1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Styl Życia
  4. >
  5. Korporacyjni nomadzi

Korporacyjni nomadzi

Nadchodzi nowy gatunek wędrowca. To „homo expatus” – globalny nomada podążający za pracą po całym świecie, nierzadko z rodziną. Chwilowo bez ojczyzny, wiecznie w delegacji. Elastyczny i otwarty na zmiany, ale ma problemy z odpowiedzią na pytanie: gdzie jest mój dom? Dzisiaj w Singapurze, jutro w Indiach, pojutrze w Szkocji. Przemieszczanie się jeszcze nigdy nie było tak łatwe. Ani tak powszechne

W Dubaju ekspaci, czyli pracownicy oddelegowani przez macierzyste instytucje do pracy za granicą, to ponad połowa społeczeństwa. W Bangalore, indyjskiej stolicy outsourcingu, mieszka i pracuje ponad 12 tys. cudzoziemców z rożnych zakątków świata. Z reguły tworzą hermetyczne społeczności zamieszkujące luksusowe, zamknięte osiedla. Mają poczucie, że są tu tylko tymczasowo, dlatego rzadko asymilują się z tubylcami, czym odróżniają się od emigrantów. Różnicę można ująć dosadniej: ekspaci robią łaskę obcemu krajowi, który wybierają. Obcy kraj robi łaskę emigrantom, których przyjmuje.

Kulturę ekspatów wytwarzają międzynarodowe korporacje – wymagają życia na walizkach, ale też starają się zminimalizować dyskomfort związany z przeniesieniem. W praktyce oznacza to korzyści mające osłodzić rozłąkę z domem: bonusy, premie, diety, pokrycie kosztów utrzymania podczas kontraktu.

Ekspatów przyciągają pieniądze, kolejny krok w karierze (istnieją firmy, w których bez zagranicznego epizodu w życiorysie awans nie jest możliwy), przygoda i życie, na jakie nie mogliby pozwolić sobie w ojczystym kraju: dom z basenem, kierowca, kucharz i opiekunka do dziecka... Ale takie życie ma swoją cenę. Prócz poczucia wyobcowania i tymczasowości bywa nią po prostu strach – ekspaci delegowani do Afryki Południowej czy Nigerii mieszkają w ściśle strzeżonych osiedlach, do pracy przemieszczają się z obstawą, a przed wyjazdem szkoleni są, jak zachować się w razie napadu albo porwania.

Mobilny styl życia rodzi konsekwencje szczególnie w przypadku dzieci ekspatów. Socjolodzy nazwali je TCK (third culture kids) – dzieciaki trzeciej kultury, która tworzy się na styku kultury, z której pochodzą rodzice, i tej, w której dziecko się wychowywało.

TCK towarzyszy w życiu poczucie braku przynależności i zakorzenienia, a odpowiedź na pytanie: skąd jesteś?, budzi u nich uśmiech zażenowania. Część z nich w dorosłym życiu cierpi na objawy chronicznego smutku – związane z licznymi przeprowadzkami poczucie straty przeżywane w dzieciństwie rodzi problemy emocjonalne w późniejszym wieku. Z drugiej strony osoby, które dorastały w takich warunkach, mają wiele pozytywnych cech: są tolerancyjne, elastyczne, posiadają świetnie rozwinięty zmysł obserwacji i szybko adaptują się do nowych sytuacji.

Oto sylwetki prototypowych obywateli przyszłości.

Lucio: z Peru do Indii

Lucio, lat 46, to niekwestionowana gwiazda w środowisku bangalorskich ekspatów. Rubaszny, ze swadą tłumaczący zawiłości tutejszych obyczajów, jest duszą każdego towarzystwa. Pracuje w jednym z większych światowych koncernów IT i korzysta w Bangalore z uroków życia. Luksusowy dom utrzymywany przez firmę, kierowca do dyspozycji przez całą dobę, bezpłatne loty do domu dla niego albo jego bliskich co dwa miesiące – to tylko niektóre z jego przywilejów w Indiach.

Domem Lucia, pełnego kolonialnych mebli i nowinek high-tech w spokojnej willowej dzielnicy dla VIP-ów, zajmuje się służący, jego ogrodem – profesjonalny ogrodnik. – Manohar, you are full of shit – dobrodusznie łaja Lucio służącego, kiedy ten wpuści do domu za dużo komarów. Służący pełniący funkcje kucharza, sprzątaczki i majordomusa ma na imię Swami, ale Lucio w wielkopańskim stylu myli go ze swoim kierowcą.

Nie ma zbyt wielu powodów do trosk: jego konto ma się całkiem dobrze, szafa pęcznieje od szytych na miarę koszul i garniturów, a powodzenie u płci pięknej nie pozwala mu czuć się samotnym. Ale Lucio się nudzi. Jest tutaj już tak długo, że przeszedł wszystkie fazy szoku kulturowego, a jego znajomi chwalą się, że znają faceta, który myje zęby wodą z kranu – jak tubylcy.

Żeby zabić nudę, Lucio bierze lekcje gotowania i jogi, zbiera antyki, trochę uczy się hindi. Udziela się w stowarzyszeniach ekspatów: chodzi na kurs golfa, bywa częstym bywalcem coniedzielnych brunchów w ekstrawaganckim Leela Palace Hotel. Ta kulinarna orgia jest okazją do zawierania nowych znajomości, do ponarzekania na toksyczne powietrze, korki, indyjską biurokrację i powolność oraz płynne pojęcie czasu. Ale mimo utyskiwań Lucio wie, że wszyscy spotkają się znów za tydzień.

Wiadomo – ponarzekać można, ale żeby zaraz wracać do domu? Co to, to nie: skołatane nerwy ukoi ajurwedyjski masaż, dodatkowy kieliszek Moeta i kolonialna atmosfera rodem z filmów z Catherine Deneuve.

Luciowi prawdziwe ukojenie przynoszą podróże. Kiedyś zatrzymywał się w najdroższych hotelach, dzisiaj stara się docierać tam, gdzie nie ma żywej duszy i tylko pieprz cicho rośnie. Radzi sobie wtedy bez kierowcy, łazienki z jacuzzi i brunchu. Bo kiedy wszystko dostaje się jak na talerzu, czasem największym luksusem jest prostota.

 

Siobhan: z Irlandii do Polski

Siobhan śmieje się, że jest w Polsce dla równowagi, bo większość Polaków pojechała do Irlandii. Ekspatem się nie czuje, chociaż miałaby wielką ochotę, bo ten termin kojarzy jej się z opalonym gościem sączącym dżin z tonikiem pod palmami. Nie widzi nic dziwnego w tym, że do pracy „dojeżdża” jakieś 2,5 tysiąca kilometrów. Co tydzień, czasem co dwa tygodnie, pakuje walizki, wsiada w samolot i za kilka godzin jest już w swoim irlandzkim domu w Galway, nad oceanem. W samolotach spędza tyle czasu, że za uzbierane w ciągu roku mile lotnicze może polecieć za darmo nawet w bardzo odległe zakątki świata.

Siobhan ma szczęście, bo jej mąż pracuje dla tej samej korporacji i wszędzie wysyłają ich razem. – Tak w naszej firmie radzimy sobie z problemem partnera towarzyszącego ekspatowi – żartuje Siobhan – po prostu łączymy pracowników w pary.

Rzeczywistość jest mniej różowa – przyznaje za chwilę, przytaczając historie podróżujących po świecie koleżanek i kolegów singli, skarżących się, że w obcym kraju najgorszy nie jest stres w pracy, ale samo życie – bez wsparcia ze strony najbliższych.

Na razie życie między dwoma światami wydaje jej się zabawne. Zresztą coraz częściej w Irlandii czuje się jak w Polsce i vice versa – być może nawet zacznie uczyć się polskiego, bo już niedługo może to być bardzo przydatne.

Polska jej się podoba i tylko jedna rzecz wyprowadza ją z równowagi: styl jazdy kierowców i wieczne korki. Uważa, że Polacy pod wieloma względami przypominają Irlandczyków, tylko zapominają się uśmiechać. I że jeszcze nigdy nie spotkała tylu meteoropatów, co tutaj: – Jesteście jak najczulsze barometry: a to ciśnienie za wysokie, a to za niskie, a to za gorąco, a to za zimno...

Na zawieranie polskich znajomości na razie nie ma czasu, ale zdarza się, że kolega z biura zaprosi ją z mężem na tradycyjny polski obiad i Siobhan jest wtedy w siódmym niebie. Polskie smaki i różnorodność jedzenia w sklepach zawróciły jej w głowie, ale czasem tęskni do irlandzkiego chleba z sodą. Ma bzika na punkcie gotowania i gromadzi polskie książki kucharskie. A kiedy w swojej irlandzkiej kuchni gotuje bigos, jej mama i siostry nie mogą się nadziwić, że coś jadalnego może powstać z zepsutej kapusty.

Igor: wszędzie, nigdzie, w drodze

Do 15. roku życia Igor zdążył trzy razy przeprowadzić się do innego kraju, zamieszkać w kilku domach, parę razy zmienić szkoły, w których poznał i stracił wielu dobrych przyjaciół. W dzieciństwie na dźwięk słów: „do widzenia”, „żegnaj”, „musimy się przeprowadzić”, dostawał wysypki. Ojciec Igora, inżynier, przez dziewięć lat pracował na kontraktach w Tunezji, Maroku i Libii, a jego mama prowadziła „objazdowy” dom dla Igora i dwóch jego sióstr.

Pamięta, że za każdym razem utrata przyjaciela, zwierzaka, domu, który był całym światem, wydawała się katastrofą. W końcu nauczył się „otorbiać”, nie przyzwyczajać, nie angażować, trzymać na dystans. Poza tym życie nie było przecież takie złe – Igor zamyka oczy i jak na zawołanie wracają tamte smaki, zapachy, kolory, krajobrazy...

Największy szok kulturowy Igor przeżył, kiedy wrócili do Polski. – Moi rodzice mogli powiedzieć, że wrócili do domu, ja miałem wrażenie, że właśnie go opuściłem. Za granicą często zmieniałem szkoły, ale tam zawsze byłem otoczony takimi jak ja, którzy rozumieli, jak się czuję. W Polsce byłem jak kosmita. Nie te realia, nie te marzenia, nie te wspomnienia. A tu jeszcze dojrzewanie! Sam nie wiem, jak mi się udało nie wykoleić...

Dzisiaj, po wielu latach, choć dalej boryka się z niektórymi śladami przeszłości, nie zamieniłby swojego dzieciństwa na żadne inne. – Przestałem się w końcu nad sobą użalać i zobaczyłem, jak wiele mam dobrego: zdolności językowe (zna angielski, francuski i arabski), bardzo szybko uczę się nowych rzeczy, rozumiem odmienność innych, a stres towarzyszący zmianie potrafię zamienić na sukces. Nadal mam wrażenie, że nigdzie nie przynależę, a dystans w związkach z ludźmi musiałem przepracować u terapeuty. Kiedy ktoś z moich bliskich wyjeżdża nawet na krótko, przed pożegnaniem emocjonalnie się wycofuję, bo wydaje mi się, że to na zawsze. Ale to właśnie moje doświadczenia dały mi wrażliwość, szerokie spojrzenie i elastyczność. Do takich kameleonów jak ja świat należy – mówi, pakując się ze swoją dziewczyną na trekking do Kambodży.

Ma wiele zawodów (ostatnio pracuje jako trener uczący innych, jak radzić sobie ze zmianami) i nadal od czasu do czasu przeprowadza się z miejsca na miejsce. Bo, jak twierdzi, życie pomiędzy kulturami wciąga...

Dni mobilnej kariery

Z raportu Mercer Human Resource Consulting z 2006 r. wynika, że zjawisko globalnego podróżowania za chlebem staje się coraz bardziej powszechne i podlega dynamicznej ewolucji. Do lamusa odchodzi stereotypowy wizerunek ekspata. 20 lat temu był to mężczyzna wywodzący się ze służb dyplomatycznych, militarnych lub biznesu wyższego szczebla. Obecnie coraz więcej ekspatów to kobiety, co jeszcze niedawno byłoby nie do pomyślenia, zwłaszcza w niektórych rejonach świata. Panie, nawet mające rodziny, z reguły samotnie przenoszą się za granicę. Coraz bardziej obniża się wiek ekspatów. Młodzi ludzie są skłonni pracować za pensje lokalne, bez bonusów, co cieszy firmy zdecydowane ciąć koszty za wszelką cenę. Skraca się też czas trwania kontraktów – z kilkuletnich na kilkumiesięczne, ale intensywniejsze.

Coraz częstsze jest „dojeżdżanie” do pracy w innym kraju – po pracowitym tygodniu za granicą można na sobotę i niedzielę tanimi liniami lotniczymi wracać do domu. Wszystko wskazuje na to, że niedługo mobilna kariera stanie się normą...

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze