1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia

Moja przyjaciółka pije. „Nie bój się z nią o tym rozmawiać, ma problem!” – mówi Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholożka i terapeutka uzależnień 

Koleżanka, przyjaciółka nie jest pijącym mężem czy dzieckiem, od których bezpośrednio zależy jakość naszego życia, ale jest bliźnim, a to nas zobowiązuje moralnie do właściwej, sensownej reakcji. (Fot. iStock)
Koleżanka, przyjaciółka nie jest pijącym mężem czy dzieckiem, od których bezpośrednio zależy jakość naszego życia, ale jest bliźnim, a to nas zobowiązuje moralnie do właściwej, sensownej reakcji. (Fot. iStock)
Jak się zachować, kiedy koleżanka, znajoma czy przyjaciółka zbyt często sięga po alkohol? „My się często boimy zareagować, nie ośmielamy się zareagować, więc milczymy. A to właśnie milczenie jest najgorszą z możliwych reakcji. Milczenie jest nieokazaniem troski. Jest ponadto przyzwoleniem na czyjeś ryzykowne zachowanie” – mówi dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska, psycholożka i terapeutka uzależnień. 

Co mogę – a może wręcz co powinnam – zrobić, kiedy zauważę, że moja koleżanka, znajoma coraz częściej sięga po alkohol?
Przede wszystkim nie wolno się Pani bać poruszyć ten temat. Niezależnie od tego, czy jest to bliska znajoma, czy dalsza, powinna Pani zaznaczyć, że zauważa problem. Za pierwszym razem najlepiej zrobić to dyskretnie, czyli bez świadków. I podkreślić fakt, że dokonała Pani wysiłku, by tej osobie zapewnić poczucie bezpieczeństwa, rozmowę w cztery oczy.

„Słuchaj, widzę, że znowu sięgasz po alkohol, nie sądzisz, że robisz to zbyt często?” – mówmy wprost. Poruszenie tego tematu niestety ciągle uchodzi za łamanie tabu, za nieuzasadnione, nieuprawnione wtrącanie się. Łatwiej nam powiedzieć koleżance, kiedy ta zamawia trzecie ciastko: „Nie boisz się, że utyjesz?”, niż powiedzieć tej, która kolejny raz wypija butelkę wina: „Nie boisz się, że się uzależnisz?”. Ale ten opór nie oznacza absolutnie, że mamy przemilczeć temat. Poruszając go, wyrażamy swoją troskę. To nigdy nie jest obraźliwe.

Choć za takie może zostać uznane.
Jeśli tak się stanie, to tylko będzie dla nas sygnał, że problem rzeczywiście istnieje. Ktoś, kto go nie ma – nie obrazi się. Wkurzy się ten, który wie, czuje, że coś jest na rzeczy. Może Pani usłyszeć wtedy: „No wiesz, miałam cię za przyjaciółkę, a ty czepiasz się mnie jak cała reszta”.

To nie powinno mnie zniechęcić, jak rozumiem.
Nie. Można wtedy powiedzieć: „Nie chcesz teraz rozmawiać, w porządku, ale jak uznasz, że potrzebujesz, chcesz pogadać o problemie, bo widzę, że go masz – jestem”. Nie kontrolujmy, nie pilnujmy, nie bawimy się w strażnika, składamy ofertę.
Nawet jeżeli spotkasz się w odpowiedzi z agresją, bo tak może być, nie bój się agresji. No bo co może zrobić ci taka osoba?

My się często boimy zareagować, nie ośmielamy się zareagować, więc milczymy. A to właśnie milczenie jest najgorszą z możliwych reakcji. Milczenie jest nieokazaniem troski. Jest ponadto przyzwoleniem na czyjeś ryzykowne zachowanie.

Może Panią teraz zaskoczę, ale odwołam się do Pisma Świętego. Jest w nim pewien fragment, do którego chcę nawiązać, to Księga Ezechiela. Sens, logika tej przypowieści jest bardzo mądra, mianowicie: jeżeli twój bliźni czyni źle, a ty na to nie reagujesz, to grzech jest twój. Według mnie to definicja współuzależnienia. Oczywiście koleżanka, przyjaciółka nie jest Pani pijącym mężem czy dzieckiem, od których bezpośrednio zależy jakość Pani życia, ale jest bliźnim, a to nas zobowiązuje moralnie do właściwej, sensownej reakcji. Przede wszystkim do reakcji w ogóle. Im bardziej ktoś sobie szkodzi, a dzieje się to na Pani oczach, tym bardziej należy zareagować. Zresztą, taka osoba nie szkodzi tylko sobie, a Pani prawdopodobnie zna innych poszkodowanych, bo zna Pani jej dziecko, może jej matkę, a może pracujecie w jednej firmie i ona jest na dobrej drodze, by ją skompromitować albo dopuścić się nadużyć – i jeszcze większa grupa ludzi poniesie konsekwencje itd.

