„Dlaczego boimy się odkryć przed drugim człowiekiem, pokazać swoją kruchą stronę? Bo uważamy, że jesteśmy niewystarczające, a tym samym niegodne kochania” – mówi psycholożka Katarzyna Półtorak.
Relacje z najbliższymi, co wynika z samej ich istoty, powinny opierać się na szczególnej bliskości, czyli także na odsłanianiu się, pokazywaniu siebie bez retuszu. A okazuje się, że z tym odkrywaniem siebie, nawet przed bliskimi, mamy duży problem. Dlaczego?
Zacznę od przywołania terminu „vulnerability”, który w pewnym stopniu to wyjaśnia. Trudno go przetłumaczyć na polski, choć w słownikach podaje się, że to słaby punkt – i takie jest powszechne jego rozumienie, według mnie krzywdzące i utrudniające ludziom zaakceptowanie tej cechy, bo nie jest ona objawem słabości. Vulnerability związana jest z wrażliwością, podatnością na zranienie, z byciem bez skorupy, bez zbroi, czyli takim, jakim jestem: kruchym, wrażliwym, niedoskonałym. Tematem vulnerability zajmuje się Brené Brown, badaczka i nauczycielka akademicka, która bada również między innymi wstyd, autorka świetnej książki „Dary niedoskonałości”.
Ludzie walczą z tą cechą, bo się jej wstydzą?
Dlatego że często bezpiecznie czują się tylko wtedy, kiedy zakładają „zbroję”. Także dlatego, że ta cecha niesie ze sobą różne trudności. Na przykład ryzyko emocjonalne, niepewność – no bo gdy się odsłaniamy, to nie wiadomo, czego spodziewać się po drugiej stronie. Narażamy się wtedy na ocenę naszych emocji, przekonań, tego, jacy jesteśmy. I ludzie walczą z tą cechą, chcą się z nią ukryć, ponieważ bardzo boją się, jak zostaną odebrani. Ten lęk związany jest mocno ze wstydem.
Kiedy boimy się odsłonić? Wtedy, gdy uważamy, że jesteśmy niewystarczające, a myśl, że jesteśmy niewystarczające, podsyła nam wstyd. Brené Brown pisze, że wstyd to uczucie polegające na tym, że wierzymy we własne wady, wskutek czego mamy poczucie, że nie jesteśmy godni ani miłości, ani przynależności. A przecież żyjemy dla relacji, miłości, przynależności, tylko wtedy możemy żyć pełnią życia.
Vulnerability to cecha wrodzona czy wyuczona?
Mnie się wydaje, że mamy ją wszyscy, że na głębokim poziomie każdy z nas jest w pewnych obszarach kruchy, wrażliwy, tylko obudowaliśmy się pancerzami, które są często niewygodne i nam nie służą. Obudowaliśmy się, bo społeczeństwo, rodzice, szkoła uczyli nas, że lepiej być twardym, mieć te wszystkie cechy, które kojarzą się z silnym charakterem, jak konsekwencja, silna wola. Takie cechy kształtuje się od dziecka, uczy, że one pozwolą osiągnąć sukces. A potem, w połowie życia, okazuje się, że doprowadzają nas na przykład do wypalenia. Jest takie powiedzenie: „Sprawdź, czy twoja drabina stoi przy właściwej ścianie”. Często bowiem nagle orientujemy się, że wspinaliśmy się nie tam, gdzie chcieliśmy. Nie ta drabina, nie ta ściana.
Wspinaliśmy się nie tam, gdzie chcieliśmy, bo nie dopuściliśmy do głosu tej części w nas podatnej na zranienie?
Między innymi. My tę cechę często próbujemy otępić, na przykład przez uzależnienia. Kiedy czujemy, że jesteśmy bezbronni, krusi, chcemy tę myśl zagłuszyć. Jak to najłatwiej zrobić? Najeść się, napić, wziąć pastylkę. A gdy zaczynamy z tych sposobów korzystać, to stajemy się jeszcze bardziej nieszczęśliwi. I żeby wyjść z tego stanu, sięgamy po jeszcze jeden kieliszek, kolejną tabletkę. Błędne koło. Walka z naszą bezbronnością to nasz sposób na to, żeby choć przez chwilę poczuć się lepiej, co często oznacza – poczuć się silną. A to z kolei związane jest w wielu przypadkach z poczuciem kontroli, choć taka kontrola to często jedynie nasza fantazja. Jedną z form takiej walki jest też religia. Jeżeli czujemy się krusi i niedoskonali, to potrzebujemy jakiejś pewności, czegoś stałego, o co możemy się zahaczyć. I religia to nam daje – pewność, że jak zrobimy jedno, to zostaniemy wynagrodzeni, a jak drugie – ukarani. Jeszcze innym sposobem tej walki jest obwinianie innych o nasze niepowodzenia – bo jak coś jest jego/jej winą, to mam problem z głowy. Zagłuszamy tę cechę także dążeniem do perfekcji, czyli staraniami, żeby robić wszystko idealnie, żeby iść w kierunku pożądanym przez innych, zapewniającym nam uznanie.
Zagłuszamy czy chronimy? Bo skoro to coś tak kruchego, to może chcemy to jednak chronić.
Często, niestety, nie zdajemy sobie sprawy z tej części siebie, a nawet jeśli tak, to próbujemy z nią walczyć, bo uważamy, że nam przeszkadza. Nie chcemy czuć tego, co nieprzyjemne, czyli strachu, bezsilności, złości i tak dalej. I te uczucia zagłuszamy, bo kojarzą się nam zazwyczaj ze słabością. Jednocześnie tym samym otępiamy zdolność do odczuwania radości, miłości, przynależności, wdzięczności. Wkładamy na siebie kolejne pancerze. Zużywamy mnóstwo siły na to, by je wymyślać i dźwigać!
Z czego to wynika?
Trochę z lęku, trochę ze wstydu, że jesteśmy niedoskonali, więc musimy się obudować. Na pewno z potrzeby przynależności, bo każdy szuka swojego stada, więc robi wszystko, żeby tam pasować. Wynika to też z wychowania. Bo rodzice zwracają dużą uwagę dzieci na to, żeby osiągały sukcesy, trudno im ukryć niezadowolenie z ich niepowodzeń. A w wychowaniu chodzi o to, żeby przygotować je do trudności, wyzwań. Żeby pomieścić i zachwyt, i nieuchronność niepowodzeń, trudnych wyborów, pomyłek, objąć to wszystko życzliwością, dać temu przestrzeń w życiu. Ważne też, by pokazywać, że jak się szuka swojej drogi, to się ją znajdzie, może tylko niedokładnie tam, gdzie szukaliśmy. I że jesteśmy doskonali w swojej niedoskonałości.
Dzisiaj dzieci pozytywnie się wzmacnia. To źle?
Nam, rodzicom, wydaje się, że jak będziemy dzieci chwalić, to będą miały poczucie własnej wartości, będą pewne siebie, łatwiej osiągną sukces, będą bardziej lubiane. A poczucie wartości dziecka budujemy wtedy, kiedy pozwalamy mu czuć to, co czuje, kiedy uczymy je rozumieć emocje i przez to radzić sobie z nimi, kiedy dajemy przestrzeń do szukania swojej drogi, rozwijania sprawczości, popełniania błędów. Kiedy chwalimy je za rysowanie słoneczka, to prawdopodobnie będzie ono je rysować w podobny sposób.
To jak zareagować, gdy maluch pokazuje mamie rysunek i pyta: „Podoba ci się?”?
Zapytać: „A czy tobie się podoba?”. Można zauważyć: „Widzę, że użyłaś samych ciepłych barw”. Ja mówię jeszcze córce: „To, co mnie się podoba, nie musi podobać się tobie”. Chodzi o to, żeby sama sprawdziła, czy jest zadowolona, no bo co z tego, że ja będę. Nie zależy mi na tym, żeby poszła na studia, które mnie się podobają, a potem męczyła się i przychodziła do mnie z pretensjami. Chcę, by była szczęśliwa. To, co zawsze może zrobić mama, to zająć się własnym lękiem,jeśli go ma, bo to jest jej kawałek historii. Były takie badania, z których wynika, że ludzi, którzy czują się szczęśliwi, kochani, charakteryzuje, po pierwsze, odwaga – ale nie taka do skakania na bungee, tylko do bycia niedoskonałym. Po drugie, współczucie i życzliwość do samego siebie, bo dzięki temu można być życzliwym i współczującym dla innych. Po trzecie, bycie autentycznym, czyli odrzucenie tego, jakim się być powinno, po to, żeby być w swojej prawdzie, obojętnie, co ona oznacza. I po czwarte, vulnerability. Badania pokazują, że ludzie, którzy czują się kochani, uważają, że to, że są krusi, niedoskonali, sprawia też, że są wyjątkowi. Czyli że są godni miłości, nie muszą na nią zasługiwać. Bycie wrażliwym to nie zawsze coś przyjemnego, łatwego, ale coś koniecznego do budowania prawdziwych relacji z mężem, żoną, dziećmi, bliskimi. Bo żeby je zbudować, trzeba się odsłonić.
Odsłanianie się to klucz do relacji z drugim człowiekiem?
Najpierw z sobą samym. Wymyśliliśmy mnóstwo strategii, żeby nie czuć tego, co czujemy, a powinniśmy choć spróbować w końcu to poczuć. Dlatego tak ważne jest pokazywanie już małym dzieciom, że czasem nawet rodzice są smutni, rozczarowani, niedoskonali, że czasem czegoś nie wiedzą.
Rodzice uważają, że powinni być silni, konsekwentni, powinni wiedzieć.
Tak, bo wydaje się im, że na tej „sile” stoi poczucie bezpieczeństwa dziecka. A jego poczucie bezpieczeństwa stoi na naszej z nim relacji, a nie na tym, że zawsze ma być tak samo, bo przecież w życiu może być różnie. Rodzice są bardzo przyklejeni do konsekwencji. I jak przychodzą do mnie na konsultacje, to mówią: „Wiem, że trzeba być konsekwentnym, tak strasznie się o to staram, ale mi się nie udaje”. A ja odpowiadam: „Niekoniecznie trzeba”. I kamień spada im z serca.
Nie trzeba? Uważamy, że konsekwencja to podstawa rodzicielskiego i w ogóle życiowego sukcesu.
Tak, konsekwencja kojarzy się z silnym charakterem, sukcesem zawodowym; jesteśmy przekonani, że jak się ciągle coś zmienia, czegoś szuka, to do niczego się nie dojdzie. To przeważający sposób myślenia. Tylko pytanie: co dla nas znaczy sukces, gdzie chcemy dojść? Bo dla każdego, także rodzica, sukces oznacza co innego – dla jednych są to podróże, dla innych edukacja, kultura, kontakt z naturą. I może oznaczać co innego w każdym okresie życia.
Załóżmy, że dzięki rozmowie z Panią dotarło do mnie, że mam problem z odkrywaniem się. Co z tym zrobić?
Najprościej byłoby odpowiedzieć: pozwolić bliskim zobaczyć Panią taką, jaka Pani jest – czasem słaba, taka, która nie wie, nie zna wszystkich odpowiedzi, która błądzi, nie umie podjąć decyzji. Wiem, że to niełatwe. Wstyd bardzo nam utrudnia to zadanie. Spróbujmy jednak uwierzyć, że w niedoskonałości jest siła.
Ale nie chodzi o to, żeby odsłaniać się przed wszystkimi i wszędzie.
Oczywiście! Nie odsłaniamy się na ulicy, tylko robimy to przed sobą i w tych relacjach, w których chcemy być blisko. Chodzi o to, żeby pozwolić wypłynąć swojej prawdziwej wersji, móc dostrzec, że tak naprawdę nie chcę czegoś robić, że tego nie potrzebuję. I żeby mieć odwagę zawrócić z tej drogi. Często kierujemy się teorią utopionych kosztów, czyli że jak na przykład studiowałam pięć lat medycynę, to nie mogę rzucić studiów, bo tyle się napracowałam, że muszę teraz być lekarzem, choć tego nie lubię. Respektowanie swojej wrażliwości i kruchości to odkrywanie prawdziwego „ja” i danie mu prawa do życia.
Co wtedy zyskujemy?
Odzyskujemy energię, bo już nie musimy jej tracić na dźwiganie „zbroi”. Możemy odetchnąć, dać popłynąć emocjom. Kochać, być wdzięcznym, nie bać się. Kiedy sami się odsłaniamy, potrafimy też docenić to, że inni przed nami się odsłaniają. Nasze relacje stają się wtedy prawdziwsze, głębsze. Zaczynamy czuć, że jesteśmy wystarczający tacy, jacy jesteśmy. Gdybyśmy to potrafili, wtedy na świecie byłoby mniej agresji, przemocy, mniej uzależnień, samobójstw, zaburzeń odżywiania. Bo te wszystkie problemy często biorą się z tego, że czujemy, że coś jest z nami nie tak, że nie możemy pokazać się prawdziwi, co skorelowane jest ze wstydem.
I z poczuciem winy?
Istnieje różnica między wstydem a poczuciem winy. Poczucie winy wiąże się z działaniem: coś zrobiłam nie tak, więc próbuję to zmienić. A gdy czuję wstyd, to często uciekam się do agresji, przemocy, uzależnień. Wstyd mówi nam: zniknij. Kiedy natomiast czujemy się wystarczający, wtedy jesteśmy lepsi dla siebie, innych, dla dzieci. Cichnie w nas ten wewnętrzny krzyk wołający o to, czego potrzebujemy. Przestajemy podnosić głos na dzieci, bo ten wyrywający się z piersi krzyk zawsze jest o nas samych, nie o dzieciach, ich nieodrobionych zadaniach i nieposprzątanych pokojach. Kiedy pozwalamy sobie na prawdziwą wersję siebie, czujemy, że jest okej, że jesteśmy w domu. Co nie znaczy, że zawsze jest łatwo.
Ale pozwalamy wtedy żyć sobie i innym.
Tak. I czujemy się mniej samotni. Bo krzyk, siła, perfekcjonizm, te wszystkie nakładane przez nas pancerze, odnoszą się do bardzo samotnych miejsc w nas. Natomiast niewiedza, niedoskonałość, miękkość, odsłanianie się – to wszystko kieruje nas do relacji, do bliskości. Tam jest wsparcie, współzależność, współodczuwanie, współczucie. Zaryzykuję więc twierdzenie, że bez odsłaniania się nie ma tej prawdziwej głębi w relacji, której tak często pragniemy, choć – jak pisze Brené Brown – wymaga to odwagi. Życzę więc wszystkim (i nieustająco sobie także) odwagi do bycia niedoskonałą.
Katarzyna Półtorak, psycholożka, współpracuje z klientami indywidualnymi i biznesowymi w obszarze komunikacji, emocji, budowania relacji. Prowadzi konsultacje online, tworzy dla kobiet indywidualne programy wspierające i rozwojowe. Specjalizuje się w temacie krzyku. Autorka poradnika dla mam pt. „Nie krzycz – słuchaj”. Właścicielka i twórczyni marek Mama ma moc! (mamamamoc.pl) oraz Mama always comes first; mamaalwayscomesfirst.com