1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Kochanek kochankiem, on mnie po prostu kręci, ale kiedy wyjeżdżam, to mąż wychodzi po mnie na dworzec”. O zdradzie bez owijania w bawełnę

„Kochanek kochankiem, on mnie po prostu kręci, ale kiedy wyjeżdżam, to mąż wychodzi po mnie na dworzec”. O zdradzie bez owijania w bawełnę

(Fot. Bert Stern/Condé Nast via Getty Images)
(Fot. Bert Stern/Condé Nast via Getty Images)
„Monogamia nigdy nie będzie rajem, bo życie nim nie jest. Na pocieszenie mogę napisać tylko, że ciągła pogoń za kolejnym i kolejnym króliczkiem także obiecanego raju nie zapewnia” – zauważa w swojej najnowszej książce poświęconej zdradzie psycholog Paweł Droździak. O przyczyny i często bolesne konsekwencje zdrady pyta go Agnieszka Radomska.

Artykuł pochodzi z magazynu „Sens” 05/2025.

W książce piszesz, że temat zdrady dotyczy każdego, bo z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że każdy z nas w którymś momencie albo zdradzi, albo zostanie zdradzony, albo będzie tym, z którym się zdradza. Może zresztą wystąpić w każdej z tych ról, płynnie przechodząc z jednej w drugą.

Między innymi dlatego poświęciłem temu zjawisku całą książkę, że zdrada istnieje tak długo, jak długo ludzie tworzą związki, i jest powszechna. Nie ma człowieka, którego ten temat by nie dotyczył – teraz, w przeszłości albo w przyszłości. Pomiędzy tym, czego człowiek pragnie wewnętrznie, a tym, czego chce od niego społeczeństwo, istnieje konflikt, i jest on nierozwiązywalny. Możemy trochę łagodzić jego skutki, ale nigdy nie osiągniemy pełnego spokoju, pełnego spełnienia, pełnej satysfakcji.

Zdrada ma być próbą rozwiązania tej sprzeczności, jakimś kompromisem?

Okazuje się, że nie tylko nie wytrzymujemy wymogów monogamii, ale nawet wymogów dzisiejszej monogamii seryjnej. Chcemy niemożliwego, czyli chcemy mieć wszystko: stabilizację, bezpieczny, stały obiekt przywiązania, dobrą sytuację ekonomiczną czy odchowane dzieci, a jednocześnie potrzebujemy przygód, także seksualnych, nowych doświadczeń. Nie trzeba być Einsteinem, by dostrzec, że pomiędzy tymi potrzebami jest konflikt. Najprostszym sposobem, by mieć i jedno, i drugie, wydaje się właśnie zdrada, czyli tak naprawdę robienie wszystkiego naraz. Ktoś, kto dopuszcza się zdrady, nie rezygnuje ani ze stałego związku, ani z przygód, a więc próbuje trochę przechytrzyć system.

Myślę, że stosunkowo najmniej skomplikowaną do wykrycia przyczyną jest taka, w której ktoś zdradza dlatego, że związek nie spełnia jego oczekiwań, nie ma tam intymności, więc te potrzeby zaspokaja na zewnątrz.

Otóż wcale nie takie proste, jak się wydaje. Zwróć uwagę, że ktoś, komu brakuje bliskości w związku, zdradzając, wcale nie rzuca się w ramiona kogoś mu bliskiego, by ten deficyt załatać, a raczej całkiem obcego. Buduje więc sytuację pozorną: pozostaje w związku bez bliskości, utrzymuje go, a jednocześnie buduje nową relację z bliskością jedynie potencjalną, która będzie tajna, „nielegalna”. Nie mówi żonie: „Nie ma między nami bliskości, więc odchodzę”, robi za to absolutnie wszystko, co w jego mocy, żeby się nie wydało, że ma tę bliskość gdzie indziej lub choćby jej szuka.

I to jest moim zdaniem najciekawsze: skoro ten ktoś w związku jednak zostaje, to znaczy, że związek nie jest tak do końca pusty. Najpewniej jest w nim jednak coś oprócz tego braku, co jest ważne. Jeśli mówisz: „Zdradzam, bo nie mam bliskości”, to jednocześnie mówisz: „Pozostaję w relacji, gdzie nie mam bliskości”. Czasem z powodu czysto praktycznego, życiowego uwikłania, ale czasem, przynajmniej w pewnej części, te racjonalne argumenty o dzieciach, kredytach i stażu małżeńskim przykrywają to, że miewamy problem z bliskością jako taką i bycie w relacji w pewnym sensie niekompletnej pod tym względem może być nie tylko czymś, co nam się po prostu nieszczęśliwie trafiło, a czymś, co nas jakoś charakteryzuje.

Słynne i odmieniane przez wszystkie przypadki jest poczucie bezpieczeństwa. Nie odchodzisz, bo chcesz je mieć, ale jednocześnie nie rezygnujesz z romansów. Po ulicach nie biegają żadne wilki, podejrzewam więc, że kiedy mówi się o „bezpieczeństwie”, chodzi po prostu o coś pewnego, stałego, niezmiennego i tym ma być związek. Kiedyś jedna z kobiet, mężatka mająca regularny romans, wyjaśniła mi to tak: „Kochanek kochankiem, on mnie po prostu kręci, ale kiedy gdzieś wyjeżdżam, to mąż wychodzi po mnie na dworzec. Pamięta, o której jest pociąg, nie muszę się nawet upewniać, czy będzie czekał, bo wiem, że będzie. Zawsze”. W takiej sytuacji mąż jest trochę jak ojciec, a ta kobieta przypomina córkę na wagarach.

Często romans jest właśnie czymś takim jak wagary – po których wraca się do domu i do szkoły – a nie jak gigant, jak się kiedyś mówiło, w którym robi się krok dalej.

Kobietę z twojego przykładu kochanek „kręcił”. Zastanawiam się, na ile zdradzamy, bo idziemy za obiektem pożądania, a na ile jednak dlatego, że chcemy stać się obiektem czyjegoś pożądania? Myślę o tęsknocie za inną wersją siebie niż ta, która w wygodnym dresie ogląda seriale ze swoim ukochanym od lat facetem.

Bardzo ciekawe pytanie, które dotyczy natury kobiecej seksualności w ogóle. Na przykład Freud twierdził, że libido jest wyłącznie męskie, a pożądanie u kobiety polega na tym, że ona niejako wyobraża sobie siebie jako obiekt pożądany i uruchamia ją nie tyle jej własne „chcenie”, ile „bycie chcianą”. To się ciekawie pokrywa na przykład ze współczesnymi badaniami, w których okazuje się, że obrazy pornograficzne kobiet, na które mężczyźni reagują, wywołują także reakcje seksualne u kobiet. Właśnie dlatego, że to jest coś, co stymuluje mężczyzn, i kobieta niejako reaguje na tę stymulację, której się domyśla. Ale do rozważań Freuda mało kto się współcześnie odnosi, bo dziś nie lubimy o tym tak myśleć. Zresztą, co dość zabawne, sam Freud na koniec kariery orzekł, że on właściwie nie wie, czego pragną kobiety.

Myślę jednak, że rzeczywiście można zobaczyć w byciu pożądaną przez kochanka jakiś kawałek odzyskiwania życia. Oto znowu coś się dzieje, pojawia się jakiś rodzaj ekscytacji, która zresztą jest pierwszym sygnałem świadczącym o tym, że sytuacja między dwojgiem ludzi może doprowadzić do zdrady. Z drugiej strony – przecież mężczyźni, którzy uwikłali się w romans, też często mówią, że pociągnęło ich właśnie to, że ktoś zachwycił się nimi w jakiś szczególny sposób, w odróżnieniu od tej stałej partnerki, która dawała głównie sygnały rozczarowania.

Ten moment, w którym coś się dzieje, nie zawsze łatwo rozpoznać. Jak miałabym się zorientować, że relacja z kolegą z pracy zaczyna skręcać w ryzykowną stronę?

Mogłabyś sobie zadać pytanie: Czy chciałabym, żeby mój partner usłyszał moją rozmowę przez telefon z tym facetem? Bo często jest tak, że nawet jeśli nie pada w tej rozmowie nic, co należałoby ukryć, jeśli coś zaczyna kiełkować, jednak wolimy zachować jej treść tylko dla siebie, choć właściwie nie bardzo wiemy dlaczego. Przychodzi SMS i od razu chowamy telefon, chociaż w tej wiadomości nie ma słów, które były ewidentnym na coś dowodem. Towarzyszyć nam zaczyna wspomniany już rodzaj euforii, podekscytowania, który odruchowo chcemy ukryć.

To jeszcze nie jest zdrada, ale flirt, który do zdrady prowadzi, jeśli takiego dokona się wyboru. Ale można jednak wybrać inaczej. I o ten moment można mieć pretensje do partnera już po fakcie – nie o to, że przydarzyło mu się zauroczenie Jolką, ale o to, że mu się poddał.

Rzeczywiście, jeden wytrzyma, a drugi ulegnie, więc pojawia się w tym miejscu pytanie o to, dlaczego niektórzy z nas są wierni, a inni nie. Z jednej strony oczywiście w grę wchodzą tu przyczyny zewnętrzne, choćby to, czy ktoś jest w dobrym związku, w którym zaspokaja potrzebę bliskości, seksu, ma emocjonalną więź z partnerem, ale – z drugiej strony – istnieje też coś takiego jak niezależna od sytuacji indywidualna skłonność.

Statystyki pokazują, że ryzyko zdrady, romansu czy rozwodu rośnie, jeśli podobne zdarzenia miały miejsce w rodzinie pochodzenia. Bycie w stałym związku, w tym zdolność do wierności, jest pewnego rodzaju umiejętnością, kompetencją społeczną.

Jeżeli ktoś nie wyniesie tej kompetencji z domu rodzinnego, może mieć w tym obszarze braki. Wiemy też, że są na przykład ludzie bardziej i mniej skłonni do ryzyka. Są tacy, którzy potrzebują być zawsze w porządku nawet nie ze względu na wyznawane wartości, ale dlatego że panicznie boją się wpadki. Dostaliby zawału, gdyby mieli oszukiwać i być oceniani za oszustwo, po prostu by tego nie udźwignęli. Inni za to nie tylko to potrafią, ale nawet potrzebują ryzyka, by poczuć, że żyją, romans czy zdrada zapewniają im stymulację napędzającą do życia.

Jakie inne przyczyny popychają ludzi do zdrady?

W romanse wikłają się częściej ludzie atrakcyjni – nie tylko mają większe powodzenie, a więc i więcej okazji do nowych romantycznych relacji, ale też wyżej oceniają swoje szanse na znalezienie kolejnego partnera i zbudowanie kolejnego związku. Łatwiej przychodzi też zdrada komuś, kto dość instrumentalnie traktuje relacje – przy takim podejściu „skok w bok” nie ma aż takiego ciężaru gatunkowego. Są także sytuacje urazowe, traumatyczne, które powodują, że ludzie nieświadomie dążą do rozbicia swojej bliskiej relacji, na przykład dlatego, że mają dawne deficyty pochodzące z relacji rodzicielskiej.

Ponadto jest całkiem spora grupa ludzi uzależnionych od seksu, dla których poszukiwanie coraz to nowych doznań seksualnych z kolejnymi osobami jest rodzajem konieczności, a świadomość, że do końca życia mieliby uprawiać seks tylko z jedną osobą, jest dla nich nie do wytrzymania. No i jest wreszcie kwestia wieku. Wśród tysiąca scenariuszy, w których dochodzi do zdrady, może być taki: mężczyzna koło czterdziestki czy pięćdziesiątki przeżywa trudny moment, bo oprócz tego, że ma obawy związane z nadciągającą starością, to zaczyna doświadczać spadku libido. Ten spadek musi budzić niepokój, więc on zaczyna szukać czegoś, co spowoduje, że libido wróci do dawnego poziomu. Gdy pojawia się w jego życiu nowa kobieta, może znów poczuć ten napęd, który już znikał, i ma wrażenie, że powrócił w jego psychice jakiś porządek.

Częściej jednak zdrada to nie sposób działania, ale efekt zauroczenia. Zakochanie to stan, na który nie bardzo mamy wpływ, choć byśmy chcieli. O ile jednak nie mogę zdecydować, że się nie zakocham, o tyle mogę dokonać wyboru, że za tym uczuciem nie pójdę i partnera nie zdradzę.

Teoretycznie wszystko się zgadza, ale wtedy będziesz musiała jakoś poradzić sobie z potężnym wewnętrznym konfliktem, z niezaspokojonym pragnieniem. Z drugiej strony pójście za tym uczuciem zapewne także oznaczałoby sytuację tragicznego konfliktu, i to często tak ogromnego, że niemal nie do przejścia. W trójkącie, w którym są on, ona i ten trzeci/ta trzecia, często wszyscy przeżywają poważne tragedie. Ktoś czasem próbuje pomóc, pytając tak uwikłaną osobę: „Czego naprawdę chcesz?”. Kłopot w tym, że tu żadne własne pragnienie nie występuje w oderwaniu od tego, jaką postawę prezentują pozostałe osoby, a one są ze sobą powiązane w dynamicznym układzie, więc „czego chcę?” zależy od sytuacji, której rozwoju nie sposób przewidzieć.

Poza tym romans nas zmienia. Kochanka, która na początku zapewnia, że nie chce niczego więcej niż to jedno namiętne spotkanie w tygodniu, mówi tak naprawdę, czego oczekuje dzisiaj. Ale ani ona, ani on nie wiedzą, czego ona może chcieć po roku. I czasem przygoda, która miała być odwentylowaniem w związku, przeradza się w koszmar. Zdrada zawsze oznacza czyjeś cierpienie. Odmówienie sobie tego też bywa bardzo bolesne, a są związki, w których bez zdrady trudno wytrzymać, a przerwać ich nie umiemy. Iść za swoim pragnieniem czy je stłumić? Kto to wie?

A może wystarczy po prostu wykazać się dojrzałością i przewidzieć konsekwencje?

To nie do końca możliwe. Jeden człowiek powie, że zdrada to było najlepsze, co mu się przydarzyło w życiu, bo wreszcie poczuł, że żyje, a drugi do końca życia będzie żałował, że poszedł za tym pragnieniem, bo skala zniszczeń, jakie się za sprawą tej decyzji w jego życiu dokonały – emocjonalnych, finansowych, społecznych – sięgnęła zenitu. W przypadku romansu zawsze jest pewien rodzaj korzyści i pewien rodzaj strat. Takich dylematów w życiu mamy mnóstwo.

Nie łatwiej po prostu odejść, zamiast kłamać i prowadzić trudne do wytrzymania podwójne życie?

Ale romans służy właśnie do tego, żeby się nie rozstawać! Ludzie właśnie po to wikłają się w romanse, by móc wytrzymać w swoich stałych związkach, które do czegoś są potrzebne. Jest taki ciekawy paradoks: zwierzęta rozmnażają się przede wszystkim na wolności, w niewoli są z tym problemy. U ludzi jest dokładnie odwrotnie: rozmnażamy się właśnie w niewoli, im więcej mamy wolności, tym mniej rodzi się dzieci.

Jesteśmy w stanie wychowywać dzieci i zapewnić ciągłość gatunku tylko wtedy, gdy bierzemy na siebie zobowiązanie, które niejako ogranicza naszą wolność i ekspresję seksualną.

Żeby to wytrzymać, tworzymy pewne instytucje, które nam umożliwiają odreagowanie. Na pytanie, czy to w porządku, nie odpowiem, bo opinia psychologa jako moralisty nie będzie tu miała większego znaczenia.

A czy motywacją do wierności może być strach? Da się nie zrobić tego jednego kroku za daleko właśnie z obawy przed destrukcją, którą zdrada może zapoczątkować?

Myślę, że strach i tak zwany zdrowy rozsądek na pewno działają. Prawda jest taka, że gdybyśmy w ogóle nie korzystali z elementu strachu przed konsekwencjami, najpewniej wszyscy byśmy zdradzali na prawo i lewo bez opamiętania. Fakt, że tego jednak nie robimy, wynika właśnie z tego, że rozumiemy konsekwencje. Większość z nas nie zdemontuje sobie całkowicie życia dla jakiegoś chimerycznego impulsu, który najpewniej bardzo szybko minie. Są i tacy, którzy muszą uderzyć parę razy głową o mur, żeby się zorientować, ile to kosztuje. Ludzie zresztą bardzo się oszukują w tym zakresie. Powstała choćby idea poliamoryczności, która konflikt, o jakim rozmawiamy, miała rozwiązać. Oto nie trzeba już wybierać, można mieć ciastko i zjeść ciastko. Niestety, są to utopie. Na koniec i tak będzie ból, tylko innego rodzaju.

Po stronie osoby zdradzonej ten ból może być bardzo dotkliwy. Myślę, że chodzi o coś więcej niż tylko świadomość, że partner uprawiał seks z kimś innym.

Zdradę przeżywa się na wielu płaszczyznach i tak jak powiedziałem – to często traumatyczne przeżycia. Badania pokazują, że kobiety nieco mniej przeżywają sam fakt odbycia stosunku płciowego przez partnera z inną kobietą, a bardziej głębsze zainteresowanie nią. U mężczyzn jest inaczej, zdradę fizyczną przeżywają bardzo boleśnie.

Jest mniej prawdopodobne, że mężczyzna przyjmie wytłumaczenie: „To nie miało żadnego znaczenia”, po części dlatego, że zwykle wie, że kobiety jednak o wiele rzadziej niż mężczyźni uprawiają seks, który nie ma żadnego znaczenia.

Na to, jak przeżywa się bycie zdradzonym, ma oczywiście wpływ wiele czynników, nie tylko płeć. Są osoby, dla których fundamentalne jest to, żeby świat był przewidywalny. Są pewne zasady, które się nie zmieniają i których się przestrzega. Zdrada jest złamaniem ważnego schematu, zdarzeniem, który świat czyni niespójnym, co jest dla takich ludzi często wstrząsem.

Wpływa także na poczucie wartości, które u osoby zdradzonej zjeżdża w dół.

Generalnie stały związek daje nam poczucie wyjątkowości. Będąc w takiej relacji, czujemy, że jesteśmy dla kogoś szczególni. Gdy dochodzi do zdrady, nagle się okazuje, że wcale nie jesteśmy aż tak wyjątkowi, ktoś inny też się taki dla partnera okazał. Czasami może się pojawić poczucie niewystarczalności, na takim podstawowym poziomie: „Czy ja jestem atrakcyjny/atrakcyjna? Czy ja w ogóle umiem uprawiać seks, skoro partner szuka go gdzie indziej?”, ale także na głębszym: „Czy ja w ogóle wiem, co się dzieje między mną a innymi ludźmi? Bo jeżeli tyle czasu dawałem/dawałam się oszukiwać, to może nie umiem rozpoznać ważnych rzeczy w relacjach, nie znam się na ludziach?”. Albo jeszcze krok dalej: „Może ja w ogóle się nie umiem rozpoznawać sytuacji społecznych, czyli po prostu żyć?”.

Pojawia się też problem ze wspomnieniami. Nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić. „Na tych wakacjach w Grecji było przecież wspaniale, świetnie się bawiliśmy, a on wtedy miał już romans. To dlatego tak często wychodził na papierosa, chociaż przecież rzadko pali. SMS-ował z nią, a potem się ze mną kochał... To ja już nie wiem, co było prawdziwe i co jest prawdziwe. Żyłam życiem, które było oparte na fikcji”. Uporządkowanie tego wszystkiego jest bardzo trudnym i bolesnym procesem. To naprawdę słono kosztuje.

A czy możliwe jest odbudowanie związku po zdradzie?

To nie jest niemożliwe, chociaż bywa piekielnie trudne. Da się przecież dalej żyć po przebyciu zawału czy po chorobie nowotworowej, chociaż nic już po takim doświadczeniu nie będzie takie samo jak przed nim. Zdrady, tak jak zawału serca, cofnąć się nie da, ale można żyć dalej, tylko inaczej. Jeżeli zrozumiemy, co się wydarzyło, zaakceptujemy to, ale mimo to nadal będziemy widzieć, że coś między nami jest, że są powody, by ze sobą rozmawiać, można związek uratować. Niestety, najczęściej scenariusz po zdradzie idzie raczej w stronę dopytywania o szczegóły relacji z kochanką czy kochankiem, zamiast dopytywania o przyczyny, o to, czego on czy ona w tej drugiej relacji szukali.

Często też się zdarza, że pary decydują się na życie razem po zdradzie w nadziei na to, że jakoś się samo poukłada, że czas uleczy rany, nie doceniając siły urazu. A niestety, okazuje się, że wspólne życie, które dawniej było całkiem fajne, staje się piekłem, a konkretnie osoba zdradzona robi z życia piekło partnerowi, który się zdrady dopuścił.

Wtedy bycie razem jest już wyłącznie rozgrywaniem cały czas tej sytuacji, drapaniem ran, wypominaniem, karaniem, dążeniem do odwetu. Wspólne życie po zdradzie nie zawsze jest więc możliwe, tak jak nie każde zepsute urządzenie da się na prawić.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE