Pornografia bez poczucia winy i wstydu? Alain de Botton w poradniku „Jak myśleć więcej o seksie” pisze: „Współczesna pornografia wydaje się tak realna jak każdy inny szczegół naszego życia. W prawdziwym życiu jednak nikt nie wytrzymałby takiej ilości dzikiego seksu”. Jego zdaniem porno przyszłości będzie inne i ujawni to, co w nas najpiękniejsze. Czy to możliwe, zastanawia się Katarzyna Miller, psychoterapeutka.
Mówić o świętych obrazach w kontekście seksualnym, a to robi autor „Jak myśleć więcej o seksie”, to naruszenie tabu. Ale to, co mówi, jest ciekawe. Otóż jego zdaniem Madonny na obrazach Sandra Botticellego nie bez powodu są tak piękne. Wielcy artyści chcieli nam przekazać, że pożądanie nie musi być wrogiem dobra. Piękno duszy znajduje wyraz w pięknie ciała, a seksualność może rodzić się z tego, co w nas najlepsze.
Święta pornografia? Szczerze sobie i nam życzę, ale kto i jak ją stworzy? W innych religiach, w hinduizmie, w buddyzmie, seks ma swoje miejsce, ale u nas najpewniej wzbudzi to protesty, choć może nie wszystkich... Wspaniałe jest na pewno to, na co zwraca naszą uwagę Alain de Botton, że obrazy świętych przedstawiają zarówno piękno fizyczne, jak i psychiczne. W „Madonnie z książką” Botticellego dostrzega dobroć, ciepło, opanowanie, klasę. To go zachwyca. W podobny sposób mówi o portrecie XIX-wiecznej damy madame Devaucay autorstwa Jeana Ingresa. Podniecające jest dla niego odgadywanie, jakim była człowiekiem! Wygląda mu na kogoś, kto wie, że choć unurzamy się w zwierzęcej namiętności, to i tak nas nie odczłowieczy. I powiem ci, że skoro tak ją widzi, to nic dziwnego, że ona go podnieca. O nim samym dobrze to świadczy, że pożąda kobiety niebywale interesującej, a nie tylko zmysłowej. Zdobyć taką kobietę to wyzwanie. By wzbudziło się podniecenie, może więc wystarczyć samo patrzenie na piękny obraz. Widziałam w Odessie płótno, którego nie zapomnę, nieziemsko zmysłowe: naga nimfa śpi na trawie. Jej ciało pieści wietrzyk i słońce, a z krzaków podgląda ją satyr. Resztę możemy sobie dośpiewać i to jest bardzo erotyczne. Choć nie wszyscy mają dość wyobraźni. Dla tych jednak, którzy mają, to te wszystkie nimfy, Maje, Psyche i różne madame to właśnie ta dobra i najlepsza pornografia… A dla pań Apollo czy Hermes lub właśnie Pan czy satyr…
Botton pisze, że dobra pornografia to ta, która nie będzie nas zmuszać do dokonywania wyboru między tym, co podniecające, a tym, co etyczne. Bo dziś, gdy nurkujemy w Internecie, odrzucamy etykę. Fundując sobie tak orgazm, odczujemy wstyd.
Wieki pruderii oddzieliły seks od dobra, a jest przecież jedną z najrozkoszniejszych możliwości przeżywania bliskości ze sobą lub z inną osobą. Seks ukrywany, niedozwolony, a potem konsumowany w Internecie w odosobnieniu jako zepsuty, zakazany, a jednak słodki owoc, wzbudza wstyd i poczucie winy. Spójrz, współczesny niby-cywilizowany człowiek nie czuje naturalności seksu. Zresztą nie czuje też naturalności innych radości, one też wzbudzają w nim poczucie winy, na przykład: nicnierobienie... Jest takie francuskie opowiadanie o młodzieńcu, który zakochał się w rzeźbie nagiej przepięknej dziewczyny. Uniesiony miłosnym szałem wsunął na jej palec zaręczynowy pierścionek. I o tym zapomniał. Kiedy jednak chciał wziąć ślub z narzeczoną z krwi i kości, kamienna Wenus po niego przyszła. Następnego dnia odnaleziono go martwego w jej ramionach. Morał? Kochajmy żywe ciało, a nie iluzję? Nie ufajmy pożądaniom, jeśli przekraczają nasze możliwości?
Zachwyt nad rzeźbą i seria pornosów wywołują chyba jednak różne skutki? Tam pracuje wyobraźnia, a tu mamy seks wprost opakowany w przemoc i masę jęków...
W dodatku przesadzonych, sztucznych jęków. Człowiek, który zapomni się podczas oglądania filmowej pornografii, poddaje się iluzji podobnie jak i ten kochający rzeźbę młodzieniec. A miłość i seks przynależą się tylko żywej kobiecie. Oddawać się temu, co sztuczne, co nieżywe, to oddawać siebie nieżyciu. Trzeba o tym pamiętać. Kojarzy mi się to z „Portretem Doriana Graya”, który brzydł za swojego pana, odbijając wszystkie jego nieprawości. Zwalniało to Doriana z konsekwencji niedobrego życia, ale tylko na jakiś czas.
Oczywiście, jest różnica między obrazem i filmem. Pamiętasz „Panią Henderson” z Judi Dench? Zamożna wdowa otwiera teatr wodewilowy i by zwabić widzów, ale także by ucieszyć młodych niespełnionych jeszcze w seksie, w erotyzmie żołnierzy, zdobywa pozwolenie na pokazanie na scenie nagich kobiet. Początek XX wieku, a więc to nie takie proste. Ona jednak przekonuje, kogo trzeba, że nie ma w tym nic złego, bo kobiety będą jak obrazy. Ani drgną. No i nie ruszają się, nawet jak jest bombardowanie, ale nie wtedy, gdy sprytni młodzieńcy wpuszczają na scenę mysz...
Ważne jest też to, co robimy po konsumpcji porno. Zdaniem de Bottona nie mamy na to wpływu, pornografia to przemoc na odbiorcy! Nie mamy mechanizmów obronnych przed tak skomasowanym atakiem seksualnych bodźców, bo w naturze one się nie przydarzają. Dlatego orgazm przed ekranem to często wynik zniewolenia. Botton posuwa się do tego, że postuluje cenzurę Internetu w imię naszej wolności!
Wszystko, co przesadzone, jest nieprawdziwe i przeciwko życiu. Spójrzmy na symbol seksualnej przesady, na Don Juana. Postawił się ponad prawo ludzkie i boskie, wyzwał ducha Komandora i z jego ręki zginął. Stracił poczucie rzeczywistości, tego, kim jest.… Oczywiście, że seks jest potężną siłą, ale to dlatego, że wciąż jest u nas obwarowany przesadami i nadal jest owocem zakazanym. Dlatego budzi złe emocje i dlatego pornografia jest taka, jaka jest... Zakazywanie jej podkręciłoby jeszcze ten aspekt. A wolność polega na tym, by nie wybierać pornografii jako podstawowego języka seksu.
Wróćmy może do postulowanej pozytywnej pornografii, czy ona będzie dla nas afrodyzjakiem tak jak ta stara?
W komunach hipisowskich, kiedy już wszyscy mieszkańcy poczują, że są blisko siebie, że żyją z innymi w serdeczności, że wzajemnie sobie pomagają, kiedy zaczynają razem wychowywać dzieci, wspólnie gotować i jeść, zaprzestają współżycia. Tak im razem dobrze. Tulą się do siebie, śpią razem, mówią sobie nawzajem: „Jesteś piękna”, „jesteś wspaniały”. Seks przestaje być tak upragniony, kiedy spełnia się miłość i życzliwość. Niestety, nasza cywilizacja nie poszła w tę stronę. Hasło: Make love, not war, przeszło do historii.
Kiedy zaspokoimy potrzebę czułości, zapominamy o seksie?
Potrzebę bliskiej więzi, dotyku, słuchania, akceptacji naszego ciała, charakteru, naszej wyjątkowości, przebywania razem w poczuciu wyboru, a nie przymusu. Jeśli to wszystko mamy, to seks jest mniej ważny niż wtedy, gdy nam tych rzeczy brakuje. Rodzi się więc pytanie, ale nie to: „Czy dobro jest sexy?”, ale: „Czy seks jest nam potrzebny aż w takim stopniu, jak myślimy?”. Podobny spadek apetytu na seks widzę w grupach, które prowadzę. Najpierw ludzie się siebie wstydzą, obawiają, jak zostaną odebrani, potem się sobie przyglądają, oswajają. Kiedy zaczynają się czuć bezpiecznie, pozwalają sobie na tematy seksualne, opowiadają dowcipy i anegdoty, ujawniają podniecenie, pewne marzenia, preferencje. Ale kiedy poczują się już blisko, seks jakby odpływa. Czasem ktoś coś powie o jakimś romansie, ale to przestaje być wielką sprawą.
Może więc połączenie obrazu Madonny, czyli matki, i dobrego seksu jest uzasadnione? Bo seks jest nam potrzebny tylko do prokreacji?
Seks jest nam potrzebny nie tylko do prokreacji! Na to się nie godzę. Seks jest za przyjemny sam w sobie. Myślę, że ta dobra pornografia przyszłości powinna zmierzać do tego, byśmy przestali spychać seks w strefę brudu i ciemności. Jeśli się to uda, to nie będzie już dla nas czymś podejrzanym, ale stanie się tym, co naturalne. Choć, oczywiście, są ludzie, którzy mają bardzo wysokie libido, ale czy oni tacy się urodzili? Może to efekt molestowania, czyli nauki, że tylko przez seks można nawiązać kontakt ze światem? Może czyjaś nadmierna otwartość seksualna wynika z bycia nadużywanym i przekonania, że moje ciało nie jest moim? Może sypianie z tym i z tamtym to wyraz nie libido, ale złego mniemania o sobie: „Bierz mnie, bo jak mnie nie weźmiesz, to co nas może połączyć? Nie ma mnie za co kochać, ale jest mnie po co brać”.
Tymczasem wmawia się nam, że dużo seksu to wyraz wolności. A mało – przesądy i blokady.
Ludzie, którzy mają udane związki, nie kochają się jak króliki. Dobrana para, która ma za sobą udany seks i jest w przyjaźni, w czułości, ma frajdę z bycia razem, przyjazny dom, nie musi nieustannie uprawiać seksu. Może nawet po dłuższym czasie znienacka odkryć siebie na nowo.
Botton chce pornografii świętej, a ja pornografii dla kobiet, takiej, która opowiada historie. Dla dziewczyn to ważne zobaczyć, jak para zbliża się do siebie. Kobiety marzą o tym, by patrzeć na to, jak są zdobywane, a pornografia, jaką znamy, im tego nie da. Bo jest tym, co nazywam „niemiecką rąbanką”. Jak długo można oglądać to samo? Mam nadzieję, że rynek porno się w końcu ocknie i dla kobiet singli, które zarabiają i których jest coraz więcej, pojawi się pornografia kobieca. I to będzie kolejny koniec patriarchatu, który tu trzyma się nadal mocno.
Pornografia rąbankowa jednak też podnieca kobiety.
Owszem, ale wbrew nim. Mechanicznie. Dla leniwych to dobra droga na skróty. Bo widok uprawiającej seks pary nas podnieca – nie ma na to siły. Ale kobiety lubią wiedzieć, z czego się to podniecenie wyłoniło. Większość nie chce iść od razu do łóżka. Chcą poznać mężczyznę, polubić, wiedzieć, czemu chcą się z nim kochać. Do prawdziwej satysfakcji potrzebują uwodzenia. Mężczyźni są tu kompatybilni, bo cudnie gonią króliczka! Dzięki temu buduje się relacja damsko-męska i okazuje się, czy tej bliskości wystarczy na raz, czy na lata.
Zła pornografia okrada więc nas z dobrego mniemania o sobie, z uwodzenia, z poznawania siebie i w sumie z seksu – tego prawdziwego, którego pragniemy.
