatrzeć z bliska na kozy. Dla dzieci największą atrakcją jest kojec z królikami. Kilkadziesiąt słodkich futrzaków na wyciągnięcie ręki wywołuje eksplozje radości. Mnie w podobną euforię wprawił widok śniadania, stoły były zastawione jak na wesele. Naleśniki, racuszki, placki ziemniaczane, pasztet z selera, jajka na sto sposobów, wszystko doskonałe. „Kilkanaście lat marzyłem o takim miejscu, choć nie z takim rozmachem, nie miałem aż takich planów. Chciałem mieć kilka domów pod turystykę wiejską i ogród, taki hobbystyczny. Zawsze tęskniłem do takiej wsi, w jakiej się wychowywałem, w sensie mentalnym, ale też architektonicznym. Pierwszy dom stanął tu dopiero w 2007 roku, kiedy po wielu latach starań udało mi się odkupić ziemię od gminy. Nie chcieli mi jej sprzedać, chociaż był to nieużytek – mówi Mirosław Angielczyk, założyciel Ziołowego Zakątka. – Później brat oddał mi następną działkę, sąsiad sprzedał jeszcze jedną, z kolejnym wymieniłem się na inny kawałek ziemi i tak zrobiło się 30 hektarów, jeden przy drugim. Tak naprawdę to sami goście, którzy tu przyjeżdżają, sprawili, że zacząłem patrzeć na ten projekt bardziej optymistycznie. Coraz śmielej stawialiśmy nowe budynki”.

Mirosław Angielczyk, zielarz z sercem i doświadczeniem, od lat dzieli się swoją pasją i wiedzą z turystami odwiedzającymi Ziołowy Zakątek. Nie lubi słowa „misja”, ale stara się zachować pamięć o zielarskiej tradycji i zwyczajach Podlasia. (Fot. Michał Leja) Mirosław Angielczyk, zielarz z sercem i doświadczeniem, od lat dzieli się swoją pasją i wiedzą z turystami odwiedzającymi Ziołowy Zakątek. Nie lubi słowa „misja”, ale stara się zachować pamięć o zielarskiej tradycji i zwyczajach Podlasia. (Fot. Michał Leja)

Osobom, które nie mają wyobraźni przestrzennej, powiem, że 30 hektarów to ogromny teren – 42 pełnowymiarowe boiska piłkarskie lub trzy duże centra handlowe wraz z parkingami. W tej chwili jest tu 46 drewnianych tradycyjnych budynków przeniesionych z okolicy. Jednym z nich jest kościół, w którym co sobotę wieczorem odbywa się msza. „Patrzyłem czasem na te budynki, o które nikt nie dbał, obserwowałem, jak niszczały, odchodziły w przeszłość razem ze wszystkimi wiejskimi zwyczajami. Szkoda mi ich było, może ma to coś wspólnego z tęsknotą za młodością, dzieciństwem. I tak postanowiłem przenieść pierwszy budynek, który miałem upatrzony od wielu lat. Był w opłakanym stanie, wydawało się, że nie ma dla niego nadziei. Pół dachu spalone. Ale ja widziałem już oczami wyobraźni, jak go odrestauruję. I pamiętam, że jak go woziłem, belka po belce z Grodziska, to ludzie śmiali się, że próchno zwożę. Potem, jak go już wyremontowałem, przyjeżdżali oglądać i mieli żal do wójta, że stracili taki piękny budynek. Zatrudniłem wtedy ekipę cieśli z mojej wioski. Mieli pewną wiedzę, trochę się podszkolili pod okiem zewnętrznego mistrza ciesielskiego. Po złożeniu pierwszego budynku miałem przeczucie, że to się będzie rozwijać, że będę ich potrzebował. Zimą dawałem im prace niezwiązane z budownictwem, żeby ich zatrzymać. Do dziś ci sami ludzie składają mi wszystkie domy”, opowiada Mirosław Angielczyk.

Czytaj także: „Ciągnie nas do tego, co żywe”. O tym, czy biofilia uratuje nas i świat rozmawiamy z Agnieszką Jucewicz

Zabudowania nie są tu ustawione rzędem jeden przy drugim, jak na tradycyjnej podlaskiej wsi. Tworzą raczej zagadkową przestrzeń pełną uroczych, ukrytych zakamarków. Dwie ławeczki na środku porośniętego trzcinami stawu, altana obrośnięta różami, kamienny krąg mocy porośnięty wrzosami czy zakątek czosnkowej aromaterapii, gdzie można w naturalny sposób oczyścić płuca i układ oddechowy. Byłam przekonana, że stworzenie tego miejsca wymagało zatrudnienia kreatywnego architekta przestrzeni. Okazało się, że to autorski projekt właściciela. „Długo się zastanawiam, zanim wybiorę miejsce na kolejny dom. Staram się kierować bardziej intuicją niż jakimiś zasadami. Teraz powstają trzy nowe budynki. Jeden będzie poświęcony barwierstwu i roślinom włóknistym. Kolejny – roślinom stosowanym w żywieniu i leczeniu zwierząt. Trzeci – roślinom wykorzystywanym w kosmetyce. Wokół każdego z tych budynków będą posadzone odpowiednie kolekcje roślin nawiązujące do wystaw wewnątrz”, opowiada pan Mirosław. No właśnie, rośliny… Choć podlaska architektura jest piękna, gdakanie kur i beczenie owiec – kojące, kuchnia pyszna ( ach, co za pierogi ruskie z czosnkiem niedźwiedzim!), to jednak najważniejsze są tu rośliny. A pan Mirosław, w rozmowie ciepły, skromy i powściągliwy, promienieje i otwiera się, gdy wchodzi w kwiatowe rabatki. Czule głaszcze listki i ma anegdotę na temat każdego niemal ziółka.

Fot. Michał Leja Fot. Michał Leja

Zioła – sposób na życie

„Te fioletowe kwiaty są uważane za afrodyzjak. Upodobały je sobie szczególnie Francuzki. Kiedyś była nawet taka moda, że płaciły kelnerom w restauracji za dodanie kilku listków do dania mężczyzny, z którym przyszły na kolację. A te wysokie pomarańczowe kwiaty mają właściwości narkotyczne, halucynogenne, ale nikt o tym nie wie, więc mogą spokojnie rosnąć”, opowiada pan Mirosław. Jak mówi, pasję do ziół odziedziczył w genach. Od najmłodszych lat zbierał dziko rosnące zioła z babcią i sąsiadkami, lubił słuchać ziołowych historii, które kobiety wymieniały między sobą. „Niedawno spotkałem moją nauczycielkę przyrody ze szkoły. Przyznała się, że chowała się przede mną, gdy widziała, że idę z naręczem roślin, bo bała się kolejnych pytań, którymi ją zasypię.

Czytaj także: Jerzy działa dla jeży. Każde uratowane życie cieszy

Za pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze, kupiłem książki o roślinach”. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu zioła były na wsi powszechnie stosowane, stanowiły część codziennego życia. Używali ich domownicy, karmiło się nimi zwierzęta. „Pamiętam doskonale, że kiedy w dzieciństwie wracało się od sianokosów, żniw albo innych prac polowych do domu na obiad, to pierwsze pytanie babki było: co tam przyniosłeś? A czemu nie urwałeś jakiegoś kobylaka czy piołunu? To było normalne, że jak człowiek idzie przez łąki, musi czegoś nałamać, przynieść do domu, bo zawsze może się później przydać. Jeśli zabrakło czegoś, pożyczało się od sąsiada. To było normalne, że chodziło się do babki, która zajmowała się okadzaniem, jak ktoś miał jakiś problem. Nikt się temu nie dziwił. Pokrzywa, komosa, żołędzie były powszechnie stosowane w kuchni, bardzo pożywne. Dopiero później, gdy wieś została zelektryfikowana i zaczęła wychodzić z biedy, stosowanie ziół stało się raczej wstydliwe”, mówi Angielczyk. Zaczyna się sezon przeziębień. Kiedyś w takiej sytuacji sięgnęlibyśmy po dziko rosnące zioła – liście podbiału, syrop z pędów sosny, owoce maliny, lipę, obowiązkowo cebulę i czosnek. „Jeśli ktoś nie przygotował sobie zasobów ziół na zimę, używało się zimowych pędów malin. Po przymrozkach, gdy opadną liście, zaczyna się proces przepompowywania cennych substancji z liści do łodyg. Gdy zerwie się wtedy ich wierzchołki i zagotuje, powstaje wywar o pięknym rubinowym kolorze, smaku i zapachu malin oraz bardzo dobrym działaniu wykrztuśnym”, zdradza gospodarz Ziołowego Zakątka. I, jak mówi, chociaż jako naród nadal jesteśmy ekspertami w Europie, jeśli chodzi o zioła, to konsumpcja prostych ziół do zaparzania maleje. A szkoda, bo mamy je na wyciągnięcie ręki. „Z racji wieku coraz częściej sięgam po zioła krzemionkowe, czyli zapobiegające miażdżycy. Jest takie cudowne zioło, niedoceniane – perz. Kłącze perzu zawiera rozpuszczalną krzemionkę zapobiegającą miażdżycy. Jest też dobre przy nadmiarze cukru we krwi, nadciśnieniu, działa ogólnie oczyszczająco. Kiedyś robiono sok z kłącza perzu, stosowano go na problemy z zatokami i migreny. Wystarczy popatrzeć na psy, uwielbiają perz. Mam już nawet pomysł, jak zrobić smaczki z perzu na zimę dla psów”, opowiada pan Mirosław.

Fot. Michał Leja Fot. Michał Leja

Ogród botaniczny wśród pól

Ziołowa pasja Mirosława Angielczyka i jego chęć dzielenia się wiedzą na temat ziół przybrała bardzo konkretną formę. Jego Ziołowy Zakątek jest w tej chwili jednym z największych ogrodów botanicznych w Europie. „W swojej kolekcji mam większość roślin zagrożonych i chronionych w Polsce. Jest tu około trzech tysięcy okazów dzikich gatunków roślin, głównie leczniczych i aromatycznych. Gdy wyjeżdżam za granicę, pierwsze, co robię, to idę do najbliższego ogrodu botanicznego. Mogę śmiało powiedzieć, że nigdzie nie widziałem tak dużej kolekcji dzikich roślin. Niektórych najcenniejszych gatunków specjalnie nie podpisuję, bo, niestety, zdarzało się, że były wykopywane przez turystów. Nie mamy tu ogrodzenia czy monitoringu, bez tabliczki trudniej je znaleźć”, mówi pan Mirosław. A podkradać roślin nie trzeba, bo wiele sadzonek można kupić w sklepiku z ziołami niedaleko wejścia do ogrodu. Moim ulubionym miejscem w Ziołowym Zakątku jest ogród roślin biblijnych w pobliżu kościółka. Czekam też, aż pan Mirosław zrealizuje kolejny plan. „Mam taką fajną, zabagnioną działkę nad Bugiem, myślałem o stworzeniu tam kolekcji roślin bagiennych, wodnych, błotnych. Wśród nich jest najwięcej tych czarodziejskich, trujących, takich, których kiedyś używano do, jak to się mówiło, niecnych celów”, śmieje się Mirosław Angielczyk. Będzie można się podszkolić.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE