Po przejściach, doświadczeni, czasem zgorzkniali. Myśleli, że porywy serca dawno już za nimi. Przygotowywali się do życia w samotności. Dziś mówią: „Na miłość nigdy nie jest za późno”.
Rozwodzimy się coraz częściej. Smutne? Niekoniecznie. Bo prawie wszyscy rozwodnicy wchodzą w nowe związki. Część już rok po rozstaniu zawiera drugie małżeństwo. Połowa wszystkich rozwodników decydujących się na zalegalizowanie nowego związku robi to do trzech lat po rozwodzie.
– Liczba związków zawiązywanych w drugiej połowie życia rośnie i będzie rosnąć - mówi Katarzyna Popiołek, psycholożka społeczna z SWPS. - Osoby, które wchodzą w takie relacje, to najczęściej dwa typy. Pierwsi to ci, którzy rozstali się z pierwszymi partnerami. Drudzy – których też jest coraz więcej – to ludzie, którzy do pewnego momentu stawiają na karierę. Dopiero z upływem czasu doceniają wartość stabilnej relacji.
Anna: – Miałam 42 lata, za sobą wiele związków i jedno (studenckie) małżeństwo. Przeczytałam mnóstwo mądrych psychologicznych książek, byłam na wielu warsztatach. Dzięki temu dużo zrozumiałam. Między innymi to, że w niektóre relacje wchodziłam niepotrzebnie, bo chciałam mieć dziecko. Przed poznaniem Jego pierwszy raz pomyślałam: „Nic na siłę. Nie muszę być matką. Mam fajną pracę, przyjaciół, pieniądze. Moje życie jest pełne. Czuję ulgę, odpuszczam”.
Ewa: – Pamiętam taką scenę pięć lat temu. Wracam z pracy z siatami wypchanymi zakupami. Na kanapie leży mąż. Ogląda wiadomości. Nawet nie wstaje, żeby mi pomóc. Nie, nie jesteśmy złym małżeństwem. Jesteśmy poprawni. Seks uprawiamy dwa razy w tygodniu. Mamy córkę w liceum i tych samych przyjaciół od lat. Sporo jem, mało marzę. Na terapii mówię: „Tak będzie zawsze, chyba się z tym pogodziłam”. I pamiętam scenę cztery lata temu. Jestem już sama, mąż odszedł do kochanki (nie wiedziałam, że od pięciu lat prowadził podwójne życie). Mało jem, dużo piję. Na terapii mówię: „Nigdy już nikomu nie zaufam”.
Adam: – Większość życia spędziłem sam. W sumie mi to pasowało. Związki miałem przelotne. Poważniejsze dwa. Na studiach i cztery lata temu. To moje partnerki odchodziły. Zdawałem sobie sprawę, że w jakimś sensie jestem za to odpowiedzialny. Nie chciałem się zmieniać dla drugiej osoby, nie uważałem, że koniecznie muszę z kimś być. Kiedy czułem, że ranię tym kobietę – emocjonalnie stygłem. Wolałem się odsunąć. Jednak rozpad ostatniego związku bardzo mnie zabolał, zdezorganizował moje życie. „Nie chcę więcej się tak czuć” – postanowiłem. Więc na krótko przed poznaniem Jej stan był mniej więcej taki: jestem 43-letnim singlem. Przygotowuję się do spędzenia reszty życia w samotności.
Paweł: – Śmiałem się często: „Czego może chcieć od życia taki gość jak ja?”. Po rozwodzie, z dwiema córkami, miałem kochankę. Ona marzyła o ślubie i dzieciach. Ale ja nie chciałem wspólnego życia, garów i kobiecych pretensji. Nie chciałem więcej dzieci. Poświęciłem się pracy.
– W młodzieńczym okresie życia rządzi nami biologia. Ona często przyciąga osoby bardzo się różniące, które – z czasem – muszą się do siebie dopasować. To nie jest łatwe - twierdzi Katarzyna Popiołek. - Dodatkowa trudność: młodzi ludzie, dojrzewając, zmieniają się, przeformułowują swoje preferencje i dotychczas uznawane wartości. Zglobalizowany świat odrzuca wszystko, co odbiega od idealnej normy, więc i my mamy duże wymagania. Jeśli znajdujemy kogoś lepszego pod jakimś względem, a taki zawsze przecież istnieje, odchodzimy do niego. Kiedy w niedojrzałym związku pojawiają się problemy, zamiast naprawy tego, co się zepsuło, następuje wymiana partnera na nowy model. Gdy wchodzimy w związki w późniejszym wieku, lepiej znamy siebie i trafniej też możemy rozpoznać, z kim się wiążemy, bo nasi przyszli partnerzy także są wyraźniej określeni. Wybieramy najczęściej w grupie osób podobnych do nas. Stawiamy na odpowiedniość stylu życia, upodobań. Rzadziej się oszukujemy, bo już nam się nie chce. Patrzymy przede wszystkim na to, jaką ten ktoś ma wartość dla nas, a nie które miejsce zajmuje w społecznym rankingu.
Anna: – Zaczęliśmy się spotykać na firmowych korytarzach. Sprawiał wrażenie ciepłego i nieśmiałego. Przystojny, inteligentny, szarmancki. Podobał się kobietom, byłam pewna, że ktoś taki nie może być samotny. Dużo rozmawialiśmy, ale głównie na tematy zawodowe. Przełom nastąpił, kiedy podczas wyjazdu integracyjnego zobaczył mnie wyjadającą z puszki gulasz angielski. „Chcesz trochę?” – spytałam po prostu. Potem wyznał: „Pomyślałem, że kobieta, która wcina mięso z puszki, nie może być sztywna i niedostępna”. Po powrocie potrafił trzy razy dziennie przyjść do mnie pod jakimś pretekstem. A to chciał czyjś telefon, a to podpytać o moje projekty. Z czasem zaczął mi opowiadać o swojej rodzinie. Nic za tym jednak nie szło. Nie proponował spotkania poza pracą, choć między wierszami wyznał, że z nikim nie jest związany. Kiedyś mi się przyśnił. To był mocny sen. Jakiś koszmar, dokładnie nie pamiętam. I on w tym śnie mnie uratował. Rano wstałam kompletnie wytrącona z równowagi, rozmiękczona. Jestem realistką, zwykle takie rzeczy nie mają na mnie wpływu, ale cały dzień o nim myślałam. Następnego dnia zadzwonił: „Musimy pogadać”. Pogadaliśmy, ale nie o nas. Tyle że od tej pory i tak patrzyłam już na niego inaczej.
Ewa: – Było lato, siedziałam w poczekalni u dentysty, przeglądałam gazetę. Miałam nieułożone włosy, kiepski makijaż, brzydką sukienkę. Wszedł On. Zadbany, w garniturze, bardzo przystojny. „Cholera, dlaczego nie ubrałam się inaczej” – przeklęłam w duchu. Zauważył chyba moje spojrzenie. Zagadał. „Ciekawa gazeta?” „Niezwykle” – zaśmiałam się. Gdy wychodziłam z gabinetu, zapytał, czy dam mu swój telefon. Zadzwonił dopiero pięć dni później, wchodziłam akurat do windy, ledwo słyszałam: „Nie zapisałem jednej cyfry. Przez pięć dni próbuje dociec, jakiej. Obdzwoniłem ponad 40 osób”. Jeszcze tego samego dnia piliśmy herbatę w kawiarni pod moim domem. Opowiedzieliśmy sobie całe życie. Też był po rozwodzie. Miał dzieci. W weekend wyjechaliśmy razem w Bieszczady.
Adam: – Od razu zwróciłem uwagę na jej oczy. I uśmiech, bo kiedy się uśmiecha, śmieje się całymi oczami. Była wysoka, zgrabna, nie mogłem przestać na nią patrzeć. Zrobiło na mnie wrażenie jej mieszkanie, do którego trafiłem kiedyś ze znajomymi. Jestem architektem, wnętrza są dla mnie ważne. „To dom osoby silnej i zdecydowanej” – pomyślałem. Żadnych kobiecych pierdółek, śladu taniego romantyzmu, którego nie lubię. Potem zorganizowałem imprezę specjalnie po to, żeby ją do siebie zaprosić. Poszliśmy na balkon zapalić, przytuliłem ją. I tak zostało.
Paweł: – Mój przyjaciel zadał mi niedawno pytanie: „Stary, ale dlaczego ona?!”. Nie potrafię odpowiedzieć. Miałem wiele piękniejszych, zgrabniejszych kochanek. Gdy ją zobaczyłem, w ogóle nie myślałem o wyglądzie. Ona miała ciepłe oczy. Fajnie odgarniała włosy z czoła i bardzo mi się spodobała jej sukienka. W pracy otaczają mnie sztuczne, profesjonalne kobiety. W niej było coś prawdziwego. Na pierwszym spotkaniu powiedziała mi, że rzuciła pracę w korporacji i zakłada własną działalność, bo skończyła 40 lat i już najwyższy czas, żeby zacząć być wolnym człowiekiem. Zawsze imponowali mi odważni ludzie. Żona taka nie była.
Anna: – Kochałam awantury i życie na krawędzi. Byłam wymagająca, nietolerancyjna. Bałam się stabilizacji, bo tylko emocjonalny chaos znałam z domu. Partnerów musiałam zdobywać. Gdy już osiągnęłam swoje, nudziłam się. I albo odchodziłam sama, albo prowokowałam, by partner mnie zostawił. A wtedy cierpiałam. Ten stan kojarzyłam z miłością.
Ewa: – Jestem pewna, że w jakimś sensie przyczyniłam się do tego, że mąż mnie zdradził. Nie chciało mi się. Byłam zajęta dziećmi, potem przyjaciółkami. Pochodzę z rodziny, gdzie normalne jest to, że kobieta usługuje mężczyźnie. Więc ja też usługiwałam, a potem robiłam awantury. Albo płakałam i zamykałam się w sobie.
Adam: – Często się bałem, że dziewczyna mnie porzuci. Znajdowałem kobiety trochę w typie borderline. Wieczna huśtawka. Jedna z nich, kiedy się ze mną kłóciła, po prostu przestawała jeść. „To przez ciebie” – mówiła. Wiesz, jak się czuje mężczyzna, który słyszy coś takiego? Jak morderca.
Paweł: – Byłem egoistą: „Ja, ja, ja”. Moje sprawy, moje priorytety. Uważałem, że tylko życie na ful ma sens.
- Młodzi żyją iluzjami, romantyczna miłość nakłada im różowe okulary, dlatego ich związki nie wytrzymują często zderzenia z twardą rzeczywistością. Poza tym pojawienie się dzieci, walka o pracę generują konflikty. Dojrzali ludzie są już od tego wolni. Mają – zwykle – ustabilizowaną pozycję i realistyczne wymagania, nie oczekują, że ktoś ich będzie stale bezwarunkowo uwielbiał. Nie wierzą w ekstatyczne szczęście, które nie przestaje trwać. Mają już za sobą trening społeczny. Są mniej roszczeniowi. Wiedzą, że wszystkie relacje wymagają kompromisu - mówi Katarzyna Popiołek.
Anna: – Po miesiącu związku zorientowaliśmy się, że w zasadzie mieszkamy razem. Po pracy wracaliśmy do mnie, bo było bliżej od naszej pracowni, on u siebie praktycznie nie bywał. Po pół roku zdecydowaliśmy – moje małe mieszkanie w centrum wynajmujemy, a ja przenoszę się do jego pięknego dużego domu pod lasem. I to chyba jedyny minus, bo nie znoszę tej okolicy, długich dojazdów do pracy, brak mi gwaru miasta. Ale pierwszy raz w życiu pomyślałam, że uczucie to też pójście komuś na rękę. Kompromis. I odpuszczanie. Kiedyś miałam wszystko wysprzątane. W środku nocy potrafiłam szorować wannę. Przy nim nauczyłam się, że nic się takiego nie dzieje, kiedy nie jest sterylnie. Sprzątamy raz w tygodniu, proszę bardzo. Porozrzuca ciuchy? Niech leżą. Nie robię o to awantur. Szkoda mi życia. Nagle okazało się, że drobiazgi nie muszą być problemem. Jednak czasem wybucham. On, kiedy go zdenerwuję, zamyka się w sobie. Ale na szczęście o wszystkim rozmawiamy. On mnie uspokaja, wycisza, daje poczucie bezpieczeństwa. Wszystko robimy razem, ciągle się przytulamy, trzymamy za ręce. Nie mamy siebie dość, tak jakbyśmy nadrabiali stracone lata, gdy nie byliśmy razem.
Ewa: – Po miesiącu mi się oświadczył. „Zwariowałeś” – powiedziałam. Bałam się. Ale on po roku znów spytał: „Wyjdziesz za mnie?”. Jak nastolatka napisałam przyjaciółce: „Hurra, jednak znów zostanę żoną”. Nie mieliśmy problemów z dziećmi, nie było dystansu. Oboje byliśmy dawno po rozwodzie – to zniwelowało ewentualne konflikty. Nasze córki się polubiły. Dziś razem mieszkają. Przed oczami stają mi takie obrazki: nasze pierwsze święta. Jest śmiech i radość. Nie pamiętam, kiedy śmiałam się z eksmężem. Kiedyś wszystko dusiłam w sobie, teraz otwarcie mówię: „Nie podoba mi się to i to”. A on nie ma żadnego focha – mój były nie odzywałby się przez dzień albo dwa. Pierwszy raz w życiu widzę, że to mit, że mężczyźni nie rozmawiają o uczuciach. „A co czujesz, czego chcesz, masz ochotę wyjść do moich znajomych, nie masz?” – pyta mnie wciąż. Nakręcamy się pracą – dla niego też to jest ważne. Teraz dopiero widzę, ile znaczą wspólne wartości. Były o 17.00 wyłączał służbowy telefon i miał wszystko w nosie. Z drugiej strony – nie umiał z tej wolności korzystać, zanurzał się w kanapie. Teraz podróżuję, w weekendy organizujemy kolacje dla mnóstwa znajomych. Nie ma podziału: „to moje”, „to twoje”. Dzielimy się rachunkami. On na początku się tego bał, ale przegadywaliśmy to milion razy. „Albo jesteśmy razem ze wszystkim, albo nie jesteśmy” – powiedziałam. Uważałam, że wiek nie ma nic do rzeczy, bo miłość to miłość.
Adam: – Przed chwilą zadzwoniła. Była zła, bo jej powiedziałem, że się zagadaliśmy i się spóźnię, a za chwilę ma przyjść do domu hydraulik. Kiedyś bym się bał, że ją stracę, bo zawodzę. Ale emocje miną, wiem. Teraz bycie razem kojarzę z radością, a nie z lękiem. Nie boję się, że ona odejdzie. Miłość jest zaprzeczeniem lęku. Doceniam zwyczajność. Moment, gdy dzwoni jej budzik, a ja wstawiam wodę na kawę. Potem przynoszę jej tę kawę do łóżka, rozmawiamy. Lubię nasze dyskusje o literaturze, o filmie, bieżących wydarzeniach. I lubię jej siłę, jestem dumny, że jest taka inteligentna i bystra. Jesteśmy partnerami. Męczył mnie podziw młodszej dziewczyny, z którą się kiedyś spotykałem: „Bo ty tak wszystko wiesz”, mówiła. Nie nadaję się na Pigmaliona.
Paweł: – Jest piątek po południu, jadę po kwiaty. Jutro wyjeżdżamy do domu na Mazurach. Czasem myślę, że mamy wszystko. Odchowane dzieci, pieniądze i szczęśliwą miłość. Córkom powtarzam: „Nigdy nie jest na nic za późno”. Ale nie myśl, że jest idealnie. Nie jest. Tyle że dojrzali ludzie chyba już nie wierzą, że coś może być idealne. Widzą swoje błędy, chcą się zmieniać. I są tolerancyjni wobec tej drugiej osoby. Mam na przykład obsesję na punkcie porządku, to się nie zmieniło. Wracam do domu, kuchnia wygląda, jakby przeszło przez nią tornado. „Ugotowałaś kolację? Pycha. To ja potem pozmywam” – mówię. Nie chcę sprawiać jej przykrości. To jest ważniejsze niż jakiś tam porządek.
Anna: – Wspólna starość. Takie zwykłe bycie razem. Wkrótce ślub. Wierzę, że nam się uda.
Ewa: – Ja już nie mam planów. Bliska mi jest praktyka mindfulness. Jest tu i teraz. I o to „tu i teraz” dbam.
Adam: – Myślę o dziecku, czasem. I myślę, że ono się pojawi. Nie musi być „nasze” biologicznie. Możemy przecież zaangażować się w wolontariat. Pomóc komuś. To jeszcze przed nami.
Paweł: – Po raz pierwszy myślę, że chciałbym mieć jeszcze syna. Albo jeszcze jedną córkę. Mamy oboje po 43 lata – dlaczego nie mielibyśmy spróbować?
Dojrzali ludzie są bardziej pogodzeni ze sobą, z tym, jacy są, jak wyglądają. Nie uważają, że wszystko im się należy, potrafią lepiej docenić starania partnera. Dojrzałe związki mają więc dużo większe szanse na przetrwanie. Ale warunkiem jest samoświadomość obojga partnerów, czyli wyciągnięcie wniosków z poprzednich doświadczeń. U osób despotycznych, narcystycznych, które chcą być uwielbiane, a jednocześnie nie potrafią kochać, z wiekiem pewne cechy – uniemożliwiające szczęśliwy i trwały związek – się pogłębiają. W efekcie dzieje się tak, że z nowym partnerem mają te same, stare problemy.
PS Anna i Adam są parą od 2011 roku. Ewa i Paweł – małżeństwem od trzech lat.