Dobra pornografia mogłaby pokazywać nam, jak wielkie, szerokie mamy możliwości i jak życie w ogóle jest podniecające. Polski reżyser Walerian Borowczyk robił filmy erotyczno-pornograficzne, które mi się podobały. „Opowieści niemoralne” widziałam pierwszy raz jako młoda dziewczyna w Paryżu, co było przeżyciem niezwykłym. Wtedy obejrzałam też „Ostatnie tango w Paryżu”. To było pamiętne lato. „Ostatnie tango…” jest dla mnie filmem przejmująco smutnym, natomiast Borowczyk niósł coś wyzwalającego. Film jest złożony z czterech części. W jednej, która wtedy była dla mnie najważniejsza, młoda dziewczyna najpierw ogląda dosiadanie klaczy przez konia, a potem spostrzega misę ogórków, których kształt jest podobny do członka ogiera. Zużywa więc całą tę miskę, można powiedzieć: aż drzazgi lecą.
Hm, co ci się w tym filmie podobało?
Wszystko. Wmówiono nam, że seksualność jest zła, że masturbacja jest zła, dlatego się dziwisz! Nie zgadzam się z tym. Orgazm jest wartością samą w sobie. Jest rozkoszą i samym zdrowiem. Ciekawe, czemu nie mówi się głośno, że im więcej orgazmów, tym mniej raka. Jeśli mamy partnera – świetnie, ale jeśli nie, to co? Nie możemy mieć orgazmu? Czemu nie możemy dawać sobie przyjemności? Ludzie chcą, żeby było jak u Hemingwaya: ziemia się poruszy, kiedy się kochają. Wtedy jest najwyższy stopień miłości i siebie, i całego świata, i drugiego człowieka. A daj Boże! Ale to się rzadko zdarza. Cudnie, jeśli mamy wielką miłość, a z nią świetny seks. Oby! Ale nie mówmy, że dopiero wtedy możemy przeżyć orgazm.
Przeżyć to nie problem, zwłaszcza przy rąbance, ale może tylko wtedy, kiedy jest Hemingway, potem nie mamy tego poczucia dyskomfortu sumienia?
Jeśli ktoś ma wysokie poczucie własnej wartości i kocha siebie, nie ma z tym problemu. Robi sobie dobrze: i sam, i z kimś, i się cieszy. Wie, że ma do tego prawo. Ale jeśli chodzi o całą naszą kulturę, o jej uzdrowienie, to obawiam się, czy święte i kobiece porno się spodoba. Kultura masowa nijak się ma do dobrej pornografii. Życzy sobie niemieckiej rąbanki, bo ta jest oczywista, jasna i prosta. Chcą jej nawet ludzie wykształceni i kulturalni, jeśli na przykład zawstydza ich fizjologia, bo wmówiono im, że śluz, że sperma, że jęki, a nawet pot są obrzydliwe. Wtedy to, co wstrętne, staje się i niezwykle podniecające, ale za cenę wyrzutów sumienia...
Alain de Botton ma wiele kontrowersyjnych opinii, to kolejna: dziś tylko Kościół traktuje poważnie seks i stara się nas obronić przed dyktaturą porno.
Kościół zabrania edukacji seksualnej, nie pozwala uczyć ludzi korzystać z ich naturalności. Widziałam przepiękne skandynawskie filmy edukacyjne. Dzięki nim, dzięki edukacji seksualnej nowe pokolenie mogłoby rosnąć bez tabu i bez kompleksów. Przeżywać inaczej – pozytywnie – seks, a więc i chcieć innego, pozytywnego porno. Mieć orgazmy i wspólnie, i pojedynczo – jednak bez złych skutków ubocznych.
Może wymiar duchowy, rytuał religijny taki jak ślub, a nie edukacja to sposób, by nie pchać seksu w zakazane rejony?
Rytuałów mamy mnóstwo. Ślub już dawno nie jest wstępem do seksu, raczej jego skutkiem. Często niepotrzebnym, można by go sobie oszczędzić, gdyby nie koszmarny brak edukacji i przytomności w narodzie. Może byłoby sensowne pokusić się o rytuały inicjacyjne. Podkreślić wagę wstąpienia w świat seksu. Postulowałabym przestać wciskać dzieciom kit, że seks jest w porządku tylko wtedy, gdy kogoś kochamy. Zdarza się przecież, że można zacząć od seksu i się pokochać. Nie przeszkadzajmy temu. Nie widzę też nic złego w tym, że ludzie sobie podziękują za dobry seks i pójdą swoją drogą, by dalej szukać miłości.