1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Kobiety piją inaczej niż mężczyźni. Są mistrzyniami dyskrecji i kamuflażu. „Sączą prosenio albo wineczko”

Kobiety piją inaczej niż mężczyźni. Są mistrzyniami dyskrecji i kamuflażu. „Sączą prosenio albo wineczko”

(Fot. Arthur Elgort/Conde Nast via Getty Images)
(Fot. Arthur Elgort/Conde Nast via Getty Images)
Kobiety ukrywają nałogowe picie alkoholu w sposób totalny. Podobnie jak często próbują trzeźwieć w ukryciu – niepostrzeżenie, bez profesjonalnego wsparcia, żeby nikt się nie dowiedział o ich problemie. Na szczęście jednak sporo się zmienia i coraz częściej sięgają po fachową pomoc. O kobiecym uzależnieniu i trudnej drodze wychodzenia na prostą – mówi dziennikarka Agata Jankowska, autorka książki „Soberlife. Jak trzeźwieją kobiety”

Artykuł pochodzi z magazynu „Sens” 08/2025.

Kobiety piją inaczej niż mężczyźni?

Zdecydowanie. Różnice świetnie uchwyciła jedna z moich rozmówczyń, specjalistka psychoterapii uzależnień Dorota Woronowicz. Jej zdaniem męskie picie jest bardziej widoczne, bo istnieje na nie społeczne przyzwolenie. Kobiety zaś odwrotnie – piją po cichu i sprytnie. Są mistrzyniami dyskrecji i kamuflażu totalnego, i to na każdym etapie spożywania alkoholu. Przykładowo na sobotnim grillu w gronie znajomych mężczyźni często od rana piją piwo w niekontrolowanych ilościach, a kończą biesiadowanie na wódce, kompletnie już nieprzytomni. Na drugi dzień nawet nie próbują ukrywać kaca! W tym czasie kobiety też sięgają po alkohol, ale inaczej.

„Sączą prosenio albo wineczko”. Wybierają alkohol lżejszy, smakowy, taki „ładny”. To nie przypadek, że w sklepach przy kasie stoją małpki o smaku tiramisu lub gorzkiej pomarańczy.

Ma być niewinnie, z klasą i elegancko?

Wiele oczywiście zależy od środowiska, grupy społecznej i dochodów, ale w przypadku moich rozmówczyń picie, przynajmniej na początku, było właśnie takie opakowane w sreberko, jak cukierek. Ten kamuflaż jest wielopiętrowy, dotyczy niemal wszystkiego. Kryształowy designerski kieliszek, wino z obrazkiem kwiatuszka i motylka na etykiecie, wrzucone do koszyka w popularnej sieci drogerii „przy okazji” kupowania szamponu; a jeśli już w spożywczaku, to koniecznie codziennie w innym, według starannych zapisków w notesie, tak by sprzedawca nie zorientował się, że ta pani to chyba ma problem.

Jednak niestety prawda jest taka, że choć sposób picia kobiet czy wybierane trunki mogą być inne niż w przypadku mężczyzn, mechanizmy nałogowe są dokładnie te same, bo choroba jest ta sama, czyli uzależnienie.

Twój kolejny rozmówca, psychiatra Andrzej Silczuk, mówi: „w przypadku uzależnionych kobiet inkubacja nałogu jest starannie ukrywana, co wynika głównie z lęku przed tym, że ktoś się dowie, że nie spełniają swojej roli”. Skoro kobiety piją tak, by nie wypaść z roli matki, partnerki, gospodyni, pracowniczki, co musi się stać, żeby dostrzegły problem i zaczęły się leczyć?

Myślę, że stosunkowo rzadko pijąca kobieta dowie się o tym, że ma problem, od ludzi z zewnątrz. Zdarza się nawet, że nikt z najbliższego otoczenia nie widział jej nigdy naprawdę pijanej. W końcu starannie swoje picie ukrywa. Przyjaciółki też sięgają po kieliszek, bo takie sobie wybiera, partner często przymyka oko, nawet jeśli coś podejrzewa, bo przecież ona gotuje, sprząta, odbiera dzieci ze szkoły, więc w sumie w czym problem?

U mężczyzn uzależnienie jest jak równia pochyła, lecz pod małym kątem – spadają w dół, ale wolniej; u kobiet to często przez wiele lat linia niemal prosta, ale nagle na stępuje potężne tąpnięcie i gwałtowny spadek z urwiska. Wyzwalaczem może być jakieś konkretne wydarzenie – utrata pracy, rozstanie, śmierć bliskiej osoby. Dla wielu moich rozmówczyń takim momentem była pandemia i to nie jest przypadek. Wypadły wówczas ze swoich ról, w których do tej pory wyrabiały się, coś udowadniając. Gdy nagle wszystko runęło, popłynęły ostatecznie.

Moment, w którym moje bohaterki zdały sobie sprawę, że potrzebują pomocy, to były sytuacje krańcowe, ich własne i absolutne dno. Dla jednej z nich motywatorem do zmiany była diagnoza, jaką syn otrzymał od psychiatry, który orzekł, że jest to dziecko pozbawione chęci do życia. Dopiero wtedy obudziła się świadomość, że jej picie niszczy życie nie tylko jej, lecz także dziecku. Inna ocknęła się niemal cudem, w jednej ręce trzymała butelkę, w drugiej garść tabletek – i dopiero wtedy zadzwoniła do przyjaciela, błagając: „ratuj mnie”. Jeszcze inna, gdy wytrzeźwiała po wielodniowym ciągu alkoholowym, zorientowała się, że mąż się wyprowadził i zabrał dzieci.

Motywatorem do odzyskania trzeźwości może być też... uroda. Piszesz o tym w książce. Na kobiecych grupach wsparcia w trzeźwieniu w mediach społecznościowych dziewczyny też często stwierdzają, że muszą „coś zrobić” z tym popijaniem wina, bo zaczynają fatalnie wyglądać.

Rzeczywiście kobiety często wspominały w rozmowach, że zapuchnięta twarz, brzydka cera z rozszerzonymi porami i popękanymi naczynkami – ale też fakt, że w pewnym momencie nawet makijaż nie pomaga, bo podkład spływa, nie da się zrobić kreski na zapuchniętej powiece – były pierwszym sygnałem alarmowym. W mojej ocenie to znowu jest o tym samym, czyli o ochronie wizerunku. Gdy kamuflaż przestaje działać, pracowicie tworzona fasada się sypie, pojawia się największy strach – widać po mnie, że piję. Teraz wszyscy się dowiedzą. Ale jest też inny paradoks. Wiesz, co najczęściej powstrzymuje pijące lub ćpające kobiety przed odstawieniem alkoholu czy dragów? Obawa, że utyją. Przy okazji pisania poprzedniej książki obserwowałam w Monarze sytuacje, które mną wstrząsnęły.

Na terapię zamkniętą do ośrodka trafiały dziewczyny potwornie zniszczone mefedronem, kokainą, lekami. Wyglądały naprawdę źle. Jeszcze kilka dni wcześniej wciągały hurtowe ilości narkotyków, a w ośrodku odmawiały jedzenia białego pieczywa, bo gluten jest niezdrowy i można od niego przytyć...

Smutne jest dla mnie to, że w tej machinie samooszukiwania się mamy takie priorytety, ale z drugiej strony myślę, że każda motywacja do tego, by zmierzyć się z uzależnieniem, jest dobra, przynajmniej na początek może to być wygląd.

Jedna rzecz to zdać sobie sprawę z tego, że się ma problem, i to dużo większy niż brzydka cera, a druga – przyznać się do tego i zacząć się leczyć. To chyba najtrudniejsze dla kobiet, bo oznacza przyznanie się do porażki, do tego, że czegoś nie dowiozły.

Właśnie dlatego często potrzeba ostatecznego upadku, spektakularnej katastrofy, by nie mieć już innego wyjścia poza leczeniem. Naprawdę mało której kobiecie z łatwością przejdzie przez usta zdanie: „Mam na imię Beata i jestem alkoholiczką”. Szczególnie w mniejszych miejscowościach mężczyźnie, który zdecyduje się na leczenie, wszyscy będą kibicować. Ale kobieta? Jak kobieta może tak pić, że aż musi się leczyć!? To wstyd dla całej rodziny. Co ona może usłyszeć? „Weź się ogarnij, zrób coś ze sobą, bo wszyscy będą gadać, że jesteś pijaczką”.

Skąd się bierze takie myślenie?

Andrzej Silczuk doskonale komentuje to zjawisko: „Do lat 90. świat medycyny w ogóle nie był zainteresowany obszarem zdrowia psychicznego kobiet, jakim są uzależnienia. Badano mechanizmy uzależnienia się mężczyzn, bo ich niedyspozycja przynosiła w ówczesnym postrzeganiu wymierne, realne szkody. Gdy mężczyzna popadał w niemoc, brak jego sprawczości był wyraźnie odczuwalny. Trzeba było go ratować, bo był postrzegany jako cenny. I nikogo nie obchodziło, że w domu siedzi żona, która na śniadanie wcina opakowanie leków albo od rana popija miętowy likier, żeby utrzymać tak zwaną koronę na głowie”.

Rozmawiałyśmy o tym, że kobiety piją tak, by mimo swojego uzależnienia nie wypaść z ról, które pełnią. I często trzeźwieć chcą tak samo. Tymczasem pójście na terapię oznacza – przede wszystkim w razie leczenia w ośrodku zamkniętym – przynajmniej czasowe zamknięcie, które nie mieści się w głowie nie tylko samej kobiecie, jako matce, żonie, pracowniczce, ale i jej otoczeniu. Jak to jej nie będzie?! To kto zajmie się domem, dziećmi, pracą, całym życiem? Według Andrzeja Silczuka kolejny mechanizm, który powstrzymuje kobiety przed leczeniem, to właśnie opór środowiska. Mówi wprost, że w patriarchalnym systemie przerwanie odgrywania ról przez kobiety to utrata przywilejów przez mężczyzn.

Same kobiety też jednak mają opór, zastanawiają się, czy na pewno mają „aż taki” problem, żeby iść na terapię, czy nie wyolbrzymiają.

Na pewno, przecież przyznanie się przed samą sobą do uzależnienia oznaczałoby koniec iluzji. Na pieczołowicie chronionym wizerunku pojawiłaby się rysa, a to jest dla wielu kobiet bardzo trudne do zaakceptowania. Pójście na terapię czasem traktują jako akt kapitulacji, dowód na to, że nie dały rady. Być może towarzyszy im też jakaś bariera psychiczna. Część kobiet z mniejszych miast myśli, że to fanaberia, przywilej kobiet z bogatej warszawki, które sobie mogą pozwolić na to, by siedzieć w kółku dwa razy w tygodniu i grzebać w swoim wnętrzu, podczas gdy normalni ludzie nie mają na to czasu ani pieniędzy. Od razu w tym miejscu powiem, że w przypadku leczenia uzależnień ten argument jest nietrafiony, bo akurat tu nie ma lepszej metody niż ta finansowana ze środków publicznych.

Andrzej Silczuk przedstawia w naszej rozmowie cały zestaw argumentów. Po pierwsze, dostępność – na miejsce w ośrodku czy grupie terapeutycznej wcale nie trzeba czekać miesiącami; po drugie, wykwalifikowana kadra; po trzecie, odpowiedni czas trwania terapii, dłuższy niż proponowane w wielu komercyjnych ośrodkach cztery tygodnie; po czwarte, najlepsze ze względu na skuteczność połączenie terapii indywidualnej i grupowej. Tylko to wszystko trzeba wiedzieć. A właściwie cała edukacja dotycząca zdrowia psychicznego wciąż jest dostępna tylko dla niektórych. Na szczęście sporo się w ostatnim czasie zmienia. Jest Internet, a tam w ostatnim czasie pojawiają się konta tiktokerek czy youtuberek, gdzie mówią właśnie o uzależnieniach. Jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia, że kobieta otwarcie przyzna się do nałogu. Dziś coraz częściej wychodzą z cienia i zaczynają szukać profesjonalnej pomocy, chcą o siebie zawalczyć, a to daje nadzieję.

Jednocześnie obserwuję też inną tendencję. Początkujące użytkowniczki grup wsparcia na Facebooku chcące odstawić alkohol najczęściej anonimowo piszą posty z prośbą o pomoc, które są do siebie podobne, na przykład: „Dziewczyny, muszę przestać, bo jest bardzo źle. Od czego zacząć? Polećcie jakieś książki, filmy, podcasty. Muszę się z tym zmierzyć sama, do ośrodka nie pójdę, bo kto się zajmie dziećmi; terapia odpada, nie mam na to czasu, prowadzę swoją firmę, a poza tym boję się, że spotkam kogoś znajomego; do AA się nie nadaję”. Jakby kobiety chciały sobie udowodnić, że same dadzą radę – najlepiej szybko, bez rozgłosu, skutecznie się wyleczą.

Jest tu pewien paradoks. Z jednej strony to kobiety częściej niż mężczyźni przyznają się do depresji, stanów lękowych i innych zaburzeń psychicznych, głośno mówią o tym, że leczą się psychiatrycznie lub korzystają z po mocy psychologa. Z drugiej – ta otwartość nie obejmuje leczenia uzależnienia – właśnie z powodów, o których już rozmawiałyśmy. Większość kobiet, zanim zwróci się po profesjonalną pomoc, będzie próbowała poradzić sobie sama. Jesteśmy zosiami samosiami, ze wszystkim dajemy sobie radę, więc dlaczego miałybyśmy nie dać rady z rzuceniem alkoholu? Uzależnione kobiety najczęściej więc najpierw edukują się z dostępnych źródeł, oglądają filmiki, podejmują rozmaite wyzwania typu „trzeźwy styczeń” na grupach internetowych.

O samoleczeniu uzależnienia sporo mówi w książce Justyna Klingemann, socjolożka zdrowia i medycyny, która próbuje obronić tezę o jego skuteczności z perspektywy socjologicznej w myśl zasady, że „tak jak wiele dróg prowadzi do uzależnienia, tak wiele dróg prowadzi do zdrowienia”, a samodzielne wyjście z uzależnienia może być jedną z nich. Mówi, że osób, które wychodzą z uzależnienia bez jakiejkolwiek pomocy instytucjonalnej i bez wsparcia grup samopomocowych, jest całkiem sporo i ten sposób rozwiązywania problemów uważa za bardzo naturalny, a nawet podkreśla, że nie zna chyba ani jednej osoby, która nie próbowała najpierw poradzić sobie samodzielnie. Jednocześnie przyznaje, że wszelkie potknięcia na tej drodze, zapicia mogą pogłębić frustrację, i zaznacza, że wśród osób samowyleczonych przeważają te, które przezwyciężyły uzależnienie, kiedy jeszcze dysponowały odpowiednimi zasobami, miały w miarę dobre zdrowie, wsparcie bliskich, pracę, były młodsze. Alkoholizm jest chorobą postępującą, więc na kolejnych etapach rozwoju na pewno jest dużo trudniej.

A jakie jest twoje zdanie?

Nie jestem terapeutką i nie chcę oceniać różnych sposobów na wyjście z uzależnienia, bo od tego są eksperci, którym oddałam głos w swojej książce. Ani też nikomu mówić, jak żyć, bo kobiety i tak zbyt często są pouczane niemal na każdym polu – zawsze znajdzie się ktoś, kto wie lepiej od nas, co dla nas dobre, a co złe. Ja nie wiem. Mam jednak wrażenie wynikające z prywatnych obserwacji, że im bardziej ktoś broni się przed terapią, tym bardziej jej potrzebuje. Skoro profesjonalna pomoc jest dostępna, to czemu nie skorzystać?

