Jak zachować siłę w trudnych warunkach? Jak nie dać się wciągnąć w spiralę prowadzącą w otchłań beznadziei? Jak nie popaść w uczucie bezsilności i nie stracić serca? Przesłania buddyjskiej mniszki Pemy Chödrön pokazują nam właściwą ścieżkę na niespokojne czasy.
Fragment książki „Twoje wspaniałe życie. Jak przyjąć to, czego nie chcemy otrzymać”
Poznałam człowieka, który od wielu lat pracuje z członkami gangów w Los Angeles, głównie w dzielnicach latynoskich. Nieustannie zabiega o fundusze na finansowanie tej działalności, a pisząc wnioski, musi to robić w bardzo optymistyczny sposób: wszystko idzie naprzód, zmiany idą w dobrym kierunku. Ale chociaż pomaga ludziom podjąć pracę i nadać sensowny kierunek ich życiu, kiedy pisze te propozycje, czuje się jak hipokryta. Ma wrażenie, że na papierze wszystko wygląda dobrze, ale w rzeczywistości sytuacja się nie zmienia. Prawie każdego dnia słyszy o jakiejś tragedii. Mężczyzna poskładał swoje życie do kupy, ma dobrą pracę i rodzinę, a pewnego dnia zostaje zastrzelony, gdy myje samochód. I kawał dobrej roboty idzie na marne.
Wielu z nas, którzy angażują się w sprawy świata, regularnie doświadcza zniechęcenia. Jeśli zależy ci na ochronie środowiska, społecznej sprawiedliwości, pomocy dla imigrantów czy też w ogóle na dobru ludzi i planety, bardzo łatwo jest stracić serce.
Jak nie dać się wciągnąć w spiralę prowadzącą w otchłań bezsilności i beznadziei? Albo: jeśli już znajdujemy się w dołku, jak się z niego wydostać?
Powodem, dla którego często zaczynamy tracić serce, jest to, że pozwalamy zawiesić się na haczyku naszych emocji.
Możemy odczuwać uzasadnioną złość wobec rządu, korporacji lub szefa – wobec każdego, kto wydaje się stać na przeszkodzie sprawiedliwości. Ale bez względu na okoliczności, gdy emocje wezmą górę, przestajemy być skuteczni. Tracimy umiejętność komunikowania się w sposób umożliwiający prawdziwą zmianę. Tracimy zdolność do robienia jednej rzeczy, która na ogół jest w naszym zasięgu – do podnoszenia na duchu siebie i ludzi, których spotykamy.
Kiedy dajemy się złapać na haczyk – kiedy jesteśmy naprawdę źli, rozgniewani, przerażeni lub samolubni – stajemy się nieświadomi. Tracimy nasze payu – naszą świadomość tego, co robimy z naszym ciałem, mową i umysłem. W tym stanie aż nazbyt łatwo jest pozwolić sobie na opadanie. Pierwszym krokiem w podciąganiu się jest zauważenie i uznanie, że nie jesteś świadomy. Bez tego nic się nie może poprawić. Jak możesz coś zmienić, jeśli nie wiesz, co się dzieje?
Świadomość, że jest się nieświadomym, brzmi nieco pokrętnie. Ale jeśli zachowasz czujność i zauważysz, kiedy zaczynasz mieć dość, zdołasz odczytać znaki. Kiedy dajesz się złapać na haczyk tracisz poczucie, że wszyscy czują się tak samo bezbronni, wszyscy mają takie samo pragnienie szczęścia i unikania cierpienia. Jesteś odcięty od innych, jesteś w stanie, w którym sprawy innych cię nie obchodzą.
Wyobraź sobie, że znajdujesz się w przepięknym miejscu, w komfortowych warunkach, otoczony luksusem, z wybornym jedzeniem i w miłym towarzystwie. Zdaje się, że większość z nas cały czas chciałaby być w takim miejscu, ale przebywając w takich warunkach, trudno jest odczuwać jakiekolwiek cierpienie tego świata. Nawet jeśli usłyszysz w wiadomościach, że gdzieś na Bliskim Wschodzie ludzie zginęli w zamachu bombowym, to i tak nie dotrze to do ciebie.
Jest też sytuacja odcięcia z powodu utraty serca. Wtedy tracisz zdolność rozpoznawania podstawowej dobroci u ludzi. Tracisz zdolność rozpoznawania tego, co można, a czego nie da się naprawić. Tracisz pewność siebie w ogóle. I stamtąd łatwo jest przejść na dno cyklu zniechęcenia – samospełniające się przekonanie, że zarówno ty, jak i inni ludzie, nie macie żadnej wartości.
To, czy pozwolimy sobie na utratę świadomości, czy też nie, ma ogromne znaczenie, nie tylko dla nas, ale dla całego społeczeństwa. Trungpa Rinpocze (jeden z najwybitniejszych nauczycieli buddyzmu drugiej połowy XX wieku – przyp. red) powiedział, że jeśli wystarczająca liczba ludzi będzie miała wiarę w podstawowe dobro i naszą zdolność do podnoszenia się i bycia dla innych, to kiedy wyzwania staną się ogromne, zamiast upadać, społeczeństwo będzie rosło w siłę.
Kiedy samoloty uderzyły w World Trade Center, wielu nowojorczyków zebrało się razem. Każdy z nas odczuwał rzeczywistość w taki sposób, że nic, poza pomaganiem sobie nawzajem, nie miało sensu. Trwało to przez jakiś czas, ale potem pojawiła się trauma związana z tym wydarzeniem i ludzie zaczęli zamykać się w sobie ze strachu. Zaczęli tracić świadomość. Kilka miesięcy po tej tragedii w nowojorskiej kreskówce pokazano, jak jedna kobieta mówi do drugiej: „To trudne, ale powoli znów zaczynam wszystkich nienawidzić”. Ten wzorzec można zaobserwować w wielu trudnych sytuacjach. Na przykład, jeśli ktoś jest bardzo chory, każdy stara się pomóc, ale jeśli choroba trwa przez rok lub dwa, ludzie zaczynają się wycofywać, ponieważ tracą zapał.
Kiedy wzrasta nasza odporność – kiedy pozostawanie w stanie świadomości i nietracenie serca idzie nam coraz lepiej – jesteśmy w stanie na dłuższą metę zachować siłę w trudnych warunkach. Jest to zadanie możliwe do wykonania przez każdego z nas.
Wiem z własnego doświadczenia, że to prawda. Kiedyś dawałam się wkręcać w spiralę ciągnącą mnie w dół, ale dzięki praktykowaniu medytacji i pobieraniu nauk od wielu lat, kiedy sprawy zaczynają przybierać zły kierunek, budzę się. Kiedy uświadamiam sobie, że zaczynam się zamykać, odczuwam lekką ekscytację. Oto szansa na odwrócenie starego wzorca i podciągnięcie się! Dotarcie do tego miejsca zajęło mi około osiemdziesięciu lat, ale wiem, że jeśli ja mogę to zrobić, to każdy może. Wszyscy zaczynamy na różnych poziomach nieświadomości, ale niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy, możemy zawsze doskonalić się dzięki praktyce.
Kiedy tracimy serce z powodu naszych zmagań w życiu, najlepszym antidotum jest spojrzenie na sprawy w szerszym kontekście.
Czasami dzieje się to całkowicie naturalnie. Na przykład, pracowałam z uczniem, który jest wspaniałą osobą, ale kompletnie utknął w pewnych obszarach swojego życia. Miał zwyczaj zwracania się do wnętrza siebie, przez co czuł się jak ofiara. Zawsze mówił: „Dlaczego ja?”. Starałam się dawać mu dobre rady; przez lata chodził na terapię i robił wiele wymagających odwagi rzeczy, żeby przepracować swoje problemy, ale nic to nie dawało. Mimo oczywistej podstawowej dobroci i siły, którą miał, nic do niego nie docierało. Potem dowiedział się, że jest nieuleczalnie chory na raka. W jednej chwili jego nawykowy wzorzec przestał działać. Wkrótce potem jechaliśmy dokądś razem i ktoś powoli szedł przez pasy po zmianie świateł na czerwone. Mój uczeń zaczął się denerwować, co było jego typową reakcją w takich sytuacjach, ale nagle przestał i powiedział: „Nie mam czasu, żeby wkurzać się na kogoś, kto zbyt wolno przechodzi przez ulicę”. […]
Wszystko zmieniło się w ciągu nocy. Jego lata medytacji i terapii pomogły przygotować grunt, ale dopiero wtedy, gdy spojrzał na sprawy w szerszym kontekście, mógł naprawdę uwolnić się od swoich nawyków.
Odkrycie, że nie zostało nam wiele czasu, może nam pomóc poszerzyć perspektywę, ale nie każdy nagle dowiaduje się, że ma raka. Nie musimy polegać na dramatycznym lub zagrażającym życiu zdarzeniu, żeby się obudzić. […]
Mój przyjaciel Jarvis Masters, który przebywa w więzieniu w Kalifornii od 1985 roku, patrzy na sprawy z dystansu, ponieważ bardzo dużo czasu poświęcił na rozwijanie współczucia. Kiedyś na spacerniaku strażnik zaczął z niego szydzić, próbując go sprowokować. Ale Jarvis nie połknął przynęty. Wtedy jego przyjaciele spytali: „Jak możesz godzić się na to? Jak możesz być taki spokojny? Czy to dzięki buddyzmowi?”. I powiedział: „Nie, to nie buddyzm. Dostałem listy od dzieci strażników, którzy mówią mi, że kiedy ich ojciec ma ciężki dzień, wraca do domu i wyżywa się na swojej rodzinie. Nie chciałem, żeby ten człowiek poszedł do domu i zbił swoje dzieci”. Współczucie może rozszerzyć nasz punkt widzenia. Zastanawiasz się nad konsekwencjami złapania się na haczyk i nie pozwalasz sobie działać w sposób, który przynosi ból innym ludziom. […]
Świadomość oznacza, że naprawdę musisz czuć to, co czujesz, co często sprawia, że czujemy się bardzo bezbronni, niczym nieosłonięci. Mój przyjaciel z rakiem był gotów udać się do tego bezbronnego miejsca, ponieważ nie chciał już tracić czasu na małostkowość, kiedy wszystko w obliczu tego, co nadchodziło, wydawało się trywialne. Jarvis pozwolił sobie na bezbronność wobec kogoś, kto miał nad nim władzę, ponieważ wiedział, jakie mogą być konsekwencje dla rodziny strażnika. Dzięki spojrzeniu na sprawy w szerszym kontekście, weszli w sferę praktycznych działań – uczyli się przebywać z surową bezbronnością bycia człowiekiem.
Poszerzanie perspektywy i zwiększanie indywidualnej świadomości również ma pozytywny wpływ na nasze społeczeństwo. Jeśli wystarczająco wielu z nas może naprawdę czuć to, co czuje, jeśli wystarczająco wielu z nas może pozostać w pionie z naszą bezradnością, zamiast spadać, to w sposób naturalny doprowadzi do tego, że będzie więcej ludzi, którzy będą dla siebie nawzajem. […]
Chodzi o to, że sposobem na to, by nie stracić serca, jest uświadomienie sobie, jak ważne jest wszystko, co robimy. To może iść w każdą stronę. Jeśli idziemy w kierunku defensywy, zamykania się i nieświadomości, dodajemy te elementy do planety, która już wystarczająco cierpi z powodu tych skłonności. Z kolei, jeśli pozwolimy sobie poczuć naszą bezbronność, jeśli usiądziemy wysoko, gdy będziemy chcieli się załamać, i powstrzymamy się od ataku, gdy zostaniemy sprowokowani, będziemy mieć pozytywny wpływ na cały świat. Utrzymanie pewności siebie i dobrego samopoczucia jest korzystne dla naszej rodziny i miejsca pracy oraz dla wszystkich, z którymi się komunikujemy. Szczęście jest zaraźliwe.
Kiedy więcej z nas nauczy się ufać naszemu podstawowemu dobru, społeczeństwo stanie się silniejsze. Nie oznacza to, że nie będzie trudnych sytuacji. Nie oznacza to, że przemoc, niesprawiedliwość i ubóstwo się skończą. Ale oznacza to, że będzie wielu odpornych ludzi, którzy nigdy nie zrezygnują z człowieczeństwa i zawsze będą w pobliżu, by pomagać innym. Oznacza to, że gdy sytuacja się pogorszy, to wydobędzie to, co najlepsze w ludziach, a nie to, co najgorsze. Jeśli nauczymy się, jak nie tracić serca, zawsze znajdziemy sposoby, aby wnieść znaczący wkład w nasz świat.
Pema Chödrön, buddyjska mniszka amerykańskiego pochodzenia. Po rozstaniu z mężem znalazła ukojenie w buddyzmie. Należy do najwybitniejszych uczniów Czogjama Trungpy. Otrzymała tytuł Aczarii, przeznaczony dla doświadczonych nauczycieli Szambali, którzy swoim życiem potwierdzają mądrość nauk dharmy. Autorka wielu popularnych poradników, w tym bestsellerowej książki „Nigdy nie jest za późno”, polecanej przez wiele gwiazd, m.in.: Oprah Winfrey, Gwyneth Paltrow oraz Jeffa Bridgesa.