Trauma seksualna. Każdy o niej słyszał, wiele osób ją przeżyło, ale mało kto o niej mówi. To temat okryty milczeniem, przepełniony wstydem, poczuciem winy i strachem. I to nie sprawcy noszą ten ciężar, lecz ich ofiary. Ta książka mówi o traumie seksualnej głośno. Mówi o bólu i cierpieniu, ale przede wszystkim o wyzdrowieniu i nadziei. Poniżej jej fragment.
„My też. Rozmowy o wychodzeniu z traumy seksualnej”, Małgorzata Bajko i Jagna Kaczanowska, wyd. Agora
Bogusia miała kawalerkę w Warszawie, pięknie urządzoną, ukochanego kota brytyjskiego, który chodził za nią krok w krok, i dobrą pracę doradczyni biznesowej w dużym banku. Stroniła od ludzi. W przeszłości kilka razy próbowała stworzyć związek, wydawało jej się, że tak trzeba: mąż, rodzina. Ale gdy zaakceptowała fakt, że nie chce mieć dzieci, dotarło do niej, że nie musi też mieć partnera. Przyjęła to z ulgą.
Zgłosiła się do gabinetu terapeuty, gdy miała czterdzieści pięć lat. Chciała uporać się ze wspomnieniami z dzieciństwa. Urodziła się i wychowywała na wsi na Podkarpaciu. Miała dziewięcioro rodzeństwa. O swojej rodzinie bez wahania i bez wstydu mówiła: „To była patologia”. Była dumna, że wyrwała się z tego środowiska. Jej matka była na pograniczu normy intelektualnej, pochodziła z bardzo biednej rodziny. Ojciec – z rodziny pijaków od pokoleń, drobnych złodziejaszków, co i raz lądujących w więzieniu. Obie rodziny były dobrze znane miejscowej policji, tak samo jak rodzina Bogusi. W kółko dochodziło w jej domu do koszmarnych burd: ojciec potrafił po pijaku ganiać matkę z rzeźnickim toporem po obejściu, raz na oczach dzieci pobił ją i skopał tak, że poroniła, straciła przytomność. Zabrała ją karetka, ojciec zniknął na rok, dzieci ten czas spędziły w domu dziecka. A potem z powrotem to samo.
Z czasem ojcu się pogarszało, miewał halucynacje. Sprowadzał do domu kolegów. Najpierw kazał matce tańczyć przed nimi, gdy pili – rzucali w nią pustymi puszkami. Potem kazał kolegom uprawiać z nią seks, gwałcić ją. Sam patrzył. Potem kazał patrzeć na to dzieciom.
Bogusia była druga w kolejności starszeństwa. Pamięta, że podczas tych „pokazów” starała się stawać tak, żeby zasłaniać widok młodszemu rodzeństwu. Nie pamięta, żeby współczuła matce. Bała się jej tak samo jak ojca – nie miała żadnych wspomnień wspólnych zabaw, śpiewania piosenek, czytania książek. Tylko wrzaski, bicie, wulgaryzmy. Ojca natomiast nienawidziła i brzydziła się go.
Od dziecka uważała, że seks jest obrzydliwy. W ogóle jakąkolwiek relację fizyczną z drugą osobą uznawała za wstrętną. Kochała za to zwierzęta i kontakt z nimi. Kiedy była dorosła, kupiła kota brytyjskiego, który okazał się bardzo czułym pieszczochem – zaspokajała swoją potrzebę kontaktu dotykowego w ten właśnie sposób. Nosiła kota w objęciach, a gdy tylko usiadła, kot układał się na jej kolanach, spał z nią w łóżku. Bogusia nazywała go swoją najbliższą na świecie osobą.
Chciała rozpocząć terapię, bo sceny z domu rodzinnego czasem nawiedzały ją w snach. Właściwie dość często. Po takim koszmarze budziła się, nie mogła znów usnąć, cały następny dzień pojawiały się flashbacki ze snów i z dzieciństwa. Nad tym pracowała na terapii i w tej sferze życia po półtora roku odnotowała znaczącą poprawę. Dopiero wtedy wyznała, że cierpi na wulwodynię – często odczuwała ból w okolicy genitaliów, a stosunek pochwowy praktycznie nie wchodził w jej przypadku w grę ze względu na napięcie mięśniowe uniemożliwiające wprowadzenie członka. Bogusia została przekierowana do fizjoterapeuty i seksuologa, by z ich pomocą rozwiązać ten problem.
– Nie wiem, chyba nie skorzystam. Wie pani, tak bardzo mi to nie przeszkadza na co dzień… Chodziło mi tylko o te sny, żeby się ich pozbyć – powiedziała, mnąc w dłoniach kartkę z numerem telefonu. – I teraz już śpię spokojnie, i w dzień nie wracam do przeszłości. Jest mi dobrze, jak jest, nie planuję żadnego związku. Przynajmniej na razie.
Nie zgłosiła się do żadnego z tych specjalistów. Prowadzi takie samo życie, jak przed terapią, czuje się nim usatysfakcjonowana. Nie ma już problemów ze snem.
Jagna Kaczanowska: Powiedzmy, co dzieje się po tych kilku tygodniach od traumatycznego zdarzenia.
Małgorzata Bajko: Byłoby dobrze, gdybyśmy po tym czasie wrócili do normalnego funkcjonowania. Kiedy mijają te umowne cztery tygodnie, albo osiągamy poprzednią równowagę, albo zaczyna się u nas rozwijać PTSD, czyli syndrom stresu pourazowego. Bywa jednak, że rozwija się on z pewnym opóźnieniem i bardzo powoli. Czasem człowiek idzie przez lata z traumą, po której nie rozwinęło się PTSD, wygląda na to, że jego „pancerz” jest mocny. Ale to może być tylko złudzenie. Przeżyta trauma uwrażliwia na kolejne trudne czy traumatyczne wydarzenia. Mówi się, że co nas nie zabije, to nas wzmocni, ale to nie jest prawda. Spotkałam kilka przypadków, gdy poród – który jest trudnym, emocjonalnym, często też wymagającym fizycznie doświadczeniem, zabarwionym bólem – wywołał rozwój PTSD, które było następstwem nie samego porodu, ale wydarzenia znacznie wcześniejszego, traumy właśnie. Dopiero wtedy okazuje się, że tamta sytuacja sprzed lat wcale nie była przepracowana i wbudowana w historię życia osoby, tylko została „upudrowana”. A teraz wychodzi z ciemnego kąta i straszy. To może przybrać postać innych lęków, obniżonego nastroju, pobudzenia układu nerwowego w sytuacjach niezagrażających (np. dźwięk klaksonu autobusu), po którym powrót do stanu wyciszenia zajmuje bardzo dużo czasu. Jako przykład podam atak wściekłości na dźwięk odkurzacza u osoby, która trzydzieści lat wcześniej była bita rurą od odkurzacza. Albo ataki wściekłości czy paniki na płacz dziecka u kogoś, kto czterdzieści lat wcześniej jako dziecko był obarczony opieką nad nowo narodzoną siostrą – zajmował się sobą i nią, karmił, prał pieluchy, wstawał w nocy. Dzisiaj nie jest w stanie znieść hałasu, a w szczególności płaczu dzieci.
Czytaj także: Niekochani w dzieciństwie kochają zbyt mocno. Na czym polega lękowy styl przywiązania?
Oczywiście mamy spore szanse, że PTSD w ogóle się nie pojawi – zgodnie z badaniami u około 70 proc. ofiar traumatycznego wydarzenia nie dochodzi do PTSD. Statystyka wygląda więc optymistycznie, ale to są bardzo ogólne dane. Bo wiadomo też, że PTSD rozwija się u 50–60 proc. ofiar gwałtów. Nieprzetworzona trauma powoduje nagromadzenie się wielu trudnych emocji, takich jak poczucie winy, smutek, lęk, wstyd i osamotnienie. To często prowadzi do zachowań impulsywnych, zaburzeń psychosomatycznych, chorób – chociażby depresji. Trauma zostaje „zamrożona” na szlakach neuronalnych. Nazywamy to zaburzeniem stresowym pourazowym. Dramatyczne doświadczenie nie zostaje przetworzone, normalne mechanizmy radzenia sobie z traumą zostają zawieszone.
J.K. Jak może objawiać się PTSD?
M.B. Mogą powtarzać się sny, w których odtwarzamy traumę. Niektórzy pacjenci z PTSD robią wszystko, żeby tylko nie zasnąć. Albo uciekają się do używek, żeby nie zasnąć, a paść, odciąć świadomość. Osoba cierpiąca na PTSD zaczyna unikać bodźców przypominających tamte zdarzenia, ale zaczyna też w jakimś momencie unikać ludzi. Częstym objawem są zaburzenia pamięci, wygumkowane zostają całe fragmenty wspomnień, ludzie mają problem ze złożeniem w całość obrazu traumatycznego wydarzenia. Stają się drażliwi, wybuchają gniewem albo obojętnieją na wszystko, łącznie ze swoimi bliskimi, sprawiają wrażenie chłodnych, także wobec dotąd najukochańszych osób, np. dzieci. Jednym z objawów bywa też nadwrażliwość na bodźce, przewrażliwienie: dźwięk tłuczonego słoika w sklepie przyprawia o palpitacje serca, zgaszona latarnia na ulicy wzbudza niepokój. Oczywiście wszystko to sprawia, że spada zainteresowanie osoby z PTSD jej pracą, pasjami, które wcześniej stanowiły trzon życia. No i na koniec: zmienia się perspektywa czasowa. Człowiek nie stawia sobie żadnych celów na linii czasu w przyszłości. Nie jest zainteresowany przyszłością, bo uważa, że i tak nic dobrego go w niej nie czeka. Jeśli te objawy trwają dłużej niż miesiąc, mamy do czynienia z PTSD.
J.K. Czym się różni trauma seksualna od innych traum?
M.B. W sensie fizjologicznym – procesów neuronalnych, hormonalnych, zachodzących w ciele – nie różni się niczym. A jednak jest wielka różnica. Jeśli jesteś ofiarą wypadku samochodowego, być może przeszłaś przez ogromny strach, poczucie, że twoje życie się kończy, może doświadczyłaś/doświadczyłeś ogromnego bólu, może nawet straciłaś/straciłeś w tym wypadku sprawność. Podobnie jest w przypadku ciężkiej choroby, sepsy, raka, szeregu operacji, długotrwałego i trudnego leczenia. Może zadajesz sobie pytanie, dlaczego właśnie ciebie to spotkało. Ale mimo to wiesz, że to był przypadek. I to jest szalenie istotne. Osoby, które przeszły przez traumę seksualną, zostały w nią wciągnięte przez sprawcę, który je wybrał i który świadomie zrobił im krzywdę. Z opowieści, które słyszę w gabinecie, wiem, że właśnie zaakceptowanie tego faktu jest ogromnym wyzwaniem, nieraz przekraczającym możliwości człowieka: oto ktoś wybrał mnie, żeby zrobić mi krzywdę, przysporzyć mi cierpienia i z tego mojego cierpienia czerpał satysfakcję.
J.K. Wiara w sprawiedliwy świat zostaje zachwiana, a nieraz zwyczajnie zburzona, prawda?
M.B. Tak. Ten cios jest jeszcze większy, jeśli sprawcą była osoba, której się ufało, którą się kochało. To rodzi szereg pytań: co zrobiłam nie tak? Czym to sprowokowałam/sprowokowałem? Czasami daje to początek toksycznej tajemnicy: osoba z doświadczeniem traumy nie chce o nim mówić, żeby nie zaszkodzić sprawcy. Nie chce go skrzywdzić, bo jest bliską mu osobą i żywi wobec niego wiele uczuć, nieraz bardzo ambiwalentnych, nie tylko strach, nienawiść czy odrazę.
J.K. Nie mówi, bo kocha sprawcę?
M.B. Tak, nieraz kocha, jeśli to jest ojciec, brat, dziadek, rzadziej mąż. Nierzadko rozmawiam w gabinecie z kobietami, które dopiero mnie jako pierwszej mówią o tym, co przeżyły. Wydarzenia, o których opowiadają, działy się dwadzieścia lat temu, w przypadku rekordzistki – trzydzieści lat temu. Ta akurat kobieta od wielu lat się leczyła, była u różnych terapeutów z powodu rozmaitych problemów: psychiatra pomagał jej, bo zmagała się z depresją, terapeuta uzależnień pomógł jej wyjść z nałogowego picia itd. Nie dostrzegała, że wszystkie jej problemy mają korzenie w jednym, zatrutym miejscu w dzieciństwie, że z tego jednego wydarzenia rozchodzi się trucizna, która od wielu lat zabija jej radość z życia, pasji, posiadania rodziny. To się może komuś patrzącemu z boku wydawać dziwaczne, ale osoby z doświadczeniem traumy seksualnej często „nie łączą kropek”.
J.K. Może nie pamiętają samego zdarzenia, wypierają to wspomnienie?
M.B. Generalnie pamiętają, że wydarzyło się coś bardzo złego, ale mają to starannie przykryte różnymi mechanizmami obronnymi, żeby się tym nie zajmować. Wydaje im się, że prowadzą normalne życie, ale mają różne problemy. Więc kolejnym specjalistom od tych problemów, z którymi się zmagają (a tych mogą być setki), nie mówią ani słowa na temat molestowania czy gwałtu. Nie dlatego, że celowo ukrywają ten fakt, tylko dlatego, że mechanizm zaprzeczania jest w ich przypadku tak silny, że nie widzą związku między tymi sprawami. I tu znów widoczna jest różnica między traumą seksualną a każdą inną: o wiele łatwiej jest opowiedzieć, że uczestniczyło się w wypadku czy pożarze, niż mówić o ojcu, który gwałcił. Trauma seksualna dotyczy najintymniejszych części naszego ciała, naszych najintymniejszych odczuć. Trzeba znaleźć w sobie odwagę, aby o tym mówić, ale trzeba też znaleźć język, którym będziemy o tym opowiadać. Obcej osobie trudno jest opowiedzieć o pożyciu z partnerem, a co dopiero o wydarzeniu, które dotyczyło sfery seksualnej, ale było aktem przemocy.
Czytaj także: I żyli długo i (nie)szczęśliwie. O wchodzeniu w nową relację z dawną traumą
J.K. Czy są w ogóle jakieś statystyki dotyczące ofiar przestępstw seksualnych? Mówiłaś, że do ciebie trafiają głównie kobiety. Jak rozumiem, one stanowią większość.
M.B. Do mnie trafiają głównie kobiety i rzeczywiście to one stanowią większość ofiar, ale od razu zaznaczam, że wszelkie statystyki są niedoszacowane, a w przypadku mężczyzn-ofiar przestępstw seksualnych, szokująco niedoszacowane. Większość moich pacjentek nigdy nie zgłosiła, że padła ofiarą przestępstwa. Natomiast w przypadku mężczyzn sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo kompletnie nikną nam oni w statystykach. Najczęściej do końca życia z nikim nie dzielą się tym doświadczeniem.
J.K. Trudno mi sobie wyobrazić, że w tak maczystowskim państwie jak Polska do komisariatu zgłasza się mężczyzna i mówi, że został zgwałcony. To zabrzmi okropnie, ale w pewnym sensie bycie ofiarą przemocy jest wpisane w stereotyp kobiety w Polsce. A mężczyzna…
M.B. Tak, jest im znacznie trudniej. Właściwie ten temat – mężczyzn jako ofiar przemocy seksualnej – wypłynął po raz pierwszy przy okazji ujawniania przypadków pedofilii w kościele i premiery filmu Tylko nie mów nikomu Tomasza i Marka Sekielskich. Oczywiście mówiły też o tym kobiety, ale po raz pierwszy masowo wypowiadali się mężczyźni. Warto jednak zwrócić uwagę, że bohaterowie filmu – a także pacjenci, którzy przychodzą do terapeutów – to zawsze dorośli mężczyźni wykorzystani seksualnie jako dzieci. Natomiast nigdy nie spotkałam pacjenta, który opowiedziałby o traumie seksualnej, którą przeżył już jako dorosły człowiek. To jest totalne tabu, biała plama. A przecież wiemy, że są tacy mężczyźni – w dorosłym życiu przechodzą przez doświadczenie traumy seksualnej, a sprawcą może być zarówno mężczyzna, jak i kobieta. Wiem, że wielu osobom wyda się to dziwne, ale kobieta może zgwałcić mężczyznę, który nie ma ochoty na stosunek z nią. Może siłą doprowadzić go do erekcji. To są rzadkie wypadki, ale są. Warto o nich pamiętać, choćby po to, by rozbić ten stereotyp, zgodnie z którym ofiarą jest zawsze kobieta, a sprawcą – mężczyzna. Niedawno w mediach głośno było o sprawie nauczycielki z Karoliny Południowej, której postawiono zarzut zgwałcenia ucznia. Zgodnie z aktem oskarżenia nauczycielka przed dziewięciu laty wykorzystywała ucznia przez dwa miesiące, w tym dziesięć razy odbyła z nim stosunek bez jego zgody, ale bez używania przemocy, i dziesięć razy wymusiła na nim stosunek, szantażując go swoją wyższą pozycją. Ofiara się nie broniła, ale to nie znaczy, że nie doszło do zgwałcenia.
J.K. Czy tobie, jako terapeutce, nie zgrzyta to słowo: „ofiara”?
M.B. Zgrzyta mi. Tak, zgrzyta. To jest określenie, którym posługujemy się na co dzień, ale ono też pojawia się w publikacjach specjalistycznych. Od jakiegoś czasu terapeuci, psychiatrzy, psychologowie poruszają temat stereotypizacji, której ulegamy, używając pewnych określeń. Nie mówi się już „bezdomny”, bo to sprawia wrażenie, jakby bezdomność miała charakter permanentny, mówi się „osoba w kryzysie bezdomności”. Podobnych trudności nastręczają słowa: „pacjent”, które sugeruje chorobę, a przecież nie zawsze z tego powodu idziemy do terapeuty, oraz: „klient” – tu z kolei wyobrażamy sobie relację biznesową typu „kupuję i wymagam”. No i oczywiście ta nieszczęsna „ofiara”. Tak, to jest określenie, w którym kryje się bezsilność i krzywda, ale z drugiej strony smutek, który przeżywamy, zdając sobie sprawę z własnej kruchości w obliczu traumy, wpływa na nas lecząco, pomaga przeboleć stratę. Zgadzam się, że lepiej mówić „osoba z doświadczeniem traumy seksualnej”, „osoba z doświadczeniem gwałtu”.
Rzeczywiście jest problem z takimi terminami, bo określenie „ofiara” bywa używane np. w formie obraźliwej, prześmiewczej: „ty ofiaro losu”. Jest w tym słowie bezradność, bierność, nieszczęście. Ale przecież to oddaje w zasadzie los kogoś, kto został napadnięty czy był wykorzystywany seksualnie. No i niestety nie mamy innego, lepszego określenia, które byłoby krótkie; inne terminy są opisowe, trochę rozwlekłe.
Zauważyłam, że z czasem pacjenci sami szukają innego języka na opisanie swojej historii. Ktoś przychodzi i mówi: „Jestem ofiarą wypadku”, a po skończonej terapii opowiada o tym inaczej: „Przeżyłem, przeżyłam wypadek samochodowy”.
J.K. Czy tylko gwałt może stać się traumą seksualną?
M.B. Nie. Znów odwołam się do przykładu wypadków drogowych: ktoś przeżyje dachowanie, zderzenie z drzewem i nie rozwinie się u niego PTSD, u kogoś innego zaś ten zespół pojawi się, chociaż miał „zaledwie” stłuczkę, zarysowanie zderzaka. To jest indywidualna kwestia i nie można powiedzieć: „Hej, przecież nic ci się nie stało, no co, podotykał cię trochę, już nie przesadzaj!”. Bo być może w momencie, w którym sprawca dotykał ofiary, ona się bała, że ją zabije albo że przysporzy jej dużego bólu. Tylko ofiara wie, co przeżyła i co wtedy czuła. Ani terapeuta, ani nikt inny nie ma prawa tego oceniać i klasyfikować. Terapeuta może jedynie stwierdzić, czy u pacjenta występują objawy PTSD, nie może uznać, że nie powinny wystąpić, bo to była „lekka trauma”. Waga jest w głowie i psychice ofiary, w jej ciele.
Liczy się nie tylko to, co myślimy i czujemy. Jest kilka czynników, które mogą przyczynić się do rozwoju PTSD. Na przykład ważne jest, jakie było nasze dzieciństwo. Dobre, z kochającymi rodzicami i ich akceptacją, dzięki któremu wyrastaliśmy w przekonaniu, że jesteśmy okej i mamy wsparcie, umacnia nasz psychiczny pancerz. Natomiast złe, w zaniedbaniu, przemocy psychicznej lub fizycznej, oczywiście go osłabia. To niesprawiedliwe, bo oznacza, że osoby, które już zostały naznaczone przez trudną przeszłość, będą bardziej podatne na traumę.
J.K. Dlaczego tak się dzieje?
M.B. Bo człowiek, który w dzieciństwie był niedokochany, niesie to uczucie ze sobą. A z nim wiąże się przekonanie, że nie zasługuje na nic dobrego, że nie da sobie rady i że nie ma się na kim oprzeć. Kolejna sprawa: predyspozycje układu nerwowego. I to znów jawi się jako niesprawiedliwość, ale dowiedziono w badaniach, że trauma przeżyta w dzieciństwie uwrażliwia na kolejne w późniejszym życiu.
Co więcej – wrażliwość na traumę możemy dziedziczyć. Tak – opierając się na wynikach najnowszych badań – twierdzi dr Rachel Yehuda z Icahn School of Medicine w Mount Sinai Hospital. Okazało się, że dzieci Ocalałych z Holokaustu mają odmienny profil hormonalny od rówieśników – wykryto u nich między innymi niższy poziom kortyzolu nazywanego hormonem stresu. Gorzej radzą sobie z dramatycznymi wydarzeniami i mają większą skłonność do zaburzeń lękowych.
Tak, to jest jedna kwestia. Wrodzony jest też temperament, a wraz z nim – reaktywność, czyli gwałtowność reakcji emocjonalnych w odpowiedzi na stresor, i szybkość wygaszania tej reakcji. Niektórzy byle zdarzenie potrafią rozpamiętywać tygodniami, za każdym razem doświadczając pobudzenia, a inni otrzepują się i idą dalej. To oczywiście też będzie miało wpływ na to, jak przeżyjemy traumę i jacy z niej wyjdziemy. Ostatnio na zachodzie popularne jest określenie „trauma kaskadowa”. Mówi się, że obecny kryzys gospodarczy jest trudniejszy do udźwignięcia przez wiele osób, dlatego że wcześniej była pandemia COVID-19 i wybuchła wojna w Ukrainie. Każdy kolejny stresor uwrażliwia nas na działanie następnego. Nasza wytrzymałość psychiczna trochę przypomina mydło – im dłużej jej używamy, tym jest jej mniej. To jest podłoże do rozwoju PTSD, ale też innych zaburzeń lękowych, depresji, a nawet dysocjacji, czyli poczucia oddzielenia się od rzeczywistości. Gdy trauma jest zbyt trudna do uniesienia, człowiek „odłącza się” od niej, tak jakby ona przydarzyła się innej osobie. Czasem dochodzi do fugi dysocjacyjnej: człowiek nagle odkrywa, że nie wie, gdzie jest ani kim jest. To bardzo rzadkie zaburzenie, opisywane głównie w przypadku żołnierzy. Może się też rozwinąć u ofiar bardzo brutalnych przestępstw seksualnych, także takich, które trwały przez dłuższy czas, jak uwięzienie, wielokrotne gwałty w dzieciństwie połączone z innymi aktami przemocy.
J.K. Czy reakcja na traumę seksualną ewoluuje z biegiem czasu?
M.B. Zmienia się. Ale nie tak, jak sądzimy: funkcjonuje popularne przekonanie, że czas leczy rany. Niestety nie sprawdza się ono w przypadku zaburzeń lękowych. A właściwie można powiedzieć, że mamy do czynienia z procesem przeciwnym, z efektem kuli śnieżnej: im dalej od traumy, tym więcej jej skutków ubocznych u osoby, u której rozwija się PTSD. Podam przykład: Anna została zgwałcona, gdy wracała wieczorem z lekcji rysunku do domu. Szła przez park, już widziała swoją ulicę, wtedy zaatakował ją napastnik. To było koło budki z pączkami. Mężczyzna zaciągnął Annę za tę budkę. Kilka godzin później znalazł ją przypadkowy przechodzień, zawiadomił służby. Anna przez tydzień nie wychodziła z domu, dochodziła do siebie. Potem postanowiła „wziąć się w garść”. Zapomnieć i żyć dalej. Oczywiście, unikała chodzenia przez park, nigdy do niego nie weszła ponownie. Rodzice, którzy widzieli, co się dzieje, postanowili sprzedać mieszkanie i przenieść się z córką w inne miejsce, z którym nie będą wiązały się straszne wspomnienia. Przeprowadzili się na drugi koniec miasta, wierząc, że wszystko wróci do normy. Ale szybko okazało się, że Anna reaguje atakami paniki, przechodząc w pobliżu cukierni, która była tuż koło ich nowego domu. Bo tam sprzedawano pączki. A pół roku później pojawiły się torsje, których dostawała, gdy tylko poczuła zapach pączka. Wtedy zaczęła terapię. I dobrze zrobiła. Mogę się założyć, że lada moment nie byłaby w stanie patrzeć też na faworki, oglądać pączków w telewizji, a ponieważ parki, budki z pączkami i pączki są dość popularne, niebawem okazałoby się, że nie może zrobić kroku z domu. Reakcja na traumę zmienia się w ten sposób, że pochłania coraz większe fragmenty nas i naszego życia. W skrajnych wypadkach nie zostaje już nic, trauma steruje nami i wszystkim, co robimy.
Fot. materiały prasowe