Niezależnie od tego, czy masz dzieci, czy nie – jesteś rodzicem. Mieszka w tobie bowiem mały człowiek, który odzwierciedla wszystkie twoje marzenia, uczucia i tęsknoty. Twoje Wewnętrzne Dziecko potrzebuje opieki, miłości i akceptacji, ale też określonych granic i obowiązków. Inaczej się zbuntuje lub zamknie w sobie. Tym samym odetnie cię od twojej najgłębszej i najbardziej instynktownej natury.
Ludzie różnią się między sobą na wielu poziomach. Wyglądem, charakterem, płcią, wrażliwością, gustem, statusem… Odróżnia nas także dziecko, jakie mamy w sobie. Ja na przykład mam w sobie dużo beztroskiego, chcącego sie bawić i łaknącego przyjemności dziecka. Powiedziałabym nawet, że taki ciągły bachor jestem. Niektórzy mają w sobie dziecko zahukane, nieszczęśliwe, zakute w dyby, stłumione albo wytresowane. Inni przeciwnie – rozhulane, rozkrzyczane, niszczące innych. Jeszcze inni – pogodne, wesołe, grzeczne, ciepłe i egoistyczne w ten cudowny i naturalny sposób, czyli wynikający z tego, że siebie zna oraz siebie czuje i po prostu chce, żeby mu było fajnie. To, co się dzieje z naszym Wewnętrznym Dzieckiem, zawsze jest odbiciem tego, co się dzieje z dzieckiem prawdziwym, które przyszło na świat, czyli z nami w dzieciństwie. Jeśli dziecko dało się w dzieciństwie zasmucić, to jego Dziecko będzie smutne, jeśli się dało przestraszyć – będzie przestraszone.
Wszyscy przychodzimy na świat z naturalnym, niewinnym dzieckiem w sobie. I ono żyje w nas cały czas, niestety, przeważnie w nieco odmienionej postaci. Dlaczego? Ano dlatego, że w wyniku wychowania i socjalizacji to realne, prawdziwe dziecko zostaje zarzucone tym wszystkim, czego się od nas wymaga, tymi nieustannymi „należy” i „nie wypada”. Słyszy je w domu, w szkole, na podwórku. A ponieważ jest tylko dzieckiem, ulega im i zaczyna się dostosowywać, stopniowo zmieniając swoją prawdziwą naturę. Już bardzo małe dziecko dokładnie wie, czego inni, a zwłaszcza rodzice, od niego chcą. Nawet jeśli mu tego nie mówią wprost. A zwykle chcą, by było inne niż jest. Na przykład dziecko – to prawdziwe – dużo biega, bo jest motoryczne, ale jego rodzice, którzy są z natury flegmatyczni, tego nie znoszą. Mówią: „Nie biegaj, denerwujesz mnie, posiedź trochę spokojnie”. I ono się powstrzymuje przed aktywnością, a często nawet z tego powodu popada w apatię. Zamraża siebie i zamraża to energiczne dziecko w sobie, z jakim się urodziło. Ludzie czasem przypominają sobie po latach: „Przecież ja malowałam, tańczyłam, śpiewałam, a na podwórku robiłam z dziećmi teatr. A teraz? Gdzie się podziała tamta dziewczynka?”. Ona tam cały czas jest!
Kiedy Wewnętrzne Dziecko nie jest słuchane i szanowane, potrafi przypomnieć o swoim istnieniu. Dzieje się to na przykład wtedy, gdy o uwagę domaga się nasz organizm. Kiedy zaczynamy chorować, to tak naprawdę choruje nasze dziecko. Jest nieszczęśliwe, niewysłuchane, niewypłakane, nierozumiane – więc choruje. Wewnętrzne Dziecko to nasza najczystsza natura, nawet nie charakter, tylko coś głęboko pod nim. Charakter to coś, co się wykształca w nas przez lata. Składa się z rzeczy, na które człowiek się zgodził i które w sobie wybudował. Natomiast Dziecko to instynkt, to uczucia.
Jeśli odzywa się w nas po latach dojmująca tęsknota za czymś, co dawno temu utraciliśmy, taki mocny emocjonalny ból oraz poczucie, że niczego nie osiągnęliśmy i wszystko jest bez sensu – to też znak, że woła do nas Wewnętrzne Dziecko. Bo ono zawsze wyraża najgłębsze uczucia i marzenia.
W pewnym starym francuskim filmie syn fabrykanta gwoździ marzy, by wyjechać do Paryża i studiować malarstwo. Ale słyszy od ojca: „Nie ma mowy, przejmujesz fabrykę gwoździ”. I syn poddaje się, robi to, czego od niego oczekuje ojciec. Kiedy jednak kilkanaście lat później dorasta jego syn, daje mu pieniądze i wysyła go do Paryża. Na co syn z płaczem: „Ale ja chcę prowadzić fabrykę gwoździ”. To świetny przykład na to, jak rodzice znają swoje dzieci. Dorosły syn chciał być dobry dla swojego Wewnętrznego Dziecka i na siłę chciał uszczęśliwić własnego syna. A przecież mógł sam pojechać do Paryża, gdy jego ojciec umarł. Tylko on z siebie zrezygnował, jego Wewnętrzne Dziecko już nie miało na to odwagi. Bardzo dużo ludzi samych siebie opuszcza. Gdy są młodzi, obiecują sobie, czego to nie będą robić, kiedy dorosną, a potem? Żyją tam, gdzie nigdy nie chcieli mieszkać, z ludźmi, których nie lubią, robiąc rzeczy, których nie cierpią.
Są dzieci, które się dają złamać przez wychowanie, a są takie, które się nie dają, bo mają w sobie siłę. Większą niż rodzice. Są też dzieci nieznośne, takie, które nie dojrzały, chcą nadmiarowo i nie liczą się z innymi. Robią się z nich wielkie bachory, które nie mają silnie wykształconych mądrych Wewnętrznych Rodziców. W zależności od tego, jak odbywa się nasze wychowanie, to w dorosłości może się w nas odzywać głównie Wewnętrzne Dziecko, głównie Wewnętrzny Rodzic albo głównie Wewnętrzny Dorosły. To wszystko określenia zaczerpnięte z analizy transakcyjnej.
Wewnętrzny Rodzic kształtuje się głównie na wzór naszych prawdziwych rodziców. Oczywiście najlepiej, gdyby był ciepły, wspierający, kochający, rozumiejący i akceptujący. Częściej jednak mamy Rodzica surowego, krytycznego, czasem nawet nienawistnego czy niszczącego. I jeśli radosne dziecko trafi na surowego Rodzica, który się w nas wykształcił w trakcie wychowania, to będzie ciągle słyszało od niego: „A co tobie się wydawało? Że karierę teraz zrobisz?!” albo: „Sama sobie jasteś winna”. I jeśli nie jest wystarczająco silne, da się stłamsić. Znam mnóstwo osób z bardzo niedobrym Wewnętrznym Rodzicem. Ich Wewnętrzne Dzieci ledwo żyją. Może też zdarzyć się, że Wewnętrzne Dziecko tak sie rozhula, że zwycięży z Rodzicem, który usunie się w kąt. Takie osoby w dorosłym życiu nie liczą się z innymi i podejmują mnóstwo ryzykownych działań.
Jest jeszcze trzecia wewnętrzna postać, ona kształtuje się najpóźniej, na bazie naszych doświadczeń i nauki, a często się marnie kształtuje, bo ci realni rodzice mówią: „Słuchaj tylko matki i ojca”, albo Wewnętrzne Dziecko tak hula, że liczy się tylko ono. Ta trzecia postać to Wewnętrzny Dorosły. Swoisty komputer, który wszystko pamięta. Używa określeń: „opłaca się – nie opłaca się”, „warto – nie warto”. Dorosły to analityk, księgowy, racjonalizator. Rodzic mówi: „wolno – nie wolno”, „powinnaś – nie powinnaś”, „wypada – nie wypada”, „to jest ładne, a to brzydkie”, „świat jest dobry” albo „świat jest zły” – czyli daje wskazówki, nakazy i zakazy, normy oraz oceny. Z kolei Dziecko jest czystą emocją, pragnieniem, doznaniem, chęcią. Jego komunikaty to: „chcę – nie chcę”, „lubię – nie lubię”, „o, jakie pyszne!”, „nienawidzę tej pracy”, „uwielbiam taką pogodę”, „no, może być”. Tu nie ma miejsca na osąd czy racjonalną analizę.
Wszystkie te postaci mają swoją rolę do odegrania i wszystkie powinny w harmonii występować w naszym wnętrzu.
Zwykle mamy w sobie wykształcone wszystkie trzy postaci, a jedna jest dominująca. Kiedy dominacja jest nadmierna i dochodzi do zaburzenia wewnętrznej harmonii, pojawiają się nadużycia i nieszczęścia.
Kiedy dominuje Rodzic – a jest wtedy najczęściej krytyczny i opresyjny – Dziecko jest stłamszone, smutne i przybite. A Dorosły milczy. Taki człowiek nie potrafi czerpać z życia przyjemności, tłumi w sobie uczucia, nie wie, czego chce i na co ma ochotę. Kieruje się tym, czego inni od niego chcą, i jest pełen lęku.
Gdy dominuje Wewnętrzny Dorosły, człowiek staje się nad wiek poważny, a często i zgorzkniały. W jego głowie pojawiają się zwykle takie refleksje, jak: „Nie warto się tym ekscytować, bo i tak się skończy” albo: „A co będę wyjeżdżać, przecież wszędzie jest tak samo”, „Ja tam już się nigdy nie zakocham, nic mnie już nie cieszy, nie bawi i nie dziwi”, „Ja już na nic nie czekam”. Taka dominacja Dorosłego pojawia się wtedy, gdy prawdziwi rodzice byli bardziej surowymi myślicielami niż doznaniowcami, co oznacza, że byli bardzo konsekwentni w tym, by gasić w dziecku emocje, intuicję i przeczucia, za to uczyć je patrzenia na życie z punktu rozsądku i rozwagi. Co nie jest wcale takim złym punktem, pod warunkiem że nie zastępuje odczuwania i nie zabiera prawa do przyjemności.
Jeśli w naszym podejściu do życia przeważa Wewnętrzne Dziecko, to zachowujemy się jak takie wieczne siedemnastki, co to wszystkich się słuchają i nie mają swojego zdania, nie potrafią też wziąć na siebie odpowiedzialności. Z drugiej strony kiedy przeważa Rodzic – tej odpowiedzialności jest zbyt dużo.
Chodzi więc o to, aby wszystkie postaci były dopuszczone do głosu, by wszystkie mogły pełnić swoją rolę i żeby się dogadywały. By Dziecko się zachwycało i chciało próbować nowych rzeczy, aby Rodzic wspierał ale i wyznaczał granice, a Dorosły pomagał dojść do kompromisu pomiędzy „chcę” a „nie wolno”.
Nasze wewnętrzne postaci są ze sobą w nieustannym kontakcie, a często sporze. Kiedy na przykład Dziecko czegoś bardzo chce, ale mu to szkodzi, to surowy Rodzic (słusznie, ale niepotrzebnie z negatywną oceną) mówi: „Głupi jesteś, nie widzisz, że to dla ciebie złe?”. Dobry Rodzic (też z oceną, ale pozytywną) mówi natomiast: „Mądry jesteś, to nauczysz się, że ci szkodzi”. Czyli Dziecku rączka się wyciąga, na co Rodzic: „A ta rączka to po co?”. Wtedy może zabrać głos Dorosły: „Po pewne rzeczy warto wyciągać rączkę”. Czasem Dorosły mówi do Rodzica: „Nie opłaca się, żeby ona tam nie poszła i nie sprawdziła. Jeśli tego nie zrobi, nie będzie wiedziała, czego chce”. Oczywiście on to mówi w pierwszej osobie, bo te wszystkie głosy to my. I to pomiędzy nami w trzech postaciach toczą się wewnętrzne kłótnie. Kiedy człowiek wsłucha się w siebie, to je znajdzie. Chodzi o to, by do nich dopuszczać, by te postaci się w nas otwarcie, uczciwie spierały, bo to będzie tylko z korzyścią dla nas.
Powiedzmy, że dostajemy jakąś propozycję, na przykład propozycję małżeństwa. Pytamy więc naszego Wewnętrznego Dziecka. Ono powie, czy chce, czy nie, jakie uczucia to w nim wywołuje. Powie dajmy na to: „On mi się bardzo podoba”. Na co Rodzic może wtrącić: „Wiesz, ale tacy, co się bardzo podobają, zwykle podobają się wszystkim, będziesz miała męża, którego baby będą rwały”. A Dziecko na to: „To fajnie, będą mi zazdrościć”. Rodzic: „Tak, to jest przyjemne”. I tu wchodzi Dorosły: „A pamiętasz to małżeństwo, które poznałaś na wakacjach?”. Dziecko: „Tak, pamiętam i trochę się boję, że on mnie może zdradzać, jak taki atrakcyjny”. Dorosły: „A pamiętasz, jak spotkałaś na przyjęciu jeszcze inną parę? On był piekielnie przystojny, ale wpatrzony tylko w nią. Co więc ma do rzeczy uroda?”.
Nie o to chodzi, że my w dorosłym życiu nie słuchamy swojego Wewnętrznego Dziecka, tylko że my nim nie żyjemy. Rodzic powinien swoje dziecko przede wszystkim znać – i ten realny, i ten wewnętrzny. Wiedzieć, że niekiedy potrzebuje czasu dla siebie, a innym razem chce umówić się z przyjaciółką na pogaduszki, popłakać sobie, zjeść coś dobrego, wyjść na dwór albo nie chcieć nic robić cały dzień.
Jeśli nie znamy swojego Wewnętrznego Dziecka, to tak naprawdę nie wiemy, czego chcemy. I nie potrafimy sobie tego dać. Są tacy ludzie – oduczeni kontaktu ze sobą, ciągle tylko sami siebie strofują i dyscyplinują: „Jak ty wyglądasz?”, „Nie mów tak głośno”, „Najpierw obowiązek, potem przyjemność”. Znów powtórzę: nie chodzi więc o to, by zachować Dziecko w sobie, bo ono w nas już jest, tylko by je uznać i dać mu prawa, żeby z nich korzystało. Aby miało przyjemności, ale też obowiązki, i je lubiło. Oczywiście, jeśli damy się Dziecku rozzuchwalić, to trzeba je ograniczyć, ale nie mówimy wtedy: „Jesteś wredna”, tylko: „Nie hulaj tyle”. Działa to zwłaszcza w kwestiach finansowych.
Jeśli masz jakiś wewnętrzny konflikt, to tak długo go rozpracowuj, aż wszystkie trzy osoby w tobie się zgodzą. Bo gdy jest ci źle, to zwykle twojemu Dziecku jest źle. Wtedy Rodzic powinien się zainteresować, czemu jest źle. A Dorosły rozsądzić, co opłaca się z tym zrobić.
Ważne jest, by nasze życie było dobrym życiem dla naszego Dziecka, czyli by było w nim nie za dużo pracy i obowiązków, żeby był też odpoczynek i zabawa. A już najlepiej by było dobre dla wszystkich trzech postaci: aby była w nim energia działania, przyjemność i zabawa (Dziecko), miłość, opieka i dobry wzór (Rodzic) oraz umiejętność korzystania ze swojego doświadczenia (Dorosły).