Kiedy się poznały, Marta mieszkała w centrum Wrocławia w dużym, minimalistycznym, utrzymanym w białej tonacji apartamencie. Z kolei Iza swoje niewielkie mieszkanie w bloku zaaranżowała surowo, jak loft. Przez jakiś czas balansowały między tymi dwoma miejscami, ale w końcu postanowiły stworzyć wspólną przestrzeń. I wtedy wreszcie zrobiło się kolorowo.
Najpierw żyły trochę tu, trochę tam. Zimą przenosiły się do centrum miasta, a latem do bloku na wrocławskim osiedlu Krzyki, gdzie było więcej zieleni i bliżej do parku. Rok przed wybuchem pandemii postanowiły jednak sprzedać biały apartament Marty, w którym coraz rzadziej bywały, i poszukać nowej przestrzeni, którą mogłyby już urządzić wspólnie. „Pomysłów było wiele, rozważałyśmy nawet ucieczkę z miasta. Chciałyśmy kupić starą stodołę, hodować alpaki, kury i kozy, produkować sery. Te wizje wiejskiego, sielskiego życia z jednej strony nas fascynowały, a z drugiej trochę przerażały, postanowiłyśmy więc poszukać półśrodka, czyli czegoś na obrzeżach miasta, ale jednak dobrze skomunikowanego z centrum. Ważna była bliskość parku, zieleni, ale też sklepów, bo z wyboru nie mamy auta i przemieszczamy się głównie rowerami”, mówi Iza. Wydaje się, że jeśli wiesz, czego szukasz, to łatwiej jest to znaleźć, ale w tym wypadku ta zasada się nie sprawdziła. „W życiu bardzo ważna jest dla nas intuicja, staramy się jej słuchać i kierować tym, co nam podpowiada”, dodaje Marta. Po wielu poszukiwaniach i przeglądaniu ofert Iza zaczęła szukać hasłowo w wyszukiwarce i tak po wpisaniu „kameralna inwestycja deweloperska we Wrocławiu” internetowy algorytm wyświetlił niewielkie nowe osiedle położone wśród zieleni, pięć minut spacerem od pętli tramwajowej, tuż obok jej ulubionego parku Grabiszyńskiego. „Z samego rana zadzwoniłam do dewelopera i jeszcze tego dnia pojechałyśmy zobaczyć to miejsce”, wspomina. Wolne były już tylko trzy mieszkania. Dziewczyny nie zastanawiały się długo.
„W sąsiedztwie znajdują się tylko trzy domy, jesteśmy otoczone parkiem, rekreacyjnymi działkami i cmentarzem. A droga, która prowadzi do naszego osiedla, wciąż bardziej przypomina dukt niż miejską uliczkę. Mamy więc to, co chciałyśmy, czyli wieś w mieście. A niewielki ogródek kompletnie zaspokaja naszą potrzebę bycia blisko natury i oderwania się od miejskiego tempa życia”, mówi Marta i przyznaje, że sama jest raczej bierną użytkowniczką tego zielonego azylu. Królową ogrodu jest Iza, która tak dobiera rośliny, by w każdym miesiącu kwitło coś innego. Dzięki temu zawsze jest kolorowo, zupełnie jak we wnętrzu ich mieszkania. „To tylko złudzenie! – protestują dziewczyny. – Tak naprawdę mamy bardzo dużo szarych przestrzeni, tylko z czasem zniknęły pod obrazami, plakatami, szyldami, książkami i figurkami, które kolekcjonujemy”.
Koncepcja kolorystyczna wnętrza od początku była jasno określona. Sypialnia jako miejsce wypoczynku powinna być w spokojnym, chłodnym odcieniu. Barwny ton narzuciła tapeta w stylu lat 30., w której dziewczyny zakochały się od pierwszego wejrzenia. „Identyczna została użyta w scenografii serialu »Król« na podstawie powieści Szczepana Twardocha”, zauważa Marta, z zawodu projektantka, która zupełnie innej energii potrzebuje w pracowni, dlatego tu na jednej ze ścian pojawił się energetyczny, pobudzający kreatywność żółty odcień, który kontrastuje z czarnym, modułowym regałem firmy Balma. „Z kolei kuchnia i salon z założenia miały być wypełnione kwiatami, dlatego na ścianach zastosowałyśmy barwy oliwkowe, by komponowały się z naszą oranżerią. Długo zastanawiałyśmy się natomiast nad kolorem kuchennych szafek. Kiedy projektowałyśmy to mieszkanie, modne były butelkowe i niebieskie fronty, ale z założenia staramy się nie wpadać w ramy czasowe, unikamy sezonowych trendów. Zależało nam, by to wnętrze było trudne do wydatowania, wymyśliłyśmy więc róż, który nie jest jakoś specjalnie oswojony we wnętrzarstwie. Tak powstało pudrowo-oliwkowe zestawienie, zwane przez nas »dziunia moro«”, śmieje się Iza.
Zazwyczaj to dodatki dopasowuje się do wnętrza, ale u dziewczyn było odwrotnie. „Zanim zaczęłyśmy projektować wnętrze nowego mieszkania, zrobiłyśmy przegląd wszystkich zgromadzonych przez nas bambetli w postaci lamp, dzieł sztuki, figurek i innych bibelotów. Wiedziałyśmy, że jeśli mają z nami zostać, muszą się wpisać w całą koncepcję”, mówi Marta. I tak na przykład plakat Adeli Madej, który wcześniej wisiał przy wejściu do loftowego mieszkania Izy, stał się inspiracją do pomalowania przedsionka. Na ścianach, podobnie jak na plakacie, soczysta zieleń przeplata się z różem i żółcią, a wszystkie te kolory przecinają się na suficie. „Klatkę schodową z kolei pomalowałyśmy na ciemny grafit, bo od początku miała być tłem dla różnych pamiątek i obrazków, które do tej pory czekały na swoje miejsce w tubach”. Nad schodami zawisła lustrzana Tafla – rzeźba Oskara Zięty. „Cenimy tego artystę, ale nie chciałyśmy mieć jego pracy na pokaz. Specjalnie zawiesiłyśmy ją w takim miejscu, w którym często jest niezauważana. Ludzie, idąc po schodach, z reguły patrzą pod nogi, tylko my wiemy, co znajduje się nad głową”, wyjaśnia Marta.
Z klatki schodowej wchodzi się prosto na gablotę zaprojektowaną specjalnie na kolekcjonowane przez Izę Maryjki. W całym mieszkaniu jest ich ponad 50. „Pierwszą Matkę Boską na wodę święconą, plastikową z odkręcaną główką, model z lat 60., dostałam od babci Krysi, która była bardzo wierząca, ale w taki figuratywny sposób. Mieszkała w poniemieckiej kamienicy, gdzie tworzyła ołtarzyki z boziami, kwiatkami i różnymi bibelotami. Obdarzała figurki świętych dużą miłością, ale Matkę Boską kochała najbardziej. Podchodziłam do tych jej fascynacji z dużym dystansem, sama jestem osobą niewierzącą, po procesie apostazji, ale nagle nie wiedzieć czemu te Maryjki zaczęły do mnie przychodzić. Postrzegam je jako takie superbohaterki na urlopie wypoczynkowym, bo u mnie już nic nie muszą, są wolne od tych wszystkich modlitw i próśb, które przez lata do nich kierowano. A widać, że niektóre, szczególnie te kapliczne egzemplarze, naprawdę wiele przeszły”, opowiada Iza. Celowo nie naprawia uszkodzonych rzeźb. „Oczyszczam je z brudu i kurzu, ale nie ingeruję w ich wygląd. Pozwalam im być takimi, jakie są”, mówi. O pomyślność domu dbają natomiast kolekcjonowane przez Martę figurki kur, jest ich około 20. „Pierwszą, która dziś stoi na kuchennym blacie, znalazłam na targu staroci. Zachwyciła mnie jej forma, kolor, kształt, a później przyszła refleksja, że przecież w bajkach i przypowieściach kura to symbol dobrego ducha. Mamy więc spore zapasy pozytywnej energii”, śmieje się Marta. Ale podkreśla też, że ich zbieractwo jest jednak kontrolowane.
„Dbamy o cyrkulację rzeczy, jeśli coś kupujemy, jakiś inny przedmiot wystawiamy na sprzedaż”, mówi. W gabinecie na regale leży walizka, z którą dziadek Izy przyjechał do Wrocławia zaraz po wojnie. „Zmieścił w niej cały swój dobytek. Dla nas to taki symbol życiowego minimalizmu, do którego mimo wszystkich pokus dążymy”, przyznają dziewczyny.
Galeria
(12 zdjęć)
Fot. Celestyna Król
1/12
1. Hokery przy wyspie w oliwkowo-różowej kuchni to projekt Malo Design. Nad blatem wisi lampa NAP z poprzedniego mieszkania Marty. W głębi stoi kurka – pierwszy okaz z kolekcji Marty zdobyty na targu staroci. Na ścianie po prawej wiszą: emaliowany szyld Pepsi Cola z 1952 roku, logotyp Mercedes-Benz z lat 30., obrazek Małgorzaty Halber i grafika Anny Libery.
Fot. Celestyna Król
5/12
Pomalowana na ciemny grafit klatka schodowa to galeria sentymentalna. Wiszą tu rzeczy podarowane, wspominkowe, jak oryginalny numer linii autobusowej 133 zdobyty przez Izę w liceum, czy plakat z nieistniejącym już wrocławskim budynkiem Solpol, do którego Marta ma szczególny sentyment. Przestrzeń domyka zawieszona nad schodami lustrzana Tafla – rzeźba Oskara Zięty.
Fot. Celestyna Król
6/12
W pracowni żółty kolor ściany kontrastuje z czarnym, modułowym regałem firmy Balma. Po prawej od biurka wiszą kolekcjonowane przez Martę w czasach studenckich plakaty i obraz, który jej najlepsza przyjaciółka Monika Fedorowicz wykonała specjalnie na jej 40. urodziny. Na drugim planie widać sypialnię, która utrzymana jest w zupełnie innej, wyciszającej kolorystyce.
Fot. Celestyna Król
9/12
Kiedy rok temu Marta pomyliła 11 z 17 i wsiadła w tramwaj, który powiózł ją w przeciwnym kierunku, uznała, że czas na badanie wzroku. Tak zaczęła się jej kolekcja oprawek.
Fot. Celestyna Król
11/12
Rozważały ucieczkę na wieś, hodowlę alpak i kóz, ale okazało się, że niewielki własny ogród w pełni zaspokaja ich potrzebę kontaktu z naturą i stanowi azyl. Królową ogrodu jest Iza (po lewej). To ona dba o całą aranżację, znosi pieńki, paliki, patyki, pieli i sadzi rośliny tak, by w każdym miesiącu rozkwitało coś innego. Marta (po prawej) skupia się na wypoczynku.
Fot. Celestyna Król
12/12
„Korzystam z naturalnych elementów dekoracyjnych w ogrodzie, ale nie byłam w stanie oprzeć się tej głowie Niobe”, mówi Iza. I ubolewa, że rzeźba nie jest kamienna. Gips trzeba regularnie zabezpieczać lakierem.