Rozumiem, zwróciłam uwagę, wyraziłam troskę, usłyszałam: „Odczep się ode mnie”. Co robię dalej? Odczepiam się?
Nie. Ponawia Pani za jakiś czas swoją ofertę, zostawia kartkę, list czy pisze SMS: „Martwię się o ciebie, moja oferta jest wciąż aktualna”.

A czy jakimś rozwiązaniem jest zbudowanie większej grupy nacisku, czyli na przykład zwrócenie się do partnera mojej koleżanki, jej dorosłego dziecka czy rodzica?
Tak, można to zrobić. Ale to już jest coś w rodzaju większej interwencji. A interwencja wymaga przemyślenia, musi być mądra, spójna, członkowie takiej „grupy nacisku” muszą mówić jednym głosem itd. Jest nawet książka na ten temat, nosi tytuł „Interwencja”, autorstwa Vernona E. Johnsona, polecam. Polecam również inscenizację mojej sztuki pt. „Miłość nie wystarczy”. To psychodrama pokazująca sposób powstrzymania alkoholizmu poprzez zmotywowanie uzależnionego do podjęcia leczenia. Widowisko powstało w ramach mojej pracy w Fundacji Batorego, można je znaleźć w Internecie i obejrzeć. Tu rzecz tyczy się rodziny, interwencja dokonuje się w obrębie rodziny, ale schemat może być z powodzeniem przeniesiony na inne relacje międzyludzkie.

Jeżeli rzeczywiście chce Pani uniemożliwić komuś dalszą destrukcję, bo widać, że sprawa nie jest niewinna, to watro sięgnąć także po narzędzie, jakim jest interwencja.

W „normalnym” świecie, jeśli jest to osoba, z którą Pani pracuje, może Pani także udać się do szefa i podzielić się swoimi obserwacjami, obawami. Już wiem, co teraz pomyśli sobie wielu czytających…

Ja też, że zachowam się jak paskudny donosiciel!
A no właśnie. To chyba tylko u nas może zostać tak odebrane. W „normalnych” firmach na świecie zupełnie oczywiste jest funkcjonowanie kogoś, kogo nazywa się konsultantem pracy. Przychodzi Pani do szefa i mówi: „Moja koleżanka ma problem, chciałabym jej pomóc”. Szef dziękuje za informację, zaprasza koleżankę, mówi, że się niepokoi, bo dochodzą do niego różne głosy i on też chciałby pomóc, dlatego prosi Pani koleżankę o skorzystanie z pomocy wspomnianego konsultanta. To, o czym mówię, to EAP – Employee Assistance Program, czyli Program Wsparcia Pracownika. Coś, co powinno funkcjonować w każdej cywilizowanej firmie, ale w Polsce jakoś się nie przyjęło. Istnieje, ale niemal wyłącznie w zagranicznych korporacjach.

Właśnie z powodu naszej mentalności?
Niestety, w dużej mierze tak. Bo jest dokładanie tak jak Pani to opisała – człowiek idący z taką interwencją już sam siebie określa jako donosiciela, przez innych też tak jest postrzegany. Tu trzeba by było gruntownie zreformować nasz sposób myślenia. To nie jest donosicielstwo, to jest moralny obowiązek, to jest wyraz troski, to w końcu jest niepozostanie obojętnym na problem drugiego człowieka. To właściwy sposób myślenia o takiej sprawie.

Wspomniane programy wprowadzono już bardzo dawno, najpierw w Stanach Zjednoczonych, ale po pewnym czasie udało się to zrobić także w Europie. Funkcjonują na Węgrzech, w Łotwie, Słowenii, w Polsce się nie udało. W Polsce menedżerowie mówili: „Ale po co mi to, ja sobie sam poradzę, pogadam z pracownikiem”. Tylko że to jest nieprofesjonalne, bo to nie jest zakres obowiązków szefa, ten ma monitorować wyniki pracy, a nie to, dlaczego pracownica ma podkrążone oczy czy dlaczego spóźnia się po każdej przerwie śniadaniowej, znika w toalecie i wychodzi z niej w lepszym nastroju. Argumentem było, że jak rozmowa z szefem nie pomoże, to na miejsce problematycznej osoby czeka kolejka innych chętnych. To bardzo dobrze obrazuje nasze polskie podejście do sprawy.

Wróćmy do bezpośredniej rozmowy z pijącą koleżanką – interweniowałam raz, drugi, trzeci. Do którego momentu próbować?
Chciałoby się powiedzieć – do skutku. Ale wiem doskonale, że nie zawsze takie działania przynoszą efekty. Zatem trzeba zdać się na własny ogląd sprawy, na własne wyczucie, i próbować do momentu, do którego wydaje się Pani, że to jeszcze może mieć jakiś sens. Nigdy nie wiadomo, co dokładnie – które słowo – może dotrzeć dla tej pijącej osoby, którą próbujemy potrząsnąć.

A co powinnam zrobić, kiedy widzę, że moja znajoma wypiła wino i właśnie wsiada do samochodu. Proponuję jej, że ją odwiozę, wezwę taksówkę, ale ona upiera się, że jedzie sama. Czy siłowe, radykalne rozwiązanie, czyli zabranie jej kluczyków, jest dobrym pomysłem?
Może Pani jeszcze powiedzieć, że jeśli to zrobi, za moment zadzwoni Pani na policję i poda numery samochodu. I dodać takie słowa: „Nie robię tego, żeby zrobić ci na złość, robię to dlatego, że możesz zabić moje dziecko, gdy będzie przechodziło przez ulicę”.

Potrząsnąć?
Tak. Oczywiście trzeba liczyć się z z tym, że telefon na policję czy wyrwanie kluczyków mogą być naszym ostatnim w ogóle albo ostatnim na długie lata kontaktem z tą znajomą. Od pacjentów znam takie historie. Zdarzało im się napotkać na swojej pijackiej drodze kogoś takiego i skreślali tę osobę ze swojego życia. A dopiero wiele lat później, po rozbiciu samochodu, małżeństwa, po utracie pracy, po wielu upadkach, po kilku odwykach, po terapiach – mówili, że gdyby zdołali odnaleźć teraz tę osobę, która wtedy wyrwała im kluczyki, wysłaliby jej kwiaty z podziękowaniami.

Jeżeli wiem, że moja znajoma pije zbyt dużo alkoholu, a spotykam się z nią wieczorem w sobotę w restauracji, powinnam sama nie zamawiać wina, nie pić w jej obecności?
Nie należy pić alkoholu przy kimś, kto przestał pić, zdecydował się na leczenie i zmaga się z nałogiem. Wtedy jak najbardziej w towarzystwie takiej osoby nie powinno się spożywać alkoholu. Ale jeżeli ktoś pić nie przestał, Pani abstynencja jest bezzasadna. Jeśli sądzi Pani, że w ten subtelny sposób zawstydzi Pani koleżankę na tyle skutecznie, że ta zastanowi się nad swoim zachowaniem, to niewielkie są na to szanse. Może być nawet tak, że Pani zamówi sok, a ona dla siebie i tak zamówi wino. Albo tak, że przy Pani się nie napije, ale zrobi to zaraz po powrocie do domu, czyli Pani cel i tak nie zostanie osiągnięty.
Taka sytuacja może być natomiast początkiem rozmowy: „Słuchaj, nie zamawiam dziś wina, ty zrób to samo, bo mam wrażenie, że za dużo ostatnio pijemy, nie sądzisz?”. Można specjalnie powiedzieć „my” zamiast „ty”, żeby – znowu – zapewnić koleżance jak największy komfort do ewentualnej rozmowy. A gdy do jakiejkolwiek rozmowy już w ogóle dojdzie, zachęcam do podsunięcia pewnej lektury. Jest taka książka, rewelacyjna, napisana przez Catherine Gray „Jak dobrze być trzeźwym”. Pozycja skierowana do kobiet, naprawdę daje do myślenia. Jeśli uda się Pani nakłonić znajomą do jej przeczytania, jest szansa, że zasieje w niej jakieś ziarno.

Albo obrazi się już w momencie, kiedy usłyszy, zobaczy tytuł…
No tak, ale jeśli się obrazi, to trzeba sobie już odpuścić, machnąć ręką. Owszem, mamy moralne obowiązki, mamy też ludzką potrzebę zatroszczenia się o drugiego człowieka, ale nie mamy mocy zbawienia świata…

A co do obrażania – tak, my Polacy potwornie lubimy się obrażać! Ale proszę wybaczyć, to nie świadczy o naszych walorach, lecz o ich braku… Obrażanie się to strategia bezsilności.

Przychodzi mi jeszcze do głowy szantaż, ale już samo brzmienie słowa każe mi sądzić, że to chyba nie jest dobra droga.
Szantaż to rzeczywiście brzydkie słowo, ale – zaskoczę Panią – czasem jest on całkiem dobrą strategią działania. Powiem więcej, przyjaźń uprawomocnia jego zastosowanie w sytuacji, o której mówimy. W Ameryce ludzie potrafią powiedzieć wręcz: „Nie podam ci ręki, dopóki nie pójdziesz na leczenie”. Są osoby, dla których to jest przekonujący argument i nie idą, a fruną na leczenia. Mój mąż w ten sposób się opamiętał. Myślę, że gdyby żył w Polsce, a nie w Stanach Zjednoczonych, przepadłby w nałogu jeszcze w młodości. On jednak przeżył najpiękniejsze 32 lata na trzeźwo. Byłam wtedy z nim, więc wiem.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze