Miłość nie jest stanem, który się czasem przydarza. To sposób na życie! Przyjdzie, kiedy otworzysz serce. Jak to zrobić? Na warsztatach!
Gdy naprawdę kochamy, na jaw wychodzą nasze skrywane niedociągnięcia i kompleksy. Przestajemy je ukrywać. Otwieramy się zupełnie na drugiego człowieka. Stajemy przed nim nadzy, bez żadnych masek czy zbroi. To trudne, bo wtedy najłatwiej otrzymać cios – twierdzi Katarzyna Jędrzejczak, psycholog prowadząca warsztaty „Otwieranie serca”.
Ale bez odwagi, by być sobą, trudno oczekiwać spełnienia w miłości: Trudno kochać i być kochanym, jeśli nie otworzymy się na drugą osobę, na innych, a przede wszystkim na siebie.
– Gdy spotkają się dwie osoby z zamkniętymi sercami, zaczyna się gra, pokaz masek i przebrań, by tylko, broń Boże, się nie odsłonić, nie ujawnić prawdy o sobie. Ludzie wiążący się ze sobą z lęku przed samotnością, nie z miłości, będą krytyczni, zaczną od siebie dużo wymagać, kłócić się. To ich sposób, by mogli być ze sobą bez miłości. No bo jak można kochać ze ściśniętym sercem, w obawie przed zranieniem?
Na co chciałbyś się otworzyć?
Miłość traktujemy jak koło ratunkowe – czyjeś uczucie ma nam osłodzić trudy i upiększyć życie. Tymczasem lepsza jest inna kolejność: zwróćmy się do naszych wnętrz i pokochajmy siebie, zamiast zgłaszać pretensje do świata, że nikt nas nie potrafi kochać.
„Otwórz serce…” – słyszymy to z taką częstotliwością, że rzecz pobrzmiewa już niczym slogan. Bo co właściwie rozumiemy przez otwieranie serca?
Katarzyna Jędrzejczak zaczyna warsztaty od pytania: „Na co chciałbyś się otworzyć? Poza miłością, oczywiście”. Odpowiedzi jest tyle, ilu uczestników: na obfitość, przyjęcie wsparcia, nowe rozwiązania, doświadczenia, na siebie, swoje „ja”, swój potencjał, talenty, umiejętności, na przyjaźń, lepszą komunikację w rodzinie, na boskie przewodnictwo...
Kiedy cel został wyodrębniony, pora skupić się na ciele. Bo jak otworzyć serce, jeśli ciało jest pełne napięć? – Czasem jeden mięsień może być sztywny nawet przez kilkadziesiąt lat, a wtedy energia nie płynie – mówi Jędrzejczak. Zaczynamy ćwiczenia: uczestnicy na stojąco rozluźniają całe ciało, by na koniec – szeroko ziewając – wypowiedzieć swoje imię. Teraz można usiąść, zamknąć oczy, wejść w medytację. Trafić do wymarzonego miejsca, w którym znajdziemy spokój, harmonię i... kogoś do kochania. Ważne, żeby była to dobra, prosta relacja. Za obiekt miłości można sobie obrać także zwierzę, drzewo, kwiat... Wysyłamy mu dużo miłości, a potem pozwalamy na jej odwzajemnienie.
Wewnętrzny uśmiech
W medytacji najtrudniej wejść w kontakt z żywą osobą. Dlatego uczestnicy na stojąco, w parach, przez dłuższy czas patrzą sobie w oczy i uśmiechają się. Dla niektórych to niełatwa konfrontacja, pojawiają się opory – krzyżowanie rąk, nóg, uciekanie wzrokiem... Ale kiedy udaje się pokonać skrępowanie i skupić na przekazywaniu ciepła wypełniającego oczy i uśmiech, wtedy przepływ energii jest silny i piękny.
– Uśmiech oznacza akceptację siebie i innych. Ma ogromną moc. W taoizmie bardzo popularna jest medytacja wewnętrznego uśmiechu. Osoby uśmiechniętej nie sposób zranić, nie da się zrobić jej awantury
– tłumaczy Jędrzejczak. Radzi, by – kiedy coś nas trapi – uśmiechać się do siebie przez 20 minut. Nie można się uśmiechać i jednocześnie czuć lęk, niepokój. – Uśmiech daje akceptację sytuacji, a akceptacja przynosi rozwiązanie. To znakomity sposób na wprowadzenie siebie w błogostan – w poczucie, że wszystko jest dobrze, że jesteśmy we właściwym miejscu, jesteśmy sobą – tłumaczy trenerka.
Dobrze mieć specjalne miejsce w domu na to ćwiczenie: życzliwe, pełne akceptacji bycie ze sobą, uśmiechanie się. W podobny sposób można też być z innymi. Uśmiech może zastąpić tysiące słów, otworzyć na kontakt. Pozwala dawać i otrzymywać ciepło.
Wszystko to jednak należy robić z ogromnym wyczuciem, uważnością na siebie i innych. Musimy ocenić, na ile możemy zbliżyć się do drugiej osoby – trzeba uszanować granice, nie przekraczać ich. W przeciwnym razie istnieje ryzyko, że druga strona nie przyjmie tego, co mamy jej do zaoferowania. Albo że wciąż będziemy dawać, nie otrzymując niczego w zamian, czyli poświęcać się. O siebie też warto zadbać .
Zdecyduj się na szczęście
Rozróżnia się pięć poziomów relacji – w zależności od stopnia bliskości. Na pierwszym są sąsiedzi i znajomi – wymieniamy ukłony, zdawkowe komentarze… Na kolejnym osoby, z którymi możemy pójść krok dalej, wymieniać się informacjami. Trzeci poziom należy do naszych bliskich – tu pojawiają się uczucia, przyjacielskie relacje. Natomiast na poziomie czwartym nawiązują się ścisłe więzi, bardziej się otwieramy na drugą osobę – podczas warsztatów dochodzi się czasem do tego etapu. I wreszcie najwyższy poziom relacji – przyjaźń, miłość. Można go porównać z poprzednim, tyle że dojście do niego wymaga znacznie więcej czasu.
Podczas kolejnego ćwiczenia badamy te poziomy w parach, zaczynając od najbardziej formalnego, a kończąc na czwartym, bo – ze zrozumiałych względów – piąty jest na razie nieosiągalny.
– Ale na każdym z etapów znajomości może się pojawić ciepło, życzliwość – podpowiada Katarzyna Jędrzejczak. – Oczywiście, z niektórymi osobami zawsze pozostaniemy na pierwszym czy drugim poziomie. I to jest w porządku. Najważniejsze to łączyć otwarcie z wyczuciem.
Uczestnicy przywołują korzyści płynące z otwarcia serca: jest szansa na odwzajemnienie naszych uczuć, na autentyczność relacji. Możemy pielęgnować ciepło w relacji ze sobą, chronić się przed zranieniem, a jeśli mimo to do niego dojdzie – łatwiej nam będzie się pozbierać, dzięki wewnętrznemu uśmiechowi, umiejętności tworzenia pozytywnych stanów świadomości.
Wciąż jednak, niejako równolegle, pojawiają się kolejne przeszkody, które to utrudniają. Ich lista jest bardzo długa: lęk przed odrzuceniem, wykorzystaniem, rozczarowaniem, byciem niezrozumianym, perfekcjonizm, kontrola, brak zaufania, poczucie winy, wstyd, niska samoocena, wreszcie rany z przeszłości. Każdą z tych przeszkód zapisujemy na osobnej kartce. Po chwili cała podłoga jest zasłana przeszkodami.
Nie ma wyjścia, trzeba się z nimi zmierzyć.
Żeby było łatwiej, prowadząca proponuje, by najpierw zwizualizować moment spełnienia – widzimy to, do czego dążymy, kiedy jesteśmy w stanie harmonii, błogości, miłości... Wzmocnieni taką wizją możemy stanąć twarzą w twarz z własnymi lękami. Te, które paraliżują najbardziej, reprezentowane są przez osoby z grupy. To wewnętrzne głosy, bardzo krytyczne. Wciąż zamęczają bezlitosną oceną, podcinają skrzydła. Niskie poczucie wartości mówi: „jesteś beznadziejny”, perfekcjonizm: „musisz być idealny”, rany z przeszłości będą ostrzegać: „znów będziesz cierpieć”. Gdy wszystkie te głosy zaczynają jednocześnie pastwić się nad nami, miażdżyć krytyką, trzeba im powiedzieć: „dość!”. Znaleźć stanowczą, przekonującą odpowiedź, która stanie się przeciwwagą dla każdego z sabotujących zdań – wtedy przeszkoda usunie się (reprezentująca ją osoba po prostu odchodzi), a my wrócimy do swojej wizji, swojego miejsca na ziemi, do szczęścia. Zbyt proste?
Jak twierdzi Katarzyna Jędrzejczak, szczęście to coś, o czym należy samemu zdecydować. Po prostu powiedzieć sobie: „Od teraz jestem szczęśliwy. Nieważne, czy zasługuję na to, czy nie. Wybieram szczęście”.
Dla kogo?
„Otwieranie serca” to warsztat o miłości – tej szeroko rozumianej. Również o miłości do siebie. Jest skierowany zarówno do osób pozostających w związkach, jak i singli, którzy chcieliby otworzyć się na miłość. Podstawowe założenie warsztatu jest takie, że miłość to nie stan, który przytrafia się przypadkiem, ale sposób na życie z otwartym, odważnym sercem. Że miłość może się nam przytrafiać codziennie – jeśli nauczymy się pielęgnować tę otwartość, przyzwolenie, odwagę...
Podczas warsztatów uczestnicy ćwiczą różne techniki otwierania serca. Punktem wyjścia jest pokochanie siebie – otwarcie się na wszystkie wspaniałości, które są w nas. Kolejna umiejętność, którą można sobie wypracować, to sztuka tworzenia pozytywnych stanów świadomości i pozostawania w nich. Można też poznać sposoby pielęgnowania pozytywnych, inspirujących kontaktów z innymi – nie tylko z płcią przeciwną.