Terapeuci uzależnień to ludzie, którzy zdobyli wiedzę, potrafią z niej korzystać, pomóc w kryzysowych momentach, choć z jakiegoś powodu wiele osób im nie ufa. Tu jest lekcja do odrobienia dla Ministerstwa Zdrowia, które powinno promować, edukować i szerzyć profilaktykę zdrowia, także psychicznego. Zwłaszcza że ostatecznie to nie o substancje tu chodzi. Odstawienie alkoholu, leków, narkotyków nie oznacza, że problem został rozwiązany.

Abstynencja to nie to samo co trzeźwość. Mechanizmy nałogowe są podstępne – łatwo wejść z jednej kompulsji w inną.

Dorota Woronowicz przywołuje przykład pacjentki, która przestała pić i z dumą ogłosiła, że już jest zdrowa. Gdy dopytała, jak teraz wygląda jej życie, odpowiedziała: „Świetnie! Pracuję po 17 godzin na dobę, a potem idę spać”. Terapeuta jest właśnie tym człowiekiem, który może w porę to zauważyć, wie, co zrobić, jak pokierować dalszym leczeniem. To bezcenne wsparcie.

Bohaterkom przedstawionym w książce się udało. Wyszły z nałogu. Te opowieści mogą być źródłem nadziei i otuchy dla kobiet, które wciąż cierpią, którym brak siły i motywacji, by zmierzyć się z chorobą, a może nadal się oszukują, że wszystko jest w porządku.

Z całego serca im dziękuję, że podzieliły się swoimi trudnymi doświadczeniami. Zrobiły to dla innych kobiet, aby dać świadectwo, napoić nadzieją i odwagą. Moje bohaterki „wygrały” o tyle, że trwają w abstynencji, odbudowują swoje życie. Mówi się, że trzeba dotknąć dna, żeby się od niego odbić. Ale to tylko część prawdy. To dno może być dla każdego zupełnie innym doświadczeniem. Jedna uzna za ostateczny sygnał to, że zdarła sobie kolano, gdy wysiadała pijana z taksówki, i widzieli to sąsiedzi; inna oprzytomnieje dopiero wtedy, gdy potrąci pieszego na pasach, prowadząc auto pod wpływem.

Ale jest też ogromna liczba kobiet, które tego dna nie zdążą dotknąć, bo na przykład wcześniej umrą na zawał i nikt nawet nie połączy tego z alkoholem.

Justyna Klingemann powiedziała takie zdanie: „Do grup samopomocowych czy ośrodków leczenia trafiają ci, którzy »naprawdę mają problem«, a nie ja: kobieta, która radzi sobie właściwie ze wszystkim – z domem, rodziną, pracą – tylko czasem nie daje sobie rady z własnymi emocjami”. Bo koniec końców właśnie o emocje się tu rozchodzi, a dokładnie o brak umiejętności rozładowywania ich w sposób zdrowy i bezpieczny.

Uzależnienie to skutek, a trzeba sięgnąć do przyczyny?

Nie ilość wypitego alkoholu czy wciągniętych kresek powinna uruchamiać alarm. Czerwone flagi pojawiają się wtedy, kiedy nie umiemy poradzić sobie z napięciem, dusimy w sobie złość, frustrację, lęk. To żaden wstyd w kryzysowym momencie poprosić o pomoc, wręcz przeciwnie – to akt odwagi.

Choroba uzależnienia może się przytrafić każdej i każdemu z nas na każdym etapie życia. Nie uchroni nas ani wiek, ani wykształcenie, ani zasobność portfela.

Dlatego tak ważna jest dbałość o emocjonalną równowagę. I uważność na to, co dzieje się w naszych głowach, sercach i ciałach.

AGATA JANKOWSKA dziennikarka, reportażystka specjalizująca się w tematyce społecznej, biznesowej i psychologicznej, autorka książek, z których najnowsza to „Soberlife. Jak trzeźwieją kobiety”

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE