1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

O problemie maminsynków i nadopiekuńczych matek mówi terapeuta Jacek Masłowski

Matce bardzo często, w nieświadomy sposób, zależy na utrzymaniu bliskiej relacji z synem, bo to jej jedyna trwała relacja. Mało tego, ona przecież życie poświęciła, żeby go wychować. Więc jeśli się teraz od niego odsunie, wpadnie w czarną rozpacz, bo będzie miała poczucie, że jej życie się kończy. (Fot. iStock)
Matce bardzo często, w nieświadomy sposób, zależy na utrzymaniu bliskiej relacji z synem, bo to jej jedyna trwała relacja. Mało tego, ona przecież życie poświęciła, żeby go wychować. Więc jeśli się teraz od niego odsunie, wpadnie w czarną rozpacz, bo będzie miała poczucie, że jej życie się kończy. (Fot. iStock)
Badania pokazują, że męski okres dojrzałości emocjonalnej to 42 lata. Może dlatego, że wtedy matka takiego mężczyzny ma 70–80 lat i już nie daje rady wiązać syna – pół żartem, pół serio mówi terapeuta Jacek Masłowski.

„Wybieraj: twoja matka albo ja!”. Coraz więcej znanych mi kobiet ma ochotę powiedzieć tak swojemu partnerowi. Czy to jakaś plaga maminsynków czy raczej nadopiekuńczych matek?
Zacznijmy od tego, że granica dojrzałości, rozumianej jako motywacja i umiejętność brania odpowiedzialności za siebie i innych, u współczesnych mężczyzn przesuwa się w czasie. Sam jeszcze nie wiem, gdzie ona dokładnie leży, jeżeli mówimy o pokoleniu dzisiejszych 20-latków. Pewne jest to, że z punktu widzenia statystyki, kobiety dojrzewają o 11 lat wcześniej. Dlatego młode kobiety są aktualnie w zupełnie innym momencie życia, jeżeli chodzi o myślenie o swojej przyszłości, niż mężczyźni w ich wieku, którzy dalej są chłopcami i myślą głównie o sprawianiu sobie różnych przyjemności.

Druga kwestia jest taka, że wielu młodych mężczyzn jest wychowywanych przez nadopiekuńcze matki przy braku obecności aktywnego ojca. A przez to mężczyźni często tworzą niezdrowe relacje z matkami, są ich quasi-partnerami. Żyją w poczuciu, jakby dobrostan matki zależał tylko od nich. Na podświadomym poziomie każda próba związania się na poważnie z kobietą inną niż matka jest dla nich zdradą, czyli powieleniem schematu, w którym mężczyzna opuszcza kobietę. A oni podjęli w swoim sercu decyzję, że nigdy nie będą tacy jak ich ojcowie. Oni matki nie opuszczą.

Dla wielu mężczyzn absolutnie przełomowym momentem jest więc ten, w którym świadomie przeciwstawiają się matce. Co niekoniecznie oznacza bunt na zasadzie „synku, chcę, żebyś szedł w lewo”, a on na przekór pójdzie w prawo. Chodzi raczej o to, co metaforycznie w swojej książce „Żelazny Jan” opisuje Robert Bly. Czyli dzikiego mężczyznę, który został złapany przez myśliwych i wyłowiony z dna jeziora, a później zamknięty w klatce na dziedzińcu zamku, zasiedlonym przez królową, króla i złotowłosego chłopca.

Kim właściwie jest ten dzikus, czyli tytułowy Żelazny Jan?
To facet pierwotny, nieokiełznany, pozostający w kontakcie ze swoją naturą. Bly mówi: „żeby móc wypuścić tego dzikusa, złotowłosy chłopiec musi zdobyć klucz i otworzyć kłódkę, która zamyka tę klatkę”. A klucz leży pod poduszką. Czyją? No właśnie matki.

Mężczyzna, który chce odciąć pępowinę od matki, musi najpierw ukraść ten klucz?
Właśnie! A co to znaczy? Że musi pokonać lęk przed reakcją matki, znaleźć w sobie do tego siłę i odwagę. Młodzi mężczyźni, którzy wchodzą w relacje z kobietami, mają już częściowy dostęp do tego dzikusa, do swojej popędowości i pozytywnej agresywności czy potrzeby sprawczości, ale to nadal dzieje się w zamknięciu, w klatce. Dlatego w dawnych czasach chłopcy byli odprowadzani od matek stosunkowo wcześnie, w wieku 7–11 lat, i powierzani mężczyznom na dalszy proces wychowania. Właśnie po to, żeby zminimalizować w tych chłopcach lęk. Bo gniew matki dla mężczyzny w tym wieku jest przerażający! Kiedyś chłopcy mieli w tym procesie inicjacji oparcie w innych mężczyznach, dojrzałych dorosłych. Dziś dzieje się tak coraz rzadziej, więc kiedy partnerka mówi do mnie: „wybieraj, matka albo ja”, to mam poczucie, że ona w ogóle nie wie, o co prosi. I skoro mam do wyboru: pokonać lęk przed gniewem matki, z którą jestem związany od tak wielu lat, albo postawić się Zosi, którą znam rok…, to łatwiej mi powiedzieć Zosi: „no… będę tęsknił” i wrócić z powrotem na sznurek matki. On ostatecznie zostanie zerwany, ale współcześni mężczyźni robią to bardzo późno.

Zastanawiam się, czy w ogóle dobrze jest stawiać facetowi jakiekolwiek ultimatum, na zasadzie: albo ona, albo ja.
W momencie, kiedy mężczyzna nie rezonuje w tę samą stronę co kobieta, a zbliża się czas stabilizacji, to często partnerka stawia takie ultimatum. Tylko że to zwykle jest przeciwskuteczne. Z drugiej strony rozwiązuje jej problem, bo wtedy już zna odpowiedź. Czyli zamiast inwestować w tę relację, powinna dać sobie spokój i poszukać na rynku matrymonialnym kogoś bardziej rokującego…

No i kobiety tak właśnie robią. Mogą przecież związać się z mężczyzną, który ma już tę relację rozwiązaną. Na ogół jest to starszy mężczyzna. Wiele kobiet wybiera tę drogę, oczywiście pod warunkiem że myślą o długoterminowości tego związku. Młoda kobieta, która nie jest zainteresowana tworzeniem relacji na stałe, nie będzie stawiała ultimatum.

Z drugiej strony wydaje mi się, że jest coraz więcej dobrej energii na linii synowa – teściowa, kobiety chcą dobrze rozumieć się z matkami swoich partnerów. Mogą się nawet bardzo lubić i szanować. A jednak ta sympatia ma się nijak do tego, że po prostu teściowej jest więcej w tym związku niż partnerki...
W takim układzie, gdy mężczyzna nie jest odpępowiony, prędzej czy później dochodzi do rywalizacji na linii synowa – teściowa, która wcale nie musi polegać na tym, że zwalczamy się na zasadzie: „głupia babo, idź sobie stąd”. Możemy rywalizować na różne sposoby, np. sprawdzając, która z nas jest w czymś lepsza. Na poziomie werbalnym te kobiety spijają sobie z dzióbków, lecz na poziomie zachowań każda z nich dzierży mniej lub bardziej tępy nóż, który służy nie do tego, żeby zabić tę drugą, tylko żeby odciąć nić tej relacji. Matce bardzo często, w nieświadomy sposób, zależy na utrzymaniu bliskiej relacji z synem, bo to jej jedyna trwała relacja. Mało tego, ona przecież życie poświęciła, żeby go wychować. Więc jeśli się teraz od niego odsunie, wpadnie w czarną rozpacz, bo będzie miała poczucie, że jej życie się kończy.

Ja największy problem widzę w tym, że taka matka akceptuje syna w pełni, do tego w zachwycie. I daje z siebie garściami. A partnerka nie. Jak przetłumaczyć facetowi, że to wcale nie takie dla niego dobre?
Nie da się tego przetłumaczyć żadnemu facetowi. Bo jeżeli jest ci ciepło i dobrze, to nikt ci nie wmówi, że tak naprawdę jest ci bardzo źle.

Nieprzypadkowo badania pokazują, że męski okres dojrzałości emocjonalnej to właściwie 42 lata. Może dlatego, że wtedy matka takiego mężczyzny ma 70–80 lat i już nie daje rady wiązać syna. Oczywiście komentuję to teraz trochę żartobliwie...

Chcesz powiedzieć, że proces odpępowienia dokonuje się sam, gdy matka umiera?
Tak. To jest moment, w którym mężczyzna sam z siebie zaczyna czuć, że chciałby stworzyć i mieć jednak coś swojego. I pojawia się kobieta, która mówi: „chcę z tobą być, zamieszkajmy razem”. On się zgadza. „No dobrze, to teraz chciałabym, żebyś prał, gotował...” – mówi ona. I tu pojawia się problem, bo wielu mężczyzn nie umie tego zrobić. A nawet jeśli potrafią, to jeżeli nie są w fazie zakochania czy wicia gniazda, to zaczynają się zastanawiać, czy im się to w ogóle opłaca. I często okazuje się, że kobieta wymaga za dużo. „Skoro mama to robiła, to dlaczego ty, Zosiu, tego nie robisz?”.

Ale chyba w pewnym momencie pojawia się jakaś refleksja na zasadzie: mam bliższą relację z matką niż z jakąkolwiek partnerką, ciągle nie wychodzi mi w związkach, coś tutaj nie gra, a może jestem „przegrywem”?
Przegrywem to się jest, jeśli ma się relację tylko z matką, a nie z kobietami. Umówmy się, w świecie młodych mężczyzn liczba partnerek przekłada się na jakość męskości. Włączam Tindera i już. Dopiero o wiele później przychodzi w życiu mężczyzny czas na refleksję, ale to już w momencie, gdy zintegruje penisa z sercem. Na pewno nie w wieku 25 lat.

Porozmawiajmy więc o starszych mężczyznach, którzy mają już rodziny, żony, dzieci i dalej nie ma mowy o odpępowieniu się. Jeżdżą co weekend do matki i tam koszą trawnik, naprawiają kontakt i tak dalej. A żona z dziećmi spędzają weekend w domu.
Tu problem ma zupełnie inną postać. Pytasz, dlaczego mężczyzna, który już dokonał wyboru i założył rodzinę, większość swojego wolnego czasu spędza u matki? Pamiętaj, że współczesny facet dość słabo obsługuje sferę emocjonalną. Jest w głowie, a nie w sercu. A rodzina to wulkan emocjonalny. Tam się tyle rzeczy dzieje w emocjach, że po prostu masakra, i to nie jest żadna nowość, że wielu mężczyzn szuka ucieczki. Można uciekać w pracę, do garażu, a można też uciekać do mamy.

„Nie ma jak u mamy”, jak śpiewał Wojciech Młynarski, prawda? Mama jest bezpieczną kobietą. Tyle że to nie jest do końca prawda, bo mama może być też bardzo niebezpieczna. Jeżdżę do niej, bo muszę. Bo jeśli nie wpadnę, to będzie jej smutno. Mamusia będzie nieszczęśliwa. Po prostu nie jestem w stanie jej odmówić. A do tego dochodzi to, że mam bardzo bezpieczną relację z partnerką. No przecież mam z nią trójkę dzieci, więc nie powie: „rozwodzę się z tobą”. A nawet jeśli powie, to niech sobie gada. Przecież nie rozwiedzie się ze mną dlatego, że co niedziela chodziłem do matki na obiad. Jaki sąd uzna moją winę?

Załóżmy, że mężczyzna już wie, że proces odpępowienia powinien nastąpić, ale nie chce porzucać dobrego obiektu matki ani sprawiać jej przykrości. To na czym ma polegać ten proces separacji? Ma się z nią rzadziej widywać? I co to znaczy rzadziej?
Poczekaj, użyłaś moim zdaniem nieuprawnionego określenia „porzucić dobry obiekt matki”. Mężczyzna, który zaczyna rozumieć, że jeszcze się nie odpępowił, dostrzega, że matka to wcale nie jest dobry obiekt! To obiekt przemocowy albo wikłający, bo nadopiekuńczość polega na tym, że u mnie, synku, jest najlepiej.

Zrozumienie tego, że matka w tym wypadku nie jest wcale dobrym obiektem, to pierwszy krok do odpępowienia się?
Tyle że mężczyźni rzadko są w stanie to sami zobaczyć. Najczęściej dopiero w terapii zaczyna się nazywanie tego wszystkiego, co dzieje się na linii mężczyzna – matka. Często po kilku sesjach on słyszy od terapeuty, że ma problem z matką, a nie z nieobecnym ojcem. Dlaczego tak często biega do matki? Bo ona puste miejsce po partnerze próbuje wypełnić synem. Jeżeli matka ma stałego i obecnego w jej życiu partnera, to uwierz mi, że problem się minimalizuje. To jedna z podstawowych ról ojca – odciąć pępowinę syna od matki. Samemu synowi bardzo trudno jest to zrobić. To tak jakbyś miała sobie sama uciąć nogę!

To może wróćmy do klucza, który warto skraść matce spod poduszki. Co może pomóc mężczyźnie w odcinaniu tej pępowiny?
Przeciwstawienie się matce.

Czyli co?
Normalnie. Nie przyjdę, nie zrobię, nie będę, bo w tym czasie jestem z rodziną. Krótko mówiąc, mężczyzna odsuwa matkę od siebie.

Tyle że nie wiadomo, na jaką odległość najlepiej odsunąć się od matki i na jak długo.
Dlatego jeszcze raz to powiem – samemu bardzo trudno to zrobić.

A jakbyśmy zebrali mężczyzn, którzy przeszli ten proces i mogliby opowiedzieć innym, jak to zrobić i co jest najważniejsze na tej drodze?
W przypowieści o Żelaznym Janie na zamku mieszkał król z królową. A w naszym codziennym życiu króla często nie ma. Jest tylko sama królowa i na tym polega największy kłopot współczesnych mężczyzn...

Czyli ta przypowieść nie ma u nas jednak zastosowania?
To opowieść, która pokazuje, na czym polega dorastanie mężczyzny – on musi się wyzwolić z relacji z matką. Łatwiej to zrobić, gdy matka ma partnera. Inaczej trapi cię poczucie winy, strach, jakiś rodzaj bezradności. Bo jak można zostawić kobietę, która tyle dla ciebie zrobiła? No i do tego dochodzi to, o czym już mówiłem: wielu współczesnych mężczyzn przyrzeka sobie, że nigdy w życiu nie będą tacy jak ich ojciec. Jeśli więc jesteś w tym sam, nie chodzisz na terapię i nie masz grupy wsparcia, to gdy zrobisz ruch oddalający cię od matki, jaki tekst usłyszysz? „Bo nigdy nie byłam dla ciebie ważna. Bo ty byś chciał, żebym umarła”. Jeżeli wybierzesz swoją rodzinę, a matka wcześniej czy później umrze, no to, chłopie, zostajesz z gołą dupą w krzakach – wpędziłeś ją do grobu. To są zresztą jej własne słowa.

Jeśli powiesz: „Mamo, ja cię nie zostawię”, to usłyszysz od żony: „Zaniedbujesz mnie, rodzina jest dla ciebie nieważna”. Gdzie się obrócisz, tam źle. Dlatego tak ważne jest, by mieć przy sobie mężczyznę, który ci powie: „Chłopie, twoja matka jest dorosła i sama bierze odpowiedzialność za to, że tak sobie poukładała życie. To jest naprawdę okej, żebyś zajął się swoim”. Szczególnie że mówimy o sytuacji, w której matki to jeszcze nie są sędziwe staruszki, którymi faktycznie trzeba się zaopiekować.

To może zostawmy tego mężczyznę z jego dylematem. I zajmijmy się matką. Co można jej powiedzieć, jeśli nas teraz czyta?
Kłopot jest następujący, jeszcze raz to powiem: matki, które wikłają, czy to przez nadopiekuńczość, czy niefajne emocje – to matki, które nie mają życia poza relacją z synem. Wiele z nich nie ma partnera z wyboru, ale też żadnego swojego życia: ulubionej formy spędzania czasu czy przyjaciół. Ich życie się skończyło, kiedy syn wyszedł z domu. I dlatego nie chcą go wypuścić. Prosta rada jest taka: droga mamo, zajmij się swoim życiem. Zadbaj o siebie i weź wreszcie żyj! Zadbaj o zdrową i dobrą relację ze swoim synem. I pewnie także z synową.

A skąd wiadomo, że proces odcinania pępowiny się udał i domknął?
Ten proces domyka się wtedy, kiedy ty jako mężczyzna podejmujesz decyzję, czyli wybierasz świadomie. Mając świadomość tego, że żonie się to nie spodoba, decydujesz się pójść na obiad do matki – bo chcesz, a nie bo czujesz, że musisz. Podobnie decydujesz, że nie idziesz na obiad do matki, bo chcesz zrobić w tym czasie coś innego, a nie dlatego, że żona ciosa ci kołki na głowie. Umiesz sobie poradzić zarówno z gniewem swojej żony, jak i matki. Czyli: w tę niedzielę poszedłem do matki, bo potrzebowałem z nią pogadać, ale w następną niedzielę spędzam czas z rodziną, a jeszcze w następną pobędę sobie sam, bo to ja podejmuję decyzje.

Tak naprawdę mężczyzna odpępawia się dla siebie, nie dla matki czy partnerki. I dopiero wtedy staje się mężczyzną. Bo może wziąć życie w swoje ręce i albo zaprosić jakąś kobietę do swojego życia, albo zaprosić ją jedynie w jakimś aspekcie, albo jej odmówić. I wtedy już nie ma znaczenia, czy to jest matka, partnerka, koleżanka czy szefowa.

Jacek Masłowski, filozof, coach, psychoterapeuta w Instytucie Psychoterapii Masculinum, współtwórca i prezes Fundacji Masculinum, współautor książek

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze