Jeśli nie damy sobie czasu, by poszukać własnej drogi, tylko ulegniemy presji odniesienia sukcesu już, natychmiast, tu i teraz – konsekwencje mogą być poważne. A głęboka depresja to wcale nie ta najgorsza – uczula w swoim kolejnym felietonie dr Sławomir Murawiec.
Jeszcze niedojrzałe jabłka, gruszki i śliwki oblepiają gałązki drzew owocowych. Przeminął już okres, kiedy drzewa malowniczo obsypane były bielą lub różowością kwiatów. Budziły wtedy zachwyt, a wiele osób publikowało ich zdjęcia w mediach społecznościowych, dając wyraz radości wywołanej wiosennym wybuchem życia. Nie ma jeszcze dojrzałych owoców, zachwycających kolorami i wielkością, którym warto byłoby zrobić zdjęcie na drzewie, w koszu lub chociaż w sałatce owocowej, i umieścić na swoim profilu, licząc na wyrazy uznania – jeśli nie za piękno owoców, to chociaż za bycie fit. Większość drzew owocowych teraz mozolnie pracuje, by wydać plony, jednak nikt nie dzieli się w Internecie takimi zdjęciami. Teraz obowiązuje czas „pomiędzy”, którego wiele osób nie chce dostrzegać ani nawet przyznać mu prawa do zaistnienia. Jednak czas pomiędzy rozpoczęciem a odroczonym w czasie zakończeniem jest w wielu sytuacjach niezbędny.
To niesamowite, jak bardzo uwewnętrzniliśmy nakaz sukcesu błyskawicznego, bez czekania, którym przesiąknięty jest przekaz społeczny. Dzisiaj, w tej chwili, spektakularnego i najlepiej światowego sukcesu, który zostanie zakomunikowany poprzez media społecznościowe wszystkim.
Pamiętam młodego pacjenta, chłopaka w wieku 21 lat z objawami depresji. Nie wychodził z domu, miał niską samoocenę, poczucie winy, towarzyszył mu ciągły smutek. Ale przede wszystkim nie podejmował żadnych aktywności życiowych i mówił osobom w otoczeniu, że jego życie już się skończyło. Na wszystko, co mógłby zrobić w życiu, było już według niego za późno. Wiodącym tematem naszej rozmowy stało się odkrycie skąd takie poczucie, skąd poczucie zakończenia życia w wieku lat 21. Wyjaśnił mi, że – patrząc na media społecznościowe rówieśników i treści w Internecie – jest przekonany, że w wieku 18 lat trzeba koniecznie mieć już wytyczoną ścieżkę życiową prowadzącą do osiągnięcia sukcesu, a w wieku 21 lat już ten sukces społeczny i zawodowy definitywnie osiągnąć – „być już kimś”.
Ten przykład pokazuje, jak w umyśle skupia się – niczym w soczewce – pewien obraz wymagań społecznych. Możemy go odtworzyć następująco: otóż, w wieku lat około 20 trzeba być kimś znaczącym i komunikować to światu. To jedyne, co warto. W jakiej dziedzinie ma być ten sukces, czy jest zgodny z tym, co mnie interesuje? To mniej ważne. Jeśli go nie ma, to jestem w tyle za wszystkimi, to znaczy że moje życie się skończyło – uważał ten młody człowiek. Przy takim podejściu nie ma czasu „pomiędzy”: okresu uczenia się, doświadczania, niewidocznej pracy. W trakcie tej rozmowy pomyślałem, że z perspektywy jaką ja dysponuję wiadomo, że człowiek szuka pasji, doświadcza sukcesów i niepowodzeń, uczy się życia i odkrywa nowe jego obszary, o których nie wiedział jeszcze chwilę temu. Z perspektywy wymagań społecznych uwewnętrznionych przez tego 21-latka nie ma na to miejsca. Jest tylko tu i teraz, wyznaczane sukcesem w mediach społecznościowych, w Internecie.
Mój pacjent nie jest odosobniony w zmaganiu się z tak trudną rzeczywistością społeczną. Gdyby mieszkał w Wielkiej Brytanii, mógłby wziąć udział w ankiecie przeprowadzonej przez Mental Health Foundation i znaleźć się w grupie ponad 4,5 tys. osób, z których 60 proc. doświadcza podobnie. 60 proc. młodych uczestników ankiety (w wieku od 18 do 24 lat) było tak zestresowanych presją sukcesu, że czuli się przytłoczeni lub niezdolni do radzenia sobie z codziennością. Idąc dalej, 57 proc. było tak zestresowanych, sparaliżowanych prawdopodobieństwem popełnienia błędu, że czuli się przytłoczeni lub niezdolni do radzenia sobie, 39 proc. stwierdziło, że doświadczyło myśli samobójczych z powodu stresu, a 29 proc. przyznało do samookaleczeń się z powodu wysokiego poziomu stresu. Co prawda, te wyniki pochodzą z 2018 roku, a więc sprzed kilku lat, jednak czy te osoby, oprócz tego, że są pięć lat starsze, odczuwają mniejszą wewnętrzną presję?
W ostatnim czasie odbyłem rozmowy z doktorantami jednej z uczelni wyższych w Polsce, a więc z osobami już po studiach. I jedną z pierwszych rzeczy, jaką usłyszałem, było stwierdzenie, że młodzi mężczyźni i kobiety odczuwają presję nierealistycznie wysokich oczekiwań – konieczny jest sukces, status, „odpowiedni” poziom życia i bycie indywidualistą. Z tym że – co ważne – bycie indywidualistą jest akceptowalne w określonym zakresie. Każdy ma być indywidualny, ale nie inny. Powinien być sobą, ale w zakresie wyznaczanym dopuszczalnymi „normami”. Ten sam wygląd, te same zainteresowania, te same egzotyczne wakacje, ten sam krąg radosnych twarzy dookoła... Trzeba być indywidualistą w polu ściśle określonym przez społeczną akceptację.
Co jeszcze ciekawsze – takie sukcesy są możliwe. Jak zauważa bowiem Małgorzata Bednarska z Uniwersytetu Wrocławskiego, sukces w obowiązującej kulturze ma wymiar medialny. Zdarza się nagle, że osoby dotychczas nieznane stają się ważne, rozpoznawalne, każdy ich krok jest śledzony: co jedzą, z kim się spotykają, co lubią? Jeśli odniosły sukces w jakiejś dziedzinie, to z tym nieodłącznie wiąże się rozgłos; pojawiają się na sezon lub kilka, czasem zostają na dłużej w pamięci społecznej, mediach bądź życiu celebryckim. Czyli ktoś zupełnie nieznany, dzięki zdjęciu w Internecie, z dnia na dzień „staje się kimś”, w młodym wieku jest windowany na szczyty sławy. I daje innym poczucie, że właśnie tak trzeba. Nie poczucie, że to może być, co byłoby lepszą opcją, tylko że koniecznie ma być, bo inaczej „jest się nikim”.
Przy tak wysoko ustawionym progu „bycia kimś” zrozumiały staje się także punkt drugi wyników brytyjskiej ankiety, mówiący że 57 proc. młodych osób odczuwa strach przed popełnieniem błędu. Błąd jest katastrofą dla wizerunku, jeśli ten wizerunek ma pozostać nieskazitelny. Ale to byłby jeszcze nie tak wielki problem, gdyby nie zjawisko, które moim zdaniem kryje się za tym wynikiem. A mianowicie to nie musi być realny błąd, a niedoskonałość, drobne odstępstwo od nieskazitelności, niewidoczna dla innych rysa lub moment, w którym trzeba włożyć więcej niż zazwyczaj wysiłku w osiągnięcie celu. Kiedy zamiast szóstki pojawi się tylko piątka. Dla osoby, która uwewnętrzniła presję sukcesu, może to oznaczać katastrofalne osunięcie się gruntu pod nogami, jeśli chodzi o jej poczucie własnej wartości.
Statystki alarmują, że wielu osobom towarzyszy depresja, myśli samobójcze. Przyjrzyjmy się więc drugiej części przywołanej wcześniej brytyjskiej ankiety: myśli samobójcze u prawie 40 proc., a samookaleczanie u prawie 30 proc. młodych osób. Rozmowy z pacjentami pozwoliły mi odkryć także i tę stronę zagadnienia, która łączy się z wymaganiami wobec siebie. Chodzi o odtwarzanie pewnego sposobu myślenia – skoro nie mam sukcesu i go nie osiągnę, to nie ma co podejmować życiowych działań. Takie objawy są diagnozowane jako depresyjne. Ale ten stan może mieć jeszcze jedną, znacznie bardziej destrukcyjną stronę – tu znów wrócę do przedstawienia sposobu myślenia: „jeśli nic mnie nie czeka, jeśli moje życie się skończyło, to po co żyć”.
Ważnym elementem opisywanego tu stanu są działania prowadzące do zniszczenia siebie i swojej przyszłości. Inny niż przedstawiony wyżej pacjent, którego sylwetkę zarysowałem w artykule na łamach czasopisma „Psychiatria”, przywoływał w rozmowie właśnie takie myśli o samozniszczeniu. Mówił, że skoro nie odniósł (jego zdaniem) sukcesu, to chciałby przespać całe swoje życie i nie być jego uczestnikiem. Skoro nie może być tym, kim sobie wyobraził, to co mu pozostało? Zostanie narkomanem, alkoholikiem, „mizeria, w której jestem, albo samobójstwo”. Oznajmił także jasno: „karzę się, nie robiąc nic”. Dlatego takie ustawienie w umyśle obrazu świata i swojej w nim roli jest tak niebezpieczne.
Moim zdaniem rację ma filozof i publicysta Tomasz Stawiszyński, który zauważa, że w takich sytuacjach ktoś doświadcza poczucia winy bez rozpoznania warunków, w jakich żyje. Może taka osoba usłyszała pytanie, co mogła zrobić lepiej; była zachęcana do poszukania winy w sobie i została obarczona poczuciem, że gdyby zachowała się inaczej, sytuacja byłaby całkiem inna. W takiej rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej, opisane tu zachowania i reakcje są logiczną konsekwencją takiego postrzegania wymagań świata i swojej do niego nieprzystawalności. A powinniśmy spojrzeć właśnie na warunki!
Zdaniem Tomasza Stawiszyńskiego to właśnie opresyjna, skoncentrowana na konkurencji i efektywności rzeczywistość społeczno-ekonomiczna jest w pierwszej kolejności źródłem cierpień. Żyjemy w świecie, w którym liczą się praktyczność, efektywność, błyszczenie, popularność, a każde niespełnianie tak wygórowanych i nierealistycznych oczekiwań jest widziane jako słabość. Oczywiście, tego rodzaju kulturowo-cywilizacyjne środowisko jest na dłuższą metę nie do wytrzymania, i nie można żyć w ciągłym optymizmie i przyspieszeniu.
Przecież owoce rosną powoli na drzewach i dojrzewają w swoim czasie, na który pozwalają warunki nasłonecznienia i wilgotności. Pewnie czerpią zarówno z promieni słonecznych jak i z deszczu. Przyjemność można odkryć raczej w poszukiwaniu. Ponoszenie porażek oczywiście przyjemne nie jest, ale warto rozróżnić porażki od „porażek” względem własnych oczekiwań. Jeśli oczekuję od siebie niemożliwego lub prawie niemożliwego, to osunięcie gruntu jest raczej wpisane w ciąg dalszy scenariusza. Rozluźnienie oczekiwań daje więcej przestrzeni i na siebie, i na możliwość aby pożyć trochę, a nie tylko realizować oczekiwania narzucane przez współczesną rzeczywistość.
Sławomir Murawiec, dr hab. n. med. specjalista psychiatra, psychoterapeuta. Główny ekspert do spraw psychiatrii Akademii Zdrowia Psychicznego Harmonia.