1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Co robić, żeby ktoś mnie zrozumiał? Felieton Sławomira Murawca

Co robić, żeby ktoś mnie zrozumiał? Felieton Sławomira Murawca

Sławomir Murawiec (Fot. Tomasz Gołąb/Forum)
Sławomir Murawiec (Fot. Tomasz Gołąb/Forum)
Osoby, które znamy, nie skurczą się, aby być dla nas w pełni zrozumiałymi. Za to my możemy się czasami rozkurczyć umysłowo, żeby poszerzyć zakres rozumienia tych, na których rozumieniu nam zależy – pisze dr hab. Sławomir Murawiec. Warto się o to postarać, bo inaczej będziemy wchodzić w relacje pod dyktando dr. Frankensteina.

W nocy spadł śnieg i rano na jego powierzchni zapisane były wszystkie wydarzenia, których nie mogłem być świadkiem. Łapki mniejsze i większe, odbite wiernie na śniegu, biegnące w różne strony, krzyżujące się i rozbiegające w zagadkowym pośpiechu ptasich potrzeb. Ślady sikor, srok, sójki… Pomyślałem, że i ludzi można opisać w ten sposób. Jesteśmy naznaczeni różnymi śladami przeszłych emocji, myśli i wydarzeń. Pozostawionymi przez tych, z którymi szliśmy razem, albo przez tych, którzy przeszli po nas, czasami depcząc. Nieuchronnie wnosimy ten zapis do każdej relacji, przede wszystkim do tych najbliższych. I od tego, jak postąpi ta druga strona, bardzo wiele zależy...

Czy zechce podjąć wysiłek i zdoła odczytać tę plątaninę znaczeń? Czy będzie chciała poznać naszą historię? Czy dostrzeże ją i zrozumie?

Ślady na śniegu

To pragnienie, by ktoś poznał i zrozumiał koleje naszego losu, bez oceniania, uznałbym – wraz z wieloma specjalistami zdrowia psychicznego i filozofami – za pewną uniwersalną ludzką potrzebę, aby znaleźć odzwierciedlenie w drugiej osobie, a szerzej w świecie poza nami samymi. Dlaczego tak trudno tego doświadczyć w relacji, a można w procesie terapeutycznym?

Wyjaśnijmy to zatem na przykładzie psychoterapii. Psychoterapeuci zgłaszają się do bardziej doświadczonych psychoterapeutów, a czasami po prostu innych terapeutów na tzw. superwizję. Chodzi o to, aby w tej rozmowie dostrzec i poznać zjawiska, których psychoterapeuci sami nie są w stanie zobaczyć w relacji z pacjentem, bo są na nie zaślepieni. I o to, żeby „zdjąć z pacjenta” swoje wyobrażenia i fantazje, które wynikają z ich nastawienia – nie odpowiadają temu, co jest w pacjencie i w jego relacji z nimi. Można powiedzieć, że celem takiej superwizji jest przestać być ślepym na to, co jest, i przestać widzieć to, czego nie ma. Taki proces byłby też bardzo użyteczny w życiu codziennym, bo w relacjach z bliskimi do tzw. przeniesienia i odtworzenia dawnych relacji dochodzi bardzo często. A właściwie zawsze.

Definicję przeniesienia podał austriacki psychiatra i psychoanalityk Otto Fenichel – występuje ono wówczas, gdy ktoś „myli teraźniejszość z przeszłością”, czyli gdy emocje, pragnienia z dzieciństwa aktualizują się w osobie dzisiejszej. Miał na myśli psychoanalizę, ale zjawisko mylenia przeszłości z teraźniejszością ma charakter uniwersalny. Tylko czy potrafimy się przeuczyć, a więc zobaczyć drugą osobę poza tym, czego doświadczyliśmy w relacjach z innymi? To wymaga czasu, uwagi i przyjęcia pewnej postawy. Ale jest ważne, bo z osobą, która będzie miała poczucie, że naprawdę rozumiemy znaczenie jej śladów na śniegu, możemy stworzyć głęboką relację.

Wielkie oczy ma strach

Co może przeszkadzać w takim przeuczaniu się na nową wiedzę o drugiej osobie – moim zdaniem bardzo często lęk. „Ty mnie nie rozumiesz?”, albo nawet: „Ty niczego nie rozumiesz” – to zdanie często pada w relacjach międzyludzkich. Niestety, najczęściej nie oznacza pragnienia prawdziwego bycia zrozumianym przez drugą stronę, tylko oczekiwanie przyjęcia przez nią tej wersji rzeczywistości, którą wypowiadająca te słowa osoba ma w głowie. „Ty mnie nie rozumiesz” – często odnosi się do tego, że tak naprawdę nie chcę być widziany, jaki jestem, tylko masz widzieć mnie taką/takiego, jaką/jakim w oficjalnej wersje chciałabym/chciałbym się prezentować. A może jednak ta druga osoba widzi wypowiadającego zarzuty w bardziej zgodny z faktami sposób? „Ty mnie nie rozumiesz” – może więc często oznaczać: ty mnie nie widzisz, tak jak chciałabym/chciałbym abyś mnie widział. Oznacza: „Trzymam się określonej wersji siebie, ta wersja nie podlega modyfikacji, uaktualnieniu, nie podlega odczytaniu. Jest nienaruszalna i święta, bo na niej opieram całą swoją tożsamość i boję się, jak mogłoby się skończyć jej zachwianie”.

Tyle że ta wersja powstała w mojej dalekiej przeszłości: w dzieciństwie albo wieku dojrzewania.

Kino w głowie

Na warsztaty i wykłady do Polski przyjeżdża czasami Jon Frederickson, a jego książka „Kłamstwa, którymi żyjemy” jest dostępna po polsku. Frederickson pisze w niej: „Nawet gdybyśmy nie wiem jak sobie tego życzyli, nasi małżonkowie się nie skurczą, żeby być dla nas w pełni zrozumiałymi, ani nie urosną, aby dopasować się do naszych fantazji. To po prostu niemożliwe. Rzeczywistość jest wszystkim, co istnieje, fakt, że ulegamy pokusie fantazjowania, mieści się w jej ramach. Natomiast same fantazje dążą do tego, żeby wyeliminować rzeczywistość. Zapatrzeni w iluzje, które tworzymy, udajemy w najlepsze, że fakty nie istnieją. Przykładowo nie chcemy dostrzec faktu, że mamy męża, który po prostu uwielbia grać w szachy”.

A te szachy u niej czy u niego skądś się wzięły, są jakimś śladem na śniegu jego/jej życia. I możemy z tym walczyć, bo „powinno być inaczej”, ale możemy również te ślady odczytać i rozpoznać ich znaczenia.

Na początku mojej historii zawodowej poznałem psychoanalityka z Nowego Jorku dr. Josepha Simo. Simo jest autorem koncepcji „pacjenta wyobrażonego”, którą możemy łatwo przenieść na relacje poza gabinetem psychiatry czy psychoterapeuty. Mamy wyobrażonych partnerów i partnerki, wyobrażonych bliskich i wyobrażonych przyjaciół. Może czasami także wyobrażonych wrogów. W każdym z tych przypadków warto by to zdekonstruować, czyli zobaczyć, jak jest naprawdę. W swoich artykułach Simo pisze, że poznawanie drugiej osoby wcale nie opiera się na tym, aby nabyć więcej informacji, ale na tym, by na początek pozbyć się wszystkich wyobrażonych informacji, którymi rzekomo dysponujemy. Tych wszystkich nawyków, przekonań, dawnych automatyzmów w reagowaniu. To siebie trzeba zdekonstruować, żeby zobaczyć drugą osobę – a nie ją skonstruować.

Zdaniem dr. Simo nieświadome początki relacji mogą wyglądać jak konstruowanie ciała przez dr. Wiktora Frankensteina – zszywanie różnych fragmentów wyobrażeń, realistycznych informacji, zasłyszanych informacji po to, aby jak najszybciej utworzyć obraz, jeszcze zanim on sam stanie się rzeczywisty i żywy. Z takim tworem procesu frankensteinowskiego sklejania wchodzimy w relacje, nie wiedząc najczęściej, z czego poskładaliśmy figurę partnera.

To już czeka

To fantazjowanie (jak je nazywa Frederickson) czy tworzenie „osoby wyobrażonej” (używając sformułowania dr. Simo) jest fragmentem rzeczywistości. Trzeba się z tym pogodzić i po to wymyślono superwizje w terapii, żeby liczyć się z zasadami, na jakich działa nasza psychika. Te zjawiska są nieuchronne, nieuniknione, wpisane w zasady działania mózgu. Ale – jak pisze Frederickson – fantazje dążą do wyeliminowania rzeczywistości: albo od początku zastępują rzeczywistość, albo potem nabudowują różne oczekiwania i przeświadczenia, co „być powinno”. Tymczasem nie ma czegoś takiego jak „powinno” – rzeczywistość jest wszystkim, co istnieje. I osoba skonstruowana przez nas w głowie nie stanie się taką osobą w tej rzeczywistości. Ci, których znamy, nie skurczą się, aby być dla nas w pełni zrozumiałymi. Za to my możemy się czasami rozkurczyć umysłowo, żeby poszerzyć zakres rozumienia tych, na których rozumieniu nam zależy. I objąć wzrokiem większą połać śniegu zapisanego śladami ich myśli i emocji oraz wydarzeń, które ich kształtowały.

Na zakończenie chciałabym się odwołać ponownie do Fredericksona cytującego w swojej książce filozofa Ernsta Blocha, który prawdziwą nadzieją nazywa to, że człowiek wyciąga ręce, żeby przyjąć coś, co już na niego czeka. No właśnie.

Czasami zamiast trzymać się opisu wynikającego z wyobrażeń na swój temat i na temat drugiej osoby, warto patrzeć świeżym okiem na ślady zapisane na śniegu. Może się okazać, że tam już ktoś czeka. A może nawet rozumie?

Sławomir Murawiec, dr hab. nauk medycznych, specjalista psychiatra, psychoterapeuta. Główny ekspert ds. psychiatrii Akademii Zdrowia Psychicznego „Harmonia”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze